sobota, 29 lutego 2020

Rozdział 18




08.03.2019


W to dość późne już piątkowe popołudnie, gdy zaczynał zapadać coraz większy zmierzch. Przemierzam szybkim krokiem ostatnie metry dzielące mnie od restauracji Sophie. Chcąc jak najszybciej znaleźć się w jej ciepłym i przytulnym wnętrzu, które od zawsze dobrze na mnie wpływało. Mając na mnie dziwnym trafem kojący wpływ. Lubiłam też ten lekki gwar, który zawsze tam panował. Czy unoszącą się dookoła aurę życzliwości i przyjaznego nastawienia dla każdego, kto tylko postanowił zawitać w progi królestwa mojej przyjaciółki i jej wyjątkowo zgranej kadry pracowniczej.


Okrywam się szczelniej ciepłym szalikiem, próbując tym samym ochronić przed wyjątkowo mroźnym podmuchem wiatru, przenikającym mnie niemal do szpiku kości. Złorzecząc przy tym na czym świat stoi. Żałowałam, że w ogóle postanowiłam opuścić swoje cieplutkie mieszkanie. Mogłam przecież przełożyć tę wizytę na inny dzień. To było kolejne fatalne posunięcie z mojej strony w ciągu ostatnich dni. Przez co, miałam jeszcze większe wrażenie, że ostatnio dokonuję samych złych wyborów z opłakanymi w konsekwencji skutkami.


Spoglądam ze złością w niebo, widząc jak pierwsze płatki śniegu, opadają na ziemię. Zapowiadając kolejne dodatkowe centymetry białego puchu już i tak zalegającego na ulicach. Pogoda od kilku dni ani myślała nas rozpieszczać. Minusowe temperatury oraz gęste opady śniegu tym razem idealnie wkomponowywały się we wszystkie stereotypy o zimnej, nieprzyjaznej i ponurej Skandynawii, z którymi często tak usilnie walczyłam podczas moich wielogodzinnych rozmów z pewnym Austriakiem, za którym mimo upływu czasu, wciąż tak samo mocno tęskniłam. Zwłaszcza teraz, gdy wiedziałam, że znajdował się ode mnie oddalony zaledwie o kilkanaście kilometrów. Był niemal na wyciągnięcie ręki. Co tylko pogarszało moje i tak nie najlepsze samopoczucie. W dodatku w mojej głowie nieustannie panował mętlik, który stawał się po prostu nie do zniesienia. Przede wszystkim z powodu tego, że Michael nadal nie odpuszczał i każdego dnia dzwonił, przynajmniej kilka razy oraz przesyłał masę wiadomości zawsze z prośbą, chociażby o jedną krótką rozmowę. Ignorowanie tych wszystkich prób kontaktu z jego strony było coraz trudniejsze. Sama już nie wiedziałam, czy naprawienie tego wszystkiego, co popsułam nawet z istniejącym ryzykiem, że zwyczajnie nam nie wyjdzie. Nie byłoby lepsze od tego, co aktualnie przeżywamy. Wciąż jednak głupi strach przed przyszłością, a przede wszystkim przed przyznaniem się do tego, że postąpiłam nad wyraz głupio, były silniejsze od moich prawdziwych pragnień. Zwlekałam więc, na własne życzenie unieszczęśliwiając zarówno siebie, jak i Michaela. Godząc się ze świadomością, że za jakiś czas na naprawę czegokolwiek może być zwyczajnie za późno.


- Cześć, Inge. Miło cię w końcu widzieć. Myślałem, że już do reszty przepadłaś w tej Austrii - ledwo udaje mi się zamknąć za sobą drzwi restauracji, gdy staje przede mną uśmiechnięty Malcolm. Znajdujący się w przeciwieństwie do mnie w nad wyraz dobrym humorze.
- Ja też się cieszę, że mam okazję cię zobaczyć. Trochę się nawet za tobą stęskniłam. Ale tak tylko troszeczkę - zmuszam się do lekkiego uśmiechu. - Wątpię jednak, żebyś był tak zadowolony wyłącznie z powodu tego, że mnie widzisz. Co się więc stało? - pytam ciekawa, siadając przy swoim ulubionym stoliku, który mimo sporej ilości gości przebywającej w restauracji na szczęście nie był zajęty.
- Marie była dziś na kolejnym badaniu. Tym razem lekarzowi udało się określić płeć dziecka. Inge, będziemy mieli córeczkę - kręci głową, uśmiechając się do samego siebie. - Jestem taki szczęśliwy. Nadal jednak nie mogę uwierzyć, że naprawdę zostanę tatą. To wprost nie do opisania uczucie.
- To wspaniała wiadomość. Pośpiesz się tylko z tym pełnym uświadomieniem sobie tego faktu, bo zostało ci na to tylko jakieś cztery miesiące - żartuję. Doskonale wiedząc, że Malcolm świetnie sprawdzi się w roli ojca. - Jeszcze raz wam bardzo gratuluję - szczerze cieszyłam się ich szczęściem. Dobrze wiedząc, że w pełni sobie na nie zasłużyli. Zwłaszcza Marie, która jeszcze do niedawna, wcale nie miała życia usłanego różami i dopiero przy Malcolmie zaznała upragnionego spokoju i bezpieczeństwa.
- Ty też szykuj się powoli na nową rolę, przyszła ciociu - odgryza mi się. - Swoją drogą latka lecą. Może czas i na ciebie, abyś w końcu została mamą? Tylko znajdź do tego kogoś porządnego - mówi żartobliwie, na co gromię go wzrokiem. Nic sobie jednak z tego nie robi i wybucha głośnym śmiechem.
- Zamiast opowiadać te głupoty, sprawdź lepiej czy inni goście cię przypadkiem nie potrzebują, dobrze? Przy okazji powiedz Sophie, że już jestem - proszę. Mając nadzieję, że przyjaciółka znajdzie chwilę wolnego czasu i będę mogła podzielić się z nią wstępnymi projektami zaproszeń na ślub, nad którymi spędziłam pół ostatniej nocy. W końcu po to tu w ogóle przyszłam. Nie chcąc, aby dłużej na nie czekała.
- Już się ulatniam. Powiedz mi tylko, czy podać ci to samo, co zawsze? - chce się upewnić. Kiwam tylko głową na potwierdzenie. - Nie myśl sobie jednak, że ci odpuszczę. Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie poznam twojej opinii na temat pobytu w Austrii. To musiała być niezła przygoda. Strasznie wam tego zazdroszczę - słysząc to. Odwracam głowę lekko w bok. Starając się uniknąć jego wzroku. Nie było się przecież czym chwalić.
- Sophie na pewno zdała ci porządną relację. W dodatku nie ma o czym mówić. Było w porządku - nie miałam zamiaru wdawać się w szczegóły. Choć Malcolm był moim dobrym znajomym, to wciąż pozostawał facetem, który na pewno niczego by nie zrozumiał. A już na pewno motywów, jakimi się kierowałam, gdy zostawiałam Michaela bez pożegnania.
- W porządku? Inge dla ciebie zawsze coś jest albo rewelacyjne, albo beznadziejne. Nie ma nic pomiędzy - chłopak wykazuje się tym razem ogromną bystrością. Udowadniając, że zna mnie lepiej niż przypuszczałam.
- Zawsze mogłam zrobić ten jeden raz wyjątek - na całe szczęście od dalszej rozmowy, ratują mnie dwie młode dziewczyny, które pojawiają się w restauracji. Czekając niecierpliwie, aż Malcolm przyjmie od nich zamówienia.


W oczekiwaniu na Sophie. Rozglądam się po wnętrzu lokalu, które niedawno zostało porządnie odnowione. Nadając mu tym samym świeżości i sporej elegancji. Do czego jego właścicielka od bardzo dawna dążyła. Stawiając sobie to jako jeden z głównych celów do osiągnięcia. Wszystkim dookoła mnie udawało się spełniać swoje marzenia czy aspiracje. Jedni wspinali się po szczeblach zawodowej kariery. Inni zakładali rodziny, oczekiwali narodzin dziecka, albo przygotowywali się do zawarcia małżeństwa. Jedynie ja ciągle tkwiłam w miejscu, rzekomo jako niezależna singielka, która świetnie radzi sobie ze wszystkim sama. Tymczasem było zupełnie na odwrót. Skrycie także marzyłam o życiu przy boku ukochanej osoby, z którą mogłabym dzielić swoje radości i troski. Chciałam wrócić do tego, co było w Austrii, kiedy po raz pierwszy w życiu poczułam, że to jest właśnie to. Kiedy każda chwila spędzona z Michaelem powodowała uśmiech na mojej twarzy. Kiedy czułam się w końcu tak po prostu beztrosko szczęśliwa.


- Sophie prosiła, abyś dała jej jeszcze kilka minut. Mają chwilowo z Therese urwanie głowy - do rzeczywistości sprowadza mnie Heidi, stawiając przede mną talerz z ulubionym daniem, jakim był wykwintny kurczak w sosie śmietanowym, na którego widok poczułam ogromny apetyt. Tym razem dziewczyna, którą darzyłam sporą sympatią, miała ognistoczerwony kolor włosów, spiętych w schludnego koka, który dało się zauważyć przynajmniej z kilometra. Widocznie Heidi znowu postanowiła poeksperymentować. Kiedy widziałam ją ostatni raz przed wyjazdem, jej włosy były przecież rude.
- Jasne, rozumiem. Nie musi się spieszyć. Mam czas - zapewniam. Nie miałam żadnych planów na ten wieczór. Ostatnio zresztą, niemal jak zawsze. Czasami czułam się niczym samotna staruszka, które najlepsze lata życia ma już dawno za sobą.
- Przekażę jej. Wybacz, ale muszę wracać do pracy. Malcolm znowu dał mi do obsłużenia stolik z państwem Jorgensen. Trzy razy już zmieniali swoje zamówienie. Czwartego chyba nie zniosę - posyłam Heidi współczujący uśmiech. Dobrze wiedząc, że czekała ją prawdziwa próba cierpliwości.
Dziewczyna wciąż wdrażała się jeszcze w swoje obowiązki. Zwłaszcza że pracowała najczęściej jedynie w piątkowe popołudnia i weekendy. Dorabiając sobie w ten sposób do skromnego studenckiego stypendium, ku jej sporej radości. Przede wszystkim dlatego, że znalezienie posady przez Heidi, wcale nie było takie łatwe, jakby się mogło wydawać ze względu na jej specyficzny styl bycia i ubioru oraz miłość do ciężkich metalowych brzmień, co skreślało ją na stracie u wielu nadal zaściankowych pracodawców. Uważających ją za zło wcielone. Na całe szczęście znalazła ogłoszenie dane przez Sophie, która nie miała najmniejszego problemu z zatrudnieniem dziewczyny. Będąc pełną oburzenia na tak niesprawiedliwe traktowanie.


Kolejne minuty upływają mi na sprawdzeniu swoich mediów społecznościowych, w których jak zawsze nie było niczego godnego uwagi oraz na obserwowaniu innych gości restauracji, których wcale nie ubywało. Coraz bardziej znudzona, mimowolnie rzucam okiem na ekran telewizora zawieszonego na jednej ze ścian. Zauważając, że rozpoczyna się właśnie transmisja kwalifikacji do pierwszego konkursu turnieju Raw Air, o ile dobrze pamiętałam i czegoś nie pokręciłam. Moje serce od razu przyśpiesza swoje bicie. Nie mogłam na to patrzeć. Dobrze wiedząc, że gdy tylko ujrzę Michaela, po prostu się tutaj przy wszystkich rozpłaczę. Z rozpaczy nad własną głupotą i zbytnią pochopnością w podejmowaniu decyzji.


