czwartek, 26 marca 2020

Rozdział 22




15.05.2019


Dość późnym popołudniem, gdy kończę przygotowywać prosty obiad, będący szczytem moich marnych zdolności kulinarnych. Słyszę głośny odgłos zamykania drzwi, informujący mnie o pojawieniu się mojego niemal już stałego gościa. Opieram się więc lekko o blat kuchenny, czekając na pojawienie dziewczyny w zasięgu mojego wzroku. Mimowolnie ciesząc, że znowu będziemy mieli okazję spędzić wspólny wieczór, do których nieświadomie zacząłem się przyzwyczajać na przestrzeni ostatnich tygodni, gdy większość wolnego czasu spędzaliśmy we dwoje. Coraz bardziej się przy tym do siebie po raz kolejny zbliżając.


Mimo że wciąż trzymałem Lisę na stosowny dystans, to wcale się tym nie zrażała. Cierpliwie czekając, aż będę w stanie dać jej kolejną szansę. Choć ja wcale nie miałem pewności, że to kiedykolwiek nastąpi, zwłaszcza że nadal nie udało mi się pozbyć uczucia do Inge, która pojawiała się w moich myślach w najmniej spodziewanych momentach. Chociaż starałem się unikać wspominania o niej najbardziej, jak tylko się dało. Wiedząc, że w niczym mi to nie pomoże. Nie mogłem jednak ruszyć naprzód, dopóki dziewczyna nie stanie mi się absolutnie obojętna. Wiedząc, że z góry będzie to skazane na porażkę.


- Jestem kompletnie wykończona, Michi. Myślałam, że ten dzień się nie skończy. To wypisywanie dokumentacji medycznej pacjentów jest koszmarnie nudne, a zegarek przy tym chyba stoi w miejscu - Lisa całuje mnie lekko w policzek na przywitanie, a następnie mocno przytula. - Myślałam, że po skończonej medycynie, będę mogła od razu zająć się leczeniem, a nie papierkową robotą i opatrywaniem jakiś niegroźnych ran - narzeka. Choć dopiero niedawno zaczęła staż w pobliskim szpitalu po powrocie już na stałe z Salzburga. Z każdym dniem nabierałem coraz większego przekonania, że Lisa nie miała nawet najmniejszego powołania do zostania lekarzem, a medycynę skończyła jedynie po to, aby pójść w ślady rodziców i spełnić ich aspiracje zamiast własnych. Na własne życzenie się przy tym unieszczęśliwiając.
- Na pewno każdy na początku przechodził przez to samo, co ty. Od czegoś trzeba przecież zacząć. Z każdym tygodniem będzie lepiej, zobaczysz - staram się ją pocieszyć i poprawić nie najlepszy humor.
- Mam taką nadzieję, ale zmieńmy temat na jakiś przyjemniejszy. Powiedz lepiej, jak tobie minął dzień? - pyta z uśmiechem. Patrząc na mnie wyczekująco. Widocznie rzeczywiście ją to interesowało.
- W porządku. Dzień jak co dzień - wzruszam ramionami. W końcu nie wydarzyło się dziś nic nadzwyczajnego, aby było się czym ekscytować.
- A trening? Wszystko idzie zgodnie z planem? - dopytuje z ciekawością. Na co kiwam jedynie potakująco głową. - Ze Stefanem też bez zmian? - na moje nieszczęście porusza niewygodną kwestię, o której wolałbym z nikim nie rozmawiać.
- Nadal ze sobą nie rozmawiamy. Jeśli się już widujemy, traktuje mnie jak powietrze. Wątpię, żeby to się wkrótce zmieniło - czułem, że naprawdę traciłem naszą przyjaźń. Nie miałem jednak zamiaru po raz kolejny wychodzić z inicjatywą zakończenia tego bezsensownego konfliktu między nami. Uważając, że Stefan tym razem stanowczo przesadza. Wyolbrzymiając wszystko do jakiś absurdalnych rozmiarów.
- Może to i lepiej? Przynajmniej nikt nie robi ci niepotrzebnych wyrzutów i nie dyktuje, jak masz żyć - Lisa nawet nie zamierzała udawać, że nie cieszy się z takiego obrotu sprawy. Obecna sytuacja była jej bardzo na rękę. Czerpała też pewnie niemałą satysfakcję, że pośrednio dopiekła Stefanowi, gdy stanąłem po jej stronie w tym konflikcie.
- Wybacz, ale nie chcę o tym rozmawiać. Masz ochotę na obiad? - proponuję.
- Z przyjemnością. Od rana nie miałam niczego w ustach - bierze ode mnie talerz, a następnie zajmuje miejsce przy stole. Czekając, aż do niej dołączę.


Po wspólnym posiłku, który upływa nam w przyjemnej atmosferze. Podejmujemy jednomyślną decyzję o spędzeniu nadchodzącego wieczoru na kanapie. Nie mając ochoty ani na żadne wyjście, ani tym bardziej na jakąś większą aktywność. Gdy tylko więc siadam na wygodnym meblu. Lisa od razu się kładzie, układając swoją głowę wygodnie na moich kolanach. Jeszcze do niedawna wzbudziłoby to u mnie sporo niezręczności, ale aktualnie takie gesty stawały się dla nas coraz bardziej naturalne. Na nowo przyzwyczajałem się do bliskości Lisy. Starając się nauczyć czerpać z niej przyjemność.


- Co robisz w ten weekend? - zastanawia się po krótkiej chwili milczenia między nami. - Może byśmy się gdzieś stąd wyrwali? - proponuje.
- Mam zamiar odwiedzić rodziców. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio u nich byłem. Mama nie daje mi przez to spokoju - mówię zgodnie z prawdą.
- Rozumiem. Może więc wybralibyśmy się do nich razem? Z chęcią też bym ich zobaczyła. Wiesz przecież, jak bardzo lubię twoją mamę - wątpiłem, żeby to był dobry pomysł. Byłem pewien, że gdyby tylko moi rodzice zobaczyli naszą dwójkę od razu założyliby, że znowu jesteśmy ze sobą razem. Za nic nie zrozumieliby naszej obecnej specyficznej relacji.
- Pomyślę o tym - unikam na razie jasnej deklaracji w tej sprawie.


