22.06.2019
Stoję przed lustrem, poprawiając ostatnie niesforne kosmyki włosów wysuwające się z mojego elegancko zaplecionego warkocza. Czując na sobie delikatny powiew ciepłego, letniego wiatru, wślizgującego się do środka przez otwarte okno. Ogromnie się cieszyłam, że pogoda podczas tego popołudnia, aż tak dopisała. Serwując nam niezwykle słoneczny i pogodny dzień bez grama zachmurzonego nieba, co przecież nie zdarzało się u nas za często.
Nakładam na usta bordową szminkę wieńczącą mój niezbyt przesadny makijaż. W końcu to nie ja miałam się w nadchodzących godzinach wyróżniać. Jedynymi osobami, na których miała się dzisiaj skupiać uwaga nas wszystkich byli Sophie i Halvor, którzy za niecałe dwie godziny mieli zostać nareszcie małżeństwem. Przysięgając sobie dozgonną miłość przed ołtarzem, co nawet dla mnie jako niezbyt przychylnie nastawionej osoby do instytucji małżeństwa miało tym razem jakiś nieodparty urok. Choć nie do końca wiedziałam, z czego to wynikało. Bezsprzecznie jednak mój światopogląd w ostatnich miesiącach znacząco się w pewnych kwestiach zmienił.
Z radosnym uśmiechem wygładzam delikatnie swoją długą sukienkę w kolorze indygo i pokaźnym, ale równocześnie dyskretnym rozcięciem ciągnącym się do samego uda, nad której wyborem spędziłam mnóstwo czasu. Nie potrafiąc się zdecydować, co powinnam ostatecznie włożyć podczas tego niepowtarzalnego i wyjątkowego dnia dla moich przyjaciół. Ostatni raz rzucam okiem na swoje odbicie w lustrze, spoglądając na efekt pracy nad swoim wyglądem. Będąc ogromnie z niego zadowolona. Już dawno nie czułam się tak dobrze i pewnie w swojej skórze, jak w tym momencie. Przestałam się nawet przejmować, że jako jedna z nielicznych osób będę bez osoby towarzyszącej. Miałam zamiar i tak świetnie się bawić. Nic nie było w stanie popsuć mi dzisiaj dobrego nastroju.
- Sophie, na pewno nie potrzebujesz z niczym pomocy? - pukam lekko w drzwi od łazienki, za którymi znajdowała się od dłuższego już czasu.
- Dziękuję, ale nie. Już prawie kończę. Za chwilę będę gotowa. Jeszcze trochę cierpliwości - zapewnia. Jak zawsze uparła się, że wszystko zrobi sama i nawet nie chciała słyszeć o choćby drobnej profesjonalnej usłudze. Uważając, że do niczego jej nie potrzebuje.
W oczekiwaniu na przyjaciółkę podążam do salonu jej mieszkania, gdzie czekała na nas Therese, która od rana ogromnie się denerwowała, czy wszystko na pewno potoczy się zgodnie z planem i nie wydarzy się nic niespodziewanego.
- Sophie jeszcze nie jest gotowa? Jak tak dalej pójdzie, to spóźni się na własny ślub - Therese wydawała się być o wiele bardziej zestresowana od naszej panny młodej.
- Spokojnie, nic takiego się nie stanie. Mamy przecież jeszcze trochę czasu. Na pewno zdążymy - uspokajam ją. Nie chcąc, aby się niepotrzebnie zamartwiała. Nerwy nie były jej do niczego potrzebne. - Poza tym właśnie skończyła ostatnie przygotowania - informuję bardzo lubianą przeze mnie kobietę, gdy słyszę zamykanie drzwi od łazienki. Po czym obydwie zaczynamy wpatrywać się z niemym zachwytem w Sophie, która prezentowała się fantastycznie w swojej prześlicznej sukni ślubnej idealnie komponującej się z jej długimi ciemnymi włosami, układającymi się w delikatne fale opadające na plecy z powpinanymi gdzieniegdzie ozdobami imitującymi malutkie kwiatuszki. Co dodawało jej tylko niezwykłej aury eteryczności i niewinności. Przede wszystkim jednak Sophie nadal pozostawała w tym wszystkim sobą i nie zatraciła swojego naturalnego uroku. Absolutnie z niczym nie przesadzając. Jak to zdarzyło się niektórym znanym mi dziewczynom, które przypominały żywą świąteczną choinkę na swoim ślubie.
- Wyglądasz przepięknie, dziecko. Kiedy ty mi tak wyrosłaś? Dopiero co byłaś niemowlęciem - Therese podchodzi do uśmiechniętej dziewczyny z prawdziwym wzruszeniem. Przytulając ją lekko do siebie. Po czym wkłada na jej głowę wianek ze świeżych kwiatów, na rzecz którego Sophie zrezygnowała z tradycyjnego welonu. Dopełniając tym samym całości. Mnie także trudno było opanować emocje, gdy patrzyłam na przepełnioną szczęściem jedną z najbliższych osób mi w życiu. Ogromnie ciesząc, że na moich oczach spełniały się jej marzenia. Zdecydowanie ostatnio zrobiłam się, aż nazbyt wrażliwa.
- Co się dzieje, Inge? Oczy ci się szklą - pytanie Sophie wyrywa mnie ze stanu lekkiej nostalgii. - Czyżbyś w końcu robiła się sentymentalna? - dogryza mi ze sporym rozbawieniem.
- Oczywiście, że nie - staram się zaprzeczyć, choć i tak było na to za późno. - Po prostu wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę wychodzisz za mąż. Kiedy zleciały te wszystkie lata? Przecież dopiero co małżeństwo znajdowało się na jednym z ostatnich miejsc naszych priorytetów. Pamiętasz, jak zarzekałyśmy się, że nie damy się zaobrączkować i odebrać młodości? - wracam pamięcią do naszych nastoletnich czasów ze sporą tęsknotą. Wtedy wszystko wydawało się o wiele prostsze.