- Malcolm, możesz to przełączyć? Proszę cię - zwracam się z prośbą, gdy mija akurat mój stolik. Mając nadzieję, że zmieni kanał na jakikolwiek inny.
- Co takiego? Inge, nie jestem desperatem. Chcę zachować tę posadę. Sophie by mnie chyba zabiła, gdybym to zrobił. Poza tym, dlaczego aż tak ci to przeszkadza? Myślałem, że w końcu przekonałaś się do sportowych zmagań - zastanawia się z wyraźnym zdziwieniem nad moim niezadowoleniem.
- Chyba w twoich snach. Nie rozumiem zresztą w czym problem. Sophie tutaj i tak nie ma - staram się go przekonać do swojej racji.
- Zapewniam cię, że pojawi się idealnie na skok Halvora. Zawsze tak jest. Ona ma wszystko dokładnie wyliczone, jeśli tylko nie ma jakiś opóźnień. Przykro mi - rozkłada bezradnie ręce, nie mając zamiaru mi pomóc. Udając się następnie w stronę innych gości. Zostawiając mnie samą z burzą ogromnych emocji.


Nie potrafiąc spokojnie przyglądać się wydarzeniom rozgrywanym na ekranie telewizora, które przywoływały zbyt wiele nadal jeszcze świeżych wspomnień. Ostentacyjnie przesiadam się na drugą stronę stolika pod czujnymi spojrzeniami Heidi i Malcolma. Siadając plecami do telewizora. Przeklinając pod nosem swoje zapominalstwo. Mogłam przecież sprawdzić godzinę rozgrywania tych cholernych kwalifikacji, zanim zdecydowałam się tutaj pojawić. Dobrze wiedząc, że na pewno będą stanowić jeden z najważniejszych punktów dnia w tym miejscu. Uniknęłabym wtedy podejrzeń, które na pewno zrodziły się w głowach zarówno Malcolma, jak i Heidi. Czego chciałam przecież tak bardzo uniknąć.


- Przepraszam Inge, że tak długo czekasz. Od paru godzin panuje jednak tutaj taki ruch, że nie mamy ani chwili wytchnienia. Teraz też wyrwałam się tylko na moment. Zaraz będzie kolej Halvora - Sophie w końcu pojawia się w zasięgu mojego wzroku ze szklanką wody. Spoglądając nerwowo na zawieszoną plazmę. Wyglądała na kompletnie wyczerpaną, a jej twarz była blada niczym ściana.
- Może więc to po prostu przełożymy na jutro? - proponuję. Nie chcąc wprowadzać niepotrzebnego zamieszania. Poza tym wolałabym, aby jak najszybszej mogła wrócić do siebie i po prostu odpocząć. - To przecież nie jest jeszcze, aż tak pilna sprawa, że nie może zaczekać - próbuję ją przekonać.
- Nie ma mowy. Bez sensu by było, abyś się niepotrzebnie fatygowała i czekała tyle na darmo. Za niedługo będziemy zamykać. Z każdą minutą powinno się też robić coraz luźniej. Poczekasz jeszcze trochę? - prosi. - Naprawdę chcę zobaczyć te cuda, które na pewno stworzyłaś - nie potrafiłam jej odmówić. Przystaję więc w końcu na tę prośbę.
- Dobrze. Niech już będzie - zgadzam się. - Co ci się stało? - pytam zaniepokojona, gdy przypadkiem dostrzegam na jej ręce paskudny siniak. Ciągnący się od nadgarstka do niemal samego łokcia.
- To nic takiego - lekceważy swój uraz. - Mały wypadek w kuchni. Przy takim zamieszaniu jak dzisiaj to niemal norma w moim wykonaniu. Wiesz, że potrafię być niezdarna - tłumaczy spokojnie. Przykrywając zawstydzona siniak rękawem bluzki, który dotychczas był podwinięty. Widocznie zapomniała zrobić tego wcześniej.
- Powinnaś bardziej na siebie uważać. Znowu się przepracowujesz - dziewczyna stanowczo zbyt wiele narzucała na siebie obowiązków. Co mogło kiedyś się na niej zemścić.
- Nic mi nie będzie. Jestem już przyzwyczajona. Poza tym...- nie kończy. Zaczynając się wpatrywać przez następne sekundy niczym zaczarowana w ekran telewizora. - Niech to szlag! - Sophie po nieudanym skoku Halvora, siada naprzeciw mnie z grymasem niezadowolenia na twarzy. - Myślałam, że wszystko będzie już dobrze. Na treningach wcale nie było przecież najgorzej. On jest pewnie teraz kompletnie rozbity. Powinnam tam przy nim być - kręci ze zrezygnowaniem głową. Mając pewnie samej sobie za złe, że nie wybrała się dzisiaj na skocznię.
- Przestań się obwiniać. Halvor doskonale zdaje sobie sprawę, że też masz swoje obowiązki. Nie możesz przecież wszystkiego rzucić. Poradzi sobie. Nie z takimi rozczarowaniami dawał sobie radę. W razie czego ma zresztą jeszcze Karoline  - próbuję ją pocieszyć. Nie chcąc, aby się po raz kolejny niepotrzebnie zamartwiała. Zawsze stawiając innych ponad siebie.
- Tyle sobie jednak obiecywał po tym turnieju. Chciał zrekompensować sobie nieudane Mistrzostwa, a tu już na starcie wszystko się dla niego skończyło. Co za pech.
- Jeszcze nie raz będzie miał okazję do powetowania sobie tego. Sama wiesz o tym najlepiej - uśmiecham się pocieszająco. Mimowolnie odwracając się lekko za siebie i spoglądając na aktualną tabelę wyników. Szukając na niej nazwiska Michaela. To było po prostu silniejsze ode mnie.
- Przepraszam, ale muszę wracać do kuchni. Therese pewnie i tak tonie pod nawałem zamówień. Postaram się wrócić, jak najszybciej - obiecuje, po czym znika w mgnieniu oka. Ponownie zostawiając mnie samą.


Kilka minut przed zamknięciem restauracji, gdy znudzona do granic możliwości. Rysuję jakieś niemające żadnego sensu wzroki na restauracyjnej chusteczce. Mój telefon zaczyna nieoczekiwanie dzwonić. Spoglądam na jego ekran, zauważając że Michael znowu starał się ze mną skontaktować. Z ogromną trudnością ignoruję to połączenie. Odkładając urządzenie na stolik.
- Kiedy w końcu odważysz się i go odbierzesz? - pytanie Sophie stojącej nade mną sprawia, że się wzdrygam. Dlaczego musiała pojawić się akurat w tym momencie?
- Rozmawiałyśmy już o tym tyle razy. Nie zaczynajmy kolejnego - nie chciałam po raz któryś z kolei się tłumaczyć. - Lepiej przyjrzyj się temu. Mam nadzieję, że któreś ci się spodoba. Oczywiście możemy też wprowadzić jakieś poprawki, gdy tylko będziesz chciała - podaję jej teczkę z pięcioma propozycjami zaproszeń w stworzenie których naprawdę włożyłam wiele energii i zapału. Nie chcąc nimi zawieść swojej przyjaciółki.
- Inge, wszystkie są przepiękne. Nie mam pojęcia, jak zdecyduję się tylko na jeden wzór. Są genialne - patrzy urzeczona na każde z nich, co wywołuje we mnie poczucie dumy i radości. Do czegoś się jeszcze nadawałam. - Jesteś niesamowita - chwali mnie.
- Bez przesady. To przecież nic takiego. Każdy mógłby stworzyć coś podobnego - tonuję jej entuzjazm.
- Chyba zwariowałaś, jeśli tak myślisz. Ostatnio widziałam tysiące wersji zaproszeń, ale żadne nie było ładniejsze od tych. Od zawsze miałaś wielki talent - upiera się przy swoim. - Marnujesz się w tej swojej pracy. Powinnaś pomyśleć o czymś własnym, zamiast skupiać się na tych beznadziejnych zleceniach, które dostajesz.
- Sophie, wiesz że lubię tę pracę. Może nie jest zbytnio perspektywiczna, ale przynajmniej stabilna. Dzięki niej nie muszę się martwić o to, czy zapłacę rachunki - gdybym się odważyła na własny biznes. Mogłoby się to bardzo szybko zmienić. - Zdecydowałaś się na któreś? - pytam po dłuższej chwili milczenia jakie między nami zapanowało. Ciekawa, które zaproszenie Sophie ostatecznie wybierze.
- Żartujesz? Muszę się nad tym poważnie zastanowić. Najchętniej wybrałabym zresztą wszystkie - byłam już pewna, że decyzja zajmie jej kilka dobrych dni.
- Żaden problem. Wystarczy, że postanowisz wyjść za mąż pięć razy. Wcześnie zaczynasz, więc może się udać - żartuję, śmiejąc się głośno na widok jej oburzonej miny.
- Jesteś okropna, Inge! - kręci z dezaprobatą głową - Poczekaj, aż ty będziesz wychodzić za mąż. Już ja ci się odpłacę za te wszystkie docinki.
- Nie wiem, czy będziesz miała okazję. Kandydata na męża brak. Poza tym wiesz, co sądzę o instytucji małżeństwa - dla mnie była to tylko zwykła formalność, która w przyszłości mogła wywołać wyłącznie masę zbędnych kłopotów. Nie wierzyłam w jej przydatność, a tym bardziej przesadną trwałość poza niewielkimi wyjątkami.
- Jeszcze zmienisz zdanie. Przekonasz się - uśmiecha się pod nosem. Będąc o tym niemal przekonana.


- Chodź Inge, podwiozę cię - po zamknięciu restauracji, gdy mam zamiar zbierać się do jej opuszczenia. Słyszę niespodziewaną propozycję Malcolma.
- Nie trzeba - miałam ochotę na samotny spacer, nawet jeśli pogoda była do tego fatalna. Musiałam oczyścić głowę i zastanowić się nad niektórymi sprawami.
- Trzeba. To polecenie Sophie. Dzięki temu ominie mnie sprzątanie. Nie daj się więc prosić, to i tak po drodze - widząc jego błagalną minę, postanawiam w końcu ustąpić.
- Poznaj moje dobre serce, które uratowało cię od mopa i stosu naczyń, które są przecież prawdziwymi torturami - ironizuję.
- Co ja bym zrobił bez twojej dobroci - po uprzednim pożegnaniu ze wszystkimi przekomarzamy się z Malcolmem jak dzieci przez całą drogę do jego samochodu. Nie umiejąc się przed tym powstrzymać.


- Rozchmurz się. Wszystko prędzej czy później się ułoży - odrywam się od wpatrywania w mijane przez nas ulice. Patrząc na Malcolma z niezrozumieniem.
- O czym ty mówisz? - chcę się dowiedzieć, co miał dokładnie na myśli.
- Inge, nie jestem ślepy. Widzę, że jesteś przygnębiona. Domyślam się, że ma to związek z twoim pobytem w Austrii i zapewne sprawami sercowymi, ale nie zamierzam być wścibski. Pamiętaj jednak, że zawsze możesz na mnie liczyć - zapewnia. Starając w ten sposób udzielić mi wsparcia.
- Dziękuję. Wątpię jednak, aby było jakieś cudowne rozwiązanie na złamane serce - nie było sensu dłużej zaprzeczać przed Malcolmem, że to nie o to chodziło.
- Są tylko dwa wyjścia. Jeśli są, choćby minimalne szanse, to warto zaryzykować i walczyć do końca. Jeśli jednak czujesz, że ich nie ma. Musisz po prostu się z tym pogodzić i zapomnieć. Tylko w ten sposób odnajdziesz swoje prawdziwe szczęście. Zaufaj mi. Coś o tym wiem - uśmiecha się do mnie z cieniem smutku na twarzy. Byłam niemal pewna, że nawiązywał do epizodu sprzed kilkunastu miesięcy, kiedy to był beznadziejnie zakochany w Sophie. Na całe szczęście udało mu się dosyć szybko wyleczyć z tego niemożliwego do spełnienia uczucia.
- Dzięki za radę - mówię, kiedy parkujemy przed zamieszkiwanym przeze mnie budynkiem. Wdzięczna za to, że był kolejną osobą, która chciała mi naprawdę pomóc. Świadomość, że mam przy sobie takich ludzi była bardzo pocieszająca.