- Mogę zostać dziś u ciebie na noc? - prosi nieoczekiwanie. - Rodziców nie ma, a Carla chciała zaprosić swoich przyjaciół. Nie czułabym się tam z nimi najlepiej. Wyrosłam już z nastoletnich imprez - tłumaczy. Lisa wciąż szukała dla siebie mieszkania, pomieszkując do tego czasu w rodzinnym domu. Choć niekiedy zdarzało się jej nocować także u mnie, gdy się zasiedzieliśmy i było już za późno na powrót do domu.
- Zgoda - przyjmuje moją odpowiedź ze sporą radością.
- Dziękuję. Skoro już jednak jesteś taki hojny, to przydałby mi się jeszcze porządny masaż. Plecy mi odpadają. Powiedzmy, tak na dobranoc?- obydwoje zaczynamy się śmiać.
- Nie za dużo tych wymagań, moja księżniczko? - pytam, nachylając się lekko nad nią, a nasze spojrzenia się spotykają.
- Dawno już mnie tak nie nazywałeś - nie ukrywa swojego zaskoczenia. Za to oczy błyszczały jej radosnym blaskiem.
- Kiedyś lubiłaś, jak się tak do ciebie zwracałem - wracam pamięcią do momentów naszego związku, gdy słyszała ode mnie takie określenia niemal codziennie. Kiedy byłem w stanie przychylić jej nieba.
- Nadal lubię. Z wielką chęcią wróciłabym też do tego, co było - zniża swój głos do szeptu. Po czym dotyka z czułością mojego policzka. Wywołując tym samym we mnie masę ciepłych uczuć. Pod wpływem tej niespodziewanej chwili nasze twarze coraz bardziej się do siebie zbliżają, a usta praktycznie się ze sobą stykają w wyczekiwaniu na ten dość niespodziewany pocałunek. Jednak głośny dźwięk dzwonka do drzwi go udaremnia. Natychmiast odsuwam się od dziewczyny. Będąc mocno zdezorientowanym.


- Spodziewasz się kogoś? - Lisa wyglądała na mocno zirytowaną i zawiedzioną z powodu tego, że nam przerwano. Tyle w końcu czekała na podobną okazję.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Pójdę otworzyć - podnoszę się z miejsca. Nie mając pojęcia, kto może być moim niespodziewanym gościem.
- Tylko się pośpiesz i najlepiej spław go. Ktokolwiek by to nie był - uśmiecham się sam do siebie. Nie mogąc ukryć rozbawienia z powodu niezadowolenia dziewczyny.


Otwieram drzwi ogromnie zaskoczony widokiem osoby stojącej naprzeciw. Do niedawna widok Stefana tutaj byłby czymś normalnym, ale w obecnej sytuacji nic z tego nie rozumiałem. Nie wiedziałem, dlaczego zdecydował się na odwiedziny po tylu dniach milczenia. 
- Mogę wejść? Chciałbym z tobą porozmawiać - odzywa się jako pierwszy. W jego głosie próżno było jednak szukać oznak jakiejkolwiek sympatii.
- To nie najlepszy moment. Nie jestem sam - tłumaczę się z zakłopotaniem. - Ale niech będzie, wejdź - mimo obecności Lisy, nie mogłem zmarnować, być może ostatniej szansy na pogodzenie się z przyjacielem.


- Michi, pozbyłeś się tego natręta? I tak jesteś mi winny pocałunek - nie zdążam nawet uprzedzić Stefana, kto jest moim gościem, gdy dociera do nas głos dziewczyny.
- Więc to wszystko to rzeczywiście prawda. Po prostu nie wierzę - Stefan kręci z niedowierzaniem głową. Zaciskając dłonie w pięści.
- Co jest prawdą? - dopytuję. Niczego nie rozumiejąc z jego słów.
- Wasz powrót do siebie z Lisą. Podobno miłość wprost kwitnie. Jak mogłeś być tak głupi i się na to po raz kolejny złapać? Co się z tobą stało? Mam wrażenie, że w ogóle cię nie znam - zarzuca mi kolejne nieprawdziwe fakty. Nie rozumiałem, skąd w ogóle był w posiadaniu takich informacji.
- Stefan, mylisz się. Wcale do siebie nie wróciliśmy. Spotykamy się ze sobą, ale nic poza tym - próbuję wyprowadzić go z błędu.
- Czyżby? Dlaczego więc Lisa ogłasza naokoło coś zupełnie innego? Wstawia wasze wspólne zdjęcia z jednoznacznymi opisami, a co więcej odbiera twój telefon informując Inge, że nie chcesz jej znać i jesteś szczęśliwy w ponownym związku z nią? Zaprzeczysz też waszym wspólnym wakacjom? Przed chwilą także raczej się nie przesłyszałem - zasypuje mnie następnymi oskarżeniami, a mi wprost odejmuje mowę. Nie wierzyłem, że Lisa mogłaby się posunąć do czegoś takiego. To musiała być jakaś pomyłka. 