- Czy ty sugerujesz, że jesteśmy już stare? Wypraszam sobie. Poza tym priorytety nieustannie się zmieniają, a czasem lepiej iść przez życie w duecie niż w pojedynkę. Małżeństwo wcale nie musi ograniczać. Już jakiś czas temu to zrozumiałam - widocznie ja jeszcze nie dorosłam do momentu, gdy będę mogła dojść do takiej tezy.
- Trzeba tylko przede wszystkim znaleźć tę drugą osobę, która okaże się odpowiednią do tego - dopowiadam. - Ale nie czas na rozmowę o tym - rozweselam się szybko. Nie mając zamiaru, aby pesymistyczne myślenie o nieudanym życiu uczuciowym popsuło mi ten dzień.
- Najwyższy czas jechać. Samochód już czeka - Therese próbuje nas pośpieszać. Spoglądając nerwowo na zegarek.
- Sophie, dobrze się ostatni raz zastanów, czy na pewno chcesz przez całe życie męczyć się ze swoim upierdliwym jeszcze narzeczonym. To ostatnia okazja, aby się w dosyć bezpieczny sposób wycofać. Ucieczka sprzed ołtarza byłaby zbyt widowiskowa - podpuszczam żartobliwie przyjaciółkę. Doskonale wiedząc, że nie miała żadnych wątpliwości co do powiedzenia sakramentalnego tak.
- Inge! Nawet nie podsuwaj jej takich pomysłów. Lepiej nie kusić losu - Therese patrzy na mnie z dezaprobatą. Na co obydwie z Sophie wybuchamy głośnym śmiechem.
- Proszę się nie martwić. Chyba tylko jakiś olbrzymi kataklizm powstrzymałby ją przed poślubieniem Halvora - zapewniam. Będąc o tym święcie przekonana.
- To prawda. Od dawna już tego chcę. Więc jeśli coś miałoby nas powstrzymać, to wyłącznie rezygnacja Halvora. Kto wie, czy mu się nie odwidziało.
- Żartujesz? To niemożliwe. Przecież z waszej dwójki, to on zdecydowanie bardziej nalegał na małżeństwo. Bojąc się, że ktoś cię jeszcze ukradnie - przypominam przytomnie. Śmiejąc wesoło na wspomnienie szukania przez nich komprosmisu odnośnie daty ślubu.
Czekając z niecierpliwością na rozpoczęcie wyczekiwanej przez wszystkich zgromadzonych ceremonii. Rozglądam się po niewielkim kościele prezentującym dziś zupełnie inaczej niż zwykle. Niemal cały przyozdobiony był mnóstwem białych róż i kolorowych hiacyntów połączonych ze sobą w niewielkie bukieciki. Szklane lampiony stojące obok każdej ławki z palącymi się w nich świecami także dodawały nastroju. Rozweselając to dosyć ponure na co dzień miejsce. W powietrzu natomiast unosił się przyjemny zapach świeżych kwiatów. Nawet tutaj każdy element był przemyślany i na swoim miejscu. Przez co jeszcze bardziej byłam pod wrażeniem organizacji Sophie oraz pracy, którą włożyła w przygotowania mające na celu zamienienie tego dnia w prawdziwą baśniową opowieść.
Patrzę na mocno zestresowanego Halvora stojącego przy ołtarzu, posyłając mu uśmiech mający na celu uspokojenie go. Chyba nigdy nie był bardziej przejęty niż w tym momencie. Choć nie miał się przecież zupełnie czego obawiać. Po czym słyszę pierwsze głośne dźwięki organów kościelnych intonujących znany każdemu marsz, a Sophie w dostojny i niezwykle pewny sposób podąża w stronę ołtarza, stając naprzeciwko swojego wybranka życia z uśmiechem wyrażającym ogrom szczęścia. Niedługo potem pastor rozpoczyna niezwykle wzruszającą dla mnie ceremonię, która wzbudza we mnie ogromne pokłady wrażliwości i refleksji. Doprowadzając niemal do łez. Nigdy wcześniej nie usłyszałam jednak, aż tyle pięknych i głęboko zapadających w pamięci słów odnośnie miłości, czy związku z drugą osobą.
Chyba po raz pierwszy w życiu poczułam tak ogromne pragnienie doświadczenia prawdziwie silnej i bezwarunkowej miłości, której nie była w stanie zniszczyć żadna przeciwność losu, czy też tchórzliwa i nie do końca przemyślana ucieczka.
- Ogłaszam was mężem i żoną - słysząc słowa przypieczętowujące małżeństwo Sophie i Halvora, nawet ja nie potrafię powstrzymać kilku łez, które dyskretnie ocieram. Dołączając następnie do głośnego aplauzu braw, które rozlegają się ze wszystkich stron.
- Życzę wam szczęścia i ogromnie udanego małżeństwa, choć wiem, że wcale nie muszę, bo sami o to na pewno zadbacie - przytulam mocno do siebie Sophie i Halvora, gdy udaje mi się w końcu do nich dostać.
- Dziękujemy. Pamiętaj jednak, że teraz kolej na ciebie - słyszę od świeżo upieczonego męża mojej najlepszej przyjaciółki.
- Raczej nie w tym stuleciu - odpowiadam ze sporą pewnością.
- To się jeszcze okaże - mówi, gdy odchodzę lekko na bok. Robiąc tym samym miejsce dla innych, którzy także chcieli złożyć im życzenia i wspólnie dzielić te niezapomniane momenty. Patrzę przed siebie w poszukiwaniu kogoś znajomego, przez ułamek sekundy mając wrażenie, że widzę Stefana, co było przecież niemożliwe. Jeszcze rano z nim przecież rozmawiałam, słuchając jak wiele wysiłku, kosztują go ostatnie dni. Widocznie więc ktoś z obecnych osób musi być do niego bardzo podobny. Postanawiam nie zawracać sobie tym dłużej głowy, uznając za nieważną błahostkę.
