piątek, 17 kwietnia 2020

Epilog




10.10.2019


Ciągnę za sobą niewielką walizkę, przemierzając z uśmiechem kolejne metry świetnie znanego mi lotniska w Salzburgu, z którym zdążyłam się już porządnie zaprzyjaźnić na przestrzeni ostatnich kilkunastu tygodni. W wolnej ręce trzymając słownik i piekielnie trudne ćwiczenia z zaawansowanej gramtyki języka niemieckiego, sprawiającej mi wciąż spore trudności, jakim poświęciłam wszystkie minuty trwającego lotu z Norwegii. Chcąc dodatkowo poza zwykłymi lekcjami, przygotować się do zbliżającego wielkimi krokami egzaminu językowego, który miał udowodnić, że będę w stanie bez żadnych przeszkód komunikować się z mieszkańcami Austrii w ich ojczystym języku, co miało być ogromnym ułatwieniem w realizacji moich dość ambitnych planów, które wciąż pozostawały małą niespodzianką dla głównego zainteresowanego. Nie mogłam się już doczekać momentu, kiedy będę mogła się z nim w końcu nimi podzielić.


Ostatnie miesiące były najlepszym okresem w całym moim dotychczasowym życiu. Po raz pierwszy od niepamiętych czasów zapanowała w nim niespodziewana harmonia na każdej płaszczyźnie. Miałam cudownego i przekochanego chłopaka, wspaniałych przyjaciół i uwielbianą przeze mnie pracę, która sprawiała mi olbrzymią frajdę. Wszystko układało się po mojej myśli i miałam ogromną nadzieję, że już tak zostanie. Na razie lepiej być po prostu nie mogło. Przekonałam się nawet do związku na odległość, który wcale nie był taki zły i jak najbardziej dało się go utrzymać, jeśli tylko naprawdę kochało się tę drugą osobę. Oczywiście tęsknota za sobą bywała niekiedy wprost nieznośna, ale bardzo szybko nauczyłam się z nią jakoś radzić. Poza tym powitania po kilku tygodniach rozłąki, zdecydowanie były warte poświęcenia i codziennych wyrzeczeń. Tak samo, jak nasza miłość, którą niespodziewanie odnalazłam na drugim końcu Europy. Od czasu do czasu niektórzy nasi znajomi lubili z tego żartować. Twierdząc, że mamy na tyle wybredny gust, że swoją drugą połówkę odnaleźliśmy dopiero setki kilometrów od siebie. Ja osobiście skłaniałam się jednak ku wersji z przeznaczeniem.


- Czekasz może na kogoś, przystojniaku? - odkładam swoje rzeczy, zachodząc od tyłu Michaela. Zasłaniając mu ze śmiechem oczy. Po chwili tonę już jednak w jego mocnym uścisku, odwzajemniając niezwykle czuły i pełen uczucia pocałunek. Byłam pewna, że to mi się nigdy nie znudzi. Nawet za wiele długich lat.
- Jesteś nareszcie. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo się za tobą stęskniłem - podnosi mnie lekko do góry, zaczynając kręcić się w kółko. Zupełnie nie zważając na osoby, które nas mijały. Oczy, aż mu błyszczały z radości, że znowu jesteśmy razem. Czułam się zresztą podobnie. Aktualnie nic innego poza nami się nie liczyło. Za każdym razem, gdy przez dłuższy czas się nie widzieliśmy, na kilka minut zamykaliśmy się we własnej szczelnej bańce idylli, do której nikt inny nie miał wstępu.
- Puść mnie, wariacie - czując, że kręci mi się lekko w głowie, zaczynam cicho piszczeć, dopóki znowu nie znajduję się na bezpiecznym gruncie. Opierając swoje czoło o jego. - Ja też tęskniłam i to bardzo, bardzo mocno - nawet wielogodzinne rozmowy przez wszelakie komunikatory, nie były w stanie zastąpić kontaktu w cztery oczy i tak niekiedy potrzebnej zwykłej ludzkiej bliskości.
- W nagrodę spędzimy ze sobą całe następne, niezwykle długie cztery dni - przypomina, wzbudzając we mnie szeroki uśmiech zadowolenia. - Idziemy? - chwyta za rączkę od walizki, patrząc na mnie wyczekująco. Na co kiwam twierdząco głową, łącząc ze sobą nasze dłonie i zaczynając podążać w stronę znajdującego się nieopodal parkingu.


- Widzę, że jesteś wyjątkowo pilną uczennicą - Michael wskazuje na moje pomoce naukowe z prawdziwym uznaniem.
- Staram się. Choć nie jest łatwo znaleźć na to tyle czasu, ile bym chciała. Akcent też wciąż mam okropny. Będziesz musiał mi znowu pomóc, zwłaszcza że jesteś dość dobrym nauczycielem. Przy tobie uczę się dwa razy szybciej - przytulam się lekko do jego boku. Przypominając wszystkie rady i wskazówki, które od niego otrzymałam. Lubiłam nasze wspólne lekcje, które zawsze dostarczały ogromnych powodów do śmiechu, a od czasu do czasu bywały też bardzo przyjemne.
- W porządku, zawsze jestem do usług. Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego aż tak bardzo zależy ci na niemal perfekcyjnym opanowaniu tego języka i to jeszcze w ekspresowym tempie. Przecież nigdy nie mieliśmy żadnych problemów z porozumiewaniem się - zastanawia się, a ja mam tylko nadzieję, że nie zaczął się domyślać tego, co zamierzam niedługo zrobić.
- Po prostu zawsze byłam bardzo ambitna. Mówiłam ci też wielokrotnie, że mam dosyć niewiedzy dotyczącej tego, o czym mówią ludzie dokoła mnie, gdy tylko gdzieś razem wychodzimy. Czuję się wtedy bardzo niekomfortowo i wyjątkowo głupio - zdradzam mu półprawdę. Licząc, że to na razie wystarczy.
- Inge, dobrze wiem, że ty ich już teraz doskonale rozumiesz. Do tego nie trzeba perfekcyjnej znajomości naszego języka, a już na pewno nie żadnych technicznych terminów. Przypominam też, że to nadal ja mam o wiele większe problemy, gdy jesteśmy u ciebie - ciągnie usilnie temat, który próbuję za wszelką cenę zmienić.
- Ale jednak o wiele rzadziej spędzamy wspólny czas w Norwegii. Zresztą, czy nie mamy lepszych tematów do rozmowy? - pytam, gdy docieramy wreszcie do samochodu. Na całe szczęście kapituluje i pogrążamy się w przyjemnej rozmowie o naszych planach na nadchodzące dni.


- Może ci trochę pomóc? - Michael przytula się do moich pleców i zaczyna składać ledwo wyczuwalne pocałunki na odkrytym ramieniu, co kwituję cichymi pomrukami zadowolenia. Skutecznie odrywając od przyrządzanej przeze mnie kolacji.
- Nie trzeba. Już prawie kończę. Możesz za to nakryć do stołu, dobrze? - wyjmuję talerze z szafki. Nie mając już większego problemu z lokalizacją poszczególnych rzeczy. Z każdą wizytą, coraz bardziej zadamawiałam się w tym mieszkaniu. Zaczynając powoli czuć niemal jak u siebie.


- Byłbym zapomniał. Moi rodzice nie dają mi spokoju, wprost nalegając, abyśmy jutro złożyli im wizytę. Nie mogą się ciebie doczekać. Mama za każdym razem wypytuje o twój przyjazd. Może moglibyśmy wpaść do nich na chwilę? Co ty na to? - ogromnie miło było mi słyszeć takie słowa. Zwłaszcza że pochodziły od najbliższych Michaelowi osób, które od naszego pierwszego spotkania obdarzyli mnie ogromną sympatią i mnóstwem innych wyjątkowo ciepłych uczuć.
- Oczywiście, że tak. To będzie dla mnie czysta przyjemność. Wiesz, jak uwielbiam twoich rodziców - wizyty w rodzinnym domu mojego ukochanego zawsze sprawiały mi wiele radości. Tylko tam potrafiłam poczuć tak utęsknione prawdziwie rodzinne ciepło, którego od dawna brakowało w mojej rodzinie. W przeciwieństwie do rodziców Michaela, którzy z wielkim entuzjazmem podchodzili do naszego związku. Moi wciąż pozostawali ogromnie sceptyczni, zwyczajnie nie wierząc, że może nam się naprawdę udać. Odliczali dni do jak to określili, mojego znudzenia i przerzucenia się na kogoś innego. Miałam im jednak zamiar udowodnić, jak bardzo się tym razem mylą. Kiedyś jeszcze się przekonają, że nie są wszechwiedzący.
- Cieszę się. W takim razie postanowione - obejmuje mnie lekko w talii, całując następnie lekko w policzek.


Po wspólnej kolacji podejmujemy decyzję o okupowaniu kanapy przez nadchodzące godziny reszty wieczoru. Układam się więc wygodnie w ramionach Michaela, coraz mocniej odprężając pod wpływem dotyku jego dłoni, bawiących się moimi włosami.
- Tak sobie pomyślałem, że może udałoby ci się znaleźć jeszcze jakiś wolny weekend w połowie listopada i wybralibyśmy się gdzieś tylko we dwoje? - nieoczekiwanie proponuje i choć była to ogromnie kusząca propozycja. Nie mogłabym na nią przystać. Dobrze wiedząc, że to po prostu niemożliwe do zrealizowania.
- Z wielką chęcią, ale do końca roku mamy z Fridą prawdziwy nawał zleceń do wykonania. Zapewne o jakiejkolwiek wolnej sobocie będę mogła sobie tylko pomarzyć. Nie mówiąc już o piątku. Przykro mi - tonuję jego entuzjazm. Przyprawiając tym samym o mocne rozczarowanie.
- Jasne, rozumiem. Innym razem. Zapomnij o tym - odpowiada z wymuszonym uśmiechem. W mig tracąc swój dobry humor ku mojemu niezadowoleniu.


- Co się dzieje? - pytam zmuszając, aby Michael na mnie spojrzał.
- Po prostu nie wyobrażam sobie, że zobaczymy się teraz dopiero na święta i to zaledwie na dwa dni, a potem najwcześniej gdzieś w marcu. To ledwie dwa razy na calutkie pół roku - nie dziwiłam się, że trudno mu było się z tym pogodzić. W końcu to była wyjątkowo przygnębiająca perspektywa. Przez co mam już nawet na końcu języka, że to wcale prawdopodobnie nie będzie tak wyglądać, ale ostatecznie się powstrzymuję. Mając zamiar poczekać na lepszą do tego okazję.
- Wiedzieliśmy na co się piszemy. Może jednak nie będzie, aż tak źle. Zresztą, nie z takimi przeciwnościami sobie radziliśmy. Poradzimy sobie i z tą - staram się go pocieszyć, ale na niewiele się to zdaje. - No już, koniec tego smęcenia. Słyszysz? - nie widząc wyjścia, uciekam się do sposobu, który zawsze działał i po prostu zaczynam go całować. Co oczywiście odnosi zamierzony skutek. Michael natychmiast się rozpogadza. Zaczynając coraz śmielej sobie poczynać. Po czym nawet nie wiem kiedy, zostaję pozbawiona górnej części swojej garderoby, znajdując pod nim, a wszystkie nasze problemy i zmartwienia odchodzą daleko stąd zastąpione coraz większym pożądaniem i pragnieniem siebie nawzajem. 


11.10.2019

- Dzień dobry, kochanie. Śniadanie gotowe - nawet nie zdążam dobrze się rozbudzić, gdy Michael pojawia się w sypialni z tacą wyładowaną po brzegi jedzeniem. Zajmując następnie na powrót miejsce obok mnie. Obdarzam go całusem na przywitanie, a następnie uśmiecham się do niego z wdzięcznością. Ciesząc, że nasza mała tradycja, przynajmniej jednego śniadania w łóżku zostaje podtrzymana.


Następne minuty upływają nam leniwie i w pełnej beztrosce. Z niczym się nie śpieszymy, ciesząc nawet tak prozaiczną czynnością, jak wspólne jedzenie. Najważniejszym było dla nas, że możemy robić to razem. Dzięki dzielącej nas odległości nauczyliśmy się doceniać nawet takie szczegóły. Pod wpływem magii tego poranka. Postanawiam dłużej nie czekać i zamierzam podzielić się z Michaelem swoim postanowieniem. Będąc pewną, że wprawi go to w prawdziwą euforię na następnych kilka tygodni.


- Michi, czeka cię niedługo spore wyzwanie. Nie wiem, jak ty to zrobisz, ale do stycznia musisz znaleźć i jakimś cudem wcisnąć tu dwie dodatkowe mocno pojemne szafy. Moje ubrania zajmują naprawdę sporo miejsca, a gdy zacznę odwiedzać tutejsze sklepy. Ich liczba bez wątpienia się jeszcze powiększy. Poza tym trzeba będzie też ulokować gdzieś dosyć spore biurko, bo małym się na pewno nie zadowolę - rozglądam się krytycznym wzrokiem po wnętrzu sypialni. Patrząc następnie ze szczerym śmiechem na zszokowanego Michaela. - Powinniśmy też zainwestować w wygodniejsze i nieco większe łóżko - dodaję po chwilowym zastanowieniu. Zaczynając w głowie planować małą rewolucję w całym mieszkaniu.
- Słucham? Czy ty chcesz mi powiedzieć, że... - kiwam potakująco głową, nie dając mu dokończyć.
- Tak. Po nowym roku mam zamiar się tu na stałe przeprowadzić. Czuję się na to gotowa i nie chcę dłużej czekać. Kocham cię i jestem pewna, że jesteś tym jedynym. Nie ma się więc nad czym dłużej zastanawiać - mówię bez najmniejszego zawahania. Już jakiś czas temu dorosłam do tej dość rewolucyjnej dla mojego dalszego życia decyzji. Zupełnie się jednak nie bałam. Będąc pewną, że nasza miłość nie jest tylko chwilowym kaprysem, czy ulotnym zauroczeniem. - Pytanie tylko, czy ty na pewno tego chcesz? - musiałam się upewnić. To przecież powinno być nasze wspólne postanowienie.
- Jeszcze pytasz? Od dawna wyłącznie o tym marzę. Mam ochotę skakać ze szczęścia. Jednak co z twoją pracą i wszystkim innym? Nie chcę, żebyś coś dla mnie poświęcała. Dla mnie liczy się przede wszystkim twoje szczęście - ogromnie rozczula mnie tymi słowami. Udowadniając, że wszystko co ze mną związane ma dla niego ogromne znaczenie i bierze pod uwagę także moje aspiracje.
- Nie będę musiała. Ostatnio z Fridą doszłyśmy do wniosku, że możemy przecież otworzyć tutaj niewielką filię naszej firmy. To po to tak bardzo nalegałam na naukę niemieckiego. Lepiej rozmawiać w końcu z potencjalnymi zleceniodawcami w ich ojczystym języku. W dodatku niektóre norweskie zlecenia mogę nadal wykonywać zdalnie. To da się bardzo łatwo zrobić. Czekamy jedynie na załatwienie ostatnich formalności, ale do stycznia wszystko powinno być gotowe. Czas wprowadzić trochę skandynawskiego powiewu świeżości na ten wasz austriacki rynek - naprawdę wierzyłam, że ze szczerymi chęciami i odrobiną szczęścia, to może się udać. W najgorszym zresztą wypadku mogę poszukać posady w jakiejś agencji reklamowej. Zawsze było jakieś wyjście.
- Jesteś niesamowita. To chyba najlepszy dzień mojego życia. Już zaczynam odliczać czas do nowego roku - Michael wprost szaleje z radości.
- Najlepsze dni życia są dopiero przed nami i to bardzo wiele - poprawiam go. Po czym zatapiam się w jego ustach. Widząc naszą przyszłość w samych jasnych barwach. Dopóki byliśmy razem, nic nie było w stanie odebrać nam tego szczęścia, które dawaliśmy sobie nawzajem niemal od pierwszego dnia naszej znajomości. Po tych wszystkich przeciwnościach, które musieliśmy pokonać, zrozumiałam też, że nasza miłość była najlepszym antidotum na całą tę gorzką truciznę życia. 