- Co to za kłótnia? - Lisa dołącza do naszej dwójki. - Oczywiście. Mogłam się tego spodziewać, że prędzej czy później będziesz znowu próbował namieszać - opiera się nonszalancko o ścianę. Patrząc na Stefana z prawdziwą pogardą.
- Chociaż raz się nie wtrącaj. Dość już i tak namieszałaś. Zadowolona jesteś z siebie i swoich manipulacji? - pyta dziewczynę, która posyła mu wyłącznie wredny uśmieszek.
- Lisa, to prawda, że powiedziałaś Inge o naszym rzekomym powrocie do siebie? - staram się wyjaśnić to zamieszanie.
- Oczywiście, że nie. Nigdy z nią nawet nie rozmawiałam. Poza tym jednym razem na skoczni. Zresztą, po co miałaby do ciebie dzwonić, skoro jest z innym - odpowiada bez wahania. Przy okazji przywołując dość bolesny dla mnie fakt.
- Przestań kłamać! Ona z nikim nie jest! Mam zadzwonić do Inge i to udowodnić? - Stefan ani myślał odpuścić. - Może też pochwalisz się Michaelowi swoim profilem na Instagramie? - na twarzy Lisy pojawia się cień strachu.
- O co tu do cholery chodzi? - byłem coraz bardziej zdenerwowany rozgrywającymi się wydarzeniami.
- Michi, to tylko głupie zdjęcia. Nie moja wina, że ktoś to inaczej sobie zinterpretował - podchodzi do mnie, ale ja się odsuwam. Zaczynając rozumieć, że znowu dałem się naiwnie nabrać na rzekomą zmianę dziewczyny. Lisa była dokładnie taka sama jak wcześniej. Cały ten czas grała i udawała kogoś, kim nigdy nie będzie. Tylko po to, abym do niej wrócił. Jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć?
- Zrobiłaś to z premedytacją i każdy dobrze o tym wie. Chciałaś za wszelką cenę pozbyć się konkurencji ze strony Inge, bo dobrze wiedziałaś, że w uczciwej walce nie masz z nią żadnych szans. Specjalnie też skłóciłaś nas ze sobą z Michaelem, abym nie mógł mu w końcu wyjaśnić tych wszystkich nieporozumień - gorzkie słowa prawdy Stefana, doprowadzają Lisę do wściekłości.
- Na twoim miejscu bym się zamknęła, bo inaczej gorzko tego pożałujesz. Naprawdę tego chcesz? - jawnie grozi Stefanowi. Ten jednak tym razem nie ma zamiaru się przed nią ugiąć.
- Tę kwestię także czas najwyższy sobie wyjaśnić. Tym razem role się odwróciły i to ja nie mam nic do stracenia, Liso. Nasza przyjaźń i tak wisi na włosku. Kto więc powie prawdę Michaelowi, którą od dawna powinien znać? Ty, czy ja? - mierzyli się nienawistnymi spojrzeniami. A ja zaczynałem się bać tego, co jeszcze tutaj usłyszę.
- Twoje milczenie jest jednoznaczne. Nawet teraz nie stać cię na szczerość, trudno. Sam mu o wszystkim opowiem - Stefan wzrusza ramionami, a Lisa chowa jedynie twarz w dłonie. Całkowicie się poddając. Po jej zachowaniu wiedziałem już, że bardzo mi się nie spodoba ich wspólna tajemnica. Jej poddanie się bez walki nie wróżyło niczego dobrego w tej kwestii. Przez co zaczynałem mieć najgorsze obawy.


- Michael, proszę cię tylko o to, abyś wysłuchał mnie do końca. Mam też nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz - Stefan jeszcze nigdy nie był tak poważny, jak w tym momencie. - Pamiętasz te zawody sprzed dwóch lat, gdy zachorowałeś i nie wystartowałeś w Innsbrucku, wracając do domu, aby szybciej wyzdrowieć? - kiwam potakująco głową. Nie wiedząc, co to ma do rzeczy. - Lisa jednak wtedy została. Co więcej, stwierdziła że powinniśmy spróbować się w końcu jakoś dogadać pod twoją nieobecność i poprawić nasze stosunki, abyś nie musiał między nami nieustannie wybierać. Obydwoje dobrze wiedzieliśmy, jak bardzo ci na tym zależało. Po krótkim zastanowieniu uznałem, że to dobry pomysł. Przez następne dwa dni spędzaliśmy więc ze sobą mnóstwo czasu, lepiej poznając i szukając porozumienia. Po tamtym konkursie również postanowiliśmy spędzić ze sobą wspólny wieczór. Było jednak zupełnie inaczej niż poprzednio - milknie na kilka sekund. Spoglądając na szatynkę, stojącą naprzeciw niego, która była wprost przerażona. - Lisa zaczęła ze mną flirtować, przymilać się i stosować zapewne dobrze ci znane sztuczki. Niestety dałem się wciągnąć w tę chorą gierkę. Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, ale straciłem wtedy rozum, przez co o mały włos, a byśmy się ze sobą przespali. Oprzytomniałem w ostatnim momencie. Nie mogąc zrobić ci czegoś takiego. Przepraszam. Naprawdę ogromnie tego żałuję - miałem wrażenie, że to jakiś żart albo koszmarny sen. Patrzyłem to na płaczącą Lisę, to na przestraszonego Stefana, a wściekłość wprost we mnie wrzała. Nie mogłem w to uwierzyć.