- Wpadnij do nas niedługo. Marie na pewno się ucieszy. Siedzenie samej całymi dniami w domu powoli ją dobija - wcale nie dziwiłam się dziewczynie. Zwłaszcza że była chodzącym wulkanem energii.
- Postaram się. Pozdrów ją ode mnie. Do zobaczenia - znajdując w torebce klucze, przytulam lekko Malcolma.
- Dobranoc - słyszę, gdy otwieram już drzwi. Machając mu na pożegnanie, kiedy wraca do swojego samochodu. Po czym przypadkiem zauważam w oddali łudząco podobnego do Michaela mężczyznę. Byłam niemal przekonana, że to on, co było przecież niemożliwe. Wchodząc do zamieszkiwanego przeze mnie budynku, kręcę głową z politowaniem dla samej siebie. Jeszcze tylko tego brakowało, abym zaczęła mieć przewidzenia.




💟💟💟💟




Po powrocie ze skoczni, gdzie oddałem całkiem przyzwoity skok w kwalifikacjach. Zatrzaskuję głośno drzwi od hotelowego pokoju. Wściekły na samego siebie za zrobienie z siebie kompletnego idioty przed hotelem, gdy przez dobre kilkanaście metrów goniłem, a potem zaczepiłem zupełnie obcą sobie dziewczynę. Będąc święcie przekonanym, że to Inge. Dawno już nie czułem się tak zażenowany, gdy ta nieznajoma patrzyła na mnie, jak na kogoś nienormalnego. Bardziej ośmieszyć się już chyba nie mogłem. 





Od pierwszej chwili pobytu w Oslo wydawało mi się, że widzę Inge w każdej napotkanej przez siebie blondynce. Znajdowała się w końcu tak blisko mnie, a mimo to nadal nie miałem pojęcia, jak ją odnaleźć, czego tak bardzo przecież pragnąłem. Nie miałem nawet najmnieszej wskazówki. W dodatku straciłem pomoc Stefana, z którym wciąż pozostawałem w dosyć napiętych stosunkach. Rozmawialiśmy tyle, co nic i to najczęściej o błahych i niemających większego znaczenia sprawach. Widocznie nadal miał mi za złe tamten wieczór, gdy zupełnie straciłem nad sobą kontrolę i nie zamierzał puścić go w niepamięć. 


Wyglądając przez okno na coraz bardziej słabnący ruch na ulicach Oslo. Kolejny raz wybieram numer Inge. Naiwnie łudząc się, że być może akurat tym razem postanowi odebrać. Oczywiście nic takiego się nie staje. Niczego innego zresztą nie powinienem oczekiwać. Odpisuję więc na wiadomość Lisy, w której gratuluje mi dzisiejszego dobrego miejsca i życzy powodzenia w całym nadchodzącym tygodniu. Od kilku dni wymienialiśmy się niezobowiązującymi smsami ani razu nie poruszając tematu tego, co wydarzyło się podczas naszego ostatniego spotkania. Lisa była ostatnio jedyną osobą, która potrafiła oderwać przynajmniej na moment moje myśli od Inge i tęsknotą za nią, która powoli stawała się wykańczająca. 


Gdy Stefan wraca do pokoju, informując mnie o tym głośnym trzaśnięciem drzwiami. Posyłam mu tylko obojętne spojrzenie. Po czym kładę się na łóżku z zamiarem obejrzenia czegoś na swoim laptopie. Nie mając zamiaru wchodzić mu w drogę, choć ta niezręczna cisza między nami, stawała się coraz bardziej irytująca. Nasza przyjaźń przechodziła ostatnio nie najlepsze chwile, a ja nie miałam pojęcia, jak to naprawić. Brakowało mi naszych normalnych relacji i coraz bardziej się martwiłem tym, czy powrót do nich jest w ogóle możliwy w najbliższym czasie. 


- Michael, odłóż tego laptopa. Masz dużo pilniejszą sprawę do załatwienia - nieoczekiwanie Stefan wręcza mi kartkę z zapisanym na niej nieznanym mi adresem. 
-Co to jest? - przyglądam się niezbyt zaintersowany nazwie nieznanej mi ulicy. Nie mając pojęcia, co takiego się na niej znajduje. 
- Coś, co rozwiąże twoje problemy - patrzy na mnie znacząco. - Naprawdę jeszcze się nie domyśliłeś, że to adres Inge? - posyła mi pełne politowania spojrzenie, a ja w sekundę podrywam się z miejsca. Dużo uważniej wpatrując się w trzymaną przez siebie kartkę. Nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. 
- Mówisz serio? - chcę się upewnić. Bojąc, że to tylko jakiś okrutny żart będący zemstą za moje ostatnie zachowanie. 
- Nie, na niby. Oczywiście, że to adres Inge. Miałem ci chyba pomóc i słowa dotrzymałem - uśmiecha się z dumą. 
- Myślałem, że nie zamierzasz mi pomagać - dziwię się, nadal będąc w szoku, że jestem w posiadaniu najcenniejszej dla mnie ostatnio informacji. 
- A kto ci tak powiedział? Poza tym, kto inny miałby to zrobić, jak nie ja? Jesteśmy w końcu najlepszymi przyjaciółmi, Michi. Choćbyś nie wiem, jak mnie wkurzył i tak się to nie zmieni - czuję wielką ulgę, gdy Stefan wypowiada te słowa. - No i znudziła mi się ta cisza tutaj. Dla takiej gaduły jak ja, to była prawdziwa mordęga. A nikt inny poza tobą nie jest w stanie znieść mojej paplaniny - parskam śmiechem. Ciesząc się, że między nami wszystko wracało do normy. 


- Jak udało ci się zdobyć ten adres? - zastanawiam się, gdy szykuję się do opuszczenia pokoju. Nie mogąc już doczekać, aż znajdę się pod mieszkaniem Inge. 
- To bardzo proste. Inge zabroniła Halvorowi podać adresu tobie, ale mnie ten zakaz już nie obowiązywał. Trochę z nim więc porozmawiałem, przedstawiłem racjonalne argumenty, z którymi zresztą się zgodził. Poza tym wtajemniczyliśmy we wszystko Sophie, która w pełni mnie poparła i w razie czego weźmie na siebie odpowiedzialność za złamanie danego słowa Inge. Wszyscy chcemy, abyście się pogodzili, bo w obecnym stanie jesteście nie do wytrzymania. Bierz się więc do roboty - byłem pełny podziwu dla ich starań i tego, jak bardzo zależało im na naszym szczęściu. 
- A jeśli Inge mi nie otworzy? - rozważam najbardziej prawdopodobny scenariusz. 
- To podobne ma być załatwione i Inge ma zostać postawiona przed faktem dokonanym. Dlatego się pośpiesz. Taksówka już pewnie czeka - Stefan zaczyna się niecierpliwić. - W razie czego będę cię krył przed trenerem. Ale najpóźniej rano masz tutaj być, zrozumiano? - kiwam głową na zgodę. 
- Jeśli wszystko się uda. Nie wiem, jak ci się za to odwdzięczę - już teraz wiedziałem, że będę jego wielkim dłużnikiem. 
- Wystarczy, że definitywnie zakończysz swoją relację z Lisą - twarz Stefana na chwilę pochmurnieje. 
- Przecież ja nie mam z nią żadnych relacji. Od tamtego wieczoru z nią nawet nie rozmawiałem - odpowiadam zgodnie z prawdą. Przemilczając jedynie wiadomości, których nie uważałem jednak za nic niestosownego. 
- I niech tak zostanie. Powodzenia - słyszę od przyjaciela na pożegnanie. Po raz pierwszy od kilku dni na mojej twarzy pojawia się szczery uśmiech. 


- Nie mógłby pan jechać trochę szybciej? - z niecierpliwością patrzę, jak taksówkarz w mozolnym tempie przemierza kolejne kilometry. 
- Przy takiej pogodzie? Nie ma mowy - bardzo szybko pozbawia mnie złudzeń. Zmuszając do uzbrojenia się w cierpliwość. Tak bardzo chciałem nareszcie zobaczyć Inge. Porozmawiać z nią i udowodnić, że naprawdę jest dla nas szansa i wcale nie musi zakładać najgorszych scenariuszy. Tym razem nie miałem zamiaru odpuścić. Będę przekonywał ją tak długo, aż w końcu mi uwierzy i da nam szansę. Nic więcej się dla mnie nie liczyło. 


Kiedy taksówka parkuje w końcu na właściwej ulicy, a od wielopiętrowego budynku, w którym mieści się mieszkanie Inge, dzieli mnie zaledwie kilkanaście metrów. Mam ochotę wprost skakać ze szczęścia. Opuszczam w pośpiechu samochód, czując przepełniającą mnie radość. Zaraz miałem w końcu ponownie ujrzeć Norweżkę. Będąc móc ponownie cieszyć się jej bliskością. To było lepsze od czegokolwiek innego. 


Zbliżając się coraz bardziej do upragnionego miejsca. Gwałtownie zatrzymuję się w miejscu, widząc Inge w objęciach innego mężczyzny. Miałem wrażenie, że ziemia usuwa mi spód nóg, gdy patrzyłem jak uśmiecha się do niego i macha na pożegnanie. Zwyczajnie nie mogłem w to uwierzyć. Nie mogłem zrozumieć, jak w tak szybkim czasie mogła zapomnieć o tym, co nas łączyło i znaleźć sobie pocieszenie. Podczas gdy ja niemal wariowałem z tęsknoty za nią, ona świetnie bawiła się w towarzystwie innego, który zajął moje miejsce. To był cios prosto w sercu. I choć nie mieściło mi się to w głowie, musiałem pogodzić się z tym, że naprawdę byłem dla niej wyłącznie ulotną chwilą zabawy. Rozrywką na czas urlopu i wytchnienia od rzeczywistości. Oddałem serce dziewczynie, dla której nic nie znaczyłem. To było chyba w tym wszystkim najgorsze. Czego bym nie zrobił i tak stałem na straconej pozycji. Dlatego się poddaję. Dobrze wiedząc, co bym od niej usłyszał, gdybym zdecydował się z nią mimo wszystko porozmawiać. Wolałem sobie tego oszczędzić i nie dawać Inge satysfakcji. 


Odwracam się gwałtownie, idąc bez żadnego celu przed siebie. Obiecując sobie, że od tego momentu Inge przestaje dla mnie istnieć. Wszystko było już przecież jasne i zupełnie nie miałem, o co dłużej walczyć. Inge okazała się kompletną pomyłką, a ja dla własnego dobra musiałem to nareszcie zrozumieć. 

czwartek, 20 lutego 2020

Rozdział 17


02.03.2019


Siedzę kolejną już godzinę z rzędu samotnie przy barze, topiąc swoje smutki w alkoholu. Mając nadzieję, że przynajmniej on pomoże mi zapomnieć o tym, co się dziś wydarzyło. Najchętniej zapomniałbym zresztą ostatnie tygodnie, a już zwłaszcza pewną Norweżkę, która była sprawczynią tego wszystkiego. Wraz ze swoim odejściem zabrała mi całe szczęście, które zaczynałem na nowo odnajdywać i przekreśliła wszystkie nasze, a raczej moje plany. W końcu ona dobrze wiedziała, że żaden z nich nie dojdzie do realizacji. To chyba bolało najbardziej. Świadomość, że od samego początku mnie okłamywała, nigdy nie mając zamiaru traktować naszego związku na poważnie. Dla niej wszystko miało się skończyć w dniu jej powrotu do domu. I choćby umotywowała swoją decyzję, nawet najszlachetniejszą pobudką. Dla mnie nie było to żadnym usprawiedliwieniem. Gdyby przynajmniej zdobyła się na szczerą rozmowę ze mną. Pozwoliła, abyśmy wspólnie podjęli jakąś sensowną decyzję. W końcu ja też miałem masę wątpliwości, ale mimo wszystko chciałem spróbować. Widocznie jednak nie zasłużyłem sobie, chociażby na coś takiego z jej strony, jak odrobina szczerości i zaufania. Zupełnie nie liczyła się z moimi uczuciami. Powoli zaczynałem chyba rozumieć, dlaczego tak często nazywała samą siebie egoistką. Na co zawsze tak usilnie zaprzeczałem uważając, że stanowczo przesadza.