☆☆☆☆

Chyba jeszcze nigdy nie czułam tak dużej satysfakcji, że udało mi się dokończyć jakieś opowiadanie. Zwłaszcza że o mały włos, a prawdopodobnie nigdy nie zostałoby ono dokończone. Jednak po setkach chwil zwątpienia, rezygnacji, braku weny i ogromnej chęci rzucenia pisania raz na zawsze. Udało mi się wrócić i dotrwać do tego epilogu, a co więcej, znowu zaczęło mi to sprawiać mnóstwo radości i zabawy. Dlatego też chciałabym tym razem, jeszcze mocniej podziękować za obecność i wszystkie komentarze. Wasze wsparcie było jak zawsze niezwykle motywujące. :)
Przy okazji po dłuższym zastanowieniu i waszych opiniach, postanowiłam trochę przedłużyć losy niektórych bohaterów. Nie trzymając więc nikogo dłużej w niepewności. Serdecznie zapraszam Tutaj na prolog. Z nadzieją, że nowo - starzy bohaterowie równie mocno przypadną wszystkim do gustu, jak Inge i Michael. ;)

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Rozdział 25




22.06.2019


Nigdy nie rozumiałam fenomenu złudzenia zatrzymania czasu, o którym tysiące razy słyszałam od innych w ich przeróżnych opowieściach. Nie wierzyłam, że coś takiego naprawdę może się komukolwiek przytrafić, aż do teraz. Kiedy sama miałam wrażenie, że wszystko dookoła mnie po prostu zamarło. W dosłownie jednej sekundzie przestałam widzieć wszystkich poza Michaelem, nie słyszałam rozmów, śmiechu, czy granej muzyki. Tak samo zresztą, jak każdego innego typowego odgłosu codzienności. Jakby ktoś przeniósł mnie do próżni. Zniknęło dosłownie wszystko poza osobą stojącą naprzeciw mnie. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że zapomniałam, jak się oddycha, gdy nasze spojrzenia po tak długim czasie się spotkały. Przyprawiając mnie o gwałtowne przyśpieszenie bicia serca. Wprost nie mogłam uwierzyć, że to działo się naprawdę, a Michael rzeczywiście tu był. Minęło w końcu tyle czasu od naszego ostatniego spotkania. Tak wiele przeróżnych rzeczy się wydarzyło. Przez które wydawało się, że mój pobyt w Austrii odbył się w poprzednim i bardzo odległym stuleciu. 


Często łapałam się ostatnio na tym, że twarz Michaela coraz bardziej zacierała się w moich wspomnieniach. Tracąc jeden po drugim wyraziste szczegóły. Teraz jednak znowu miałam ją przed sobą, a do mojej pamięci na nowo wracały jej rysy. Tak samo, jak jego spojrzenie, czy uśmiech, który jako pierwszy zawrócił mi porządnie w głowie. Przed oczami mimowolnie pojawiają się mi nasze wspólne momenty pełne szczęścia i ulotnego poczucia bycia dla kogoś tą właściwą osobą.


Moja tęsknota za Michaelem chyba nigdy wcześniej nie była większa jak w tym momencie. Tak bardzo pragnęłam przytulić się do niego, pocałować te niemal wprost stworzone dla mnie usta i napić się wspólnej kawy, podczas której mogłabym podzielić się z nim wszystkimi zmianami, jakich ostatnio doświadczyłam. Będąc pewną, że wysłuchałby mnie z bezinteresowną ciekawością i motywował do osiągania kolejnych sukcesów. Jednakże, gdy tylko przypomnę sobie, że ostatnie tygodnie spędził z Lisą w związku, czy też czymkolwiek innym, ale jednak w wyjątkowo bliskiej relacji. Wszystko zostaje zastąpione nieposkromioną zazdrością i złością, a do głowy zaczyna przychodzić mi tysiące możliwych wytłumaczeń dla obecności Austriaka w tym miejscu. Być może to była jego własna zemsta za zostawienie go przeze mnie bez słowa wyjaśnienia albo chęć pokazania, że ułożył sobie życie z kimś innym. Dużo lepszym ode mnie. Przez chwilę rozglądam się nawet po dość sporej liczbie osób w poszukiwaniu gdzieś Lisy, choć przecież dobrze wiedziałam, że Sophie absolutnie nie pozwoliłaby na jej obecność w tym miejscu. Nic nie mogłam jednak poradzić na potworny mętlik rodzący się w mojej głowie, który podsuwał mi najczarniejsze scenariusze.


- Co ty tutaj robisz? - pytam, starając się zachować jak największą obojętność. Nie chcąc pokazać, że jego obecność w jakiś sposób mnie porusza.
- Możemy spokojnie porozmawiać? - prosi, a ja choćbym bardzo chciała, nie potrafię odmówić. To było silniejsze ode mnie.
- Dobrze, ale nie tutaj. Wyjdźmy na zewnątrz - w żadnym wypadku nie mogłam pozwolić, aby moje perypetie uczuciowe zakłóciły w jakikolwiek sposób trwające przyjęcie.
- Więc chodźmy - Michael zaczyna bez słowa iść obok mnie, gdy stawiam pierwsze kroki. Czując, że mam nogi jak z waty. Przy okazji mój wzrok spotyka się z tymi należącymi do Sophie i Halvora, którzy przyglądali się nam z ogromnym wyczekiwaniem i sporą niepewnością. Zauważam też machającego do mnie Stefana. Zaczynając rozumieć już, do kogo należy wolne miejsce przy stoliku. Tak samo, jak to, że cała trójka uknuła tę małą intrygę. Zapewne mającą na celu moje pogodzenie z Michaelem. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę zadali sobie tyle trudu, a co najważniejsze, że wciąż wierzyli w powodzenie tej niemal przegranej sprawy, jaką była moja relacja z Austriakiem.


Czuję delikatny dreszcz z zimna, który przebiega przez moje ciało, gdy opieram się o drewnianą barierkę pomostu prowadzącego nad jezioro. Oświetlonego ładnie prezentującymi się lampkami. Nadającymi temu miejscu jak na ironię losu, niespotykaną często aurę romantyczności. Wpatruję się w nieruchomą toń wody. Nie mając pojęcia, co w ogóle powinnam powiedzieć stojącemu za mną Michaelowi. Przeprosić go, czy może wyrzucić z siebie wszystko, co sądzę o jego znajomości z Lisą? Albo najlepiej po prostu milczeć?


- Nie masz pojęcia, jak bardzo za tobą tęskniłem. Ile czekałem na taki moment jak ten. Tak bardzo mi ciebie brakowało - odzywa się w końcu jako pierwszy. Dotykając niepewnie mojego ramienia. Przymykam przez to na kilka sekund oczy. Jego dotyk nadal działał na mnie tak samo mocno, jak wcześniej. Poruszając najgłębiej ukryte struny, o których do niedawna nawet nie miałam pojęcia. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Szkoda tylko, że niemal wszystko inne uległo zmianie.


- Tęskniłeś? Niby kiedy? Przed spotkaniami z Lisą, czy może po nich? O ile w ogóle się ze sobą rozstawaliście - odwracam się w jego stronę, krzyżując swoje ramiona. Pytając wrednie. Nie potrafiąc się powstrzymać. To było silniejsze ode mnie.
- Inge, to wcale nie tak, jak pewnie sobie myślisz - usiłuje zaprzeczyć, czym jeszcze bardziej mnie irytuje. Nie znosiłam, gdy ktoś próbował kłamać mi prosto w oczy.
- Nie? Śmiem w to wątpić. Michael, zaprzeczysz że się z nią spotykałeś, że spędzałeś z nią swój niemal cały wolny czas? Albo, że byliście na wspólnych wakacjach. Naprawdę chcesz mi wmówić, że podczas tych wszystkich wspólnych chwil do niczego między wami nie doszło? Masz mnie za jakieś naiwne dziecko? - wyrzucam z siebie na jednym oddechu. - Oczywiście miałeś do tego prawo, ale nie kłam, że za mną tęskniłeś. Nigdy w to nie uwierzę.
- Tak jednak było. Owszem, spotykałem się z Lisą, która liczyła na kolejną szansę. Wiem też, że cię okłamała i nagadała totalnych bzdur. Przysięgam jednak, że do niczego między nami nie doszło poza dwoma pocałunkami. Nie potrafiłem tego zrobić, bo wciąż myślałem o tobie. O tym, co robisz, z kim jesteś, jak sobie radzisz. Czy jesteś szczęśliwa - Michael brzmiał naprawdę szczerze, ale ja po prostu nie potrafiłam w to uwierzyć. Zbyt wiele ich z Lisą w przeszłości łączyło, aby coś takiego było możliwe.
- To po co ciągnąłeś relację z nią? Przyznaj w końcu sam przed sobą, że nigdy nie przestałeś jej kochać. To zawsze ona była na pierwszym miejscu - podnoszę lekko głos, a emocje zaczynają powoli przejmować nade mną kontrolę.
- To nieprawda. Kocham wyłącznie ciebie. Inge, musisz w to uwierzyć. Inaczej by mnie tu nie było - łapie mnie delikatnie za ręce, ale natychmiast się wyrywam. Jego bliskość zbyt mocno osłabiała moją silną wolę.


- Odpowiedz mi więc tylko na jedno proste pytanie. Czy gdyby Stefan nie wyznał ci prawdy na temat jego i Lisy, byłbyś tutaj dzisiaj? Czy nadal chciałbyś naszego powrotu do siebie? - pragnęłam, aby powiedział, że tak. Wtedy bez zastanowienia rzuciłabym się w jego ramiona. Sekundy jednak mijały, a on nadal uparcie milczał. Odbierając mi tym samym resztki nadziei. - Właśnie nam obydwojgu odpowiedziałeś. To, co do mnie czułeś, nigdy nie było miłością. Tak ci się tylko wydawało. Przykro mi, ale nic z tego nie będzie. Mam dość bycia dla każdego faceta opcją rezerwową. Naprawdę miło było cię znowu zobaczyć. Udanej zabawy i powodzenia w dalszym życiu. Ja już jednak sobie pójdę - mimo że kochałam Michaela całym sercem. Nie mogłam postąpić inaczej. Nie pozwolę zostać sobie zastępstwem jego prawdziwej miłości. To i tak by się na dłuższą metę nie udało, a ja cierpiałabym potem jeszcze bardziej. Dlatego krok za krokiem zaczynam się powoli od niego oddalać. Ponownie łamiąc swoje serce na maleńkie kawałeczki.


- Mylisz się. Jeśli ktokolwiek był opcją rezerwową, to wyłącznie Lisa. Nie jestem z tego dumny, ale spotykałem się z nią wyłącznie po to, aby zapomnieć o tobie. Gdy mnie zostawiłaś, kompletnie się załamałem. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Jedynie przy Lisie udawało mi się na chwilę zapomnieć, ale to i tak nie było to, bo myśl o tobie pojawiała się w najmniej spodziewanych momentach - słyszę zza siebie. Słowa Michaela sprawiają, że się zatrzymuję. Nie odwracam się jednak w jego stronę. Bojąc, że się złamię. - Masz rację. Pewnie, gdyby nie wyjawiona przez Stefana prawda, nie byłoby mnie tutaj. To był spory impuls do otrząśnięcia się. Ale nie spotkalibyśmy się tutaj nie dlatego, że cię nie kocham, a z powodu mojego tchórzostwa. Bałem się o ciebie zawalczyć. Myślałem, że to nie ma sensu. Inge, nie pozwolę ci odejść po raz drugi. Daj nam jeszcze jedną szansę. Przecież wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził - stara się mnie przekonać, a ja wbrew swoim obietnicom zaczynam się łamać. Byłam zbyt słaba w walce ze swoimi pragnieniami i jego proszącym wyrazem twarzy.
- Ja już nic nie wiem. Nie wiem, czy mnie kochasz. Czy ja kocham ciebie wystarczająco, bo czy wtedy naprawdę potrafiłabym cię zostawić? Boję się, że znowu będziemy cierpieć, a równocześnie nie potrafię wyobrazić sobie, że to wszystko się teraz zakończy. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? - zaczynam niespodziewanie płakać. Wykończona tą emocjonalną huśtawką. 


- Już dobrze. Wszystko jakoś się ułoży. Ja naprawdę cię kocham. Jak nikogo innego. Spróbuj mi jeszcze raz zaufać, proszę. Obiecuję, że tym razem będziemy szczęśliwi - Michael przytula mnie mocno do siebie. Zapewniając któryś raz z kolei o swoim uczuciu. Wtulam się w niego z całej siły, rozklejając na dobre. Płakałam z żalu za naszym utraconym czasem, ale i z ulgi, że znowu mam okazję być w ramionach jedynego mężczyzny, który potrafił tak mocno zawładnąć moim sercem.
- Naprawdę wierzysz, że to się uda? Przecież wszystkie powody, przez które podjęłam w Austrii taką, a nie inną decyzję nie zniknęły. Cały ten bałagan jest nadal przed nami, a ja nie chcę po raz kolejny cierpieć - znowu dopada mnie strach i potężne wątpliwości przed daniem nam jeszcze jednej szansy.
- A czy teraz mniej cierpimy? Nie uważasz, że nie mamy już i tak nic do stracenia? Możemy tylko wiele zyskać. Poza tym nie przekonamy się, czy nam wyjdzie, jeśli nie spróbujemy. Przysięgam jednak, że zrobię wszystko, aby nasza miłość przetrwała - próbuje mnie przekonać, a ja byłam bliższa uwierzeniu w to bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Naprawdę chciałam w to wierzyć.
- A Lisa? Co, jeśli znowu się niespodziewanie pojawi? Nie mam zamiaru z nią przez całe życie konkurować - ta dziewczyna była ostatnią przeszkodą, której ogromnie się obawiałam.
- W moim życiu nie ma już dla niej miejsca i nigdy więcej nie będzie. Tylko ty się liczysz - zapewnia szczerze bez najmniejszego zawahania. Co ostatecznie mnie przekonuje.


- W takim razie mnie po prostu pocałuj - uśmiecham się, będąc gotowa zaryzykować. Mieliśmy zbyt wiele do zyskania, aby zmarnować taką niepowtarzalną szansę. A ja nie chciałam już dłużej odpychać od siebie prawdziwych uczuć i zatrzaskiwać przed nosem drzwi szczęściu.
- Dwa razy nie musisz mi tego powtarzać - Michael przyciąga mnie do siebie. Po czym zatracamy się w długim i pełnym tęsknoty pocałunku. Wyrażającym więcej niż tysiąc słów.
- Kocham cię, Michi. Tak bardzo cię kocham - wyznaję mu, gdy odsuwamy się na moment od siebie, aby zaczerpnąć powietrza. Nie chcąc z tym dłużej czekać. Doskonale wiedziałam, że już dawno powinien to ode mnie usłyszeć.
- Ja też cię kocham, Inge. Od teraz wszystko już będzie dobrze. Pamiętaj, że jesteśmy w tym razem. Zawsze możesz na mnie liczyć. Nigdy mi już nie uciekaj - przytula mnie na powrót do siebie. Uświadamiając mi dopiero teraz, jak wiele kosztowała go moja pochopna decyzja.
- Obiecuję, że tego więcej nie zrobię. Nie myśl sobie jednak, że to koniec wyjaśnień. Mamy sobie bardzo wiele do opowiedzenia, ale na razie przekładamy tę rozmowę. Dziś to Sophie i Halvor są najważniejsi. Idziemy się dlatego bawić - ciągnę go ze śmiechem za sobą. Zadowolona, że wszystko znowu powoli wracało na swoje miejsce.


Nie zdążamy nawet dobrze ponownie wejść do sali, gdzie odbywało się w najlepsze wesele. Kiedy natykamy się na trójkę naszych najbliższych przyjaciół, którzy z jawnym zdenerwowaniem czekają zapewne na nasz powrót. O czymś zawzięcie dyskutując.


- Nareszcie! Myślałam, że już nigdy się tego nie doczekam - Sophie z pełną aprobatą patrzy na nasze złączone dłonie. - Ten dzień nie mógł okazać się lepszy - uśmiechamy się do siebie z dz
iewczyną  porozumiewawczo. 
- Mamy więc podwójny powód do świętowania - dodaje Halvor, a Stefan kiwa tylko na potwierdzenie głową, w pełni się z nim zgadzając.


- Teraz doskonale widzę, jak bardzo męczące są twoje ostatnie dni - zwracam się z ironią do Austriaka, który patrzy na mnie z miną niewiniątka.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wiele musiałem przejść z tym tutaj. To było o wiele bardziej męczące od nawet najbardziej wymagających treningów. Mówiłem więc prawdę. Opłacało się jednak poświęcić - uśmiecha się z zadowoleniem. - Nareszcie wasza miłość zwyciężyła. A teraz przepraszam, ale ktoś obiecał mi wspólny taniec. Do zobaczenia później, gołąbeczki - Stefan odchodzi od nas pośpiesznie. Wprawiając mnie w niemałe zdezorientowanie.


- O kim on mówił? - próbuje się czegoś dowiedzieć. Niczego z tego nie rozumiejąc.
- O Heidi - Halvor jako pierwszy udziela mi jakichś wyjaśnień. Wprawiając w niemały szok. Tego bym się w życiu nie spodziewała.
- Naszej Heidi? - chcę się upewnić. Będąc w szoku, że dwie na pozór zupełnie różne od siebie osoby, tak szybko znalazły ze sobą nić porozumienia. W dodatku biorąc pod uwagę to, jak Heidi jest nieufna w stosunku do nowo poznanych osób.
- A znasz jakąś inną?
- To naprawdę prawdziwy dzień cudów. Chyba nic mnie już dzisiaj nie zdziwi - kręcę głową z niedowierzaniem, spoglądając na świetnie bawiącą się w swoim towarzystwie dwójkę. Skupiając się następnie ponownie na Michaelu, z którym miałam zamiar także poddać się panującej dookoła atmosferze zabawy. Nie mając zamiaru skupiać tej nocy na niczym innym. Czas było nadrobić ostatnie tygodnie, które spędziliśmy z daleka od siebie.