- Jak mogliście? - pytam podniesionym głosem. - Jak mogłaś być tak perfidna? Co chciałaś tym osiągnąć? Myślałaś, że będziesz miała nas obu? Czy może zachwyciłaś się osiągnięciami Stefana i postanowiłaś mnie na niego wymienić? - pytam oskarżycielsko Lisę. - Jak w ogóle po czymś takim mogłaś wrócić, jak gdyby nigdy nic do naszego mieszkania i nadal udawać? Boże, jaki ja byłem głupi. Z iloma jeszcze próbowałaś mnie zdradzić, co? Może zaraz mi powiesz, że podczas naszego związku, gościłaś w łóżkach połowy znanych mi skoczków?
- To był tylko ten jeden raz, przysięgam. Do dziś tego ogromnie żałuję. Nie wiem, co mnie wtedy napadło. Czy to była ogarniająca nas rutyna, czy jeszcze coś innego. Ja naprawdę cię kocham i chcę to wszystko naprawić. Musisz mi uwierzyć - wybucham ironicznie śmiechem na te zwyczajne kłamstwa.
- Nigdy w nic ci już nie uwierzę. Nie po czymś takim - pozbawiam ją złudzeń.
- Michael, błagam cię. Wybacz mi - łapie mnie rozpaczliwie za ręce. Zaczynając jeszcze głośniej płakać.
- Dosyć tego. Nie będę słuchał tych bredni - odsuwam się gwałtownie od niej. - A ty, dlaczego tak milczysz? Jak mogłeś ukrywać coś takiego przez tyle czasu? To ma być przyjaźń? Do jasnej cholery sam byłeś wtedy jeszcze w związku. Co cię opętało? - Stefan spuszcza jedynie głowę. Unikając mojego wzroku.
- Wspólnie podjęliśmy decyzję, że dla twojego dobra o niczym ci nie powiemy. Byłeś i jesteś dla nas zbyt ważny. Nie chcieliśmy, abyś cierpiał. Ale potem i tak wszystko między nami popsułam, a ten idiota do wszystkiego przyznał się swojej dziewczynie. Co oczywiście przypłacił rozstaniem, bo ona nie uwierzyła, że tak naprawdę do niczego poważnego między nami nie doszło - tym razem w odpowiedzi wyręcza go Lisa. Obecnie nie potrafiłem jednak nikomu z nich współczuć. - A teraz jeszcze specjalnie wyciągnął to na światło dzienne, aby nas ze sobą rozdzielić. Zadowolony jesteś z siebie? Wszystko zniszczyłeś! - patrzy na Stefana ze wściekłością. Ledwie powstrzymując się przed rzuceniem na niego.
- Trzeba było pomyśleć o moim dobru, zanim zachciało się wam ze sobą pieprzyć. Nie mogę na was patrzeć. Wyjdźcie stąd. Obydwoje - wskazuje im drzwi.
- Ale...- Lisa nie daje za wygraną.
- Powiedziałem coś! Nie chcę was znać! - niemal już krzyczę.
- Przepraszam, naprawdę. Gdybym mógł tylko cofnąć czas - słyszę od Stefana, gdy w końcu wychodzi.
- Ale nie możesz - odpowiadam mu lodowato. Patrząc, jak znika za drzwiami. Niedługo potem także Lisa będąca niemal w histerii, opuszcza moje mieszkanie bez słowa. Pogodzona z tym, że straciła jakąkolwiek szansę na dalsze manipulacje mną.


Zostaję sam z szalejącymi wewnątrz mnie emocjami. Nie mogąc uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Że przez tyle lat tkwiłem w jednym wielkim kłamstwie. Nie wiedziałem, czy bardziej jestem wściekły na Lisę za te wszystkie czyny i kłamstwa, czy rozczarowany tym, że Stefan tak długo o niczym mi nie powiedział. Czy w ogóle tego żałował? Skąd też miałem wiedzieć, że naprawdę się ze sobą nie przespali? Albo czy nigdy więcej do niczego między nimi nie doszło. Może to też jest kłamstwem, a ich nienawiść wzięła się właśnie z nieudanego romansu? Na samą wyobrażenie ich razem, robi mi się niedobrze. Tysiące myśli przebiegało mi przez głowę. Jedno było jednak pewne. Zostałem sam, a ta świadomość była wyjątkowo przytłaczająca. Ten dzień po prostu nie mógł być gorszy.
Za jednym zamachem straciłem najlepszego przyjaciela, Lisę, której jakby nie było ponownie zaufałem, a na dodatek dowiedziałem się o kłamstawach, w jakie przez moją własną głupotę wierzy Inge. Choćbym nie wiem, jak tego pragnął na odkręcenie ich było stanowczo za późno. W żadnej z tych relacji nie było już czego ratować. 



💟💟💟💟


20.05.2019



Rozglądam się z ekscytacją i ogromną radością po dopiero co odnowionym przeze mnie i Fridę wnętrzu. Wciąż jeszcze lekko wyczuwając zapach farby ze świeżo pomalowanych ścian, w które włożyłam nie lada wysiłku. Wprost nie mogąc uwierzyć, że to nasze nowe, a co najważniejsze własne biuro wspólnie założonej przez nas agencji reklamowej, które za nieco ponad tydzień będzie miała swoje otwarcie. Ostatnie tygodnie, których upływu nawet nie zauważyłam przez nieustanne zabieganie i załatwianie wszelkich formalności związanych z własną działalnością, znalezieniem brakujących funduszy, czy w końcu remontem w tym miejscu. Przypominały jakiś nierealny sen, z którego za nic nie chciałam się jednak obudzić. Byłam też przekonana, że dzień, w którym Frida stanęła w drzwiach mojego mieszkania, informując że również zwolniła się z naszej koszmarnej pracy i zaproponowała, abym wstąpiła z nią w spółkę będąc pewną, że z moim rzekomym talentem i jej głową do interesów odniesiemy niezaprzeczalny sukces. Znajdzie się wysoko na liście moich najlepszych dni życia. 


Przejeżdżam lekko dłonią po blacie swojego biurka, nie mogąc się już doczekać tworzenia przy nim pierwszych samodzielnych zleceń, gdzie nikt poza ich odbiorcami nie będzie miał prawa w nie ingerować, jak było to dotychczas, gdy Marit nieustannie nakazywała mi jakieś absurdalne poprawki. Nareszcie będę miała pełną wolność tworzenia i choć na początku na pewno będzie nam trudno, znaleźć potencjalnych klientów, to byłam gotowa na podjęcie się tego wymagającego wyzwania. Czując, że po raz pierwszy od bardzo dawna w końcu podjęłam jakąś dobrą decyzję dla swojej przyszłości. 