Spoglądam w głąb klubu, w którym zabawa trwała w najlepsze. Zazdroszcząc, że w przeciwieństwie do mnie wszyscy bawili się wyśmienicie, ciesząc z kolejnego sukcesu naszej reprezentacji. Jedni świętowali zdobyte medale, inni postanowili uczcić zakończenie mistrzostw. Jedynie dla mnie było to dziś bez znaczenia. Wszystko było mi właściwie obojętne. Chciałem jedynie przetrwać ten wieczór i wrócić w końcu do domu, gdzie będę mógł w samotności uporać się z kolejną życiową porażką. Jakbym ostatnio doświadczył ich za mało. Nadszedł jednak najwyższy czas zmierzyć się z ponurą rzeczywistością, w której nic nie wyglądało, tak jak powinno.


- Jeszcze raz to samo - kieruję swoją prośbę do barmana, wskazując na pustą szklankę po whisky. Może nie byłem przesadnym jej fanem, ale przynajmniej szybko uderzała do głowy. A przecież o to mi właśnie chodziło. O ucieczkę od tego cholernego poczucia rozczarowania i zapomnienie o Inge, która i tak nieustannie gościła w moich myślach.
- Samotne upijanie nie jest najlepszym pomysłem, Michi - nieoczekiwanie obok mnie pojawia się doskonale znana mi dziewczyna. Kolejna, która porządnie namieszała w moim życiu. Tylko jej tutaj brakowało.
- Ostatnio wpadam jedynie na nie najlepsze pomysły. To żadna nowość, Liso - wzruszam ramionami z obojętnością. Biorąc do ust kolejny łyk bursztynowego alkoholu. - Co ty w ogóle tutaj robisz? - pytam, przekręcając głowę lekko w bok. Wpatrując się w porządnie wystrojoną szatynkę, która od zawsze doskonale wiedziała, jak podkreślić wszystkie swoje atuty i z premedytacją niekiedy je wykorzystywać.
- Chciałam uczcić tak dobre dla nas wszystkich mistrzostwa. Sukces to sukces, nawet jeśli w głównej mierze jego sprawcą jest Kraft - uśmiecha się krzywo, mimowolnie szukając go pewnie wzrokiem. Wolałem, aby Stefan nie zobaczył nas razem. W innym przypadku zaraz zaczęłaby się między nimi kłótnia, a ja dostałbym kolejną litanię wyrzutów od przyjaciela na temat tego, jak nierozsądnie postępuję, przebywając w towarzystwie znienawidzonej przez niego Lisy.
- W takim razie udanego wieczoru. Ja raczej nie jestem dobrym kompanem do zabawy - nie miałem ochoty na żadne towarzystwo, a już na pewno swojej byłej dziewczyny.
- Dla mnie od zawsze byłeś i jesteś - wyciąga szklankę z mojej dłoni, wypijając jej zawartość. Uśmiechając się przy tym słodko. - To jak będzie? Zamówisz mi coś lepszego i powiesz, co się stało? Czyżby kłopoty w nowym związku? - Lisa trafia idealnie w samo sedno. Kiwam lekko głową, potwierdzając jej przypuszczenia. Było mi już obojętne, czy dziewczyna pozna prawdę. To i tak nic by nie zmieniło.
- Raczej jego koniec - zaczynam opowiadać ze sporym grymasem na twarzy o dzisiejszej decyzji Inge. Musząc to z siebie po prostu wyrzucić. Tłumienie emocji stawało się powoli nie do wytrzymania. Widocznie musiałem się też, jeszcze bardziej znieczulić, skoro odejście dziewczyny nadal tak cholernie bolało.


- Skłamałabym, gdybym powiedziała, że mnie to zaskoczyło - patrzę na Lisę sączącą powoli swojego drinka mocno zdziwiony, gdy kończę swoją niezbyt fartowną opowieść.
- Co masz dokładnie na myśli? - zastanawiam się, niewiele z tego rozumiejąc.
- Michael, to było do przewidzenia, że wasz romans tak się zakończy. Wystarczyła mi krótka wymiana zdań z tą dziewczyną, aby wiedzieć, że udźwignięcie takiej relacji ją przerośnie. Doskonale widziałam strach w jej oczach, gdy życzliwie ją ostrzegłam, jak taki związek może być trudny. Wtedy już wszystko było dla mnie jasne. Ty tego nie zauważyłeś? - dziwi mi się. Staram się przypomnieć sobie ten moment, ale z marnym skutkiem. - Poza tym od samego początku dostrzegłam, jak bardzo jest do mnie podobna. Na pierwszy rzut oka, tak samo pewna siebie i stanowcza, ale to tylko pozory, bo pod tą twardą skorupą jest strasznie krucha i wrażliwa. Woli uciekać przed przerastającymi ją problemami niż je rozwiązywać. Dokładnie jak ja kiedyś. Zrozumiałam jednak, że to nie ma najmniejszego sensu i na pewno mnie nie uszczęśliwi. Ona też pewnie do tego w przyszłości dorośnie.
- Mylisz się. Wcale nie jesteście z Inge do siebie podobne. Mógłbym wymienić ogrom różnic między wami - nie miałem zamiaru się z nią zgodzić. Będąc przekonanym, że nie ma racji. Przy Norweżce czułem się zupełnie inaczej niż przy Lisie. Z nią wszystko było inne. Ona była inna.
- Michi, przestań okłamywać samego siebie. Podświadomie wiesz, dlaczego w ogóle zwróciłeś na nią uwagę. Zrobiłeś to, bo przypominała ci mnie. Robisz dokładnie to samo, co ja. Obydwoje szukamy kogoś, w kim dostrzeżemy cząstkę siebie nawzajem, ponieważ nadal o sobie nie zapomnieliśmy. Poszukujemy szczęścia, które zaznaliśmy będąc ze sobą. Zwyczajnie za nim tęskniąc - kładzie niepewnie dłoń na moim kolanie, a ja mimo że wiem, iż powinienem ją zrzucić nie robię tego. Bliskość Lisy w połączenie z alkoholem zaczynała mi powoli mieszać w głowie. - Nie zaprzeczysz, że było nam ze sobą dobrze. Albo, że nasza miłość była prawdziwa. Była też o wiele silniejsza od tego, co czujesz do tej dziewczyny. Dobrze wiesz, że tak naprawdę jej nie kochasz. Przestań więc się dołować jej odejściem, bo nie ma to żadnego sensu - przybliża się do mnie, ostatnie słowa szepcząc zmysłowo wprost do ucha. Nasza rozmowa zaczynała się powoli wymykać spod kontroli. Było mi już jednak wszystko jedno. Niech się dzieje, co chce.
- Lisa, przypominam ci, że to ty ode mnie odeszłaś. Skoro było tak idealnie, dlaczego to zrobiłaś? - ostatkiem trzeźwego rozsądku, odsuwam się jednak od dziewczyny. Żal do niej był silniejszy od wszystkiego innego.
- Tłumaczyłam ci już to. Popełniłam błąd, którego ogromnie żałuję. Wtedy wydawało mi się, że to najlepsze rozwiązanie dla nas obojga. Chciałam, żebyś skupił się wyłącznie na poprawie swojej formy, abyś znowu zaczął cieszyć się skokami. W dodatku byłam już wykończona twoją ciągłą nieobecnością. Zrobiłeś się też wobec mnie strasznie oziębły. Jakby ci na mnie zupełnie nie zależało. Myślałam, że nie ma już dla nas przyszłości. Mijały jednak miesiące, a ja nie przestałam cię kochać. Wzięłam się dlatego w garść i postanowiłam coś z tym zrobić. To dla ciebie tutaj jestem. Wierz w to sobie albo nie, ale kocham cię Michael - patrzy prosto w moje oczy. Jakby tym gestem chciała dodać wiarygodności swoim słowom. Ja jednak nie miałem do niej żadnego zaufania. Nie wiedziałem, co z tego co mówiła, jest prawdą.
- Muszę się napić. Inaczej tego wszystkiego nie zniosę - tylko tyle jestem w stanie powiedzieć. Na co Lisa kwituje śmiechem moją odpowiedź.
- Z wielką chęcią ci w tym potowarzyszę - mruga do mnie, przywołując następnie ponownie barmana.


Następne minuty, a może i godziny, upływają nam na wspominaniu dawnych czasów i wypijaniu coraz większej ilości alkoholu, którego działanie coraz mocniej zaczynałem odczuwać, ku sporemu zadowoleniu. Dzięki niemu powoli Inge znikała z moich myśli. Tak samo, jak analizowanie przyczyn jej odejścia. W dodatku zaczynałem się dobrze bawić w towarzystwie Lisy, która na wszelkie możliwe sposoby starała się poprawić mój nastrój. Co zaczynało się jej nawet udawać.


- A pamiętasz te wakacje na Ibizie? To był chyba najlepszy tydzień w moim życiu. Przez moment miałam nawet nadzieję, że się mi oświadczysz. Wtedy w tamtej restauracji - wraca z nostalgią do naszych jednych z ostatnich dobrych momentów w związku. W końcu niedługo po tych wydarzeniach. Wszystko zaczęło się między nami psuć.
- To dlatego wydawałaś się taka rozczarowana, gdy wróciliśmy do hotelu - dopiero teraz zaczynałem rozumieć jej zachowanie.
- Skutecznie mi to jednak w nocy wynagrodziłeś - chichocze w charakterystyczny dla siebie sposób. Zawsze tak robiła, gdy znajdowała się pod wpływem alkoholu. - Jak mi tego wszystkiego brakuje. Ile bym dała, aby wrócić do tamtych czasów - poważnieje. Opierając się lekko łokciem o kontuar baru. W świetle klubowych świateł jej twarz wyglądała niemal oszołamiająco pięknie. - Dosyć tego zamulania, Michi. Chodźmy zatańczyć, proszę - przybiera błagalny wyraz twarzy. Na co kręcę przecząco głową w odpowiedzi.
- Nie ma mowy. Dobrze wiesz, że nie umiem - ani myślałem się ośmieszać.
-Daj spokój. Nie możesz zrobić ten jeden raz wyjątku? Dla mnie? - prosi, a nasze twarze po raz kolejny tego wieczoru znajdują się w bardzo bliskiej odległości od siebie.
- Dla nikogo nie robię wyjątku - kłamię. Dobrze wiedząc, że dla Inge byłem w stanie go zrobić. Dla niej byłem gotowy zrobić to i o wiele więcej. Przypomnienie sobie o tym wywołuje we mnie ponowną złość. Cholerne i podstępne uczucie do Norweżki, znowu dało o sobie znać i to tym razem ze zdwojoną siłą.


To w głównej mierze dlatego nie protestuję, gdy usta Lisy łączą się z moimi w pamiętny sposób. Od razu odwzajemniam jej pocałunek, zdecydowanie go pogłębiając, jednak nie ze względu na jakieś uczucia, a zwykłą chęć odegrania się na Inge i udowodnieniu samemu sobie, że Norweżka wcale nie jest kimś wyjątkowym, co odnosi marny skutek. Liczyłem jednak, że jakimś cudem dowie się o tym, co właśnie się działo i, że wcale po niej nie rozpaczam. Egoistycznie chciałem, żeby cierpiała. Dokładnie tak samo, jak ja.
- Lisa, powinniśmy to przerwać. Ten pocałunek nic między nami nie zmienia. Nie chcę narobić ci niepotrzebnych nadziei - odsuwam się od dziewczyny. Nie mając zamiaru niepotrzebnie jej krzywdzić. Mimo tego, jak wszystko potoczyło się między nami. Ona nadal na jakiś sposób zawsze będzie dla mnie ważna.
- Mam to gdzieś. Choćby to miało się nigdy więcej nie powtórzyć i tak tego chcę. Żadnego zaangażowania, przysięgam - ponownie mnie całuje, ale dla mnie to wciąż nie było to. Lisa w końcu nie była Inge. - Chodźmy stąd - mówi wprost w moje usta. Po czym łapiąc za rękę. Prowadzi w stronę wyjścia. Nadmiar alkoholu krążącego w moim organizmie pomaga mi zignorować wszelkie ostrzeżenia dotyczące tego, jak głupio i bezsensownie postępuję.