Gdy niezwykle wolna i romantyczna piosenka dobiega końca. Wtulam się mocniej w Michaela. Wciąż nie dowierzając, że naprawdę jest tu razem ze mną. To wydawało się tak nieprawdopodobne, że cały czas bałam się, iż za chwilę wszystko okaże się zwykłym snem na jawie, a nas nadal będzie dzielić setki kilometrów i lawina nieporozumień oraz niewyjaśnionych wyrzutów.


- Chodźmy stąd - szepczę mu do ucha, podejmując decyzję pod wpływem nagłego impulsu. Pragnąc znaleźć się w ustronnym miejscu. Z daleka od innych osób.
- Na pewno? - chce się mimo wszystko upewnić.
- Tak. Sophie już dawno wyraziła zgodę na nasze przedwczesne zniknięcie - zapewniam. Ciągnąc Michaela za sobą w stronę wyjścia. Chcąc w końcu znaleźć się z nim sam na sam.


Tuż po opuszczeniu przez nas sali, wpijam się gwałtownie w jego usta, nie potrafiąc się opanować. Nareszcie mogąc sobie na to bezkarnie pozwolić. Zbyt długo brakowało mi naszej bliskości, aby nie chcieć teraz tego nadrobić. Przez całą więc drogę do mojego pokoju na piętrze, obijamy się ze śmiechem o ściany i zatrzymujemy niemal w każdym kącie, nie umiejąc się od siebie oderwać i utrzymać rąk przy sobie. W myślach dziękowałam za panującą pustkę na korytarzach. W innym przypadku dostarczylibyśmy nie lada rozrywki dla postronnych osób. Z ogromnym wyczekiwaniem i wprost palącą od środka niecierpliwością docieramy wreszcie w upragnione miejsce. Gdy tylko drzwi się za nami zamykają, zostaję do nich przyparta, a moje usta znowu zajęte są oddawaniem łapczywych pocałunków, których żadne z nas nie miało dosyć.


- Mówiłem ci już, że wyglądasz cudownie? Aż żal ściągać tej sukienki. Na pewno tego chcesz? Sama upierałaś się przecież wcześniej przy poważnej rozmowie - Michael odciąga moment pozbawienia mnie ubrania, co kwituję głośnym westchnieniem niezadowolenia i irytacji. Czy on naprawdę nie rozumiał, że aktualnie byłam w stanie myśleć wyłącznie o jednym i na pewno nie dotyczyło to żadnych poważnych tematów.
- Rozmawiać będziemy jutro. Teraz chcę ciebie i tylko ciebie, rozumiesz? Dlatego przestań dyskutować i weź się w końcu do roboty - mówię dosadnie, aby nie pozostawiać mu żadnego pola do wątpliwości.
- Nie widziałem, że potrafisz być taka stanowcza.
- Jeszcze bardzo wielu rzeczy o mnie nie wiesz - odpowiadam z ogromną satysfakcją, gdy udaje mi się pozbawić go koszuli.


Później między nami nie ma już żadnych zbędnych słów, a jedynie ta znajoma bliskość i namiętność, za którą też tak niewyobrażalnie mocno tęskniłam. Michaelowi udaje się zabrać mnie w głęboką otchłań przyjemności, a przede wszystkim czułości i miłości, które wyczuwałam z każdym jego następnym pocałunkiem, czy pieszczotą. Jeszcze nigdy nie byłam tak pewna, że to właśnie on jest tym właściwym mężczyzną, z którym chciałam być na dobre i złe. I chociaż myślałam, że to niemożliwe, to tym razem było jeszcze lepiej niż za naszym pierwszym. Zapewne przez wzgląd na to, że tej nocy się z nim nie żegnałam, a witałam. A od zawsze o wiele bardziej lubiłam przywitania. Byłam też pewna, że to zaserwowane mi przez Michaela dzisiejszej nocy na pewno przez bardzo długi czas pozostanie na szczycie listy moich ulubionych.


Przez długie minuty leżymy bez słowa, wyłącznie wpatrując się w siebie z uśmiechem. Ciesząc się tak po prostu swoją wzajemną obecnością. Nic innego nie było dla nas teraz ważne. Liczyło się tylko to, że znowu jesteśmy razem i tym razem już nic nie miało tego zniszczyć.
- Kocham cię - wypowiadamy niemal równocześnie z niespotykaną dotąd synchronizacją. Pieczętując nasze wyznanie czułym pocałunkiem.


- Co cię tak śmieszy? - słyszę od mojego ukochanego, gdy tak po prostu zaczynam się niespodziewanie szczerze śmiać.
- Wiesz, co właśnie sobie uświadomiłam? - przekręcam się lekko w jego ramionach, aby lepiej go widzieć. - Nasza znajomość rozwija się praktycznie jedynie w pokojach hotelowych. To trzeba jak najszybciej zmienić. Chcę w końcu zjeść z tobą normalne śniadanie albo kolację. Wyjść do kina albo na spacer, czy tak po prostu spędzić wieczór przed telewizorem - już teraz nie mogłam doczekać się następnych dni, które spędzimy u mnie w mieszkaniu. To miały być pierwsze kroki do naszego prawdziwego związku, na które oczekiwałam z prawdziwą ekscytacją.
- Zrobimy to wszystko, a także setki innych rzeczy. Obiecuję. Teraz powinnaś jednak odpocząć. To był wyjątkowo wymagający dzień. Dobranoc - całuje mnie lekko w czoło. Po czym nawet nie wiem kiedy, tak po prostu spokojnie zasypiam. Przepełniona szczęściem i niekończącą się radością. Jakbym unosiła się kilka metrów nad ziemią. Prawdziwa miłość rzeczywiście dodawała skrzydeł. Od teraz to już nie był dla mnie jedynie pusty i niewiele znaczący frazes. 


💟💟💟💟

23.06.2019

Po raz pierwszy od dawna budzę się z radością i niczym niewymuszonym uśmiechem na twarzy. Z prawdziwą przyjemnością rozpoczynając nowy dzień. Czułem się jak największy szczęściarz na ziemi z powodu wczorajszych niezwykle pozytywnych wydarzeń i odzyskania Inge. Niczego więcej, a już na pewno nikogo więcej od życia nie potrzebowałem. Miałem w nim w końcu teraz wszystko, co dla mnie najważniejsze. Chociaż wiedziałem, że przed nami wciąż wiele wyzwań, które nie raz wystawią nasz związek na poważną próbę, to byłem gotów zmierzyć się z każdym z nich, a co najważniejsze wyjść z nich zwycięsko. Inge zdecydowanie była tego warta. Z nią wszystko wydawało się o wiele lepsze, a życie nabierało zdecydowanie więcej barw. Przy niej nawet najgorszy dzień zmieniał się w wyjątkowo znośny. Tej dziewczyny po prostu nie dało się nie kochać. A już na pewno ja tego nie potrafiłem. 


Otwieram powoli oczy, będąc w pełni wyspanym, mimo że byłem w stanie zasnąć dopiero nad ranem. Widocznie sama obecność Inge dodawała mi ogromu energii i chęci do działania. Przekręcam się na drugi bok z zamiarem przywitania z dziewczyną, gdy zauważam, że jej strona łóżka jest wolna. Pokój także był cichy i pusty. Nie zawierający śladu jej obecności. Natychmiast podnoszę się więc z łóżka, czując jak ogarnia mnie lęk graniczący niemal z paniką, że historia znowu się powtarza i zostałem tutaj sam. Po raz drugi bym chyba tego po prostu nie zniósł.


- Inge? - pytam niepewnie. Cholernie przestraszony, że odpowie mi jedynie cisza. Oznaczająca, że Norweżka odeszła.
- Nie bój się. Tutaj jestem - oddycham z niewyobrażalną ulgą, gdy rozbawiona wychyla się zza otwartych drzwi balkonowych. Wchodząc z powrotem do pokoju. - Myślałam, że pośpisz trochę dłużej. Nie chciałam cię dlatego budzić. Poza tym przecież ci obiecałam, że nigdzie już więcej nie ucieknę. Trochę większej wiary - z promiennym uśmiechem podchodzi do mnie, siadając na kolanach i całując czule na przywitanie. Takie poranki jak ten dzisiejszy mógłbym przeżywać z nią codziennie.
- Szkoda czasu na sen, skoro możemy go wykorzystać na inne rzeczy - kładę się ponownie na łóżku, pociągając ją za sobą, mimo małego protestu z jej strony. - Muszę przyznać, że do twarzy ci w mojej koszuli. Wyglądasz w niej nie mniej seksownie niż w swojej wczorajszej sukience - przyglądam się jej z nieukrywaną aprobatą i uwielbieniem, zaczynając całować po szyi i obojczykach. Rękami obejmując ją lekko w talii. Wciąż nie do końca dowierzając, że naprawdę znowu mam ją przy sobie i jest tylko moja. Byłem pewien, że nie jeden chciałby być na moim miejscu.
- Ma się to wyczucie stylu - mówi ze śmiechem i udawaną przechwałką. - Ty jednak na swój też nie możesz narzekać. Ten łańcuszek jest prześliczny. Chyba nigdy go już nie zdejmę. Na pewno będzie moim ulubionym dodatkiem do wszystkiego - mimowolnie dotyka podarowanej przeze mnie wczoraj biżuterii. Nie potrafiąc się przestać nią zachwycać. Oczy, aż jej błyszczały, gdy spoglądała na swój nowy wisiorek.


- Powiedz to Stefanowi, który zrobił mi ostatnio niemały wykład o moim braku gustu - mimowolnie nawiązuję do naszych perypetii sprzed przyjazdu tutaj. Musiałem jednak przyznać, że niekiedy były one mocno zabawne. To mimo wszystko nie zmieniało tego, czego się dopuścił z Lisą.
- A propos Stefana i naszych planów na dziś. Ja teraz wezmę długą kąpiel, a ty w tym czasie pójdziesz się z nim pogodzić. Potem wspólnie zejdziemy na śniadanie i pożegnamy się z Sophie i Halvorem przed ich wyjazdem. Strasznie zazdroszczę im tego wymarzonego Paryża - patrzy na mnie spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu w wiadomej sprawie. To było na tyle z naszej odskoczni od rzeczywistości. Widocznie znowu nadszedł czas borykania się z dręczącymi nas problemami.
- Słucham? Chyba sobie żartujesz - protestuję, ani myśląc na to przystać. - Mam dużo lepszy pomysł. Weźmiemy wspólną kąpiel, a Stefan zajmie się sobą. Jestem pewien, że doskonale sobie poradzi - całuję Inge zachęcająco. Mając nadzieję, że uda mi się ją przekonać.
- Nie tym razem, Michi. Najpierw uratujesz swoją przyjaźń ze Stefanem, a dopiero potem zastanowię się nad twoją propozycją. Przecież widzę, jak cię to męczy. On też robi wszystko, aby to naprawić. Daj mu jeszcze jedną szansę, proszę cię - jest nieprzejednana. Dobrze wiedziałem, że gdy na coś się uprze, to nie ma przeproś, ale łudziłem się, iż tym razem będzie inaczej.
- Nie ma mowy. Jest stanowczo za wcześnie, aby myśleć o jakimkolwiek wybaczeniu. Dobrze wiesz, co zrobił. Tego nie da się, ot tak zapomnieć - upieram się przy swoim. Owszem, tęskniłem za normalną relacją ze Stefanem. Byłem też mu bardzo wdzięczny, że za jego sprawą pogodziliśmy się z Inge, ale złość i żal były silniejsze od wszystkich tych pozytywnych uczuć. - Dlaczego, aż tak bardzo zależy ci na naszym pogodzeniu? - patrzę na nią z nieukrywaną ciekawością.
- Bo nie mogę patrzeć na to, jak bardzo was to przytłacza. Przecież to was wykańcza. Michael, nie bronię go, ale wiem jakie potrafią być kobiety, gdy zależy im na osiągnięciu jakiegoś celu. Sama w końcu jestem jedną z nich. Nie jeden stracił głowę przez takie sztuczki. A przede wszystkim zależy mi, bo Stefan w przeciwieństwie do mnie wiedział kiedy się opamiętać i nie popełnić największego świństwa pod słońcem - Inge momentalnie traci swój dobry nastrój, wprowadzając mnie w niemałe zdezorientowanie.
- O czym ty mówisz? - chcę poznać jakieś szczegóły. Zupełnie nie wiedząc, do czego nawiązuje.


- O największym błędzie mojego życia - odzywa się po dłuższej chwili milczenia. - Muszę ci w końcu o tym powiedzieć. Powinniśmy być ze sobą szczerzy, inaczej w życiu się nam nie uda. Pamiętasz, jak kiedyś ci trochę o tym opowiadałam? - wracam pamięcią do jednych z naszych początkowych rozmów. Kiwając głową na potwierdzenie. - To z ówczesnym chłopakiem Sophie miałam romans, rozumiesz? Zrobiłam to najlepszej przyjaciółce - przytula się do mnie mocniej, a w jej oczach pojawiają się pierwsze łzy, gdy zaczyna swoją opowieść. Przez kilka minut po skończeniu, staram się poukładać to wszystko w głowie, ale na niewiele się to zdaje. W życiu bym się czegoś takiego nie spodziewał. Na nieszczęście moje milczenie Inge odbiera jako jawne potępienie i zaczyna cicho szlochać. Zapewne obawiając się mojego odrzucenia.


- Nie płacz. To już od dawna przeszłość. Sophie ci wybaczyła, a to najważniejsze. Wszyscy popełniamy błędy, a ja nie jestem od tego, aby kogokolwiek oceniać, czy też osądzać. Między nami nic to nie zmienia - uspokojam ją, głaszcząc lekko po plecach. - Rozchmurzysz się, jeśli pójdę porozmawiać ze Stefanem? Niczego nie obiecuję. Postaram się jednak stopniowo na nowo zacząć mu ufać - pod wpływem tego wszystkiego podejmuję nawet dla mnie zaskakującą decyzję. Może rzeczywiście nie powinienem go przekreślać przez jeden błąd? Sam popełniłem ich przecież niemało.
- Cieszę się - na twarzy Inge ponownie pojawia się delikatny uśmiech, co było dla mnie najważniejsze.
- Najpierw jednak przygotuję ci tę kąpiel, zgoda? - wstaję ochoczo z łóżka, kierując do dość sporej i niemal ekskluzywnej łazienki.
- Kocham cię, wiesz? - słyszę zanim przekroczę jej próg.
- Ja ciebie też. Najmocniej na świecie - odpowiadam bez najmniejszego zawahania się. Będąc zupełnie pewnym swoich uczuć do tej wyjątkowej Norweżki, która w zaledwie trzy tygodnie pobytu w Austrii stała się całym moim światem.


Gdy znajduję się praktycznie pod należącym tymczasowo do mnie i Stefana pokojem. Z nadzieją, że zdążył już wstać i doprowadzić się do ładu. Drzwi od pokoju nieoczekiwanie się cichą otwierają, ukazując w nich znajomą mi już dziewczynę z butami w ręku, która prawdopodobnie stara się niezauważona wrócić do siebie. O czym świadczyło jej ciche skradanie. Uśmiecham się sam do siebie od razu domyślając, co takiego się tutaj w nocy wydarzyło.


- Cześć, Heidi - wzdryga się, gdy mnie słyszy. Po czym odwraca w moją stronę z mocno niepewną i wprost zażenowaną miną.
- Cześć? - odpowiada z delikatnym zapytaniem. Nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. Wyglądała na naprawdę mocno zawstydzoną.
- Stefan już nie śpi? - pytam, co wprowadza ją w jeszcze większą niezręczność.
- Śpi. Wczoraj delikatnie przesadził. Czeka go dziś pewnie ciężki dzień. Dlatego, gdybyś mógł, nie budź go jeszcze - Heidi zaczyna mimowolnie tłumaczyć Stefana. - Michael, między nami do niczego nie doszło. Wczoraj po prostu pomogłam mu tu dojść, a potem przez chwilę z nim zostałam i jakimś cudem też zasnęłam - zaczyna się nerwowo tłumaczyć z pokaźnymi rumieńcami na policzkach. Wzbudzając tym we mnie spore rozbawienie.
- Spokojnie, nie musicie mi się z niczego spowiadać. Jesteście przecież dorośli - uspokajam ją. Uważając, że to wyłącznie ich sprawa. Ja nie miałem zamiaru się wtrącać.
- Powiedziałam jednak, jak było. Nie chcę jakichś nieporozumień - usilnie próbuje mnie przekonać. Zaczynałem jej w to nawet powoli wierzyć. Być może rzeczywiście tylko wspólnie zasnęli.
- W porządku - wzruszam ramionami. - Miłego dnia - uśmiecham się do niej lekko na pożegnanie.
- Miłego dnia - odpowiada mi tym samym. Udając się następnie w pośpiechu w tylko sobie znanym kierunku.