Widząc wiadomość otrzymaną od Sophie, że jest już na miejscu. Z uśmiechem podążam w stronę drzwi, otwierając je szeroko. 
- Zapraszam w nasze skromne progi - witam się z dziewczyną, która wyglądała zdecydowanie lepiej niż miesiąc temu. Jej twarz w końcu nabrała lekkich rumieńców. Zniknęły też niepokojące cienie pod oczami i siniaki na rękach. Leczenie, nad którym główną kontrolę sprawował wybitny specjalista z Niemiec, który skapitulował już po tygodniu nieustannych próśb Halvora, którymi zasypywał każde możliwe miejsce kontaktu z lekarzem, będąc przy tym podobno niezwykle upartym i irytującym, zaczynało przynosić powolne efekty. Dzięki jego konsultacjom i pracy tutejszych lekarzy, którzy działali zgodnie z jego zaleceniami. Białe krwinki Sophie zaczęły mozolny wzrost i mimo że do dolnej granicy normy, wciąż brakowało ich bardzo wiele. To nawet ona zaczynała coraz mocniej  wierzyć w to, że być może za kilka miesięcy uda się osiągnąć wyznaczony jej cel. Najważniejsze było jednak, że się nie poddawała. Dzięki czemu zaczynała zyskiwać przewagę w walce ze swoją chorobą. 
- Świetnie się tutaj urządziłyście. Jest bardzo gustownie i z klasą - słyszę, gdy rozgląda się po wnętrzu. - Tak strasznie się cieszę, że ci się udało. Teraz w końcu wszyscy przekonają się, co potrafisz. Na pewno wiele z Fridą osiągnięcie. 
- Bez przesady. Ja naprawdę nie jestem jakimś geniuszem w swojej dziedzinie - zawsze czułam się niezręcznie, gdy słyszałam pod swoim adresem takie pochwały. 
- Przestań całe życie sobie umniejszać i uwierz nareszcie, że jesteś niezwykle wartościowa - Sophie próbuje wpłynąć na postrzeganie przeze mnie mojej osoby. - Zapomniałabym. Mam coś dla ciebie. Tak na dobry początek - wyciąga z torebki elgancki wizytownik na biurko, następnie mi go wręczając. 
- Dziękuję, będzie idealnie pasował - stawiam go od razu na swoim biurku. Nie mogąc się doczekać, aż włożę do niego swoje pierwsze wizytówki z moim nazwiskiem. 
- Mam jednak nadzieję, że będzie stał pusty, bo nie nadążysz z drukowaniem wizytówek, które będziesz wręczała kolejnym osobom - w głębi siebie także na to liczyłam. 


- Masz jeszcze trochę czasu? Może byśmy wybrały się na kawę? - proponuję Sophie. Nie mając ochoty wracać jeszcze do mieszkania, w którym nie miałam nic do zrobienia. 
- Z chęcią, jeśli jest tu jakaś kawiarnia w pobliżu. W innym przypadku mój kochany narzeczony, który wciąż bawi się w prywatnego szofera dostanie chyba zawału, że przeszłam więcej niż kilka metrów - mówi z lekkim grymasem niezadowolenia. Na co zaczynam się cicho śmiać. Będąc pewną, że w ich mieszkaniu ostatnio musi być bardzo wesoło. 
- Halvor się po prostu o ciebie martwi. On nie poradziłby sobie z twoją stratą, dlatego robi wszystko, aby cię chronić - poważnieję, mimowolnie broniąc chłopaka. Dobrze wiedząc, co może czuć. 
- Rozumiem to. Wiem, że mój stan zdrowia nadal odbiega daleko od ideału i wkrótce się to pewnie nie zmieni, ale nie umrę przecież od umycia kubka po wypitej kawie albo herbacie, a ostatnio wyręcza mnie nawet w tym. Dobrze, że po ciężkich bojach wywalczyłam w końcu kilka godzin dziennie w restauracji. Inaczej do reszty bym zwariowała - lekko wzdycha. Co przyprawia mnie ponownie o rozbawienie. 
- Jesteś niemożliwa, Sophie. Zamiast się cieszyć, że masz możliwość życia jak prawdziwa królowa niemusząca nic robić, to jeszcze narzekasz - gromi mnie tylko wzrokiem, zanim wchodzimy do kawiarni. 


Pijąc pyszną kawę, pogrążamy się w lekkiej rozmowie o wszystkim i o niczym, gdy nieoczekiwanie mój telefon znajdujący się na stoliku zaczyna głośno wibrować, informując mnie o nadejściu po kolei kilku wiadomości. Byłam już pewna, kto jest ich nadawcą, gdyż tylko jedna znana mi osoba, zamiast zawrzeć wszystko w jednej, rozdziela przekazywane informacje. 
- Kto jest, aż tak niecierpliwy? - Sophie patrzy na mnie z nieukrywaną ciekawością. 
- To tylko Stefan. Znowu mu się pewnie nudzi - uśmiecham się do telefonu. Czytając otrzymane wiadomości. Nie zawierające w sobie jednak dobrze mi znanej dawki humoru Austriaka. Od kilku dni coś go wyraźnie trapiło. Nie miałam tylko pojęcia, co takiego mogło się stać. 
- Stefan? Ostatnio macie chyba często ze sobą kontakt - kiwam potakująco głową, potwierdzając jej przypuszczenia. 
- Dobrze się po prostu ze sobą dogadujemy. Poza tym jego wsparcie w ostatnich tygodniach jest dla mnie nieocenione - od momentu niezapowiedzianej wizyty Stefana u mnie. Nie było praktycznie dnia, abyśmy się ze sobą nie kontaktowali. Co mocno nas do siebie zbliżyło. Obydwoje lubiliśmy wieczory, gdy rozmawialiśmy ze sobą przez długie godziny. Unikając tym samym przytłaczającej niekiedy samotności. 
- Ale to tylko zwykła znajomość, czy może jednak coś więcej? - zadaje mi zaskakujące pytanie, którego w życiu bym się nie spodziewała. 
- Oczywiście, że zwykła znajomość. Lubimy się, to wszystko. Sophie, między nami nie ma żadnej chemii. Ani razu nasza rozmowa, nawet nie podążyła w stronę niewinnego flirtu. Stefan w życiu nie zrobiłby czegoś takiego Michaelowi. Poza tym on nadal naiwnie wierzy, że jeszcze będziemy razem - od razu rozwiewam jej wszelkie podejrzenia. - Mnie też nie w głowie teraz jakiekolwiek związki. Powoli zaczynam dostrzegać pozytywy bycia singielką. Zresztą, wciąż nie pozbyłam się jeszcze do końca uczucia do Michaela. Ja nadal go kocham i nie potrafię przestać - markotnieję na chwilę. Z powodu napomknięcia o bolesnym dla mnie temacie. 
- Jestem pewna, że on ciebie też kocha. Gdybyś tylko spróbowała się z nim skontaktować... - kręcę nerwowo głową. 
- W myślach Michaela jest teraz wyłącznie Lisa. A ja nie chcę psuć sobie humoru na rozmowę o nich - choć nawet przed samą sobą było mi ciężko się przyznać, to ogromnie zazdrościłam Austriaczce. Pragnęłam być na jej miejscu, bo dobrze wiedziałam, jak wielką jest szczęściarą. Sama w końcu przez krótki moment tego doświadczyłam. 