- Pokój czy łazienka? - słyszę pytanie zniecierpliwionej Lisy, gdy byliśmy w połowie drogi do opuszczenia klubu. Dziewczyna nie mogła się o wiele bardziej niż ja doczekać, aż znajdziemy się w jakimś ustronnym miejscu.
- Jest mi to zupełnie obojętne - odpowiadam zgodnie z prawdą. Zsuwając swoje dłonie z jej talii na biodra i przyciągając ją bliżej siebie. Starając się przypomnieć sobie, jak kiedyś szalałem z miłości do niej.
- Więc łazienka - podejmuje decyzję bez większego wahania. Nie mając zamiaru marnować czasu na dotarcie do pokoju. Kierujemy się więc w zupełnie inną stronę, niż podążaliśmy do tej pory.


- Michael, co ty znowu najlepszego wyprawiasz? - nie wiadomo skąd, pojawia się przed nami Stefan. W sekundę domyślając się, co było naszym zamiarem. Patrzył na mnie z wymalowaną na twarzy wściekłością. - Tak wygląda twoja miłość do Inge?! Po prostu rewelacja.
- Nie wtrącaj się! To nie jest twoja sprawa, co robimy. Jesteśmy dorośli - w odpowiedzi wyręcza mnie Lisa, która niemal kipiała złością.
- To ty się nie wtrącaj i przestań w kółko mieszać w życiu Michaela! Teraz próbujesz wykorzystać jego załamanie i znowu wkupić się w jego łaski?- mój przyjaciel ani myślał jej ustąpić. Nienawiść niemal wylewała się z jego słów.
- Stefan, przestań! Lisa nie zrobiła dziś niczego złego. Nie możesz jej obwiniać za całe zło tego świata - mimowolnie staję w jej obronie. W końcu obydwoje zgodziliśmy się na to, co chcieliśmy zrobić.
- Czy ty siebie słyszysz? Inge nie ma ledwie kilkanaście godzin, a ty już szukasz pocieszenia w ramionach byłej? Tak chcesz ją odzyskać? - miałem powoli dość tych wyrzutów. Gdybym to jeszcze ja zawinił w sprawie odejścia Inge, ale tak przecież nie było.
- Kto powiedział, że w ogóle chcę ją odzyskać? Przypominam ci, że to ona zawaliła, a nie ja. To ona mnie zostawiła - zaczynam się bronić. Mając dość, że wszyscy to właśnie mnie próbują obwiniać.
- Świetnie. Uważasz więc, że to cię usprawiedliwia i daje prawo na coś takiego? - wskazuje na mnie i Lisę, która jeszcze bardziej się oburza.
- Odczep się w końcu od nas i przestań buntować Michaela przeciwko mnie, rozumiesz? W innym przypadku ja też mogę zrobić coś, czego na pewno bardzo byś nie chciał. Dobrze wiesz, o co mi chodzi, prawda? - ostrzega go, a ja nie mam pojęcia, co to ma znaczyć. Stefan jednak wyglądał na lekko poruszonego, a nawet przestraszonego.
- Dosyć! Nie mam siły na wasze dziecinne kłótnie. Lisa to rzeczywiście nie powinno było mieć miejsca. Za bardzo nas poniosło. Lepiej będzie, jak o tym zapomnimy - dziewczyna wyglądała na mocno niepocieszoną. - Na mnie już pora. Wracam do pokoju - w sekundę ogarnia mnie potworne zmęczenie. Chciałem wyłącznie spać.
- Ale, Michael... - Lisa próbuje protestować.
- Odprowadzę cię - wtrąca jej się w słowo Stefan. Mając zamiar przypilnować, czy rzeczywiście dotrę tam, gdzie zamierzałem.


- Możesz przestać zabijać mnie wzrokiem? Za dużo wypiłem i to była tylko chwila słabości. Już mi przeszło - opieram się o ścianę windy, zapewniając przyjaciela. Zaczynając czuć wstyd przed samym sobą z powodu tego, co chciałem zrobić.
- Chwila słabości? Nie wiedziałem, że teraz tak to się nazywa. Będąc w związku z Inge w chwilach jakiegoś kryzysu, też szukałbyś pocieszenia u jakiejś innej dziewczyny? Może ona jednak miała rację, że postanowiła to skończyć, zanim się w ogóle zaczęło - usłyszane słowa ogromnie mnie złoszczą. Zaczynałem się zastanawiać, czy mój przyjaciel rzeczywiście jest po mojej stronie.
- Stefan, o co tobie chodzi? Dlaczego, aż tak jej bronisz? Nienawidzisz Lisy za zrobienie czegoś podobnego, a Inge traktujesz, jak jakąś świętość. Może ty jednak naprawdę coś do niej czujesz i te moje podejrzenia, wcale nie były takie głupie? To tłumaczyłoby wszystko - tym razem to ja przechodzę do ofensywy. Poza tym naprawdę było w tym wiele sensu. W końcu Stefan wielokrotnie zabiegał o towarzystwo Inge. W dodatku świetnie się rozumieli i mieli ze sobą wiele wspólnego. - Dlaczego milczysz? Boisz się, że prawda wyjdzie na jaw? Czy nie potrafisz znieść, że mimo wszystko Inge wolała mnie - pytam, gdy przez dłuższą chwilę nie odpowiada.
- Czasami zastanawiam się, gdzie twoja głupota ma swój kres. Myślisz, że gdybym czuł coś więcej do Inge, to powstrzymałbym cię dzisiaj od szybkiego numerku z Lisą? Zamiast to wykorzystać? Uważasz, że próbowałbym ci pomóc ją odzyskać? - kręci z dezaprobatą głową. - Puknij się w tę swoją pustą głowę i przede wszystkim wytrzeźwiej. Mam dość niańczenia cię i wysłuchiwania twoich bredni oraz absurdalnych podejrzeń - słyszę od niego, gdy winda dociera na nasze piętro. Nie przejmując się tym zbytnio. Bardziej frapowało mnie, dlaczego stanowczo nie zaprzeczył moim podejrzeniom, jak to miał w swoim zwyczaju.



03.03.2019


Późnym rankiem budzę się w koszmarnym stanie. Czułem się gorzej niż po najcięższym treningu, a głowa bolała mnie niczym, jakbym uderzył nią w twardy zeskok. Na samo wspomnienie swoich wczorajszych występków, mam ochotę zapaść się pod ziemię. Nie miałem pojęcia, co takiego mnie napadło, że zachowywałem się poniżej jakiejkolwiek krytyki. W taki sposób na pewno niczego nie uzyskam, a już na pewno nie odzyskam swojej miłości, którą bezsprzecznie była Inge, o czym dosadnie się wczoraj przekonałem.


Nie mając siły podnieść się z łóżka, rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu Stefana, przypominając sobie jakie głupoty do niego plotłem. Biorąc też pod uwagę, że doskonale wiedział, do czego o mało nie doszło między mną a Lisą. Miałem pewnie u niego mocno przechlapane. Nigdzie go jednak nie dostrzegam, a jedynie jego spakowaną walizkę stojącą pod drzwiami, która przypomina mi o mojej, jeszcze nawet nietkniętej. Przez co, nachodzi mnie ochota zabicia samego siebie na myśl o czekającym mnie pakowaniu. Za swoją głupotę przyjdzie mi dzisiaj drogo zapłacić. Już teraz wiedziałem, że przeżycie tego dnia będzie prawdziwym wyczynem.


- Stefan, przepraszam za wczoraj - zaczynam, gdy tylko pojawia się w końcu w progu pokoju. Nie chcąc, aby były między nami jakieś nieporozumienia.
- Przeprosiny przyjęte, ale nie myśl sobie, że wszystko między nami jest w porządku. Tym razem naprawdę przegiąłeś - bierze swoją walizkę, szykując się zapewne do opuszczenia hotelu. Widocznie nie miał zamiaru na mnie poczekać. Dawno już nie widziałem go tak poważnego, a to nie nie wróżyło mi niczego dobrego.
- Zdaję sobie sprawę, ale to się więcej nie powtórzy - obiecuję. Mając nadzieję, że jeszcze tym razem mi odpuści.
- Już nie raz to słyszałem. Michael, przemyśl sobie wszystko i poukładaj jakoś sensownie w głowie. Zastanów, czego ty tak naprawdę chcesz. Myślę też, że parę dni bez kontaktowania się dobrze nam zrobi - wcale nie podobała mi się ta perspektywa. Jak nigdy potrzebowałem teraz wsparcia. - Trzymaj się. Do zobaczenia przed wylotem do Norwegii - żegna się ze mną. Po czym opuszcza pokój, zostawiając mnie samego. Wszystkie bliskie osoby opuszczały mnie jedna po drugiej. W przypadku Stefana czułem jednak, że w pełni sobie na to zasłużyłem. Wystawiłem jego cierpliwość na próbę o jeden raz za dużo. 


💟💟💟💟


07.03.2019


Głośny dźwięk dzwonka do drzwi mieszkania wybudza mnie ze snu, który w ostatnich dniach był jedynym pozytywnym aspektem mojego życia. Jedynie podczas niego nie czułam tego rozdzierającego mnie od środka bólu i wyrzutów sumienia. Starałam się więc spać jak najdłużej. Zwłaszcza że od powrotu z Austrii mimo że bardzo się starałam, nie potrafiłam się pozbierać. Choć uważałam, że radzenie sobie z rozstaniami opanowałam do perfekcji. Miałam ich w końcu trochę za sobą. Jednak wręcz rozpaczliwa tęsknota za Michaelem, odbierała mi niemal wszystkie chęci do życia. Powoli zaczynałam sobie uświadamiać, jak wielką głupotę popełniłam. Na jej naprawienie było już jednak zdecydowanie za późno. Teraz musiałam ponieść konsekwencje swojego wyboru.


Gdy mam już zignorować swojego niespodziewanego gościa. Słyszę ponowny dźwięk tego upierdliwego dzwonka. Z niechęcią podążam więc w stronę drzwi. Przy okazji spoglądając na swojego otwartego laptopa stojącego przy łóżku, na którym zlecona mi praca leżała odłogiem, mimo goniących terminów. Za każdym jednak razem, gdy siadałam do nowych projektów. W mojej głowie była istna pustka i na niczym nie mogłam się skupić. Bałam się, że cierpliwość mojej przełożonej wkrótce się wyczerpie. Nie będę też mogła w nieskończoność zdalnie wykonywać swoich obowiązków, jak to miało miejsce w tym tygodniu i jak najszybciej będę musiała naprowadzić swój rytm dnia na właściwe tory. Choć nie miałam pojęcia, jak uda mi się tego dokonać. Czując się jak jedna wielka kupka nieszczęścia.