Idąc za radą Heidi, postanawiam na razie zostawić Stefana w spokoju. Dobrze wiedząc, że przynajmniej do południa nie będzie z niego żadnego pożytku. Wracam więc do pokoju Inge, cierpliwie czekając, aż opuści łazienkę. Dając jej chwilę tylko dla niej i uspokojenie po tym trudnym wyznaniu, jakie odważyła się mi opowiedzieć.


- Tak szybko wróciłeś? - dziwi się, gdy opuszcza parujące od gorąca pomieszczenie łazienki. Zaczynając wycierać ręcznikiem swoje mokre włosy.
- Stefan śpi jak zabity. Wczoraj podobno dość mocno zaszalał. Za to zgadnij, kogo spotkałem, gdy próbował niepostrzeżenie wymknąć się z naszego pokoju? - dzielę się z nią swoim odkryciem.
- Tylko mi nie mów, że to Heidi - odrywa się od wykonywanej czynności. Patrząc na mnie z wyczekiwaniem i niemą prośbą pewnie o zaprzeczenie.
- Bingo, kochanie - utwierdzam ją w tych podejrzeniach.
- Zabiję ją, ale najpierw zabiję Stefana. Czy oni zwariowali? - zaczyna się ku mojemu sporemu zdziwieniu mocno denerwować. - Nie chcę, żeby niepotrzebnie cierpieli przez jeden pijacki wybryk. Może tego nie widać, ale Heidi jest bardzo wrażliwa. W dodatku do niedawna z kimś się spotykała. Może i nadal spotyka. Stefan też nie należy do łamaczy serc, których nic nie obchodzi. Tylko patrzeć, jak przytłoczą ich wyrzuty sumienia i zaczną się obwiniać - przedstawia mi tę stronę sytuacji, o której dotychczas nie pomyślałem.
- Podobno tylko przypadkiem zasnęła. Nic się między nimi nie wydarzyło - próbuję wszystko wyprostować. Nie chcąc wywołać jakiejś niepotrzebnej afery.
- Naprawdę w to wierzysz? - patrzy na mnie z politowaniem.
- Heidi wyglądała na szczerą. Po co miałaby mnie zresztą okłamywać? - usprawiedliwiam się. - Zostawmy to w spokoju, dobrze? - Inge w końcu niechętnie się zgadza, ku mojej wyraźnej uldze. Miałem nadzieję, że naprawdę mnie posłucha i nie będzie w to ingerować.


Korzystając z okazji, że Inge pogrążona była w rozmowie z Sophie, która lada chwila miała z Halvorem wyruszyć w ich podróż poślubną. Siadam przy stoliku naprzeciw Stefana wyglądającego jak siedem nieszczęść. Mając zamiar go trochę podpytać o wczorajszą noc. Przez rozmowę z Inge miałem spory mętlik w głowie.


- Cześć - próbuję zwrócić na siebie jego uwagę.
- Cześć, Michael. Mów trochę ciszej, proszę - podnosi w końcu wzrok z blatu stołu. - Gdzie masz Inge? - rozgląda się leniwie po wnętrzu restauracji.
- Tam - wskazuję na stolik stojący za nim. - Ciężka noc? - zadaję niewinne w założeniu pytanie. Upijając trochę kawy ze swojej filiżanki.
- Dosyć. Głowa mi chyba zaraz pęknie. Po co ja wczoraj tyle piłem? Nigdy więcej nie tknę już ani kropli - krzywi się z bólu. Łapiąc za skronie. Miałem ogromną ochotę trochę się z niego pośmiać, bo za każdym razem mówił to samo, ale postanawiam mu odpuścić.


- Heidi wyglądała rano o wiele lepiej od ciebie - przechodzę w końcu do rzeczy. - Co się między wami wydarzyło? Przespaliście się ze sobą? - pytam prosto z mostu.
- Oczywiście, że nie. Skąd w ogóle taki pomysł? Nic się między nami nie wydarzyło. Dobrze się razem wczoraj bawiliśmy, ale to wszystko. Poza tym wątpię, żeby cię to w ogóle obchodziło. Traktujesz mnie przecież jak wroga - usilnie zaprzecza. Nawiązując do naszej poważnie nadszarpniętej przyjaźni.
- Mylisz się. Obchodzi mnie, bo jesteś moim najlepszym przyjacielem - szokują go usłyszane słowa. - Stefan, postanowiłem, że spróbuję zapomnieć o tym incydencie z Lisą. To chyba jednak nie jest warte przekreślenia tylu lat przyjaźni. Zrobię to jednak pod warunkiem, że już nigdy taka sytuacja nie będzie miała miejsca.
- Przysięgam na wszystko co tylko możliwe - obiecuje. - A więc zgoda? - wystawia lekko swoją dłoń w moim kierunku z wyczekiwaniem.
- Zgoda - ściskam ją lekko. Po czym wybuchamy głośnym śmiechem. Uświadamiając, jak bardzo mi tego brakowało.
- Tak się cieszę. Myślałem, że ten moment już nigdy nie nadejdzie - Stefanowi wraca powoli dobry humor.
- Skoro to mamy wyjaśnione. To opowiadaj teraz, o co chodzi z Heidi. Widzę, że coś jest na rzeczy - ściszam lekko ton głosu, aby Inge niczego nie usłyszała.
- O nic. Już ci przecież powiedziałem - idzie w zaparte tak samo, jak Norweżka. Zaczynam podejrzewać, że po prostu się zmówili.
- Na pewno ci uwierzę. Prędzej czy później i tak to z ciebie wyciągnę - widząc, że Inge zmierza w naszym kierunku. Ucinam temat, woląc nie dodawać jej powodów do kolejnych zupełnie niepotrzebnych zmartwień. W końcu nawet jeśli jej podejrzenia się potwierdzą, to w gruncie rzeczy nie stało się 
przecież nic strasznego. 


Późnym popołudniem w wyśmienitych humorach docieramy do mieszkania Inge. Ciesząc upragnioną chwilą tylko dla nas, o której od rana mogliśmy sobie tylko pomarzyć. Do samego końca niemal na okrągło ktoś nam towarzyszył albo miał jakąś sprawę niecierpiącą zwłoki do któregoś z nas.


- Zapraszam w moje skromne progi - otwiera na pełną szerokość drzwi z zachęcającym uśmiechem. Po czym z nieukrywaną ciekawością przekraczam próg jej małego królestwa.
- Ładnie tutaj masz - rozglądam się po wnętrzu, będąc naprawdę pod wrażeniem.
- Dziękuję. Czuj się jak u siebie. W końcu przyjdzie ci spędzić trochę czasu w tych ścianach - przypomina. - Masz ochotę na coś do picia albo jedzenia? Może nie mam przesadnych zdolności kulinarnych, ale coś tam potrafię - proponuje, ale grzecznie odmawiam. Przyciągając ją do siebie i wpijając w jej usta. Z zamiarem pozbawienia jej koszulki, którą miała na sobie.
- O nie, Michi. Nie myśl sobie, że cały nasz wspólny czas spędzimy w łóżku. - zgrabnie mi się wymyka. Siadając na kanapie.
- A kto tu mówi o łóżku? Zawsze możemy wykorzystać mnóstwo innych miejsc - odpowiadam jej cwanie i z przekorą.
- Co najwyżej możesz sobie na razie o tym pomarzyć. Ustalmy dlatego sobie coś już teraz. Dni są od rozmowy na temat naszej przyszłości, a noce od przyjemności i to tylko wtedy, gdy sobie zasłużysz. Mamy mnóstwo rzeczy do ustalenia, zaplanowania, czy wyjaśnienia i to w niecały tydzień. Kto wie, kiedy potem się znowu zobaczymy - mówi całkowicie poważnie.
- Nie spodziewałem się, że tak szybko zaczniesz wprowadzać nakazy i zakazy. Mam oczekiwać jakiegoś regulaminu naszego związku? Chyba zaczynam się bać - żartobliwie jej dogryzam.
- Grabisz sobie. A chyba jeszcze nie wiesz, że to właśnie nocą najbardziej lubię pracować. Mam wtedy w sobie największe pokłady kreatywności. Także radzę ci uważać, bo jeszcze chwila i spędzisz je wszystkie, grzecznie śpiąc - uśmiecha się do mnie z nieukrywanym triumfem, a moja mina momentalnie rzednie.
- Powiedz, że to nie było na poważnie - miałem nadzieję, że tylko sobie żartuje.
- To było jak najbardziej na poważnie, kochanie. Trzeba było się dwa razy zastanowić, zanim zdecydowałeś się na związek ze mną. Teraz nie masz już odwrotu i będziesz się musiał przyzwyczaić do moich reguł oraz dziwactw. Wracając jednak do tematu, trzymaj się na baczności, jeśli nie chcesz zaliczyć przymusowej dłuższej przerwy - całuje mnie lekko w policzek, a jej dłoń podąża zdecydowanie w dół mojego ciała. Była po prostu niemożliwa. - Zresztą i tak nic nie wyszłoby z twoich planów. Stefan może się zjawić lada chwila. Nikt nie wie, ile to ten nasz moment prywatności dla niego - Inge szepcze mi do ucha, po czym wstaje sobie z kanapy z niewinnym uśmieszkiem, zostawiając mnie osłupiałego. Prowokowanie mnie nadal niezmiennie ją bawiło. Nie mogłem też uwierzyć w zapominalstwo mojego przyjaciela, który zapomniał o zarezerwowaniu sobie na dziś lotu powrotnego do Austrii. A przecież tak bardzo się upierał, że ma wszystko dokładnie zaplanowane i to z najmniejszymi szczegółami. Właśnie było to doskonale widać.


- Czy naprawdę nie mógłby wynająć sobie hotelu? - marudzę, idąc za nią do kuchni. - Nie mogłaś powiedzieć, że masz niewygodną kanapę?
- Przykro mi, ale Stefan jest już z nią zaprzyjaźniony - patrzy ze sporym zadowoleniem na swój mebel. - To tylko jedna noc, a my mamy całe życie, żeby nacieszyć się sobą, prawda? - dotyka z czułością mojego policzka, obdarzając mnie pełnym miłości spojrzeniem.
- Jak najbardziej - w tym aspekcie musiałem w pełni zgodzić się z Inge. Mieliśmy przed sobą całe życie i tym razem nic nam już tego nie zepsuje.


☆☆☆☆

Rozdział pojawił się szybciej w ramach rekompensaty za koniec poprzedniego. 😉

czwartek, 9 kwietnia 2020

Rozdział 24




22.06.2019

Stoję przed lustrem, poprawiając ostatnie niesforne kosmyki włosów wysuwające się z mojego elegancko zaplecionego warkocza. Czując na sobie delikatny powiew ciepłego, letniego wiatru, wślizgującego się do środka przez otwarte okno. Ogromnie się cieszyłam, że pogoda podczas tego popołudnia, aż tak dopisała. Serwując nam niezwykle słoneczny i pogodny dzień bez grama zachmurzonego nieba, co przecież nie zdarzało się u nas za często.


Nakładam na usta bordową szminkę wieńczącą mój niezbyt przesadny makijaż. W końcu to nie ja miałam się w nadchodzących godzinach wyróżniać. Jedynymi osobami, na których miała się dzisiaj skupiać uwaga nas wszystkich byli Sophie i Halvor, którzy za niecałe dwie godziny mieli zostać nareszcie małżeństwem. Przysięgając sobie dozgonną miłość przed ołtarzem, co nawet dla mnie jako niezbyt przychylnie nastawionej osoby do instytucji małżeństwa miało tym razem jakiś nieodparty urok. Choć nie do końca wiedziałam, z czego to wynikało. Bezsprzecznie jednak mój światopogląd w ostatnich miesiącach znacząco się w pewnych kwestiach zmienił.


Z radosnym uśmiechem wygładzam delikatnie swoją długą sukienkę w kolorze indygo i pokaźnym, ale równocześnie dyskretnym rozcięciem ciągnącym się do samego uda, nad której wyborem spędziłam mnóstwo czasu. Nie potrafiąc się zdecydować, co powinnam ostatecznie włożyć podczas tego niepowtarzalnego i wyjątkowego dnia dla moich przyjaciół. Ostatni raz rzucam okiem na swoje odbicie w lustrze, spoglądając na efekt pracy nad swoim wyglądem. Będąc ogromnie z niego zadowolona. Już dawno nie czułam się tak dobrze i pewnie w swojej skórze, jak w tym momencie. Przestałam się nawet przejmować, że jako jedna z nielicznych osób będę bez osoby towarzyszącej. Miałam zamiar i tak świetnie się bawić. Nic nie było w stanie popsuć mi dzisiaj dobrego nastroju.


- Sophie, na pewno nie potrzebujesz z niczym pomocy? - pukam lekko w drzwi od łazienki, za którymi znajdowała się od dłuższego już czasu.
- Dziękuję, ale nie. Już prawie kończę. Za chwilę będę gotowa. Jeszcze trochę cierpliwości - zapewnia. Jak zawsze uparła się, że wszystko zrobi sama i nawet nie chciała słyszeć o choćby drobnej profesjonalnej usłudze. Uważając, że do niczego jej nie potrzebuje.


W oczekiwaniu na przyjaciółkę podążam do salonu jej mieszkania, gdzie czekała na nas Therese, która od rana ogromnie się denerwowała, czy wszystko na pewno potoczy się zgodnie z planem i nie wydarzy się nic niespodziewanego.
- Sophie jeszcze nie jest gotowa? Jak tak dalej pójdzie, to spóźni się na własny ślub - Therese wydawała się być o wiele bardziej zestresowana od naszej panny młodej.
- Spokojnie, nic takiego się nie stanie. Mamy przecież jeszcze trochę czasu. Na pewno zdążymy - uspokajam ją. Nie chcąc, aby się niepotrzebnie zamartwiała. Nerwy nie były jej do niczego potrzebne. - Poza tym właśnie skończyła ostatnie przygotowania - informuję bardzo lubianą przeze mnie kobietę, gdy słyszę zamykanie drzwi od łazienki. Po czym obydwie zaczynamy wpatrywać się z niemym zachwytem w Sophie, która prezentowała się fantastycznie w swojej prześlicznej sukni ślubnej idealnie komponującej się z jej długimi ciemnymi włosami, układającymi się w delikatne fale opadające na plecy z powpinanymi gdzieniegdzie ozdobami imitującymi malutkie kwiatuszki. Co dodawało jej tylko niezwykłej aury eteryczności i niewinności. Przede wszystkim jednak Sophie nadal pozostawała w tym wszystkim sobą i nie zatraciła swojego naturalnego uroku. Absolutnie z niczym nie przesadzając. Jak to zdarzyło się niektórym znanym mi dziewczynom, które przypominały żywą świąteczną choinkę na swoim ślubie.


- Wyglądasz przepięknie, dziecko. Kiedy ty mi tak wyrosłaś? Dopiero co byłaś niemowlęciem - Therese podchodzi do uśmiechniętej dziewczyny z prawdziwym wzruszeniem. Przytulając ją lekko do siebie. Po czym wkłada na jej głowę wianek ze świeżych kwiatów, na rzecz którego Sophie zrezygnowała z tradycyjnego welonu. Dopełniając tym samym całości. Mnie także trudno było opanować emocje, gdy patrzyłam na przepełnioną szczęściem jedną z najbliższych osób mi w życiu. Ogromnie ciesząc, że na moich oczach spełniały się jej marzenia. Zdecydowanie ostatnio zrobiłam się, aż nazbyt wrażliwa.


- Co się dzieje, Inge? Oczy ci się szklą - pytanie Sophie wyrywa mnie ze stanu lekkiej nostalgii. - Czyżbyś w końcu robiła się sentymentalna? - dogryza mi ze sporym rozbawieniem.
- Oczywiście, że nie - staram się zaprzeczyć, choć i tak było na to za późno. - Po prostu wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę wychodzisz za mąż. Kiedy zleciały te wszystkie lata? Przecież dopiero co małżeństwo znajdowało się na jednym z ostatnich miejsc naszych priorytetów. Pamiętasz, jak zarzekałyśmy się, że nie damy się zaobrączkować i odebrać młodości? - wracam pamięcią do naszych nastoletnich czasów ze sporą tęsknotą. Wtedy wszystko wydawało się o wiele prostsze.
- Czy ty sugerujesz, że jesteśmy już stare? Wypraszam sobie. Poza tym priorytety nieustannie się zmieniają, a czasem lepiej iść przez życie w duecie niż w pojedynkę. Małżeństwo wcale nie musi ograniczać. Już jakiś czas temu to zrozumiałam - widocznie ja jeszcze nie dorosłam do momentu, gdy będę mogła dojść do takiej tezy.
- Trzeba tylko przede wszystkim znaleźć tę drugą osobę, która okaże się odpowiednią do tego - dopowiadam. - Ale nie czas na rozmowę o tym - rozweselam się szybko. Nie mając zamiaru, aby pesymistyczne myślenie o nieudanym życiu uczuciowym popsuło mi ten dzień.