Po oficjalnej części niekończących się toastów i przemówień z życzeniami dla państwa młodych. Zaproszeni goście zaczynają się powoli ośmielać i zgodnie podążać na parkiet, czy pogrążać się w lekkich pogawędkach między sobą. Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że zabawa zaczyna się rozkręcać. Mimo to miejsce obok mnie nadal pozostawało puste, co wzbudzało we mnie spore pokłady zaciekawienia i niedowierzania. W mojej głowie rodziło się mnóstwo pytań i to nie tylko tych dotyczących tożsamości nieobecnego, ale również, dlaczego jako jedyny nie posiadał imiennej wizytówki, mającej na celu ułatwienie znalezienia przez każdego swojego miejsca. Dlaczego ten ktoś miał takie specjalne traktowanie, a co najważniejsze, kto jest tak nieuprzejmy, że nie wstydzi się zanotować tak ogromnego spóźnienia. Nie podając do tego żadnego większego powodu. Na miejscu Sophie i Halvora na pewno nie przyjęłabym tej wiadomości z takim spokojem. Przecież to był zwyczajny brak szacunku.
- Nie wiecie przypadkiem, do kogo należy to miejsce? - pytam Marie i Malcolma z nadzieją, że wiedzą więcej ode mnie, ale zgodnie kręcą przecząco głowami. - Zresztą nieważne. I tak kto by to nie był, raczej się już nie polubimy. Tylko ktoś z wybujałym ego mógłby próbować załatwić sobie takie gwiazdorskie wejście i skraść uwagę wszystkich - oburzam się. Niezadowolona, że przyjdzie mi znosić towarzystwo jakiejś pseudo - gwiazdki mającej o sobie niewiadomo jakie mniemanie. - Dla mnie jest już skreślony.
- Daj spokój, Inge. Może ktoś miał naprawdę ważny powód, żeby się spóźnić - Marie próbuje zmienić moje negatywne nastawienie.
- Już to widzę. Idę się przewietrzyć. Może, gdy zniknę z oczu tym wszystkim facetom, to dadzą mi w końcu przynajmniej na chwilę święty spokój. Co ich w ogóle napadło? - to był dopiero początek, a już byłam ogromnie zmęczona odmawianiem wspólnego tańca, zaproszeń do wypicia razem drinka, czy też rozmowy tylko we dwoje w spokojniejszym miejscu. Nie miałam pojęcia, dlaczego wszyscy uwzięli się właśnie na mnie. To, że byłam tu bez osoby towarzyszącej, było wyjątkowo marnym powodem.
- Trzeba było założyć jeszcze bardziej pobudzającą wyobraźnię sukienkę. Wtedy na pewno nie śliniliby się na twój widok. Sama się o to prosiłaś - Malcolm posyła mi złośliwy uśmieszek. Irytując mnie swoimi słowami do granic możliwości.
- Słucham? Może miałam założyć na siebie worek? - denerwuję się. Gromiąc go wzrokiem. Podobnie zresztą jak Marie, która na szczęście trzyma moją stronę.
- Inge ma rację. Nie nasza wina, że wam tylko jedno w głowie. Myślisz, że będziemy rezygnować z podobających się nam ubrań, bo wy nie umiecie opanować swoich zapędów? - uśmiecham się z satysfakcją, gdy Malcolm zarabia dłuższą reprymendę od swojej ukochanej.
- Jesteście okropne. Zadałaś pytanie, to odpowiedziałem. Więcej się już nie odezwę na żaden temat - obraża się, co obydwie kwitujemy śmiechem. Niedługo potem zostawiam ich samych. Wychodząc na świeże powietrze, gdzie czułam się najlepiej pośród uroków natury, która nocą prezentowała się jeszcze lepiej.
Nakładam na usta bordową szminkę wieńczącą mój niezbyt przesadny makijaż. W końcu to nie ja miałam się w nadchodzących godzinach wyróżniać. Jedynymi osobami, na których miała się dzisiaj skupiać uwaga nas wszystkich byli Sophie i Halvor, którzy za niecałe dwie godziny mieli zostać nareszcie małżeństwem. Przysięgając sobie dozgonną miłość przed ołtarzem, co nawet dla mnie jako niezbyt przychylnie nastawionej osoby do instytucji małżeństwa miało tym razem jakiś nieodparty urok. Choć nie do końca wiedziałam, z czego to wynikało. Bezsprzecznie jednak mój światopogląd w ostatnich miesiącach znacząco się w pewnych kwestiach zmienił.
Z radosnym uśmiechem wygładzam delikatnie swoją długą sukienkę w kolorze indygo i pokaźnym, ale równocześnie dyskretnym rozcięciem ciągnącym się do samego uda, nad której wyborem spędziłam mnóstwo czasu. Nie potrafiąc się zdecydować, co powinnam ostatecznie włożyć podczas tego niepowtarzalnego i wyjątkowego dnia dla moich przyjaciół. Ostatni raz rzucam okiem na swoje odbicie w lustrze, spoglądając na efekt pracy nad swoim wyglądem. Będąc ogromnie z niego zadowolona. Już dawno nie czułam się tak dobrze i pewnie w swojej skórze, jak w tym momencie. Przestałam się nawet przejmować, że jako jedna z nielicznych osób będę bez osoby towarzyszącej. Miałam zamiar i tak świetnie się bawić. Nic nie było w stanie popsuć mi dzisiaj dobrego nastroju.
- Sophie, na pewno nie potrzebujesz z niczym pomocy? - pukam lekko w drzwi od łazienki, za którymi znajdowała się od dłuższego już czasu.