Otwieram niechętnie drzwi, natrafiając w nich na swoją przyjaciółkę. Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później złoży mi wizytę. Nie spodziewałam się jej jednak tak wczesnym rankiem.
- Miło, że raczyłaś w końcu otworzyć. Wytłumaczysz mi, dlaczego od trzech dni nie odbierasz telefonu? Martwiłam się o ciebie - patrzy na mnie z wyraźnym wyrzutem.
- Przecież napisałam ci wczoraj, że wszystko jest w porządku - bronię się. - Co ty tak w ogóle tu robisz? Nie powinnaś być teraz w restauracji? - próbuję odwrócić od siebie uwagę, a ponad to, było to dla mnie mocno zastanawiające.
- Otwieramy dziś później. Miałam coś pilnego do załatwienia - odpowiada mi lakonicznie. Nie wdając się w żadne szczegóły. - Przy okazji chciałam sprawdzić, jak się czujesz, bo ta wczorajsza wiadomość na pewno mnie nie uspokoiła.
- Przepraszam. Ostatnio naprawdę nie miałam nastroju na rozmowy - wolałam w samotności użalać się nad sobą. Oglądając przy tym ulubione filmy i zjadając pudełko za pudełkiem waniliowych lodów.
- Zdążyłam się domyślić. Napijemy się kawy? Wpuścisz mnie w ogóle? - pyta niepewnie, na co kiwam głową na zgodę. Przepuszczając ją w drzwiach. Może rozmowa z kimś bliskim rzeczywiście okaże się pomocna?


- Zrobiłam ci zakupy. Pewnie masz pustą lodówkę - Sophie znała mnie lepiej niż własną kieszeń. Odwracam więc zawstydzona głowę w stronę blatu kuchennego. Udając, że skupiam się na nasypaniu kawy do naszych kubków. - Upiekłam też twoje ulubione ciasto. Tak na poprawę humoru - wyciąga z płóciennej torby pojemnik z przepysznie wyglądającą słodkością, polaną ogromem czekolady. Kiedyś tyle wystarczałoby mi do szczęścia. Nieprzyzwoita ilość cukru zawsze była dobra na wszelkie moje zmartwienia. Jednak teraz, nawet ukochane słodycze kojarzyły mi się z Michaelem.
- Naprawdę nie musiałaś. Dziękuję, ale nie mam na nie ochoty. Najlepiej weź je z powrotem ze sobą, przynajmniej się nie zmarnuje - od kilku dni brakowało mi apetytu. Jadłam tyle, co nic i wątpiłam, żeby to się w niedługim czasie miało zmienić.
- Inge, chcesz mi powiedzieć, że na darmo zrywałam się dziś o koszmarnie wczesnej godzinie, aby je przygotować? Nie skusisz się nawet na kawałeczek? - próbuje wzbudzić u mnie litość, a przy okazji zmusić do skosztowania.
- Obiecuję, że później je zjem. Zadowolona? - ustępuję w końcu. Zwłaszcza gdy dociera do mnie wspaniały zapach wypieku. Nie sposób było się mu po prostu oprzeć.

- Sophie, czy Halvor coś ci mówił o tym, jak Michael zareagował na moje odejście? - obejmuję mocniej dłońmi kubek z gorącą kawą. Bojąc się usłyszeć odpowiedź. Ciekawość była jednak silniejsza. Musiałam  też zmierzyć się z prawdą.
- Jak się pewnie domyślasz, był w szoku. Poczuł się na pewno bardzo zraniony. Najbardziej zabolało go jednak, że zabroniłaś Halvorowi podać mu twojego adresu. Michael, gdy tylko się dowiedział, że wyjechałaś, chciał od razu lecieć do Norwegii. Jemu naprawdę bardzo na tobie zależy - świadomość, że był w stanie wybaczyć mi nawet odejście bez słowa, napawała mnie tylko jeszcze większym smutkiem. To był w końcu kolejny dowód na prawdziwość jego uczuć i zapewnień, że walczyłby do samego końca o utrzymanie naszego związku. Wszystko mogłoby się udać, gdyby nie moje tchórzostwo. - Halvor dowiedział się też od Stefana, że z Michaelem naprawdę nie jest najlepiej. Poprosił go, abyśmy przekazali ci, żebyś jeszcze raz przemyślała podjętą decyzję. Wszystko wciąż można naprawić - wszystkim poza mną wydawało się to takie proste. Zaczynałam się coraz poważniej zastanawiać, czy rzeczywiście nie mieli racji.
- Michael mnie na pewno nienawidzi. Zresztą pewnie tak samo, jak Stefan. Postąpiłam okropnie i wszystkich zawiodłam - łzy mimowolnie stają mi w oczach. - On zasługuje na kogoś dużo lepszego ode mnie - Sophie patrzy na mnie z prawdziwą troską.
- Inge, przestań w końcu tak źle o sobie myśleć. Każdy z nas popełnia błędy. Ty swój możesz jednak bardzo łatwo naprawić. Wystarczy, że zadzwonisz do Michaela. Zakończ to wasze bezsensowne cierpienie. Niepotrzebnie się tylko męczycie - stara się po raz kolejny na mnie wpłynąć.
- Gdyby to było takie proste... Sophie, proszę cię, skończmy ten temat - byłam pewna, że to tylko kwestia dni i zarówno Michael jak i ja zapomnimy o tym, co było i wrócimy do naszych tak różnych od siebie codzienności. Tak będzie dla nas najlepiej.
- Niech ci będzie, uparciuchu. Jutro widzę cię jednak w restauracji. Obiecałaś mi pomóc z zaproszeniami, pamiętasz? Musisz też zacząć wychodzić do ludzi i przestać zamykać się w czterech ścianach. To nie może dłużej tak wyglądać - sama miałam tego świadomość. Nie potrafiłam się jednak przełamać.
- Postaram się - odpowiadam niezbyt przekonana. - Dosyć już jednak o mnie. Powiedz mi lepiej, jak ty sobie radzisz po powrocie? Pewnie masz masę pracy. Dobrze się w ogóle czujesz? - przez swoje własne dramaty. Przestałam, aż tak usilnie dociekać poznania prawdy odnośnie zdrowia przyjaciółki.
- Czuję się bardzo dobrze. Przecież od początku mówiłam, że to tylko chwilowe dolegliwości. Wszystko jest w jak najlepszym porządku - Sophie uśmiecha się do mnie w zapewnieniu. Ja jednak nie dostrzegam radości w jej oczach, które wydawały się przygaszone. Coś mi tu nadal nie do końca pasowało. Nie miałam jednak żadnego pewnego punktu zaczepienia - A Therese z Malcolmem i Heidi świetnie sobie beze mnie poradzili. Czasami mam wrażenie, że jestem im zbędna - śmieje się. Zaczynając streszczać, co wydarzyło się podczas naszej nieobecności.


W towarzyatwie przyjaciółki czas upływał mi w mgnieniu oka. Gdy dochodzi południe, Sophie jest zmuszona się ze mną pożegnać. Zostaję więc znowu sama. Tym razem jednak nie pozwalam przytłaczającym myślom dojść do głosu, tylko biorę się za pracę. Na początku idzie mi ona opornie, ale tym razem nie ustępuję. Walcząc ze swoim zniechęceniem i ochotą na ponowne zakopanie się w ulubionej pościeli. Dzięki czemu moja kreatywność powoli wraca na swoje miejsce, pozwalając mi przenieść się do świata, w którym nic mnie nie ograniczało.
To była pierwsza pozytywna oznaka, że zaczynałam wracać do siebie. Miałam nadzieję, że nie ostatnia i wkrótce uda mi się uporać z kolejnym sercowym zawodem, który tym razem sama sobie zaserwowałam. Życie w końcu toczyło się dalej. Nawet jeśli nie wyglądało tak, jak sobie wymarzyłam.

czwartek, 13 lutego 2020

Rozdział 16


02.03.2019


Z czerwonymi i zapewne opuchniętymi od płaczu oczami, którym tym razem nie pomógłby nawet najlepszy makijaż, opuszczam zajmowany przez poprzednie kilkanaście dni pokój. Posyłając jego wnętrzu ostatnie pełne tęsknoty i żalu spojrzenie. Zaciskam mocniej dłoń na rączce walizki, zmuszając się do wyjścia na korytarz. Choć moje serce niemal krzyczało z rozpaczy, abym tego nie robiła. Szepcząc zachęcająco do pozostawienia rzeczy i pobiegnięcia do Michaela, zanim ten w ogóle się obudzi i zorientuje, co takiego zaplanowałam. Mogłabym wtedy ponownie wtulić się w jego bezpieczne ramiona i pocałować na dzień dobry, spędzając następnie nasz pierwszy prawdziwie wspólny poranek. Mogłabym też zostać tutaj o ten jeden przeklęty dzień dłużej, a potem przeżyć jakoś nadchodzący tydzień i znowu się z nim zobaczyć. Ciesząc tym rodzajem szczęścia, które odczuwałam wyłącznie przy Michaelu. Byłam coraz bliższa poddaniu się temu pragnieniu, które kusiło bardziej niż cokolwiek innego. Jednak strach przed tym, co byłoby z nami potem, był dużo silniejszy. Dlatego też odrzucam od siebie te wszystkie utopijne wizje szczęścia i z namacalnym bólem podążam za Sophie. Wchodząc do windy, która miała zabrać nas na parter hotelu.


- Jesteś pewna, że nie chcesz się chociaż pożegnać? - pyta, patrząc na mnie z troską. Dobrze wiedziałam, że nie popierała mojej decyzji i od kiedy tylko zastała mnie przed kilkoma godzinami pod drzwiami w histerii, starała się wpłynąć na jej zmianę.
- Gdybym miała pożegnać się z Michaelem twarzą w twarz. Nie dałabym rady go zostawić. Nie potrafiłabym tego zrobić - kręcę ze zrezygnowaniem głową. Będąc bliska ponownego wybuchnięcia płaczem, gdy tylko przypominam sobie nasze ostatnie wspólne chwile i jego wyznanie uczuć.
- Więc tego nie rób. Nie zostawiaj go, skoro to takie bolesne. Do cholery, Inge przecież się kochacie. Nie niszcz tego z powodu zwykłego strachu - nieoczekiwanie przyjaciółka wciska przycisk zatrzymujący windę. Zapewne z zamiarem przemówienia mi do rozumu. Ja jednak uważałam, że wiem najlepiej, co robię.
- Sophie, to nie ma racji bytu, rozumiesz? Ta odległość prędzej czy później by nas wykończyła, a wtedy bolałoby to jeszcze bardziej. Doszłoby większe zaangażowanie, większa ilość wspólnych wspomnień. Nie chcę robić sobie złudnej nadziei na wspólne życie, która i tak w końcu zostanie mi brutalnie odebrana. Wiem, że jestem tchórzem, ale nic na to nie poradzę. Ja już postanowiłam - posyłam jej stanowcze i bezkompromisowe spojrzenie. Uważając, że dalsza rozmowa na ten temat nie ma najmniejszego sensu. Dziewczyna waha się jednak jeszcze przez kilka sekund, po czym ponownie uruchamia windę.


Byłam ogromnie wdzięczna, że ze względu na dość wczesny ranek recepcja i korytarz, wciąż pozostawały niemal opustoszałe. Dzięki temu przynajmniej uniknęłam wścibskich spojrzeń postronnych osób, które na pewno zwróciłyby uwagę na mój fatalny wygląd, który doskonale oddawał także moje samopoczucie. Siedząc na jednej z sof czuję, jak ogarnia mnie ogromne zmęczenie. Wynikające zapewne z drugiej już z rzędu nieprzespanej nocy. Czułam się po prostu rozbita i wykończona.


Rozglądam się nerwowo dookoła z niecierpliwością, czekając, aż Sophie załatwi wszelkie formalności z recepcjonistką dotyczące naszego wymeldowania. Byłam wdzięczna, że wzięła to na sobie, gdyż ja kompletnie nie miałam do tego głowy. Racjonalne myślenie sprawiało mi dziś spory problem.