- Stefan, na pewno wszystko w porządku? Masz jakiś dziwny głos - kończę przeglądać swoją pocztę, odkładając laptopa. Starając się dowiedzieć jakichś szczegółów, gdy słyszę że nie jest skory do dłuższej rozmowy. Co było do niego zupełnie niepodobne. Zwykle takimi wieczorami jak ten, trudno mi było dojść do głosu i przebić przez opowieści Austriaka.
- Na pewno. Jestem tylko zmęczony. Trening dał mi dzisiaj mocno w kość - nie przekonywało mnie to tłumaczenie. 
- W takim razie. Nie będę zawracać ci głowy. Dobrej nocy - zaczynam się żegnać. - Pamiętaj jednak, że zawsze możesz na mnie liczyć i powiedzieć o wszystkim. 
- Wiem o tym. Dobranoc. Obiecuję, że jutro się odezwę - rozłącza się w pośpiechu. 


Późnym wieczorem popijając gorącą czekoladę ze swojego ulubionego kubka. Staram się znaleźć przyczynę dziwnego zachowania Stefana. Odbyta z nim rozmowa ostatecznie upewniła mnie w tym, że zmaga się z jakimś poważnym problemem. Za nic nie dało się jednak z niego niczego wyciągnąć, co wprowadziło mnie w sporą irytację. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego los wyraźnie uwziął się na bliskie mi osoby. Gdy jedni pozbywali się swoich zmartwień, przechodziły one na kolejne. Przez co miałam wrażenie, że bez końca tkwiłam w błędnym kole pełnym trosk i usilnego dociekania prawdy. 


☆☆☆

Powolutku zbliżamy się do końca. Przed nami maksymalnie trzy rozdziały. 
Przede wszystkim jednak życzę wszystkim zdrowia i wytrwałości w tym nadzwyczajnym czasie. 🙂

środa, 18 marca 2020

Rozdział 21



28.03.2019


Zupełnie nie potrafiąc się skupić na zleconej mi pracy. Z poczuciem irytacji zrzucam na pasek komputera program ze wciąż niedokończonym jeszcze projektem strony, jakiegoś mającego niedługo swoje otwarcie sklepu. Po raz chyba tysięczny w ciągu ostatniego tygodnia, zaczynając szukać w internecie jakichś informacji o chorobie Sophie. Niemal codziennie poszukiwałam wszelkich możliwych sposobów leczenia, lekarzy zajmujących się właśnie tą przypadłością, a zwłaszcza podobnych przypadków do tego przyjaciółki. Za wszelką cenę próbując znaleźć coś, co doda przede wszystkim Sophie wiary w to, że wyzdrowieje.


Każdego dnia wszyscy próbowaliśmy natchnąć w nią optymizmu i dodać siły do dalszej walki. Starałam się przy tym poświęcać jej, jak najwięcej czasu i odciągać myśli od stanu zdrowia, czy przede wszystkim dzisiejszej wizyty u lekarza. Zmuszałam ją do snucia przyszłościowych planów i nie pozwalałam na pesymistyczne rozmyślania. Wierząc w to, że pozytywne nastawienie pomoże jej organizmowi wygrać walkę z samym sobą. Byłam też pewna, że jeśli Sophie nie odzyska nadziei na swoje wyleczenie, nawet najdoskonalsze metody leczenia na nic się nie zdadzą, a do tego nikt z osób, dla których była ważna w żadnym wypadku nie chciałby dopuścić.


Dopijam swoją kawę, z lekkim zdenerwowaniem spoglądając na zegarek. Wiedziałam, że najpóźniej za pół godziny będę musiała stąd wyjść, jeśli chciałam zdążyć do szpitala, gdzie umówiłam się z Sophie. Moja przełożona wciąż jednak nie wydała mi zgody na wcześniejsze wyjście, choć poprosiłam ją o to z samego rana. Dobrze wiedziała, jak bardzo mi na tym zależało. Mimo to wolała zwlekać, przyprawiając mnie o dodatkowe nerwy, jakbym nie miała ich w ostatnich dniach wystarczająco.


- Widzę, że świetnie się bawisz w godzinach pracy - niespodziewane pojawienie się przy mnie Marit, sprawia że nie zdążam zamknąć przeglądarki internetowej. Byłam dlatego pewna, że mi nie odpuści. Ona nie przepuściłaby przecież żadnej okazji do poużywania sobie na kimś.
- Tak się składa, że mam akurat przerwę. Jakbyś nie widziała, to gdy wszyscy inni się na nią udali ja pracowałam - chciałam w ten sposób, jak najwięcej nadrobić, aby z czystym sumieniem wyjść wcześniej. - Poza tym wątpię, aby ktokolwiek inny miał tutaj ostatnio zlecanych więcej obowiązków ode mnie. A do tej pory wywiązałam się z każdego.
- Oczywiście. Wiecznie zapracowana Inge. Znowu robisz z siebie męczennicę? - Marit próbowała po raz kolejny wyprowadzić mnie z równowagi, co skutecznie się jej powoli udawało. Ta dziewczyna irytowała mnie samym swoim istnieniem.
- Kiedy ty w końcu się ode mnie odczepisz, co? Wiecznie masz jakieś "ale" do wszystkich. Naprawdę uważasz, że jesteś od nas w czymś lepsza? Wyprowadzę cię więc z błędu, bo nie byłaś, nie jesteś i nigdy nie będziesz. Nie z takim podejściem i brakiem szacunku do kogokolwiek - nie wytrzymuję i podnoszę głos. - Mam serdecznie dosyć, że próbujesz nami pomiatać, choć zajmujesz dokładnie takie samo stanowisko jak my. Przestań dlatego w końcu uważać się za kogoś, kim nie jesteś - wygarniam co nieco Marit.