- Najwyższy czas jechać. Samochód już czeka - Therese próbuje nas pośpieszać. Spoglądając nerwowo na zegarek.
- Sophie, dobrze się ostatni raz zastanów, czy na pewno chcesz przez całe życie męczyć się ze swoim upierdliwym jeszcze narzeczonym. To ostatnia okazja, aby się w dosyć bezpieczny sposób wycofać. Ucieczka sprzed ołtarza byłaby zbyt widowiskowa - podpuszczam żartobliwie przyjaciółkę. Doskonale wiedząc, że nie miała żadnych wątpliwości co do powiedzenia sakramentalnego tak.
- Inge! Nawet nie podsuwaj jej takich pomysłów. Lepiej nie kusić losu - Therese patrzy na mnie z dezaprobatą. Na co obydwie z Sophie wybuchamy głośnym śmiechem.
- Proszę się nie martwić. Chyba tylko jakiś olbrzymi kataklizm powstrzymałby ją przed poślubieniem Halvora - zapewniam. Będąc o tym święcie przekonana.
- To prawda. Od dawna już tego chcę. Więc jeśli coś miałoby nas powstrzymać, to wyłącznie rezygnacja Halvora. Kto wie, czy mu się nie odwidziało.
- Żartujesz? To niemożliwe. Przecież z waszej dwójki, to on zdecydowanie bardziej nalegał na małżeństwo. Bojąc się, że ktoś cię jeszcze ukradnie - przypominam przytomnie. Śmiejąc wesoło na wspomnienie szukania przez nich komprosmisu odnośnie daty ślubu.


Czekając z niecierpliwością na rozpoczęcie wyczekiwanej przez wszystkich zgromadzonych ceremonii. Rozglądam się po niewielkim kościele prezentującym dziś zupełnie inaczej niż zwykle. Niemal cały przyozdobiony był mnóstwem białych róż i kolorowych hiacyntów połączonych ze sobą w niewielkie bukieciki. Szklane lampiony stojące obok każdej ławki z palącymi się w nich świecami także dodawały nastroju. Rozweselając to dosyć ponure na co dzień miejsce. W powietrzu natomiast unosił się przyjemny zapach świeżych kwiatów. Nawet tutaj każdy element był przemyślany i na swoim miejscu. Przez co jeszcze bardziej byłam pod wrażeniem organizacji Sophie oraz pracy, którą włożyła w przygotowania mające na celu zamienienie tego dnia w prawdziwą baśniową opowieść.


Patrzę na mocno zestresowanego Halvora stojącego przy ołtarzu, posyłając mu uśmiech mający na celu uspokojenie go. Chyba nigdy nie był bardziej przejęty niż w tym momencie. Choć nie miał się przecież zupełnie czego obawiać. Po czym słyszę pierwsze głośne dźwięki organów kościelnych intonujących znany każdemu marsz, a Sophie w dostojny i niezwykle pewny sposób podąża w stronę ołtarza, stając naprzeciwko swojego wybranka życia z uśmiechem wyrażającym ogrom szczęścia. Niedługo potem pastor rozpoczyna niezwykle wzruszającą dla mnie ceremonię, która wzbudza we mnie ogromne pokłady wrażliwości i refleksji. Doprowadzając niemal do łez. Nigdy wcześniej nie usłyszałam jednak, aż tyle pięknych i głęboko zapadających w pamięci słów odnośnie miłości, czy związku z drugą osobą.


Chyba po raz pierwszy w życiu poczułam tak ogromne pragnienie doświadczenia prawdziwie silnej i bezwarunkowej miłości, której nie była w stanie zniszczyć żadna przeciwność losu, czy też tchórzliwa i nie do końca przemyślana ucieczka.
- Ogłaszam was mężem i żoną - słysząc słowa przypieczętowujące małżeństwo Sophie i Halvora, nawet ja nie potrafię powstrzymać kilku łez, które dyskretnie ocieram. Dołączając następnie do głośnego aplauzu braw, które rozlegają się ze wszystkich stron.


- Życzę wam szczęścia i ogromnie udanego małżeństwa, choć wiem, że wcale nie muszę, bo sami o to na pewno zadbacie - przytulam mocno do siebie Sophie i Halvora, gdy udaje mi się w końcu do nich dostać.
- Dziękujemy. Pamiętaj jednak, że teraz kolej na ciebie - słyszę od świeżo upieczonego męża mojej najlepszej przyjaciółki.
- Raczej nie w tym stuleciu - odpowiadam ze sporą pewnością.
- To się jeszcze okaże - mówi, gdy odchodzę lekko na bok. Robiąc tym samym miejsce dla innych, którzy także chcieli złożyć im życzenia i wspólnie dzielić te niezapomniane momenty. Patrzę przed siebie w poszukiwaniu kogoś znajomego, przez ułamek sekundy mając wrażenie, że widzę Stefana, co było przecież niemożliwe. Jeszcze rano z nim przecież rozmawiałam, słuchając jak wiele wysiłku, kosztują go ostatnie dni. Widocznie więc ktoś z obecnych osób musi być do niego bardzo podobny. Postanawiam nie zawracać sobie tym dłużej głowy, uznając za nieważną błahostkę.


Po oficjalnej części niekończących się toastów i przemówień z życzeniami dla państwa młodych. Zaproszeni goście zaczynają się powoli ośmielać i zgodnie podążać na parkiet, czy pogrążać się w lekkich pogawędkach między sobą. Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że zabawa zaczyna się rozkręcać. Mimo to miejsce obok mnie nadal pozostawało puste, co wzbudzało we mnie spore pokłady zaciekawienia i niedowierzania. W mojej głowie rodziło się mnóstwo pytań i to nie tylko tych dotyczących tożsamości nieobecnego, ale również, dlaczego jako jedyny nie posiadał imiennej wizytówki, mającej na celu ułatwienie znalezienia przez każdego swojego miejsca. Dlaczego ten ktoś miał takie specjalne traktowanie, a co najważniejsze, kto jest tak nieuprzejmy, że nie wstydzi się zanotować tak ogromnego spóźnienia. Nie podając do tego żadnego większego powodu. Na miejscu Sophie i Halvora na pewno nie przyjęłabym tej wiadomości z takim spokojem. Przecież to był zwyczajny brak szacunku.


- Nie wiecie przypadkiem, do kogo należy to miejsce? - pytam Marie i Malcolma z nadzieją, że wiedzą więcej ode mnie, ale zgodnie kręcą przecząco głowami. - Zresztą nieważne. I tak kto by to nie był, raczej się już nie polubimy. Tylko ktoś z wybujałym ego mógłby próbować załatwić sobie takie gwiazdorskie wejście i skraść uwagę wszystkich - oburzam się. Niezadowolona, że przyjdzie mi znosić towarzystwo jakiejś pseudo - gwiazdki mającej o sobie niewiadomo jakie mniemanie. - Dla mnie jest już skreślony.
- Daj spokój, Inge. Może ktoś miał naprawdę ważny powód, żeby się spóźnić - Marie próbuje zmienić moje negatywne nastawienie.
- Już to widzę. Idę się przewietrzyć. Może, gdy zniknę z oczu tym wszystkim facetom, to dadzą mi w końcu przynajmniej na chwilę święty spokój. Co ich w ogóle napadło? - to był dopiero początek, a już byłam ogromnie zmęczona odmawianiem wspólnego tańca, zaproszeń do wypicia razem drinka, czy też rozmowy tylko we dwoje w spokojniejszym miejscu. Nie miałam pojęcia, dlaczego wszyscy uwzięli się właśnie na mnie. To, że byłam tu bez osoby towarzyszącej, było wyjątkowo marnym powodem.
- Trzeba było założyć jeszcze bardziej pobudzającą wyobraźnię sukienkę. Wtedy na pewno nie śliniliby się na twój widok. Sama się o to prosiłaś - Malcolm posyła mi złośliwy uśmieszek. Irytując mnie swoimi słowami do granic możliwości.
- Słucham? Może miałam założyć na siebie worek? - denerwuję się. Gromiąc go wzrokiem. Podobnie zresztą jak Marie, która na szczęście trzyma moją stronę.
- Inge ma rację. Nie nasza wina, że wam tylko jedno w głowie. Myślisz, że będziemy rezygnować z podobających się nam ubrań, bo wy nie umiecie opanować swoich zapędów? - uśmiecham się z satysfakcją, gdy Malcolm zarabia dłuższą reprymendę od swojej ukochanej.
- Jesteście okropne. Zadałaś pytanie, to odpowiedziałem. Więcej się już nie odezwę na żaden temat - obraża się, co obydwie kwitujemy śmiechem. Niedługo potem zostawiam ich samych. Wychodząc na świeże powietrze, gdzie czułam się najlepiej pośród uroków natury, która nocą prezentowała się jeszcze lepiej.


💟💟💟💟



Po wspaniałej i mocno poruszającej ceremonii ślubu, która wywarła spore wrażenie chyba na każdym jej uczestniku. Skłaniając niekiedy do głębszych refleksji, a przede wszystkim pokazując, że tym świecie jest jeszcze miejsce dla prawdziwej i szczerej miłości, w której idealną definicję wpisywał się związek Sophie i Halvora. Nadeszła pora na tę zdecydowanie mniej oficjalną część weselną w idealnie pasującym do tego miejscu. Niemal każdy z zaproszonych gości nie mógł się oprzeć stwarzającym niezwykle romantyczną aurą widokom, które można było dostrzec przez wysokie okna sali, gdzie miała się odbyć dopracowana w każdym nawet najmniejszym szczególe zabawa. Byłem pod sporym wrażeniem całej organizacji, w którą na pewno włożono mnóstwo trudu, aby wszyscy goście poczuli się tak samo docenieni i ważni. 




Mimowolnie spoglądam w stronę świeżo upieczonego małżeństwa, które wprost promieniało radością. Ogromnie ciesząc z jednego z najważniejszych dni swojego życia, co udzielało się wszystkim zgromadzonym. Wyłącznie ja nie potrafiłem dać się porwać panującej dookoła radosnej i beztroskiej atmosferze. Dołączając do gwarnych rozmów, czy kolejnych par pojawiających się na parkiecie po pierwszym wspólnym tańcu młodej pary. Z minuty na minutę zaczynając odczuwać coraz większe zdenerwowanie. Dobrze wiedziałem, że nieubłaganie nadchodził moment mojego spotkania z Inge, która prezentowała się dziś wprost oszałamiająco w swojej idealnie dopasowanej długiej sukience. Dosadnie mi tym uświadamiając, co takiego straciłem praktycznie bez żadnej walki. Od kiedy tylko ją dziś zobaczyłem, nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Podziwiając ukradkiem z prawdziwym zachwytem przez cały czas spędzony w kościele z bezpiecznej odległości. Wyłącznie wzmagając tym kilkumiesięczną tęsknotę za jej widokiem, bliskością, czy zwłaszcza wspólną rozmową, którą od zawsze potrafiliśmy prowadzić przez długie godziny. 



Teraz także patrzyłem, jak z gracją siedzi przy stoliku, pogrążona w przyjacielskiej rozmowie ze znajomymi. Swoim promiennym uśmiechem zarażała wszystkich dookoła. Na razie grzecznie odmawiając kolejnym chętnym mężczyznom wspólnego tańca. Jednocześnie dyskretnie co i rusz spoglądała na wolne miejsce obok siebie, które miało w założeniu przypaść mojej osobie. Zapewne zastanawiała się, do kogo może ono należeć. Byłem pewien, że jej ciekawość z każdą minutą tylko przybierała na sile. Panicznie bałem się jednak tam podejść i stanąć z nią twarzą w twarz. Nie mając pojęcia, jakiej reakcji z jej strony mogę się spodziewać. Kryłem się więc od ponad godziny przy stoliku, gdzie swoje miejsce miał Stefan. Odwlekając najbardziej, jak tylko się dało nieuniknione. Zaczynając mieć przy tym same pesymistyczne przeczucia co do naszego pogodzenia i odbudowania tego, co tak gwałtownie się zakończyło w ten jeden z wielu mroźnych marcowych poranków. 





- Michael, musisz zrealizować ostatni i najważniejszy krok naszego planu. Czas, abyś przywitał się z Inge i z nią pogodził - mój towarzysz niedoli próbował mnie zmotywować, coraz bardziej się niecierpliwiąc. - Naprawdę mam dość siedzenia w jednym miejscu! Chcę złożyć życzenia Sophie i Halvorowi oraz przywitać się z Inge. Poza tym, dlaczego ma mnie ominąć taka świetna zabawa? To przecież wesele - narzeka, patrząc na mnie z wyrzutem. Nakładając sobie już drugi kawałek ciasta na talerzyk. Delektując się jego smakiem. Nie rozumiałem, jak mógł mieć apetyt w takiej chwili. Ja nie byłem w stanie aktualnie niczego przełknąć. 
- Ktoś ci broni się bawić? Droga wolna - mówię z obojętnością, wskazując na parkiet. Choć dobrze wiedziałem, że miał rację. On i przyjaciele Inge zrobili, co mogli. Teraz to do mnie należał następny ruch. 
- Bardzo zabawne. Dobrze wiesz, że Inge nie może mnie zobaczyć, dopóki się nie ujawnisz. Inaczej w sekundę wszystkiego się domyśli i jeszcze po raz kolejny ucieknie. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co zrobi, nawet Sophie. Wszystko teraz zależy wyłącznie od ciebie i twojej mocy przekonywania. Oby okazała się ona skuteczna - Stefan swoim zbyt głośnym i ekspresyjnym wywodem zwraca na nas uwagę nieznanej nam, dość osobliwej dziewczyny siedzącej po drugiej stronie stolika, zajętej dotychczas swoim telefonem. Dzięki platynoworóżowym włosom i kilku tatuażom zdobiących jej ręce zdecydowanie wyróżniała się z tłumu. Nieznajoma przyglądała się nam z lekką konsternacją i milczącym zaciekawieniem. Na całe szczęście wyglądała, jakby niewiele rozumiała z naszej rozmowy prowadzonej w ojczystym języku. 



- Stefan, zobacz jaka Inge jest szczęśliwa. Zupełnie nie wygląda na to, że czegokolwiek jej brakuje, a już na pewno nie mnie. Nie wiem, czy chcę to popsuć. Co, jeśli tak jest dla niej lepiej? - odrywam go od wpatrywania się z niemałym zainteresowaniem w siedzącą naprzeciw nas dziewczynę. Zaczynając mieć coraz większe wątpliwości. Może nie powinienem próbować mieszać w powoli układanym życiu Inge i narażać jej na kolejne możliwe rozczarowania, czy co gorsza cierpienie. 
- Nie próbuj mnie denerwować! Jest szczęśliwa, bo to ślub jej przyjaciół i cieszy się razem z nimi. Ty na jej miejscu nie czułbyś tego samego? - nie mogłem mu zaprzeczyć. To jednak w zupełności mnie nie przekonywało. - Poza tym nie dowiesz się, co naprawdę czuje, jeśli z nią nie porozmawiasz. Choć ja jestem przekonany, że odpowiedź może być tylko jedna. Michael, ona cię kocha, rozumiesz? Słychać to w każdym wypowiadanym przez nią słowie, które dotyczy ciebie - zupełnie  nie wiedziałem, skąd u Stefana brała się ta przesadna pewność, skoro nic na nią nie wskazywało. Nie miał absolutnie żadnej gwarancji, że to nie było wyłącznie życzeniowe myślenie z jego strony. 
- Cholera. Inge idzie w naszą stronę! - gdy mam już mu odpowiedzieć. Doprowadzając tym samym zapewne do naszej kolejnej drobnej sprzeczki, których przez ostatnie godziny nie brakowało. Zauważam, że blondynka niebezpiecznie zbliża się do miejsca, gdzie aktualnie siedzieliśmy. Obydwaj panikujemy, nie wiedząc jak mamy się zachować. Będąc przestraszeni, że za chwilę cały nasz plan może rozsypać się w drobny mak. Nie mając więc wyjścia, schylamy się najbardziej jak to tylko możliwe, chowając za stolikiem i pokaźnym bukietem kwiatów stojących w wysokim wazonie na nim. Wstrzymując oddech w niepewnym wyczekiwaniu, gdy Inge mija nas niczego nieświadoma. Nie zaszczycając nawet spojrzeniem tego stolika. Dziękowałem w myślach Sophie, że zdecydowała się umieścić takie same gęste bukiety kwiatów na każdym ze stolików. W innym przypadku bylibyśmy ze Stefanem skończeni. 