- Dziękuję, ale nie. Już prawie kończę. Za chwilę będę gotowa. Jeszcze trochę cierpliwości - zapewnia. Jak zawsze uparła się, że wszystko zrobi sama i nawet nie chciała słyszeć o choćby drobnej profesjonalnej usłudze. Uważając, że do niczego jej nie potrzebuje.
W oczekiwaniu na przyjaciółkę podążam do salonu jej mieszkania, gdzie czekała na nas Therese, która od rana ogromnie się denerwowała, czy wszystko na pewno potoczy się zgodnie z planem i nie wydarzy się nic niespodziewanego.
- Sophie jeszcze nie jest gotowa? Jak tak dalej pójdzie, to spóźni się na własny ślub - Therese wydawała się być o wiele bardziej zestresowana od naszej panny młodej.
- Spokojnie, nic takiego się nie stanie. Mamy przecież jeszcze trochę czasu. Na pewno zdążymy - uspokajam ją. Nie chcąc, aby się niepotrzebnie zamartwiała. Nerwy nie były jej do niczego potrzebne. - Poza tym właśnie skończyła ostatnie przygotowania - informuję bardzo lubianą przeze mnie kobietę, gdy słyszę zamykanie drzwi od łazienki. Po czym obydwie zaczynamy wpatrywać się z niemym zachwytem w Sophie, która prezentowała się fantastycznie w swojej prześlicznej sukni ślubnej idealnie komponującej się z jej długimi ciemnymi włosami, układającymi się w delikatne fale opadające na plecy z powpinanymi gdzieniegdzie ozdobami imitującymi malutkie kwiatuszki. Co dodawało jej tylko niezwykłej aury eteryczności i niewinności. Przede wszystkim jednak Sophie nadal pozostawała w tym wszystkim sobą i nie zatraciła swojego naturalnego uroku. Absolutnie z niczym nie przesadzając. Jak to zdarzyło się niektórym znanym mi dziewczynom, które przypominały żywą świąteczną choinkę na swoim ślubie.
- Wyglądasz przepięknie, dziecko. Kiedy ty mi tak wyrosłaś? Dopiero co byłaś niemowlęciem - Therese podchodzi do uśmiechniętej dziewczyny z prawdziwym wzruszeniem. Przytulając ją lekko do siebie. Po czym wkłada na jej głowę wianek ze świeżych kwiatów, na rzecz którego Sophie zrezygnowała z tradycyjnego welonu. Dopełniając tym samym całości. Mnie także trudno było opanować emocje, gdy patrzyłam na przepełnioną szczęściem jedną z najbliższych osób mi w życiu. Ogromnie ciesząc, że na moich oczach spełniały się jej marzenia. Zdecydowanie ostatnio zrobiłam się, aż nazbyt wrażliwa.
- Co się dzieje, Inge? Oczy ci się szklą - pytanie Sophie wyrywa mnie ze stanu lekkiej nostalgii. - Czyżbyś w końcu robiła się sentymentalna? - dogryza mi ze sporym rozbawieniem.
- Oczywiście, że nie - staram się zaprzeczyć, choć i tak było na to za późno. - Po prostu wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę wychodzisz za mąż. Kiedy zleciały te wszystkie lata? Przecież dopiero co małżeństwo znajdowało się na jednym z ostatnich miejsc naszych priorytetów. Pamiętasz, jak zarzekałyśmy się, że nie damy się zaobrączkować i odebrać młodości? - wracam pamięcią do naszych nastoletnich czasów ze sporą tęsknotą. Wtedy wszystko wydawało się o wiele prostsze.
- Czy ty sugerujesz, że jesteśmy już stare? Wypraszam sobie. Poza tym priorytety nieustannie się zmieniają, a czasem lepiej iść przez życie w duecie niż w pojedynkę. Małżeństwo wcale nie musi ograniczać. Już jakiś czas temu to zrozumiałam - widocznie ja jeszcze nie dorosłam do momentu, gdy będę mogła dojść do takiej tezy.
- Trzeba tylko przede wszystkim znaleźć tę drugą osobę, która okaże się odpowiednią do tego - dopowiadam. - Ale nie czas na rozmowę o tym - rozweselam się szybko. Nie mając zamiaru, aby pesymistyczne myślenie o nieudanym życiu uczuciowym popsuło mi ten dzień.
- Najwyższy czas jechać. Samochód już czeka - Therese próbuje nas pośpieszać. Spoglądając nerwowo na zegarek.
- Sophie, dobrze się ostatni raz zastanów, czy na pewno chcesz przez całe życie męczyć się ze swoim upierdliwym jeszcze narzeczonym. To ostatnia okazja, aby się w dosyć bezpieczny sposób wycofać. Ucieczka sprzed ołtarza byłaby zbyt widowiskowa - podpuszczam żartobliwie przyjaciółkę. Doskonale wiedząc, że nie miała żadnych wątpliwości co do powiedzenia sakramentalnego tak.
- Inge! Nawet nie podsuwaj jej takich pomysłów. Lepiej nie kusić losu - Therese patrzy na mnie z dezaprobatą. Na co obydwie z Sophie wybuchamy głośnym śmiechem.
- Proszę się nie martwić. Chyba tylko jakiś olbrzymi kataklizm powstrzymałby ją przed poślubieniem Halvora - zapewniam. Będąc o tym święcie przekonana.
- To prawda. Od dawna już tego chcę. Więc jeśli coś miałoby nas powstrzymać, to wyłącznie rezygnacja Halvora. Kto wie, czy mu się nie odwidziało.
- Żartujesz? To niemożliwe. Przecież z waszej dwójki, to on zdecydowanie bardziej nalegał na małżeństwo. Bojąc się, że ktoś cię jeszcze ukradnie - przypominam przytomnie. Śmiejąc wesoło na wspomnienie szukania przez nich komprosmisu odnośnie daty ślubu.