- Co tu się dzieje?! - na moje nieszczęście pojawia się przy nas nasza szefowa. Patrząc na mnie z niemałą irytacją. - Inge, uważasz że nasze biuro, to odpowiednie miejsce do kłótni? - pyta ostrym tonem głosu. Żądając wyłącznie ode mnie wyjaśnień. Mimo że Marit stała obok, jak zawsze udając przy tym niewiniątko.
- Oczywiście, że nie. Przepraszam, to się więcej nie powtórzy - po raz kolejny w milczeniu znoszę jawną faworyzację i brak sprawiedliwości.
- Mam taką nadzieję - posyła mi ostrzegawcze spojrzenie. - Przy okazji, takie zachowanie raczej nie sprzyja jakimkolwiek przywilejom. O dzisiejszym wcześniejszym wyjściu możesz więc zapomnieć. Chcę też mieć gotową stronę tego sklepu, nad którą pracujesz na już, zrozumiano? - zamieram zszokowana. Nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. W dodatku Marit posyła mi triumfujący uśmieszek. Byłam pewna, że doskonale wiedziała, co robi i sprowokowała mnie tylko po to, aby spróbować zaszkodzić mojej osobie.
- Bardzo proszę to jeszcze raz przemyśleć. Dobrze pani wie, jakie to dla mnie ważne. Obiecuję, że jutro zostanę dłużej. Mogę to robić nawet przez kolejny tydzień, ale dziś muszę wyjść wcześniej - w żadnym wypadku nie mogłam zawieść Sophie.
- Przykro mi, ale nie. Mamy mnóstwo pracy, a czas nas nagli. A to, co masz do załatwienia, na pewno nie jest sprawą życia i śmierci - kręcę z niedowierzaniem głową na tę okrutną bezwzględność. - Wracajcie do pracy! Wszyscy - ostatnie słowa kobieta mówi na tyle głośno, aby usłyszeli ją wszyscy znajdujący się w naszym biurze.


- Nie zrobię tego - mówię z zaskoczeniem nawet dla samej siebie. Zaczynając zbierać swoje rzeczy z zamiarem opuszczenia tego miejsca. Nie licząc się z możliwymi konsekwencjami.
- Jeśli stąd wyjdziesz, Inge. Prawdopodobnie nie będzie powrotu. Nie będę tolerowała takiej niesubordynacji u swoich pracowników. Czy to dla ciebie jasne? - nie waham się ani sekundy, gdy kiwam twierdząco głową. Po czym ku zszokowaniu wszystkich. Biorę swój płaszcz wraz z torebką i po prostu wychodzę. Miałam aktualnie gdzieś, że właśnie zapewne straciłam pracę. Będę martwić się tym później. Zresztą na dłuższą metę i tak nie dałabym rady wytrwać w tak paskudnej atmosferze i z tymi ludźmi. Wystarczająco długo już ich znosiłam.


- Już jestem! Przepraszam za spóźnienie, ale miałam małe zamieszanie w pracy, a potem lekko się tutaj zgubiłam - zdyszana, zajmuję wolne miejsce obok mocno zdenerwowanej i bladej jak ściana Sophie, co wzbudza we mnie spore poczucie zmartwienia. - Gdzie Halvor? - rozglądam się po korytarzu w poszukiwaniu chłopaka.
- Jeszcze nie dotarł. Spotkanie podsumowujące sezon się podobno przeciąga. Wątpię, żeby zdążył - widziałam, że była tym lekko zawiedziona. Jego wsparcie byłoby dla niej teraz nieocenione. - Dobrze, że chociaż ty zdążyłaś. Mam tylko nadzieję, że w pracy nie miałaś z tego powodu żadnego problemu.
- Oczywiście, że nie. Wszystko jest w porządku - uśmiecham się w jej kierunku. Nie mogąc na razie powiedzieć prawdy. Zaczęłaby się tylko niepotrzebnie obwiniać o coś, co na pewno nie było jej winą.


Przez następne minuty czekamy w milczeniu na kolej Sophie. Patrząc, jak kolejne osoby opuszczają gabinet hematologa. Większość wyglądała na wykończonych walką z różnorakimi dolegliwościami. Ich spojrzenia były puste, a na twarzy próżno było szukać, choćby imitacji uśmiechu. Co tylko dodatkowo uświadamiało mi, jak kruche jest ludzkie życie i wzmagało strach o siedzącą obok mnie dziewczynę. Wolałam też nawet nie myśleć, co musiało się aktualnie dziać w głowie Sophie. Przecież te kilkanaście minut spędzonych w gabinecie naprzeciwko miało zdecydować o jej dalszym losie.


- Bardzo cię boli ta ręka? - pytam gdy widzę, jak zaczyna ją lekko masować. Od przyjmowanych zastrzyków była zsiniała niemal do połowy dłoni, co stanowiło kolejny dowód na to, jak bardzo organizm dziewczyny był osłabiony, skoro naczynia krwionośne nie radziły sobie, nawet z wydawać by się mogło niegroźnym codziennym wkłuciem niewielkiej igły.
- Bywało gorzej - mówi w momencie, gdy drzwi od gabinetu się otwierają. Informując tym samym, że nadeszła kolej mojej przyjaciółki.
- Pamiętaj, że nie jesteś z tym sama. Wszystko będzie dobrze - mówię, zanim przekroczy próg pomieszczenia. Samej chcąc w to usilnie wierzyć. To wizyta po prostu musiała przynieść nam dobre wiadomości, w innym przypadku do reszty zwątpię w jakąkolwiek sprawiedliwość na tym świecie.
- Obyś miała rację - słyszę jeszcze, po czym zostaję sama. W przerażającym oczekiwaniu na dalszy los jednej z najważniejszych osób w moim życiu.