- Czy z waszymi głowami wszystko w porządku, bo mam co do tego olbrzymie wątpliwości - nieoczekiwanie słyszymy pytanie zadane niezwykle dziewczęcym głosem. Dopiero teraz przypominam sobie w ogóle o siedzącej z nami dziewczynie. Daliśmy przed nią niezły popis. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. 
- Z moją na pewno, ale co do jego nie jestem pewien - Stefan odpowiada jej z szerokim uśmiechem. Na co gromię go wzrokiem. - Chyba nie mieliśmy okazji się jeszcze poznać. Jestem Stefan, a to Michael - przedstawia nas z przesadnym entuzjazmem. Wyciągając w jej kierunku dłoń. Kompletnie dziś za nim nie nadążałem. Zachowywał się, jak po wypiciu znacznej ilości alkoholu, a dotychczas nie spożył przecież, ani kropelki. 
- Heidi - odpowiada po dłuższej chwili milczenia, ściskając lekko dłoń należącą do Stefana. Ja wysilam się jedynie na lekkie skinięciem głową. Dziewczyna wciąż jednak patrzyła na nas nieufnie. Uważając, że pewnie coś kombinujemy albo - co gorsza - uciekliśmy ze szpitala psychiatrycznego. - Kim jesteście i czego chcecie od Inge, co? - mruży gniewnie oczy. Żądając w końcu wyjaśnień. Widocznie trafiliśmy na jakąś znajomą mojej kochanej blondynki. Gorzej być chyba nie mogło. 
- To długa historia. Wyjaśnię ci wszystko, ale najpierw muszę wypełnić swoją misję, mającą na celu uratowanie ich miłości. Do czego sami się niestety nie kwapią - szturacham Stefana, aby natychmiast zamilkł. Czy on do reszty zwariował, że rozpowiada o wszystkim na prawo i lewo? W dodatku robiąc maślane oczy do tej tajemniczej dziewczyny. 


- Wystarczy! Już idę, zadowolony? - widząc, że Inge wróciła do stolika. Zbieram się na odwagę i podnoszę z zajmowanego miejsca. Mając dość tego trwającego cyrku. Czas było zmierzyć się z rzeczywistością. Nie mogłem czekać w nieskończoność. 
- W końcu. Tylko nie wracaj tutaj bez Inge. Powodzenia, Michi! - popycha mnie lekko w kierunku środka sali. Na do widzenia obdarzam go jedynie morderczym spojrzeniem, z którego nic sobie jednak nie robi. Będąc już pogrążonym w ożywionej dyskusji ze swoją nową znajomą, od której nie mógł oderwać oczu. Kręcę z niedowierzaniem głową na jego zachowanie. Wszystko wskazywało na to, że Heidi zupełnie niespodziewanie porządnie zakręciła mu w głowie, a to mogło skończyć się prawdziwą katastrofą. Już teraz mocno współczułem dziewczynie, która nie pozbędzie się Stefana zapewne do samego końca wesela. W dodatku zmuszona będzie znosić jego nieudolne umizgi. Pocieszające było to, że przynajmniej ja będę miał od niego spokój. Przebywanie w jego towarzystwie w naszej obecnej relacji stawało się dla mnie coraz bardziej męczące. Wspólne dwa dni, jak na to, co się niedawno między nami wydarzyło, to było stanowczo za dużo. 


Idę powoli w stronę stolika zajmowanego przez Inge i kilka innych nieznanych mi jeszcze osób. Przygotowany na każdy możliwy scenariusz. Wymijałem przy tym, co chwilę innych zaproszonych gości. Z każdą sekundą czując narastającą niepewność i lekki strach. Próbowałem wziąć głęboki wdech i się uspokoić, ale nic nie było w stanie opanować mojego zdenerwowania. Jeszcze nigdy nie byłem, aż tak zestresowany, jak w tym momencie. W końcu od rozmowy z Inge zależał kształt naszej dalszej przyszłości. Albo staną się one jedną wspólną, albo nasze drogi rozejdą się dziś na zawsze. Nie było już jednak odwrotu. Musieliśmy przestać trwać w tym okropnym zawieszeniu i podjąć nareszcie wspólną i dorosłą decyzję odnośnie tego, co dalej z nami i naszym uczuciem. Mimo że Inge miała wszystkie karty po swojej stronie i to od niej zależała ostateczna decyzja. Miałem zamiar zrobić wszystko, aby przekonać ją, żeby nas ostatecznie nie przekreślała. To w końcu z nią i nikim innym chciałem spędzić swoje dalsze życie. Niczego nie byłem tak pewny, jak tego, że to właśnie ją kocham. 


Gdy znajduję się niemal na wyciągnięcie ręki od mojego docelowego miejsca. Zauważam, że krzesło Inge jest znowu puste. Co wprawia mnie w niemałą niezręczność. Po prostu nie mogłem uwierzyć w swojego pecha. Wyglądało na to, że jej ponowne zniknięcie musiało mi umknąć przez tłum mijanych przeze mnie osób. Zdezorientowany tym niespodziewanym obrotem sprawy. Odwracam się za siebie, trącając się z kimś przez przypadek ramieniem. Sekundę później słyszę doskonale znany i tak bardzo uwielbiany przeze mnie głos, wypowiadający po norwesku szczere przeprosiny. Dopiero teraz mi uświadamiając, jak ogromnie mi go brakowało podczas tych ostatnich tygodni. 


- Tym razem zrozumiałem o wiele więcej niż za pierwszym razem. Chyba robię postępy - uśmiecham się nikle, a moje i Inge spojrzenia nareszcie się spotykają. Dziewczyna podnosi swoją głowę i osłupiała zastyga w jednym miejscu. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała zemdleć. Wcale się jej zresztą nie dziwiłem. Byłem pewien, że w życiu nie spodziewała się mnie tutaj ujrzeć. 
- Michael? - wyszeptuje niemal bezgłośnie, a na jej twarzy pojawia się cały wachlarz emocji. Od zaszokowania, niedowierzania, czy niepewności po ogromną tęsknotę, ledwie zauważalną radość, a kończąc na złości i gniewie, które zostają z Inge na dłużej, co jawnie mi sugeruje, abym nie spodziewał się wylewnego przywitania z jej strony. - Co ty tutaj robisz? - po mniej niż minucie odzyskuje w końcu rezon, a jej oczy zawierają w sobie wprost żywy ogień wściekłości. Jeszcze nigdy nie widziałem jej takiej, nawet wtedy, gdy poznała prawdę o mojej prawdziwej tożsamości. Już teraz reakcja Inge pozbawia mnie niemal do reszty złudzeń, że na naprawę naszych relacji wystarczy zwykła rozmowa i przeprosiny. Byłem pewien, że czekała mnie największa przeprawa w życiu, aby przekonać Norweżkę do tego, że tylko ona ma dla mnie znaczenie. 


☆☆☆☆

Życzę Wam Wszystkim Wesołych, Spokojnych, a przede wszystkim Zdrowych Świąt. Choć na pewno będą się one mocno różnić od dotychczasowych. A przy okazji z racji tego, że wielkimi krokami zbliżamy się do końca tego opowiadania. Chciałabym poznać wasze zdanie i dowiedzieć się, czy ktokolwiek byłby zainteresowany, jeszcze jedną całkowicie nową historią, jednak z dość dobrze nam już znanymi bohaterami osadzonymi w powyżej wykreowanym świecie, która tak po prostu pojawiła się w mojej głowie? A może macie już dość, jesteście znudzone i uważacie, że tematy się wyczerpały i powinien nastąpić definitywny koniec dla wszystkich tych postaci i zwyczajnie wolicie już teraz coś całkiem innego? Czekam z niecierpliwością na wszystkie opinie. Z góry za nie dziękując. :)

czwartek, 2 kwietnia 2020

Rozdział 23




05.06.2019


Spoglądam z powoli ogarniającym mnie załamaniem na swoje biurko zasypane po brzegi dokumentami, fakturami za wykonaną pracę i innymi papierami związanymi z formalną stroną prowadzenia naszej działalności, z którymi nadal słabo sobie radziłam. Nie do końca potrafiąc ogarnąć na raz tych wszystkich formalności. To była dla mnie zdecydowanie ta najgorsza strona prowadzenia własnego biznesu. W byłej pracy to ktoś inny zawsze za to odpowiadał. Ja nawet nie miałam pojęcia o niektórych kwestiach. Tymaczasem teraz z Fridą byłyśmy odpowiedzialne za dosłownie wszystko, a ja musiałam jak najszybciej doedukować się w pewnych sferach, jeśli nie chciałam narobić nam niepotrzebnych problemów i narazić na jakieś straty finansowe.


- Inge, co ty tutaj jeszcze robisz? Jest już późno - Frida wychodzi ze swojego gabinetu, przyglądając się mi ze sporym zaskoczeniem. - Byłaś przecież umówiona z Sophie. - nawiązuje do naszej porannej rozmowy przy kawie.
- Wiem, ale się chyba jednak nie wyrobię. Nadal walczę z rozliczeniem tych ostatnich faktur. Zaraz dostanę oczopląsu od tych cyferek - tłumaczę z zawstydzeniem, że nie do końca radzę sobie z tak błahą dla niektórych sprawą.
- Daj sobie z tym spokój. Ja się tym zajmę - deklaruje niemal od razu. - Ostatnia przymiarka sukni ślubnej i jej odebranie, to wyjątkowa chwila dla przyszłej panny młodej, którą najlepiej dzielić z bliskimi osobami. Powinnaś więc towarzyszyć Sophie. Coś o tym wiem. Do tej pory pamiętam, że ten dzień był dla mnie tak samo niepowtarzalny, jak ten ślubu. Moja mama, aż się wtedy wzruszyła - wspomina z sentymentem. Ogromnie żałowałam, że moja przyjaciółka nie będzie mogła również dzielić tej chwili ze swoją mamą. Byłam pewna, że to na zawsze pozostanie jej jednym z największych niespełnionych marzeń.
- Na pewno sobie poradzisz? Ostatnio też rozliczyłaś za mnie te faktury - było mi strasznie głupio z tego powodu.
- To dla mnie żaden kłopot. Ty i tak się już dzisiaj napracowałaś. Kto w końcu wynegocjował tę współpracę z wydawnictwem i skończył zlecenie dla tej upierdliwej firmy kosmetycznej? - wylicza moje dzisiejsze drobne osiągnięcia. Ostatecznie mnie tym przekonując.
- Niech będzie, ale to naprawdę ostatni raz. Muszę się w końcu sama nauczyć radzenia z tymi formalnościami. Raczej w najbliższym czasie nie będzie nas stać na zatrudnienie kogoś, kto by mnie w tym wyręczał - mimo że nie narzekałyśmy na brak pracy, ku naszej sporej radości. To nadal byłyśmy na samym początku funkcjonowania i musiałyśmy się liczyć z każdym, nawet najmniejszym pieniądzem dla zbudowania porządnego kapitału na przyszłość.
- Od jutra zrobię ci przyśpieszony kurs księgowości, zgoda? - kiwam głową z uśmiechem. - Leć już, bo w końcu się spóźnisz. Widzimy się jutro. Miłego popołudnia - pośpiesza mnie ze śmiechem. Niemal wypychając następnie za drzwi. Chyba nie mogłam wymarzyć sobie lepszej wspólniczki.


Wchodzę niepewnie do salonu z sukniami ślubnymi. Niemal od progu zostając przytłoczona przepychem i luksusem tego miejsca oraz wszechogarniającą mnie dokoła bielą sukien ślubnych i dodatków do nich. Rozglądam się nerwowo po wnętrzu, szukając gdzieś Sophie w tych mieniących się na manekinach i wieszakach kreacjach. Nie czując się dobrze w tym miejscu samej. Przywoływało ono do mnie masę przeciwstawnych emocji i tylko wzmagało poczucie kolejnego zawodu miłosnego, którego doświadczyłam. W końcu, gdyby się nam z Michaelem udało, kto wie czy za kilka lat nie dałabym się mu namówić na zawarcie małżeństwa i sama nie szukałabym w takim miejscu tej jednej niepowtarzalnej sukni, stworzonej jak gdyby tylko dla mnie.


- Może mogę w czymś pomóc? - uprzejmy głos sprzedawczyni pojawiającej się przede mną, wyrywa mnie z zadumy.
- Bardzo dobrze, że jednak jesteś Inge - gdy mam już zaprzeczyć kobiecie. Pojawia się przy nas Karoline, wybawiając mnie z opresji. Witam ją ze sporym uśmiechem ulgi.
- Nie mogłoby mnie zabraknąć. Na całe szczęście zdążyłam.
- Chodź szybko. Musisz mi pomóc. Sophie przeżywa lekki kryzys i próbuje unieszczęśliwić samą siebie - patrzę na nią z niezrozumieniem. Nie mając pojęcia, co takiego się dzieje. Po czym idę za Karoline w głąb sklepu. Nie mogąc się doczekać, aż zobaczę Sophie i dowiem, na jaki głupi pomysł postanowiła wpaść. 


Siadam na jednej z aksamitnych puf stojących przy przymierzalni. Czekając na przyjaciółkę, która po dłuższej chwili w końcu staje przed nami. Jednak w zupełnie innej sukni niż jej pierwotny wybór. Ta była jego całkowitym przeciwieństwem. Prosta, okropnie skromna, spełniająca dosłownie wszelkie normy minimalizmu. Po prostu nijaka.
- I jak? Może być? - pyta nas niepewnie. Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Po jej wyrazie twarzy dobrze widziałam, że absolutnie nie jest zadowolona.
- Sophie, co się stało z twoją suknią? To na pewno nie jest ona - chcę poznać przyczyny tak nagłej zmiany decyzji.
- To rezerwowa opcja. Już jakieś czas temu przygotowałam się na wszelki wypadek. Dobrze wiecie, jak wyglądają teraz moje przedramiona. Nie mogę ich pokazać! - kręci głową, a ja jedynie wzdycham głośno nad jej absurdalnym pomysłem. - Dzisiaj rano w przychodni myślałam, że spalę się ze wstydu, gdy czekałam w kolejce na wizytę do lekarza po nową receptę na moje leki, a jakaś starsza kobieta, aż ostentacyjnie przesiadła się z daleka ode mnie, gdy zobaczyła moje ręce. Jestem pewna, że pomyślała o mnie same najgorsze rzeczy. Pewnie uznała, że jestem jakąś narkomanką albo jeszcze kimś gorszym. A to wszystko przez to, że zapomniałam założyć swetra na swoją sukienkę. Było jednak tak ciepło. Nie wyobrażam sobie znoszenia czegoś podobnego na własnym ślubie! Przecież to będzie główny temat do plotek - słuchając przyjaciółki. Miałam olbrzymią ochotę znaleźć tę kobietę i coś jej zrobić. Co za brak taktu i logicznego myślenia z jej strony. Jak można się w ogóle tak zachowywać?
- Nie możesz się przejmować jakąś zupełną ignorantką. Taki incydent nie zmieni twoich planów. Sophie, proszę. Przymierz tamtą suknię - Karoline stara się namówić dziewczynę. Po kilku protestach w końcu kapituluje na powrót znikając w przymierzalni.


Tym razem, gdy do nas wraca, prezentuje się wprost oszołamiająco w sięgającej do ziemi białej zwiewnej sukni z koronkową górą bez ramiączek i rozkloszowanym dołem. Miałam wrażenie, że ta suknia była wprost skrojona dla Sophie. Była w niej przepiękna.
- A czy teraz może być? - zastanawia się z promiennym uśmiechem, okręcając dokoła siebie.
- Czy może być? Sophie, wyglądasz jak najprawdziwsza księżniczka - byłam przekonana, że moja opinia wcale nie była przesadzona. Zwłaszcza że Karoline w pełni ją popierała.
- Dokładnie. Wyglądasz prześlicznie. Będziesz najpiękniejszą panną młodą, jaką kiedykolwiek widziałam - dodaje siostra Halvora. - Masz wybrać tą i to bez żadnej dyskusji.
- Jesteście pewne, że nie powinnam wziąć jednak tej z długimi rękawami? - przypominam sobie o tym okropnym kawałku materiału, bo suknią tego na pewno nie można było nazwać. Od razu kręcąc przecząco głową. - Zobaczcie, jak widoczne są te paskudne wkłucia po igłach. Nie chcę, żeby ludzie znowu pomyśleli sobie o mnie niewiadomo co, gdy je przypadkiem zobaczą - patrzy ze sporym krytycyzmem na swoje całkowicie odkryte ręce.
- Zapomnij, Sophie. Nie zrezygnujesz ze swojej wymarzonej sukni tylko dlatego, żeby nie wzbudzać sensacji dla jakichś ciekawskich ludzi. To twój wymarzony dzień i nie zniszczą go czyjeś fanaberie, rozumiesz? - od razu próbuję wybić jej z głowy te wszystkie męczące ją wątpliwości.
- Inge ma rację. Wszystkie bliskie nam osoby, wiedzą z czym się zmagasz, a inni niech sobie gadają. Poza tym zostało trochę czasu do ślubu. Ślady na pewno jeszcze lekko zbledną, a w ostateczności postaramy się je dodatkowo zamaskować. Nie zastanawiaj się więc tylko bierz ją. Marzyłaś o niej od dawna. A Halvor padnie z wrażenia, gdy w końcu cię w niej zobaczy - na całe szczęście udaje się nam przekonać Sophie. Dzięki czemu najpoważniejszy dotąd kryzys przygotowań ślubnych zostaje zażegnany. Im jednak bliżej tego wyjątkowego dnia, tym na pewno zacznie się robić goręcej. Było więc kwestią czasu, aż pojawią się kolejne problemy, które jeszcze nie raz przyprawią mnie o spory ból głowy.