Czekając z niecierpliwością na rozpoczęcie wyczekiwanej przez wszystkich zgromadzonych ceremonii. Rozglądam się po niewielkim kościele prezentującym dziś zupełnie inaczej niż zwykle. Niemal cały przyozdobiony był mnóstwem białych róż i kolorowych hiacyntów połączonych ze sobą w niewielkie bukieciki. Szklane lampiony stojące obok każdej ławki z palącymi się w nich świecami także dodawały nastroju. Rozweselając to dosyć ponure na co dzień miejsce. W powietrzu natomiast unosił się przyjemny zapach świeżych kwiatów. Nawet tutaj każdy element był przemyślany i na swoim miejscu. Przez co jeszcze bardziej byłam pod wrażeniem organizacji Sophie oraz pracy, którą włożyła w przygotowania mające na celu zamienienie tego dnia w prawdziwą baśniową opowieść.
Patrzę na mocno zestresowanego Halvora stojącego przy ołtarzu, posyłając mu uśmiech mający na celu uspokojenie go. Chyba nigdy nie był bardziej przejęty niż w tym momencie. Choć nie miał się przecież zupełnie czego obawiać. Po czym słyszę pierwsze głośne dźwięki organów kościelnych intonujących znany każdemu marsz, a Sophie w dostojny i niezwykle pewny sposób podąża w stronę ołtarza, stając naprzeciwko swojego wybranka życia z uśmiechem wyrażającym ogrom szczęścia. Niedługo potem pastor rozpoczyna niezwykle wzruszającą dla mnie ceremonię, która wzbudza we mnie ogromne pokłady wrażliwości i refleksji. Doprowadzając niemal do łez. Nigdy wcześniej nie usłyszałam jednak, aż tyle pięknych i głęboko zapadających w pamięci słów odnośnie miłości, czy związku z drugą osobą.
Chyba po raz pierwszy w życiu poczułam tak ogromne pragnienie doświadczenia prawdziwie silnej i bezwarunkowej miłości, której nie była w stanie zniszczyć żadna przeciwność losu, czy też tchórzliwa i nie do końca przemyślana ucieczka.
- Ogłaszam was mężem i żoną - słysząc słowa przypieczętowujące małżeństwo Sophie i Halvora, nawet ja nie potrafię powstrzymać kilku łez, które dyskretnie ocieram. Dołączając następnie do głośnego aplauzu braw, które rozlegają się ze wszystkich stron.
- Życzę wam szczęścia i ogromnie udanego małżeństwa, choć wiem, że wcale nie muszę, bo sami o to na pewno zadbacie - przytulam mocno do siebie Sophie i Halvora, gdy udaje mi się w końcu do nich dostać.
- Dziękujemy. Pamiętaj jednak, że teraz kolej na ciebie - słyszę od świeżo upieczonego męża mojej najlepszej przyjaciółki.
- Raczej nie w tym stuleciu - odpowiadam ze sporą pewnością.
- To się jeszcze okaże - mówi, gdy odchodzę lekko na bok. Robiąc tym samym miejsce dla innych, którzy także chcieli złożyć im życzenia i wspólnie dzielić te niezapomniane momenty. Patrzę przed siebie w poszukiwaniu kogoś znajomego, przez ułamek sekundy mając wrażenie, że widzę Stefana, co było przecież niemożliwe. Jeszcze rano z nim przecież rozmawiałam, słuchając jak wiele wysiłku, kosztują go ostatnie dni. Widocznie więc ktoś z obecnych osób musi być do niego bardzo podobny. Postanawiam nie zawracać sobie tym dłużej głowy, uznając za nieważną błahostkę.
Po oficjalnej części niekończących się toastów i przemówień z życzeniami dla państwa młodych. Zaproszeni goście zaczynają się powoli ośmielać i zgodnie podążać na parkiet, czy pogrążać się w lekkich pogawędkach między sobą. Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że zabawa zaczyna się rozkręcać. Mimo to miejsce obok mnie nadal pozostawało puste, co wzbudzało we mnie spore pokłady zaciekawienia i niedowierzania. W mojej głowie rodziło się mnóstwo pytań i to nie tylko tych dotyczących tożsamości nieobecnego, ale również, dlaczego jako jedyny nie posiadał imiennej wizytówki, mającej na celu ułatwienie znalezienia przez każdego swojego miejsca. Dlaczego ten ktoś miał takie specjalne traktowanie, a co najważniejsze, kto jest tak nieuprzejmy, że nie wstydzi się zanotować tak ogromnego spóźnienia. Nie podając do tego żadnego większego powodu. Na miejscu Sophie i Halvora na pewno nie przyjęłabym tej wiadomości z takim spokojem. Przecież to był zwyczajny brak szacunku.
- Nie wiecie przypadkiem, do kogo należy to miejsce? - pytam Marie i Malcolma z nadzieją, że wiedzą więcej ode mnie, ale zgodnie kręcą przecząco głowami. - Zresztą nieważne. I tak kto by to nie był, raczej się już nie polubimy. Tylko ktoś z wybujałym ego mógłby próbować załatwić sobie takie gwiazdorskie wejście i skraść uwagę wszystkich - oburzam się. Niezadowolona, że przyjdzie mi znosić towarzystwo jakiejś pseudo - gwiazdki mającej o sobie niewiadomo jakie mniemanie. - Dla mnie jest już skreślony.
- Daj spokój, Inge. Może ktoś miał naprawdę ważny powód, żeby się spóźnić - Marie próbuje zmienić moje negatywne nastawienie.