- Inge, jak ty wyglądasz? Coś się stało? - oddycham z ulgą, słysząc nad sobą znajomy głos. Podnoszę lekko głowę, natrafiając na zdziwione spojrzenie Halvora, który był jeszcze niczego nieświadomy.
- Nie chcę o tym teraz rozmawiać. Chciałabym jednak prosić cię o małą przysługę - był jedną z niewielu osób, które mogły mi pomóc dokończyć realizację mojego planu.
- O co chodzi? - zastanawia się, gdy zaczynam nerwowo szukać w torebce potrzebnej mi rzeczy.
- Mógłbyś przekazać to Michaelowi, gdy go spotkasz? To dla mnie naprawdę ważne - wygładzam lekko pogięty papier, a następnie podaję mu kopertę zawierającą wiadomość, po której Austriak zapewne będzie żałował, że w ogóle mnie poznał. - Obiecaj mi też, że pod żadnym pozorem nie zdradzisz mu mojego adresu - wolałam się zabezpieczyć na wypadek, gdyby mimo wszystko Michael z jakiegoś powodu nadal chciał ratować naszą relację. Choć wydawało się to bardzo mało prawdopodobne.
- Co takiego? Niby dlaczego? Poza tym sama nie mogłaś mu tego dać? Chyba się pożegnaliście, prawda? Co to w ogóle jest? - przygląda się kopercie. Nic z tego nie rozumiejąc. W dodatku zadawał coraz więcej wnikliwych pytań, na które nie miałam siły odpowiadać.
- Przestań być taki ciekawski i po prostu to weź. Poza tym może się ze mną pożegnasz? Mamy na to niecałe pięć minut. Inaczej się z Inge jeszcze spóźnimy - na całe szczęście z opresji ratuje mnie jak zawsze Sophie, która odciąga na bok swojego narzeczonego. Przytuleni do siebie pogrążają się w cichej rozmowie, a następnie czule całują. Odwracam od nich pośpiesznie wzrok, zwyczajnie nie będąc w stanie patrzeć na ich szczęście, podczas gdy swoje sama właśnie niszczyłam.


- Udanego lotu. Do zobaczenia jutro wieczorem. Sophie, tylko zadzwoń do mnie, gdy będziecie już w Norwegii, abym nie musiał się martwić, czy bezpiecznie dotarłyście - Halvor odprowadza nas do samego wyjścia z hotelu. Po czym ostatni raz przytula do siebie Sophie, a mnie posyła pełne zaniepokojenia spojrzenie. Za kilka godzin chłopak zapewne wszystko zrozumie. Tak samo, jak wszyscy inni. Bałam się, że mnie potępią, na co zresztą w pełni zasługiwałam. 
Nie miałam w końcu żadnego prawa tak okrutnie zabawić się uczuciami człowieka, który byłby w stanie przychylić mi nieba i nagle go zostawić, właściwie bez żadnego słowa.
- Dobrze, zadzwonię. Do zobaczenia - przyjaciółka macha mu lekko na pożegnanie. Po czym definitywnie opuszczamy hotel. Wychodząc na dość mroźny, ale słoneczny poranek. Mimowolnie spoglądam w górę, w stronę okien znajdujących się na najwyższych piętrach hotelu. Za którymś z nich Michael, wciąż pewnie jeszcze niczego nieświadomy smacznie spał. Zupełnie nieprzygotowany na to, co mu zaserwowałam. Ciągnąć za sobą walizkę w pośpiechu oddalam się od wysokiego gmachu. Teraz nie było już żadnego odwrotu.


Droga na lotnisko w Innsbrucku upływa bez mojego czynnego udziału. Byłam obecna tylko ciałem. Całkowicie na wszystko zobojętniała, wpatrywałam się pustym spojrzeniem w okno pociągu. Myślami będąc w miejscu, które zostawiłam za sobą i przy osobie, którą obdarzyłam ogromną i tak niespodziewaną miłością. Już teraz czułam, że wyleczenie się z tego uczucia na pewno będzie wymagało ode mnie nie lada wysiłku. Byłam skończoną kretynką, że w ogóle do tego dopuściłam. Od samego początku mogłam jasno wyznaczyć granicę, zamiast liczyć na cud.


Znajdując się na lotnisku, które poprzednim razem tak mocno mnie zirytowało poprzez sprawę z zagubionymi walizkami. Uświadamiam sobie, jak wiele zmieniło się w tak krótkim czasie. Pobyt w Austrii miał być przecież wyłącznie dobrą zabawą, chwilą wytchnienia i miło spędzonym czasem w towarzystwie przyjaciół. Tymczasem wszystko przybrało tak nieoczekiwany obrót z fatalnym zakończeniem.
Poznanie z Michaelem było zarazem jedną z najlepszych, jak i najgorszych rzeczy, jakie spotkały mnie w życiu. Podświadomie jednak wiedziałam, że gdybym mogła cofnąć czas i tak niczego bym nie zmieniła. Ten czas wspólnie z nim spędzony był dla mnie zbyt cenny. On znaczył dla mnie zbyt wiele.


W oczekiwaniu na nasz lot siadam na jedynym z wolnych krzesełek w poczekalni. Opierając głowę o ścianę, wracam pamięcią do swojego poznania z Austriakiem, odkrycia prawdy odnośnie tego, kim tak naprawdę jest, wspólnych wypadów do kawiarni. Odtwarzam wszystko dzień po dniu, aż do wydarzeń ostatniej nocy, która była wspaniała i niezapomniana. Na zawsze zachowam ją w pamięci, bo zdecydowanie była tego warta.


- Inge, jeszcze nie jest za późno. Nadal możesz wrócić i przynajmniej dać wam szansę. To nie musi się tak skończyć - gdy zostaje niewiele czasu do wywołania naszego lotu, Sophie, która dotychczas milczała. Pozwalając mi na poukładanie sobie wszystkiego w głowie. Podejmuje kolejny raz próbę namówienia mnie do zmiany zdania.
- To nie ma szansy się inaczej skończyć. Sama dobrze o tym wiesz - odpowiadam zmęczona poruszaniem znowu tego samego tematu.
- Nieprawda. Wszystko można ze sobą pogodzić, jeśli tylko się chce. Nam z Halvorem się udało - upiera się przy swoim.
- Sophie, naprawdę bardzo was za to podziwiam, że potraficie sobie tak świetnie radzić. Ale od zawsze mówiłam, że coś takiego nie jest dla mnie - przypominam. - Powiedz mi, ile tak naprawdę spędzacie ze sobą dni w roku? Odlicz tylko te, w których się mijacie, te w których Halvor zrywa się bladym świtem, aby zobaczyć się z tobą, zanim otworzysz restaurację, czy też te, w których zarywacie przeszło pół nocy na rozmowy, gdy wraca z któryś z rzędu zawodów. Ile macie wspólnych weekendów? Kiedy uda wam się spędzić w końcu normalne wakacje? Bez gimnastykowania się, aby znaleźć termin, który będzie pasował wam obydwojgu - zasypuję ją problematycznymi pytaniami, na które nie ma dobrej odpowiedzi.
- Owszem, nie jest ich za wiele. Ale przez to są takie wyjątkowe. Dzięki temu doceniamy je jeszcze bardziej. Uwierz, że tęsknota za sobą ma też swoje dobre strony - nawet w takiej sytuacji szukała pozytywów.
- Widzisz. Jednak wy mieszkacie razem. Ja z Michaelem nie spędziłabym nawet połowy waszego czasu, bo byłoby to zwyczajnie niemożliwe - mimo wszystko nasze sytuacje znacząco się od siebie różniły.
- Na razie. Ale kiedyś by się to przecież zmieniło - powoli dochodziłyśmy do sedna problemu, który zdecydowanie przeważył szalę, gdy podejmowałam decyzję o zerwaniu kontaktu z Michaelem.
- Otóz, to jest właśnie w tym wszystkim najgorsze. Michael, gdyby nawet chciał z wiadomych powodów, nie ma najmniejszych szans na przeprowadzkę do Norwegii w najbliższych latach. Natomiast ja doskonale wiem, że nawet dla niego nie byłabym w stanie rzucić wszystkiego i przenieść się do Austrii. Nie potrafiłabym, zostawić wszystkiego co znam od zawsze i co ma dla mnie największe znaczenie. To przecież w Norwegii poza Michaelem jest wszystko, co kocham. To w niej są moi bliscy, ty, praca, którą tak lubię. Nie poświęcę tego wszystkiego na rzecz czegoś, co w każdej chwili może się rozpaść. Poza tym, gdy Michael by wyjeżdżał. Zostawałabym tam całkiem sama. W końcu zaczęłyby się wzajemne wyrzuty, gorycz, żal i pretensje. Wyliczenia, kto ile dla kogo poświęcił. Chcę nam tego po prostu oszczędzić - zdradzam przyjaciółce swoje największe obawy. Po czym podążam w stronę terminalu. Nadszedł czas wrócić do domu i zamknąć rozdział dotyczący mojego pobytu w tym kraju.


Opuszczam taksówkę, wdychając tak dobrze mi znane mroźne i ostre norweskie powietrze. Wpatrując się w budynek, w którym znajdowało się moje mieszkanie. Mimowolnie uśmiecham się nikle do siebie. Dobrze było wrócić do tego, co znane. To choć minimalnie koiło ból i smutek, który odczuwałam.
- Zadzwonię do ciebie wieczorem - słyszę od Sophie na pożegnanie, na co kiwam głową na znak zgody. - Wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz - posyła mi pocieszający uśmiech. Po czym samochód odjeżdża, zostawiając mnie samą.


Wspinam się po schodach z przesadnie ciężką walizką. Chcąc nareszcie znaleźć się w swoim mieszkaniu. Odcinając od całego świata. Gdy docieram w końcu pod upragnione drzwi, mam ochotę zwyczajnie się rozpłakać. Przekraczając próg swojego skromnego azylu, w którym na szczęście wszystko znajdowało się ma swoim miejscu. Zbieram się na odwagę i włączam swój telefon. Niemal od razu zostając przytłoczona tysiącem nieodebranych połączeń i masą wiadomości. Wszystkich pochodzących z tego samego, doskonale znanego mi numeru. Zawierających w sobie ogrom niezrozumienia i rozczarowania. Jestem w stanie przeczytać tylko kilka z nich, po czym rzucam się na łóżko z pełnym bezradności płaczem. Dochodzi do mnie w końcu ta okropna świadomość, że Michael cierpiał i to przeze mnie. Zostawiłam go tak samo, jak Lisa. Nagle i bez większych wyjaśnień. Zrobiłam to samo, choć przysięgałam, że jestem inna. To chyba było w tym wszystkim najgorsze. Chcąc go ochronić, zaserwowałam mu powrót do bolesnej przeszłości.




💟💟💟💟




Jeszcze zanim otworzę oczy i dobrze się rozbudzę. Na moje usta wpływa uśmiech. Dawno już nie budziłem się w tak dobrym humorze i taki szczęśliwy. A to wszystko za sprawą jednej dziewczyny, która dodała mojemu życiu na nowo pozytywnych barw. Cieszyłem się także, że nareszcie odważyłem się wyznać jej swoje uczucia. Ubiegła noc była na to doskonałym momentem, którego tym razem nie zmarnowałem. Nawet jeśli nie usłyszałem od Inge tego samego. Byłem pewien, że to tylko kwestia czasu. W końcu w każdym jej geście, słowie, a przede wszystkim w oczach widziałem, że ona także darzy mnie czymś prawdziwym i głębokim. Może nie znaliśmy się długo, ale ja byłem pewien, że to co zrodziło się między nami jest prawdziwe i wyjątkowe. Pokazały to także wydarzenia ostatniej nocy, kiedy to Inge w końcu zaufała mi ma tyle, że była w stanie obnażyć się przede mną w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Bez żadnego wstydu czy wątpliwości. Od tamtej chwili w pełni należeliśmy do siebie, a ja byłem gotowy wielbić ją do końca swoich dni. Była dla mnie doskonała i jedyna w swoim rodzaju. Co miałem zamiar jej na każdym kroku udowadniać. Zaczynając od teraz.