- Sophie, dobrze się czujesz? Nie najlepiej wyglądasz - pytam z jawnym zmartwieniem, gdy wychodzimy na świeże powietrze. Zauważając, że ciężko się jej oddycha.
- Nie martw się. Jestem tylko trochę zmęczona. Ten dzień był mocno intensywny, a te nowe leki wywołują u mnie spory spadek energii - tłumaczy, siadając na pobliskiej ławce. Pijąc następnie łapczywie zimną wodę z butelki.
- Powinnaś więc jak najszybciej wrócić do siebie i odpocząć. Dobrze wiesz, że nie możesz się przemęczać - miałam zamiar tego dopilnować. Nie chcąc dopuścić, aby przesadnie się forsowała. To na pewno nie był właściwy do tego czas.
- Z chęcią, ale nie mogę. Muszę jeszcze spotkać się z właścicielem tego pensjonatu, gdzie odbędzie się wesele, aby wręczyć mu ostateczną listę gości i wszystkie podpisane dokumenty. On nie uznaje niestety elektronicznych wersji. W dodatku ciężko się z nim umówić, a akurat dziś miał wolną chwilę i jest na miejscu - absolutnie nie mogłam na to przystać.
- To za daleko, abyś sama tam jechała. Lepiej będzie, jak ja zrobię to za ciebie, a Karoline odprowadzi cię do mieszkania i poczeka z tobą, aż Halvor nie wróci - deklaruję się. Nie widząc większych przeszkód.
- Sprawiam wam tyle problemów. We wszystkim trzeba mnie wyręczać - patrzę na Sophie z ostrzeżeniem, gdy słyszę co mówi.
- Nawet nie próbuj zaczynać tego tematu. Za kilka miesięcy znowu wszystko będzie jak dawniej i staniesz się na powrót samowystarczalna. Ale teraz musisz na siebie uważać, jeśli chcesz wyzdrowieć - staram się ją pocieszyć i przemówić do rozsądku, co przynosi pozytywny skutek.
- Niech będzie - zgadza się, wręczając mi teczkę z potrzebnymi dokumentami.


Po dopełnieniu wszelakich formalności i trwającym wieczność sprawdzeniu ich kilkukrotnie przez właściciela miejsca, gdzie ma się odbyć wesele Sophie i Halvora. Wychodzę na zewnątrz z budynku, jak zawsze zachwycając się otaczającymi mnie dookoła widokami. Od pierwszego razu byłam pod ogromnym wrażeniem okolicy, której pięknem nie mogłam się nadziwić. Nie zastanawiając się zbyt długo, udaję na pomost prowadzący nad urokliwe jezioro, wpatrując w spokojną toń wody. Pod wpływem chwilowej odwagi postanawiam zadzwonić do Stefana i zapytać go w końcu o to, co odwlekałam już od kilku dni. Dobrze wiedząc, że nie powinnam dłużej zwlekać.


- Inge, już się za mną stęskniłaś? Myślałem, że wytrwasz trochę dłużej - wita mnie ze śmiechem, co oznaczało że był w dobrym humorze.
- Jak zawsze sobie za bardzo schlebiasz - odgryzam się. Po czym pogrążamy się w naszej standardowej przyjaznej rozmowie. Odwlekając tym samym mój najgłówniejszy powód zadzwonienia.
- Wykrztuś w końcu to z siebie. Wiem, że coś cię gryzie. O co chodzi? - Stefan oczywiście musiał się poznać. Byłam ostatnio, aż nazbyt przewidywalna.
- Chciałam cię prosić o sporą przysługę. Powiem wprost. Mógłbyś towarzyszyć mi na ślubie Sophie i Halvora i uratować od samotnego siedzenia przy stoliku przez całe wesele? - pytam na jednym wdechu. Z olbrzymią nadzieją, że się zgodzi. Był jedyną osobą, którą mogłam o to poprosić. - Oczywiście to nic wiążącego. To byłoby zwykłe przyjacielskie wyjście.
- Inge z wielką chęcią bym ci towarzyszył, ale niestety nie mogę. W tym terminie będę w połowie kolejnego zgrupowania. Nie dam po prostu rady się wyrwać. Przepraszam - ogarnia mnie olbrzymie rozczarowanie. Z jakiegoś niewiadomego powodu założyłam sobie, że Stefan na pewno się zgodzi. Nawet nie brałam pod uwagę, że w tym okresie może mieć swoje obowiązki do wykonania.
- Jasne, rozumiem. Zapomnij o tym - staram się ukryć swój zawód. Wiedząc, że Austriak nie jest temu winny. - Powiedz lepiej, czy Michael dalej jest na ciebie śmiertelnie obrażony? - kiedy Stefan wyznał mi prawdę, odnoście ich ostatniej kłótni i sytuacji z Lisą. Przeżyłam spory szok, ale nie zamierzałam nikogo oceniać. Wciąż liczyłam też, że uda się jeszcze uratować ich przyjaźń.
- Gorzej. Przestałem dla niego zupełnie istnieć. Ignoruje mnie na każdym możliwym kroku. On nigdy mi nie wybaczy tego, co zrobiłem - markotnieje. Wiedziałam, że ta sytuacja mocno go przytłaczała.
- Co takiego zrobiłeś? Wycofałeś się, zanim tak naprawdę do czegoś doszło. Michael powinien wziąć to pod uwagę - czasami miałam olbrzymią ochotę lecieć do Austrii i porządnie nawrzucać Austriakowi za jego głupią upartość i na własne życzenie komplikowanie sobie życia. - Lisie już pewnie dawno wybaczył - nie umiem sobie darować tej uszczypliwości.
- Nic mi o tym niewiadomo. W ogóle nie wiem, co się u niego dzieje. Mam jednak nadzieję, że postawienie przeze mnie wszystkiego na jedną kartę nie poszło na marne - obydwoje ze Stefanem byliśmy odcięci od jakichkolwiek informacji. Mogliśmy więc opierać się jedynie na domysłach.
- Może wkrótce zmądrzeje. Musisz być dobrej myśli - chciałam natchnąć w niego trochę optymizmu.

11.06.2019

- Na pewno przyjdziesz sama? - Halvor zadaje mi chyba po raz dziesiąty to samo pytanie.
- Wiesz, że moja odpowiedź się nie zmieni bez względu na to, ile razy jeszcze zapytasz? - mówię stanowczo. Zmęczona słuchaniem w kółko tego samego.
- Słyszałaś, Sophie. Możesz z czystym sumieniem umieścić więc Inge przy stoliku z moimi zrzędzącymi samotnymi ciotkami - nakłania swoją ukochaną, która z kolorowym flamastrem w dłoni. Starała się jakoś sensownie rozmieścić gości przy stolikach. Kreśląc coś nieustannie na kartce z planem, który zrozumieć mogła wyłącznie ona.
- Mogą być nawet ciotki. Przynajmniej posłucham jakiś pikantnych ploteczek, a jak się postaram, to wyciągnę od nich jakieś kompromitujące fakty z twojej przeszłości, którymi z ogromną chęcią podzielę się potem z Sophie - uśmiecham się złośliwie do chłopaka.
- Dobra, cofam to. Jesteś zbyt niebezpieczna i przebiegła - podnosi ręce w obronnym geście. Szybko zmieniając zdanie. Zaczynam się z niego śmiać.
- Usiądziesz obok Marie i Malcolma, zgoda? - Sophie podsuwa mi kartkę z nadrukowanym planem stolików. Pokazując moje docelowe rozmieszczenie.
- Lepszym pomysłem będzie, gdy zajmie miejsce obok mojego znajomego. Wiesz którego. Kto wie, może się przypadkiem dogadają? - posyłają sobie porozumiewawcze spojrzenia.
- Żadnego swatania! - od razu ich ostrzegam. Starając wybić wszelkie głupoty z głowy.
- A kto tu mówi o swataniu? - Sophie udaje, że nie wie, o co mi chodzi.
- Nie musicie nic mówić. Wystarczą mi wasze uśmieszki i te spojrzenia. Czy wy naprawdę czytacie sobie w myślach? - oburzam się na ich doskonałą umiejętność porozumiewania bez słów.
- Dopiero teraz to odkryłaś? Coś długo ci to zajęło - rzucam w Halvora poduszką leżącą na kanapie za te wszystkie jego uszczypliwe komentarze. - To bolało!
- Bo miało! - uśmiecham się z satysfakcją.
- Czasami obydwoje zachowujecie się gorzej niż małe dzieci - Sophie kręci z dezaprobatą głową na nasze drobne utarczki. - Zamiast mi pomóc tylko mnie rozpraszacie.
- Ale i tak nas kochasz. Bez nas byłoby ci zwyczajnie za nudno - Halvor przekonuje Sophie. Tym razem musiałam się w pełni z nim zgodzić. Poza tym ja także ogromnie się cieszyłam, że ich mam. Moje życie bez nich do reszty stałoby się szare i byle jakie.



💟💟💟💟


21.06.2019


Bez zbytniego pośpiechu wracam do swojego mieszkania po porannym joggingu, będąc wyjątkowo mocno zmęczonym. Czułem bolesne pulsowanie niemal każdego mięśnia, gdy mozolnie pokonywałem kolejne schody prowadzące na wyższe piętra budynku, co zresztą nie było niczym nowym i zaskakującym. Wszystkie w ciągu ostatnich dni były w końcu nad wyraz przeze mnie eksploatowane i zmuszane do dodatkowego ogromnego wysiłku poza zwykłymi treningami. Choć dobrze wiedziałem, że ostatnio zdecydowanie przesadzałem z pokonywanym dziennym dystansem, to nie potrafiłem przestać. Świadomie zwiększając przy tym ryzyko narażenia się na jakąś kontuzję. Nie mogłem jednak nic na to poradzić, że jedynie podczas biegu umiałem przestać myśleć o ostatnich wydarzeniach i wyznaniu Stefana, które po raz kolejny gwałtownie wywróciło wszystko w moim życiu do góry nogami. Poza tym lubiłem to ogarniające mnie zmęczenie, które uniemożliwiało większych rozmyślań i pozwalało się skupić wyłącznie na otaczającej rzeczywistości, w której nie było już miejsca dla do niedawna niezwykle bliskich mi osób.


Wiedziałem, że muszę mimo tego całego rozczarowania, jak najszybciej przestać roztrząsać przeszłość i skupić wyłącznie na swojej karierze. Zwłaszcza że ostatecznie okazała się jedynym pewnym punktem, gdy wszystko inne w moim życiu zawiodło. To dlatego właśnie na tym aspekcie powinienem się przede wszystkim skoncentrować, jeśli naprawdę chciałem wrócić do miejsca, w którym kiedyś się znajdowałem i udowodnić wszystkim, że za wcześnie mnie skreślili. Łatwo było jednak mówić, a o wiele trudniej przekuć słowa w czyny. Szczególnie gdy poczucie goryczy z każdym dniem stawało się coraz większe.


Pokonując schody ostatniego piętra dzielącego mnie od mieszkania. Na ich szczycie zauważam siedzącego i wyglądającego na mocno zniecierpliwionego Stefana, który zapewne czekał na mnie. Od razu cały się spinam, a złość ogarnia mnie w mgnieniu oka. Nie dość, że musiałem znosić jego obecność na ostatnim zgrupowaniu i widywać na treningach, to teraz postanowił mnie jeszcze nachodzić. Jakby w zupełności nie wystarczały mi natarczywe wizyty Lisy, która wciąż usilnie liczyła na moje wybaczenie. Choć za każdym razem odsyłałem ją z niczym. Nie potrzebowałem więc dodatkowo tych mojego byłego już przyjaciela. Widocznie jednak obydwoje nadal nie rozumieli, że nie mają czego tu szukać.


- Co ty tutaj robisz? - pytam nieprzyjemnie. Nie mając zamiaru wysilać się na udawaną uprzejmość w stosunku do niego.
- Cześć. Czekam na ciebie. Musimy porozmawiać - podnosi się, idąc za mną w stronę drzwi. Nie czekając na żadne zaproszenie.
- Nie sądzę, abyśmy mieli o czym. Ostatnio chyba jasno się wyraziłem - przekręcam klucz w zamku. Posyłając mu pełne wyrzutów spojrzenie, które mimo to pokornie znosi. Udając, że wcale nie widzi, że traktuję go jak swojego wroga.
- Michael, zapomnij na moment o tym, że mnie nienawidzisz. Wiem, że wtedy z Lisą kompletnie zawaliłem, ale nie o tym chcę teraz rozmawiać. Dlatego nie odejdę stąd, dopóki mnie nie wysłuchasz. To naprawdę ważne i dosyć pilne - odpowiada mi stanowczo. Wyglądał na ogromnie zdeterminowanego, co wzbudza u mnie spore zastanowienie i ciekawość, co takiego może być, aż tak pilne.
- Wejdź, ale nie obiecuj sobie zbyt wiele - ulegam w końcu. Zapraszając go niechętnie do środka. Z nadzieją, że nie popsuje mi nastroju z samego rana.


Siadam na kanapie w salonie z butelką wody, patrząc na stojącego przy oknie Stefana. Czekając, aż łaskawie zacznie nareszcie mówić. Do czego przestał się jakoś przesadnie kwapić.
- Możesz przejść do rzeczy? Ja naprawdę nie mam całego dnia - pośpieszam go, coraz bardziej zirytowany jego obecnością. Jak najszybciej chciałem zostać sam i zaplanować jakoś sensownie ten wolny dzień oraz nadchodzący weekend. Mając dojść siedzenia wyłącznie we własnych czterech ścianach.
- Dobrze. Zapytam więc wprost. Zależy ci jeszcze na Inge? Kochasz ją w ogóle? - zadaje mi pytania, których kompletnie się nie spodziewałem.
- Dlaczego cię to w ogóle interesuje? To wyłącznie moja sprawa - chcę uzyskać jakieś wyjaśnienia. Niczego z tego zwyczajnie nie rozumiejąc. Po co w ogóle poruszał ze mną tę kwestię. Zupełnie go przecież nie dotyczyła.
- Po prostu odpowiedz. Czy to jest takie trudne? - Stefan zaczyna się irytować naszą bezsensowną wymianą zdań.
- Jeśli choć trochę mnie znasz, to powinno być to dla ciebie oczywiste, że pomimo tego, co się wydarzyło, ogromnie mi na niej zależy i nigdy nie przestałem jej kochać - decyduję się na szczerość. Nie mając żadnego powodu, aby tego ukrywać.
- Wiem o tym doskonale. Chciałem się tylko upewnić - uśmiecha się z wyraźnym zadowoleniem. - Skoro więc, jest tak jak mówisz, to w tej chwili pakuj swój najlepszy garnitur i inne niezbędne rzeczy, bo lecimy do Norwegii - patrzę na niego, jak na kompletnego wariata. Po czym wybucham głośnym śmiechem.
- To ci się naprawdę udało, gratuluję - nadal się śmieję. Nie mogąc przestać przez dłuższą chwilę. - Dobra. Pośmialiśmy się, ale wystarczy jednak tego dobrego. Przejdź do rzeczy i powiedz, jaki jest prawdziwy cel twojej wizyty - poważnieję w końcu. Czasami zastanawiałem się, skąd u Stefana bierze się tak wybujała wyobraźnia i pomysły niemal z kosmosu.
- To nie był żaden żart, geniuszu. Jutro jest ślub Sophie i Halvora. Korzystając z okazji, we trójkę postanowiliśmy więc ostatni raz spróbować was z Inge pogodzić. Dobrze wiedząc, że żadne z was nigdy się na to samo nie zdecyduje. Ona także cię kocha, więc zrób coś w końcu z tym. Zamiast czekać na cud, który nigdy nie nadejdzie. Jeśli teraz się nie uda, trudno. My więcej nie mamy już zamiaru ingerować. Michael, nie zmarnuj dlatego tej ostatniej szansy, bo kiedyś może się okazać, że jest zwyczajnie za późno - szokuje mnie wypowiedzianymi przez siebie słowami. Przecież to wszystko brzmiało jak jakiś jeden wielki absurd. Wpadał tutaj jak gdyby nigdy nic i próbował postawić mnie przed faktem dokonanym. Uważając, że to wszystko jest takie proste. A tyle przecież się wydarzyło od mojego ostatniego spotkania z blondynką. Była cała masa rzeczy do wyjaśnienia między nami. W jednym musiałem przyznać jednak Stefanowi rację. Sam nigdy nie odważyłbym się na skontaktowanie z Inge. Bałem się ponownego odrzucenia przez nią i usłyszenia, że do niczego mnie już nie potrzebuje. Wolałem dlatego trwać w takim zawieszeniu. Marnotrawiąc kolejne dni. Tak było po prostu łatwiej i pewnie mniej boleśniej.