- Już to widzę. Idę się przewietrzyć. Może, gdy zniknę z oczu tym wszystkim facetom, to dadzą mi w końcu przynajmniej na chwilę święty spokój. Co ich w ogóle napadło? - to był dopiero początek, a już byłam ogromnie zmęczona odmawianiem wspólnego tańca, zaproszeń do wypicia razem drinka, czy też rozmowy tylko we dwoje w spokojniejszym miejscu. Nie miałam pojęcia, dlaczego wszyscy uwzięli się właśnie na mnie. To, że byłam tu bez osoby towarzyszącej, było wyjątkowo marnym powodem.
- Trzeba było założyć jeszcze bardziej pobudzającą wyobraźnię sukienkę. Wtedy na pewno nie śliniliby się na twój widok. Sama się o to prosiłaś - Malcolm posyła mi złośliwy uśmieszek. Irytując mnie swoimi słowami do granic możliwości.
- Słucham? Może miałam założyć na siebie worek? - denerwuję się. Gromiąc go wzrokiem. Podobnie zresztą jak Marie, która na szczęście trzyma moją stronę.
- Inge ma rację. Nie nasza wina, że wam tylko jedno w głowie. Myślisz, że będziemy rezygnować z podobających się nam ubrań, bo wy nie umiecie opanować swoich zapędów? - uśmiecham się z satysfakcją, gdy Malcolm zarabia dłuższą reprymendę od swojej ukochanej.
- Jesteście okropne. Zadałaś pytanie, to odpowiedziałem. Więcej się już nie odezwę na żaden temat - obraża się, co obydwie kwitujemy śmiechem. Niedługo potem zostawiam ich samych. Wychodząc na świeże powietrze, gdzie czułam się najlepiej pośród uroków natury, która nocą prezentowała się jeszcze lepiej.
💟💟💟💟
Po wspaniałej i mocno poruszającej ceremonii ślubu, która wywarła spore wrażenie chyba na każdym jej uczestniku. Skłaniając niekiedy do głębszych refleksji, a przede wszystkim pokazując, że tym świecie jest jeszcze miejsce dla prawdziwej i szczerej miłości, w której idealną definicję wpisywał się związek Sophie i Halvora. Nadeszła pora na tę zdecydowanie mniej oficjalną część weselną w idealnie pasującym do tego miejscu. Niemal każdy z zaproszonych gości nie mógł się oprzeć stwarzającym niezwykle romantyczną aurą widokom, które można było dostrzec przez wysokie okna sali, gdzie miała się odbyć dopracowana w każdym nawet najmniejszym szczególe zabawa. Byłem pod sporym wrażeniem całej organizacji, w którą na pewno włożono mnóstwo trudu, aby wszyscy goście poczuli się tak samo docenieni i ważni.
Mimowolnie spoglądam w stronę świeżo upieczonego małżeństwa, które wprost promieniało radością. Ogromnie ciesząc z jednego z najważniejszych dni swojego życia, co udzielało się wszystkim zgromadzonym. Wyłącznie ja nie potrafiłem dać się porwać panującej dookoła radosnej i beztroskiej atmosferze. Dołączając do gwarnych rozmów, czy kolejnych par pojawiających się na parkiecie po pierwszym wspólnym tańcu młodej pary. Z minuty na minutę zaczynając odczuwać coraz większe zdenerwowanie. Dobrze wiedziałem, że nieubłaganie nadchodził moment mojego spotkania z Inge, która prezentowała się dziś wprost oszałamiająco w swojej idealnie dopasowanej długiej sukience. Dosadnie mi tym uświadamiając, co takiego straciłem praktycznie bez żadnej walki. Od kiedy tylko ją dziś zobaczyłem, nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Podziwiając ukradkiem z prawdziwym zachwytem przez cały czas spędzony w kościele z bezpiecznej odległości. Wyłącznie wzmagając tym kilkumiesięczną tęsknotę za jej widokiem, bliskością, czy zwłaszcza wspólną rozmową, którą od zawsze potrafiliśmy prowadzić przez długie godziny.
Teraz także patrzyłem, jak z gracją siedzi przy stoliku, pogrążona w przyjacielskiej rozmowie ze znajomymi. Swoim promiennym uśmiechem zarażała wszystkich dookoła. Na razie grzecznie odmawiając kolejnym chętnym mężczyznom wspólnego tańca. Jednocześnie dyskretnie co i rusz spoglądała na wolne miejsce obok siebie, które miało w założeniu przypaść mojej osobie. Zapewne zastanawiała się, do kogo może ono należeć. Byłem pewien, że jej ciekawość z każdą minutą tylko przybierała na sile. Panicznie bałem się jednak tam podejść i stanąć z nią twarzą w twarz. Nie mając pojęcia, jakiej reakcji z jej strony mogę się spodziewać. Kryłem się więc od ponad godziny przy stoliku, gdzie swoje miejsce miał Stefan. Odwlekając najbardziej, jak tylko się dało nieuniknione. Zaczynając mieć przy tym same pesymistyczne przeczucia co do naszego pogodzenia i odbudowania tego, co tak gwałtownie się zakończyło w ten jeden z wielu mroźnych marcowych poranków.
- Michael, musisz zrealizować ostatni i najważniejszy krok naszego planu. Czas, abyś przywitał się z Inge i z nią pogodził - mój towarzysz niedoli próbował mnie zmotywować, coraz bardziej się niecierpliwiąc. - Naprawdę mam dość siedzenia w jednym miejscu! Chcę złożyć życzenia Sophie i Halvorowi oraz przywitać się z Inge. Poza tym, dlaczego ma mnie ominąć taka świetna zabawa? To przecież wesele - narzeka, patrząc na mnie z wyrzutem. Nakładając sobie już drugi kawałek ciasta na talerzyk. Delektując się jego smakiem. Nie rozumiałem, jak mógł mieć apetyt w takiej chwili. Ja nie byłem w stanie aktualnie niczego przełknąć.