Przesuwam lekko dłonią po materacu łóżka w poszukiwaniu swojej ukochanej blondynki, zdziwiony że nie wyczuwam jej w swoich ramionach. Natrafiam jednak na pustkę. Spoglądam zdezorientowany na pustą stronę łóżka należącą do Inge. Nie mogąc uwierzyć, że obudziła się przede mną, zwłaszcza po minionych godzinach, których większą część zdecydowanie nie przeznaczyliśmy na sen. Poza tym należała przecież do strasznych śpiochów, a nie rannych ptaszków.


Przeciągam się leniwie, nie mając jeszcze większej ochoty na wstanie. Czekam niecierpliwie na pojawienie się Inge, zakładając że znajduje się w łazience. Z zamiarem zaproponowania jej, abyśmy trochę przeciągnęli w czasie nasz powrót do rzeczywistości, gdzie zapewne Stefan nie da mi żyć i będzie nalegał na to, abym zdradził mu jakieś informacje dotyczące naszego wieczoru, a pewnie i nocy, gdy zorientuje się, że nie wróciłem. Minuty jednak mijały, a po dziewczynie nie było żadnego śladu. Podnoszę się więc niechętnie z łóżka, podchodząc pod drzwi łazienki, z której nie dobiegały żadne dźwięki.


- Inge, kochanie jesteś tam? - pukam lekko. Nie doczekując się odpowiedzi. Uchylam lekko drzwi, ale pomieszczenie jest puste. Niczego już z tego nie rozumiałem.
Dlaczego dziewczyna postanowiła zostawić mnie tutaj samego bez żadnego uprzedzenia? To przecież nie miało żadnego sensu. 


Nie zastanawiając się przesadnie długo. Udaję się pod pokój Inge, chcąc nareszcie z nią zobaczyć. Zwłaszcza że wyobrażałem sobie ten poranek trochę inaczej. Stojąc pod właściwymi drzwiami, pukam w nie lekko. Licząc, że ujrzę ją za nimi. Jednakże tutaj także jedyną odpowiedzią jest cisza. Widocznie Inge postanowiła zjeść śniadanie wspólnie z przyjaciółmi. Nie chcąc mnie przy tym budzić. Pozostało mi jedynie samemu wrócić do siebie, a następnie zejść na dół do restauracji, gdzie pewnie wszyscy się już znajdowali.


Po krótkim prysznicu i przebraniu w czyste ubrania. Opuszczam mój i Stefana pokój. Nie spotykając w nim swojego przyjaciela. Widocznie tym razem, chyba jako jedynemu nie śpieszyło się mi do zjedzenia przygotowanego dla nas przez pracowników hotelu posiłku. Miałem tylko nadzieję, że w całym tym dzisiejszym szaleństwie uda nam się z Inge znaleźć trochę czasu tylko dla siebie. Głównie ze względu na to, że nieuchronnie nadchodził czas naszego jutrzejszego rozstania. 


Wchodząc do restauracji, rozglądam się po sporej ilości osób, zajmujących niemal każdy stolik. Jako pierwszego odnajduję Stefana, który siedział wraz z resztą naszej drużyny, głośno się z czegoś śmiejąc. Widocznie humor dopisywał mu już od rana. 
- Michael, jesteś nareszcie. Stęskniłem się, wiesz? - wita się ze mną, nadal się śmiejąc. - Gdzie masz Inge? Tak ją w nocy wymęczyłeś, że jeszcze śpi? - pyta złośliwie, gdy siadam obok niego. Za co obrywa pomarańczą leżącą na stoliku.
- Daruj sobie te głupie komentarze. Poza tym do twojej wiadomości to wstała przede mną i pewnie od dawna gdzieś tu jest - nalewam sobie kawy, patrząc na sąsiednie stoliki, ale nigdzie nie zauważam ani jej, ani Sophie. Co było dosyć dziwne.
- Wątpię. Trochę już tutaj siedzę i na pewno jeszcze nie przyszła. Gdyby było inaczej, na pewno bym ją zauważył i trochę wypytał o ostatnie godziny - mocno zaskakują mnie słowa Stefana. Przez co zaczynam się nieoczekiwanie denerwować. Mając złe przeczucia. 
- W takim razie, gdzie może się podziewać? Skoro nie ma jej ani w pokoju, ani tu - nie czekając na odpowiedź przyjaciela. Kierowany jakimś przeczuciem, udaję się w stronę stolika, który zajmowali Norwegowie. Z zamiarem zdobycia jakichś informacji.


- Halvor, wiesz może, gdzie jest Inge? Nie mogę jej nigdzie znaleźć - pytam z nadzieją, że czegoś się w końcu dowiem. Norweg jednak milczał, patrząc na mnie jak na jakiegoś wariata.
- Nic dziwnego. Przecież ponad trzy godziny temu udała się wraz z Sophie na lotnisko - zamieram w jednym miejscu, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. To nie mogła być prawda. Inge nie zostawiłaby mnie bez pożegnania. To po prostu musiała być jakaś pomyłka.
- Słucham? - tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.
- Zaraz, to ty nic nie wiesz? - nagle na twarzy Halvora pojawia się błysk zrozumienia. Widocznie wiedział dużo więcej ode mnie. 
- Nie. Byłem pewien, że Inge wraca dopiero jutro. Nigdy nawet nie wspomniała o wcześniejszym wyjeździe. Co ona wymyśliła? - łudziłem się, że może to wszystko, to tylko jakiś kiepski żart. Mający na celu wyłącznie wkręcenie mnie i sprawdzenie mojej reakcji. Nie mogłaby przecież okłamać mnie w takiej sprawie.


- Może to coś wyjaśni. Inge prosiła, abym przekazał ci to - z kieszeni bluzy wyciąga białą, lekko pogiętą kopertę. - Proszę - podaje mi ją. Bez żadnego zawahania ją rozrywam. Będąc przekonanym, że zawiera w sobie jakieś logiczne wyjaśnienie tej sytuacji. Może coś się stało i Inge została zmuszona do wcześniejszego powrotu do Norwegii? Mogło być przecież tysiąc wyjaśnień tej sytuacji. Czytając wiadomość, bardzo szybko się jednak rozczarowuję. Nic już jej nie usprawiedliwiało.



Przepraszam, ale nie potrafiłam inaczej.

Tak będzie dla nas lepiej...

Zapomnij o mnie.

Inge




Patrzyłem się jak głupi w te kilkanaście słów. Chcąc, aby zmieniły się w zupełnie inne zdania. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Przez co, czułem ogromne rozczarowanie i zawód. Nie mogłem uwierzyć, że dla dziewczyny te wszystkie wspólne dni tak mało znaczyły, iż poświęciła im jedynie trzy marne zdania. Przekreślając nimi wszystko. Nie miałem pojęcia, dlaczego to zrobiła i nie chciała nawet podjąć próby podtrzymania naszej relacji. Choć zapewnia mnie o czymś zupełnie innym. Widocznie nie znaczyła ona dla niej zbyt wiele. Nie miałem jednak zamiaru tak tego zostawić. Jeśli byłem dla niej wyłącznie zabawką, niech powie mi to prosto w oczy. Musiałem to od niej usłyszeć. Wtedy nie będzie w stanie kłamać i dowiem się całej prawdy.




- O której mają ten lot do Norwegii? - otrząsam się z szoku. Przystępując do działania. - Muszę z nią porozmawiać. Nie zostawię tak tego.
- Za późno. Samolot wystartował piętnaście minut temu - odpowiedź Halvora niweczy moje plany.
- W takim razem polecę następnym. Daj mi tylko adres Inge - byłem zły na samego siebie, że nie zdążyłem sam go od niej wziąć. Choć wątpiłem, żeby mi go dała, jeśli miała takie plany.
- Przykro mi, ale dałem słowo, że tego nie zrobię - czułem się tak, jakby ktoś uderzył mnie prosto w twarz. Ona naprawdę zaplanowała wszystko z najmniejszymi szczegółami. Przewidując każdy mój następny ruch. Złość na Norweżkę wprost we mnie wrzała. Jak mogła być tak bezwzględna?
- Co takiego? Żarty sobie robisz? Daj mi ten adres! - żądam, podnosząc głos. Przestając nad sobą panować. Wzbudzając u innych osób zainteresowanie naszą rozmową. Nic mnie to jednak w tym momencie nie obchodziło.
- Nie zrobię tego - Halvor ani myślał się przede mną ugiąć.
- Świetnie! Mam więc rozumieć, że popierasz zachowanie Inge? Uważasz, że zachowała się w porządku? Postępując jak skończona egoistka i zwyczajna wyrachowana...
- Nie radzę ci tego kończyć. Nie pozwolę, abyś ją obrażał. Nie wiem, dlaczego Inge podjęła taką decyzję, ale patrząc na twoje zachowanie, być może miała rację - posyła mi pełne złości spojrzenie. Ja mimo wszystko byłem mu w duchu wdzięczny, że powstrzymał mnie przed wypowiedzeniem w ogromnej i zaślepiającej złości czegoś, czego pewnie żałowałbym do końca życia. Nie myślałem tak przecież o Inge. Znałem ją już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że dla niej to, co było między nami też musiało być prawdziwe. Nie potrafiłaby tak dobrze udawać. Nie miałaby zresztą w tym żadnego celu. Nie wiedziałem tylko, co nią kierowało do podjęcia tak radykalnych rozwiązań.
- Michael, dosyć. Musisz ochłonąć - Stefan pojawia się przy mnie. Niemal siłą wyprowadzając z restauracji. Po czym kieruje mnie do naszego pokoju. Wystawiając na balkon, na którym było cholernie zimno.


- Weź kilka głębokich wdechów i się uspokój - przyjaciel przywołuje mnie do porządku.
- Jak mam się uspokoić? Inge mnie, ot tak zostawiła. Mając gdzieś, jak się z tym będę czuł. Widocznie historia lubi się powtarzać - ściskam mocniej w dłoni kartkę tego przeklętego papieru. Nie mogąc uwierzyć, że Norweżka zrobiła coś bardzo podobnego do Lisy, choć wiedziała, jak bardzo mnie to zraniło.
- Pokaż to - Stefan wyrywa mi list, o ile w ogóle można było tak to nazwać i sam zaczyna go czytać. - Michi, naprawdę mi przykro, że tak się stało. Jednak jasno z tego wynika, że Inge po prostu się przestraszyła. Pewnie przerosła ją świadomość, jak ten związek może być trudny. Dlatego jeszcze nic straconego - stara się mnie pocieszyć z marnym skutkiem.
- Niby dlaczego? - chciałem się dowiedzieć, skąd ten jego przesadny optymizm.
- Bo nie napisała ci, żebyś spadał, czy że był to dla niej wyłącznie przelotny romans. Wystarczy więc, że rozwiejesz jej wątpliwości i przekonasz, że wasza miłość jest na tyle silna, iż nic nie będzie w stanie jej zniszczyć. Jeśli ci zależy, to walcz. Inaczej kiedyś będziesz tego żałował - stara się mnie zmotywować.
- Jak mam to zrobić? Mam przeszukać pół Norwegii, żeby ją znaleźć? - patrzę z powątpiewaniem przed siebie. Świadomość, że mogę już nigdy nie zobaczyć Inge była wprost nie do zniesienia.
- Nie będzie to łatwe. Od samego początku wiedziałem, że jest sprytna i mamy na to doskonały dowód, ale nas jest dwóch. Coś wymyślimy - byłem pewien, że w tej kwestii nic nie dało się zrobić. Inge postanowiła za nas dwoje. 


- Wybacz, Stefan, ale chciałbym teraz pobyć przez chwilę sam - kiwa głową na znak zgody. Po czym opuszcza pokój. Wypatruję się w ośnieżone szczyty gór, przypominając jak Inge była nimi zachwycona. Po czym wracam do środka, kładąc na łóżku z poczuciem ogarniającej mnie beznadziei. Piękny sen, którym żyłem w ostatnich tygodniach, zamienił się kolejny raz w prawdziwy koszmar. Ciekawiło mnie tylko, gdzie miał swój limit pech, który mnie prześladował.