- Stefan, czy ty do reszty zwariowałeś? Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz? Mam stanąć jutro tak po prostu przed Inge i powiedzieć cześć? Po takim czasie? Przecież to niedorzeczne. Wszystkim zepsuję tylko ten wyjątkowy dzień - kręcę z politowaniem głową dla tego szalonego pomysłu. Będąc zdecydowanie sceptycznie do niego nastawionym. On się po prostu nie mógł udać.
- Niedorzeczne jest to, że wciąż nic nie zrobiliście. Obydwoje usychacie z tęsknoty za sobą, ale i tak będziecie się upierać, że jest wspaniale, zamiast ze sobą szczerze porozmawiać i wszystko wyjaśnić. Naprawdę uważasz, że to nie jest dziecinne? - próbuje na mnie wpłynąć. Coraz bardziej się denerwując.
- Znalazł się ekspert od dorosłości - dogryzam mu, chcąc go sprowokować. Z nadzieją, że sobie pójdzie i da mi święty spokój. - Poza tym chyba zapomniałeś, że zaczęliśmy przygotowania do sezonu. W poniedziałek rano mamy być tutaj, a nie w Norwegii - wytykam mu kolejne dziury w jego misternym planie, bo szczerze wątpiłem, że udałoby się nam wrócić na czas.
- O to się nie martw. Dostałeś tydzień wolnego - informuje mnie z zadowoleniem, że odebrał mi kolejny argument.
- Słucham? Niby z jakiej racji? - absolutnie nie podobała mi się ta perspektywa.
- Z takiej, że masz dojść do siebie i się opamiętać. Myślisz, że wszyscy nie widzą, co robisz? Jak zdecydowanie przesadzasz z treningami i się przeciążasz? To do niczego dobrego cię nie doprowadzi. Jeszcze trochę i skocznie zamienisz na gabinety lekarskie - patrzy na mnie z jawną dezaprobatą, z której nic sobie nie robię. Nie potrzebowałem jego udawanej troski albo co gorsza współczucia.
- Kiedy w końcu wszyscy przestaną za mnie decydować? Przypominam, że to moje życie i mogę z nim robić, co zechcę. Ktoś w ogóle miał mnie zamiar o tym poinformować? - oburzam się. Wszystkie moje plany znowu zostały nieoczekiwanie pokrzyżowane.
- Ustaliliśmy z trenerem, że ja ci to przekażę. Wszyscy naprawdę się o ciebie martwią - prycham tylko na jego kolejne nic niewarte zapewnienia.
- Na pewno. Zwłaszcza ty się ogromnie martwisz - ironizuję. - Pewnie tak samo się o mnie martwiłeś wtedy z Lisą - nie potrafię ugryźć się w język i mimowolnie poruszam ten niewygodny dla nas obydwu temat.
- Myśl sobie, co tylko chcesz. Ale jesteś moim przyjacielem i twój los zawsze będzie dla mnie ważny. Chcę, żebyś był szczęśliwy - zapewnia. Ja jednak nawet za grosz już mu w nic nie wierzyłem.
- Poprawka, Stefan. Byłem twoim przyjacielem - nie mając ochoty dłużej z nim dyskutować. Kieruję się do swojej sypialni, zostawiając go kompletnie zdezorientowanego.


- Michael, czy choć raz możesz przestać uważać, że wiesz wszystko najlepiej i mnie posłuchać? Schowaj tę swoją niepotrzebną dumę do kieszeni, bo nie wyjdę stąd bez ciebie, rozumiesz? Choćby siłą, ale zaciągnę cię do tej Norwegii. Mam już serdecznie dość tej waszej cholernej upartości. W głowie mi się nie mieści, że można kogoś kochać, a równocześnie bez żadnej walki pozwolić mu odejść. W tej kwestii dobraliście się z Inge po prostu idealnie. Jak chcecie być szczęśliwi, skoro sami odrzucanie otrzymaną na nie szansę? - słucham tyrady Stefana, którą wygłasza po drodze z salonu. - Zachowujecie się gorzej niż małe dziec... - staje w końcu w progu, przyglądając się z niemałym szokiem, jak powoli pakuję swoją walizkę.
- Niezła przemowa, ale zupełnie niepotrzebna, bo już wcześniej zrozumiałem - staram się brzmieć obojętnie, choć wewnątrz toczyłem z samym sobą niemałą walkę. Nie mając pojęcia, czy dobrze robię, zgadzając się na to szaleństwo. Mogłem wiele zyskać, ale i utracić tę resztkę złudnej nadziei na nasze szczęśliwe zakończenie.
- Naprawdę? - nie dowierza. Zapewne spodziewając, że dużo dłużej zajmie mu przekonywanie mnie do swoich racji.
- Chyba widzisz. Najwyżej Inge pośle mnie jutro do diabła, co jest bardzo prawdopodobne, znając jej temperament i charakterek. Przynajmniej przestanę się łudzić i będę ostatecznie wiedział na czym stoję - informuję go. Po czym podchodzę do szafy, zastanawiając który garnitur i koszulę mam wybrać. Nadal uważając wszystko, co robię za kompletną abstrakcję.
- Jestem pewien, że tego nie zrobi - Stefan jak zawsze do wszystkiego podchodzi z olbrzymim optymizmem. - Michael, chyba sobie żartujesz. Na pewno nie założysz czegoś takiego! - protestuje, gdy decyduję się na najlepszy w moim mniemaniu komplet.
- Niby dlaczego? - nie rozumiałem, co mu w nim nie pasuje.
- Dlaczego? Ta marynarka wygląda, jak wyjęta z szafy mojego dziadka, a ta koszula jest tragiczna. Chcesz narobić sobie i Inge wstydu? To ślub jej najlepszych przyjaciół! Masz wyglądać nienagannie, ale i modnie. Zwłaszcza że Inge na pewno będzie prezentować się olśniewająco. Musisz jej dorównać - patrzę na niego z politowaniem. Czego nawet nie zauważa, bo sam zaczyna przeszukiwania mojej szafy. - To się do czegoś nada, ale zdecydowanie jak najszybciej powinieneś wybrać się na porządne zakupy. I to najlepiej pod nadzorem kobiecego oka - ściąga z wieszaka wybrane przez siebie rzeczy, wręczając mi je następnie.
- Nie wiedziałem, że zmieniłeś zawód i zostałeś teraz prywatnym stylistą - mówię z przekąsem, ale wzrusza jedynie ramionami. Wciąż będąc oazą spokoju, której nic nie było w stanie wyprowadzić z równowagi.
- Pośpiesz się z tym pakowaniem, bo inaczej jeszcze się spóźnimy na samolot - ponagla mnie. - Przydałby ci się też prysznic i zmiana ubrań, które raczej nie należą do tych pierwszej świeżości - patrzy sugestywnie na mnie, przypominając o dość istotnym fakcie, który mi umknął. Na twarzy przez parę sekund pojawia się mu błysk dobrze znanego mi rozbawienia. Zapewne, gdyby wszystko było między nami w porządku, wybuchłby głośnym śmiechem. Dostając swojej standardowej głupawki i przez długi czas nie potrafiłby się opanować.


Droga na lotnisko w głównej mierze upływa nam w dosyć męczącej i irytującej ciszy. Było to o tyle nużące, że żaden z nas nie był do czegoś takiego przyzwyczajony. Przez co obydwaj nie mogliśmy się odnaleźć w nowej sytuacji. Nie mogłem jednak inaczej. Minęło zbyt mało czasu, abym był w stanie, choćby spróbować wybaczyć Stefanowi. Wciąż byłem na niego wściekły do granic możliwości i tłumiłem w sobie mnóstwo wyrzutów pod jego adresem. O utracie niemal całkowitego zaufania nawet nie mówiąc. Nie mając więc wyjścia, obserwowałem ze znikomym zainteresowaniem widoki zza szyby, żałując że to nie ja prowadzę. Przynajmniej miałbym się na czym skupić. Im bliżej byliśmy naszego docelowego miejsca, tym częściej moje myśli skupiały się na Inge. Starałem się przewidzieć jej reakcję na mój niespodziewany widok. Ucieszy się, a może nie będzie chciała nawet rozmawiać? Podejrzewałem, że na pewno będzie w niemałym szoku. Nie wiedziałem też, jak wytłumaczę jej swoje pokręcone relacje z Lisą z ostatnich tygodni, co do których na pewno zażąda porządnych wyjaśnień. Bałem się, a równocześnie nie mogłem powstrzymać ekscytacji z powodu tego, że naprawdę jutro zobaczę swoją ukochaną Norweżkę.


- Stefan, skoro Inge z nikim się jednak nie spotykała. Powiedz mi, kim w takim razie był ten facet, z którym ją widziałem wtedy pod jej mieszkaniem? - przerywam jako pierwszy między nami milczenie. Próbując poznać w końcu odpowiedź na nurtujące mnie od dawna pytanie.
- To Malcolm, znajomy Inge. Nic ich ze sobą nie łączy. Odwiózł ją tylko tamtego dnia, co było częścią nieudanego planu. Wiedziałbyś o tym już dawno, gdybyś chciał mnie wysłuchać. Ale się przecież uparłeś, że wiesz lepiej - kręci z niezadowoleniem głową.
- Gdybyś sam był tego świadkiem. Myślałbyś podobnie - bronię się mimowolnie. Wyrzucając sobie, że gdybym wtedy postanowił od razu wyjaśnić z Inge to nieporozumienie. Być może teraz wszystko byłoby zupełnie inaczej.
- W przeciwieństwie do ciebie. Zażądałbym wyjaśnień, zamiast tworzyć własne teorie. Do twojej wiadomości już tak na przyszłość, to Malcolm jest w szczęśliwym związku, a jego dziewczyna spodziewa się dziecka. Niedługo zostaną więc rodzicami, a Inge to wyłącznie jego dobra znajoma. Mam nadzieję, że w końcu coś do ciebie dotrze - kończy mówić akurat w momencie, gdy parkuje samochód. Co oznaczało, że część wspólnej podróży na całe szczęście mamy już za sobą.


Z niecierpliwością oczekuję na nasz lot. Czując się tak, jakby zegar stanął w miejscu. W dodatku gwar panujący dookoła nie pozwalał się na niczym skupić, co nie ułatwiało wyczekiwania. Ze sporą wdzięcznością przyjmuję więc od Stefana kubek z kawą, gdy tylko na powrót zajmuje obok mnie miejsce.
- Wiesz, co w ogóle słychać u Inge? - próbuję podpytać mojego do niedawna jeszcze przyjaciela. Zwłaszcza że jak na razie był dla mnie jedynym źródłem informacji o dziewczynie.
- Ostatnie miesiące nie były dla niej najłatwiejsze. Na całe szczęście powoli wszystko zaczyna się jej układać - przez następne minuty dowiaduję się o utracie pracy, chorobie Sophie, która mocno mną wstrząsa i całej reszcie problemów, z którymi Inge musiała się borykać. Miałem ogromną ochotę zapaść się pod ziemię. Powinienem być wtedy przy niej, wspierać ją, zamiast świetnie bawić w towarzystwie Lisy. Byłem po prostu skończonym kretynem. Coraz bardziej też wątpiłem, że Inge w ogóle będzie chciała mnie znać po czymś takim. - Aktualnie skupia się głównie na własnej działalności, którą założyły wraz z koleżanką. Podobno idzie im całkiem nieźle, mimo że to dopiero początek - Stefan kończy z uśmiechem dumy z dziewczyny. Był o wszystkim zadziwiająco doskonale poinformowanym. Co wzbudza u mnie spore podejrzenia.
- Musisz być chyba w stałym kontakcie z Inge, jeśli jesteś tak świetnie zorientowany w jej życiu - choć staram się być obojętny, to mój głos mnie zdradza. Wyraźnie dało się w nim wyczuć nutkę sporej zazdrości.
- Owszem, jesteśmy. Ostatnio zdecydowanie pogłębiłem swoje międzynarodowe znajomości. Nawiązując relacje z ogromnie sympatycznymi osobami. W życiu bym się nie spodziewał, że tak dobrze mogę się porozumieć z Norwegami - próbuję zachować spokój i nie powiedzieć o kilka słów za dużo, które mam już na końcu języka. - A z Inge się przyjaźnimy - Stefan mówi to z taką oczywistością, że mam ochotę coś mu po prostu zrobić.
- Świetnie. Gratuluję - odwracam od niego wzrok. Udając przesadne zaintersowanie tablicą z informacjami o poszczególnych lotach.
- O nie. Znowu się zaczyna. Zanim więc dasz popis swoim wybuchem niepotrzebnej zazdrości, posłuchaj uważnie. Nie spaliśmy ze sobą z Inge. Nie kocham Inge. Ona nie kocha mnie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi i nigdy między nami do niczego nie dojdzie, jasne? - tłumaczy mi uważnie tę wyliczankę, jak jakiemuś dziecku. Będąc przy tym jakimś cudem niezwykle zabawnym. Przez co mam ochotę się głośno roześmiać, a cała zazdrość natychmiast ze mnie wyparowuje.
- Dziękuję za szczegółowe wyjaśnienie. Nie musiałeś być jednak, aż tak dosadny - uśmiecham się nikle w kierunku Stefana. Na co kiwa tylko głową. Nadal nie potrzebowaliśmy wielu słów, aby się ze sobą porozumieć. Takie momenty jak ten sprawiały, że coraz mocniej tęskniłem za powrotem do naszej normalnej relacji.


Późnym wieczorem po kilku sprzeczkach i trzykrotnym zabłądzeniu taksówkarza. Udaje się nam dotrzeć ze Stefanem na miejsce, którym okazuje się przepięknie wyglądający pensjonat imitujący swoim wyglądem niewielki pałacyk położony niemal praktycznie nad samym jeziorem, gdzieś w niedalekich okolicach Oslo. Okolica prezentowała się wprost cudownie. Otaczająca wszystko dookoła kwitnąca zielona natura, dawała poczucie ciszy i odosobnienia. Pomost prowadzący wprost nad zachwycające swoim spokojem i niemal błękitną taflą wody jezioro czekał z niemym zaproszeniem do skorzystania z niego. Najlepiej prezentował się jednak stojący pośrodku tego wszystkiego biały dwupiętrowy budynek ze staromodnymi okiennicami i namacalnym duchem przeszłości pomieszanym gdzieniegdzie z nowoczesnością. Byłem pewien, że jego wnętrze zabierze nas kilkadziesiąt lat wstecz i zagwarantuje darmową wycieczkę po dawno minionych czasach.


- Ktoś tu ma genialny gust, że wybrał akurat to miejsce na wesele. Jest przepiękne. Sam bym się tutaj z chęcią ożenił i pobawił na swoim weselu - Stefan był w niemniejszym zachwycie ode mnie.
- Najpierw musiałbyś znaleźć jakąś desperatkę, która chciałaby się z tobą męczyć przez całe życie - zapominam się i zaczynam żartować. Dzisiejszy dzień sprawił, że od czasu do czasu, umykało mi czego się dopuścił. - To zresztą nie moja sprawa - poważnieję. Odbierając Stefanowi nadzieję, że być może nastąpiła jakaś poprawa między nami.
- Chodźmy do środka. Robi się chłodno - to był jedyny minus uroków Skandynawii. Nawet w czerwcu było tu o kilka stopni mniej niż w Austrii. Zwłaszcza wieczorami.
- Oby tylko znalazły się dla nas jakieś wolne pokoje - zaczynałem się obawiać, że ze względu na jutrzejszą uroczystość. Wszystko będzie już zarezerwowane.
- Michael, masz nas za jakichś amatorów? Tym razem wszystko zaplanowaliśmy ze szczegółami. Nie ma miejsca na jakieś potknięcie. Pokój już na nas czeka tak samo, jak na każdego innego gościa. Mamy jednak wspólny, bo nie było już miejsca. Mam nadzieję, że to dla ciebie nie problem - wzruszam ramionami z obojętnością.
- Jakoś przeżyję - zapewniam go, gdy przekraczamy próg urządzonego w stylu vintage pensjonatu.


Po dopełnieniu wszystkich formalności docieramy w końcu do naszego pokoju pełnego bieli i gustownych dodatków, który idealnie wkomponowuje się w charakter tego miejsca. Zostawiam walizkę przy łóżku, po czym wychodzę na niewielki balkon. Przyglądając się zachodowi słońca. Zaczynając odliczać godziny do jutrzejszego spotkania z Inge. Z nadzieją, że wszystko między nami się jednak jakoś ułoży. Niczego bardziej nie pragnąłem.