- Ktoś ci broni się bawić? Droga wolna - mówię z obojętnością, wskazując na parkiet. Choć dobrze wiedziałem, że miał rację. On i przyjaciele Inge zrobili, co mogli. Teraz to do mnie należał następny ruch.
- Bardzo zabawne. Dobrze wiesz, że Inge nie może mnie zobaczyć, dopóki się nie ujawnisz. Inaczej w sekundę wszystkiego się domyśli i jeszcze po raz kolejny ucieknie. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co zrobi, nawet Sophie. Wszystko teraz zależy wyłącznie od ciebie i twojej mocy przekonywania. Oby okazała się ona skuteczna - Stefan swoim zbyt głośnym i ekspresyjnym wywodem zwraca na nas uwagę nieznanej nam, dość osobliwej dziewczyny siedzącej po drugiej stronie stolika, zajętej dotychczas swoim telefonem. Dzięki platynoworóżowym włosom i kilku tatuażom zdobiących jej ręce zdecydowanie wyróżniała się z tłumu. Nieznajoma przyglądała się nam z lekką konsternacją i milczącym zaciekawieniem. Na całe szczęście wyglądała, jakby niewiele rozumiała z naszej rozmowy prowadzonej w ojczystym języku.
- Stefan, zobacz jaka Inge jest szczęśliwa. Zupełnie nie wygląda na to, że czegokolwiek jej brakuje, a już na pewno nie mnie. Nie wiem, czy chcę to popsuć. Co, jeśli tak jest dla niej lepiej? - odrywam go od wpatrywania się z niemałym zainteresowaniem w siedzącą naprzeciw nas dziewczynę. Zaczynając mieć coraz większe wątpliwości. Może nie powinienem próbować mieszać w powoli układanym życiu Inge i narażać jej na kolejne możliwe rozczarowania, czy co gorsza cierpienie.
- Nie próbuj mnie denerwować! Jest szczęśliwa, bo to ślub jej przyjaciół i cieszy się razem z nimi. Ty na jej miejscu nie czułbyś tego samego? - nie mogłem mu zaprzeczyć. To jednak w zupełności mnie nie przekonywało. - Poza tym nie dowiesz się, co naprawdę czuje, jeśli z nią nie porozmawiasz. Choć ja jestem przekonany, że odpowiedź może być tylko jedna. Michael, ona cię kocha, rozumiesz? Słychać to w każdym wypowiadanym przez nią słowie, które dotyczy ciebie - zupełnie nie wiedziałem, skąd u Stefana brała się ta przesadna pewność, skoro nic na nią nie wskazywało. Nie miał absolutnie żadnej gwarancji, że to nie było wyłącznie życzeniowe myślenie z jego strony.
- Cholera. Inge idzie w naszą stronę! - gdy mam już mu odpowiedzieć. Doprowadzając tym samym zapewne do naszej kolejnej drobnej sprzeczki, których przez ostatnie godziny nie brakowało. Zauważam, że blondynka niebezpiecznie zbliża się do miejsca, gdzie aktualnie siedzieliśmy. Obydwaj panikujemy, nie wiedząc jak mamy się zachować. Będąc przestraszeni, że za chwilę cały nasz plan może rozsypać się w drobny mak. Nie mając więc wyjścia, schylamy się najbardziej jak to tylko możliwe, chowając za stolikiem i pokaźnym bukietem kwiatów stojących w wysokim wazonie na nim. Wstrzymując oddech w niepewnym wyczekiwaniu, gdy Inge mija nas niczego nieświadoma. Nie zaszczycając nawet spojrzeniem tego stolika. Dziękowałem w myślach Sophie, że zdecydowała się umieścić takie same gęste bukiety kwiatów na każdym ze stolików. W innym przypadku bylibyśmy ze Stefanem skończeni.
- Czy z waszymi głowami wszystko w porządku, bo mam co do tego olbrzymie wątpliwości - nieoczekiwanie słyszymy pytanie zadane niezwykle dziewczęcym głosem. Dopiero teraz przypominam sobie w ogóle o siedzącej z nami dziewczynie. Daliśmy przed nią niezły popis. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.
- Z moją na pewno, ale co do jego nie jestem pewien - Stefan odpowiada jej z szerokim uśmiechem. Na co gromię go wzrokiem. - Chyba nie mieliśmy okazji się jeszcze poznać. Jestem Stefan, a to Michael - przedstawia nas z przesadnym entuzjazmem. Wyciągając w jej kierunku dłoń. Kompletnie dziś za nim nie nadążałem. Zachowywał się, jak po wypiciu znacznej ilości alkoholu, a dotychczas nie spożył przecież, ani kropelki.
- Heidi - odpowiada po dłuższej chwili milczenia, ściskając lekko dłoń należącą do Stefana. Ja wysilam się jedynie na lekkie skinięciem głową. Dziewczyna wciąż jednak patrzyła na nas nieufnie. Uważając, że pewnie coś kombinujemy albo - co gorsza - uciekliśmy ze szpitala psychiatrycznego. - Kim jesteście i czego chcecie od Inge, co? - mruży gniewnie oczy. Żądając w końcu wyjaśnień. Widocznie trafiliśmy na jakąś znajomą mojej kochanej blondynki. Gorzej być chyba nie mogło.
- To długa historia. Wyjaśnię ci wszystko, ale najpierw muszę wypełnić swoją misję, mającą na celu uratowanie ich miłości. Do czego sami się niestety nie kwapią - szturacham Stefana, aby natychmiast zamilkł. Czy on do reszty zwariował, że rozpowiada o wszystkim na prawo i lewo? W dodatku robiąc maślane oczy do tej tajemniczej dziewczyny.
- Wystarczy! Już idę, zadowolony? - widząc, że Inge wróciła do stolika. Zbieram się na odwagę i podnoszę z zajmowanego miejsca. Mając dość tego trwającego cyrku. Czas było zmierzyć się z rzeczywistością. Nie mogłem czekać w nieskończoność.
- W końcu. Tylko nie wracaj tutaj bez Inge. Powodzenia, Michi! - popycha mnie lekko w kierunku środka sali. Na do widzenia obdarzam go jedynie morderczym spojrzeniem, z którego nic sobie jednak nie robi. Będąc już pogrążonym w ożywionej dyskusji ze swoją nową znajomą, od której nie mógł oderwać oczu. Kręcę z niedowierzaniem głową na jego zachowanie. Wszystko wskazywało na to, że Heidi zupełnie niespodziewanie porządnie zakręciła mu w głowie, a to mogło skończyć się prawdziwą katastrofą. Już teraz mocno współczułem dziewczynie, która nie pozbędzie się Stefana zapewne do samego końca wesela. W dodatku zmuszona będzie znosić jego nieudolne umizgi. Pocieszające było to, że przynajmniej ja będę miał od niego spokój. Przebywanie w jego towarzystwie w naszej obecnej relacji stawało się dla mnie coraz bardziej męczące. Wspólne dwa dni, jak na to, co się niedawno między nami wydarzyło, to było stanowczo za dużo.
Idę powoli w stronę stolika zajmowanego przez Inge i kilka innych nieznanych mi jeszcze osób. Przygotowany na każdy możliwy scenariusz. Wymijałem przy tym, co chwilę innych zaproszonych gości. Z każdą sekundą czując narastającą niepewność i lekki strach. Próbowałem wziąć głęboki wdech i się uspokoić, ale nic nie było w stanie opanować mojego zdenerwowania. Jeszcze nigdy nie byłem, aż tak zestresowany, jak w tym momencie. W końcu od rozmowy z Inge zależał kształt naszej dalszej przyszłości. Albo staną się one jedną wspólną, albo nasze drogi rozejdą się dziś na zawsze. Nie było już jednak odwrotu. Musieliśmy przestać trwać w tym okropnym zawieszeniu i podjąć nareszcie wspólną i dorosłą decyzję odnośnie tego, co dalej z nami i naszym uczuciem. Mimo że Inge miała wszystkie karty po swojej stronie i to od niej zależała ostateczna decyzja. Miałem zamiar zrobić wszystko, aby przekonać ją, żeby nas ostatecznie nie przekreślała. To w końcu z nią i nikim innym chciałem spędzić swoje dalsze życie. Niczego nie byłem tak pewny, jak tego, że to właśnie ją kocham.
Gdy znajduję się niemal na wyciągnięcie ręki od mojego docelowego miejsca. Zauważam, że krzesło Inge jest znowu puste. Co wprawia mnie w niemałą niezręczność. Po prostu nie mogłem uwierzyć w swojego pecha. Wyglądało na to, że jej ponowne zniknięcie musiało mi umknąć przez tłum mijanych przeze mnie osób. Zdezorientowany tym niespodziewanym obrotem sprawy. Odwracam się za siebie, trącając się z kimś przez przypadek ramieniem. Sekundę później słyszę doskonale znany i tak bardzo uwielbiany przeze mnie głos, wypowiadający po norwesku szczere przeprosiny. Dopiero teraz mi uświadamiając, jak ogromnie mi go brakowało podczas tych ostatnich tygodni.
- Tym razem zrozumiałem o wiele więcej niż za pierwszym razem. Chyba robię postępy - uśmiecham się nikle, a moje i Inge spojrzenia nareszcie się spotykają. Dziewczyna podnosi swoją głowę i osłupiała zastyga w jednym miejscu. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała zemdleć. Wcale się jej zresztą nie dziwiłem. Byłem pewien, że w życiu nie spodziewała się mnie tutaj ujrzeć.
- Michael? - wyszeptuje niemal bezgłośnie, a na jej twarzy pojawia się cały wachlarz emocji. Od zaszokowania, niedowierzania, czy niepewności po ogromną tęsknotę, ledwie zauważalną radość, a kończąc na złości i gniewie, które zostają z Inge na dłużej, co jawnie mi sugeruje, abym nie spodziewał się wylewnego przywitania z jej strony. - Co ty tutaj robisz? - po mniej niż minucie odzyskuje w końcu rezon, a jej oczy zawierają w sobie wprost żywy ogień wściekłości. Jeszcze nigdy nie widziałem jej takiej, nawet wtedy, gdy poznała prawdę o mojej prawdziwej tożsamości. Już teraz reakcja Inge pozbawia mnie niemal do reszty złudzeń, że na naprawę naszych relacji wystarczy zwykła rozmowa i przeprosiny. Byłem pewien, że czekała mnie największa przeprawa w życiu, aby przekonać Norweżkę do tego, że tylko ona ma dla mnie znaczenie.
☆☆☆☆
Życzę Wam Wszystkim Wesołych, Spokojnych, a przede wszystkim Zdrowych Świąt. Choć na pewno będą się one mocno różnić od dotychczasowych. A przy okazji z racji tego, że wielkimi krokami zbliżamy się do końca tego opowiadania. Chciałabym poznać wasze zdanie i dowiedzieć się, czy ktokolwiek byłby zainteresowany, jeszcze jedną całkowicie nową historią, jednak z dość dobrze nam już znanymi bohaterami osadzonymi w powyżej wykreowanym świecie, która tak po prostu pojawiła się w mojej głowie? A może macie już dość, jesteście znudzone i uważacie, że tematy się wyczerpały i powinien nastąpić definitywny koniec dla wszystkich tych postaci i zwyczajnie wolicie już teraz coś całkiem innego? Czekam z niecierpliwością na wszystkie opinie. Z góry za nie dziękując. :)