- Inge, gdzie jest Sophie? Powiedz, że jeszcze nie weszła - niecałe dwie minuty później. Pojawia się przede mną Halvor.
- Zrobiła to dosłownie przed chwilą - informuję go, co wywołuje w nim wyłącznie dodatkowe poczucie złości na samego siebie.
- Cholerne korki! Obiecałem, że będę przy niej i razem wysłuchamy diagnozy lekarza. Nawet teraz zawiodłem. Znowu jest z tym wszystkim sama - siada obok mnie. Chowając twarz w dłonie z bezsilności. Cała ta sytuacja wyraźnie go przerastała, co wcale zresztą nie mogło dziwić. - Sophie musi wyzdrowieć. Ja nie mogę jej stracić. Bez niej nic nie będzie miało sensu. Dlaczego to właśnie ją musiało to spotkać? - mówi lekko łamiącym się głosem.
- Nie stracisz jej. Nikt z nas nie straci Sophie, bo ona z tego wyjdzie. Musimy w to wierzyć - staram się pocieszyć Halvora, choć sama byłam niemal na granicy wytrzymałości. Ostatnie dni były koszmarne, a trwanie w nieustannej niepewności i przewidywanie możliwych scenariuszy doprowadzało mnie powoli do szaleństwa.


- Dlaczego to tak długo trwa? - patrzę na krążącego w kółko po korytarzu Halvora, samej nie znając odpowiedzi na to pytanie. - Przekazanie dobrych wieści na pewno by tyle nie trwało.
- Tego nie wiemy - staram się go uspokoić. Nie chcąc zakładać najgorszego.
- Ja za to jestem pewien. Oni w życiu jej tutaj nie wyleczą. W takim przypadku, jak ten Sophie trzeba albo cudu, albo naprawdę wybitnych specjalistów. Dwóch takich nawet znalazłem. Jeden jest ze Stanów, a drugi z Niemiec. Obydwaj ratują życia ludziom z podobnymi przypadłościami. Zrobię dlatego wszystko, aby któryś podjął się leczenia Sophie, jeśli jej stan nadal się nie poprawi. Na pewno się nie poddam - doskonale wiedziałam o kim była mowa, bo sama już na pamięć znałam te dwa nazwiska. Umówienie się jednak chociażby tylko na konsultacje z którymkolwiek z nich graniczyło niemal z wygraniem na loterii.


Gdy Sophie po trwającej dla nas wieczność godzinie, opuszcza w końcu gabinet z dłonią pełną nowych recept, wstrzymuję gwałtownie oddech. Czekając ze strachem na poznanie wyników jej ostatnich badań, które miały zaważyć na dalszym życiu. Dziewczyna jednak milczała, a z jej twarzy nie dało się nic wyczytać. Nie rysowały się na niej żadne emocje. Była kompletnie obojętna.


- Sophie, błagam cię. Odezwij się do nas. Co powiedział ci lekarz? - Halvor jako pierwszy przerywa panującą między nami ciszę. Następnie podchodzi do niej, mocno ją do siebie przytulając. Dziewczyna wtula się w niego z całej siły, a po chwili z jej gardła wydobywa się głośny szloch, który nie zwiastował pewnie niczego dobrego. Przez co, ogarnia mnie ogromne poczucie bezradności i smutku.


- Te zastrzyki jakimś cudem naprawdę powstrzymały dalsze niszczenie białych krwinek przez mój organizm, przynajmniej na razie. Mam je dlatego nadal przyjmować, tak samo, jak pozostałe leki. Jeśli następne badania podtrzymają tę tendencję, będzie to jakiś promyk nadziei, że nie dojdzie do najgorszego. W każdej chwili może się to jednak zmienić. Nikt nie może mi zagwarantować, że mój organizm po pewnym czasie nie uodporni się na przyjmowaną substancję i nie zacznie jej odrzucać - oddycham z ogromną ulgą, gdy Sophie w końcu zaczyna mówić. Opanowując swój płacz na całe szczęście wynikający tym razem z olbrzymiej ulgi.
- To przecież wspaniała wiadomość - podchodzę do dziewczyny z radością ją przytulając. Ogromnie się ciesząc, że widmo najgorszego znacznie się dziś od nas oddaliło.
- Wciąż jednak pozostaje kwestia produkcji białych krwinek przez mój szpik. Lekarze będą musieli znaleźć sposób na zmuszenie go do podjęcia dużo wydajniejszej pracy, a do tego bardzo daleka droga. W ostateczności będę potrzebowała przeszczepu szpiku. Przez cały ten czas będę więc tkwić w takim zawieszeniu jak dotychczas. Niczego tak naprawdę nie wiedząc. Na dodatek prawdopodobnie przez resztę życia będę musiała przyjmować leki - tonuje lekko mój i Halvora entuzjazm. Przypominając, że to dopiero początek walki o odzyskanie przez nią zdrowia.
- Sophie, to nieważne ile potrwa twoje leczenie. Liczy się tylko to, że coś w końcu zaczęło działać. Dodając nam olbrzymiej wiary w szczęśliwe zakończenie tego koszmaru - słyszy od swojego narzeczonego, którego w pełni popierałam. - To trzeba jakoś uczcić. Co powiecie więc na kawę i pyszne ciasto? - proponuje. Wzbudzając aprobatę u swojej ukochanej.
- Z wielką przyjemnością - Sophie po raz pierwszy od kilku dobrych dni szeroko się uśmiecha, co było wspaniałym widokiem. Dobrze było widzieć, że nabiera od nowa nadziei, że przed nią wciąż jeszcze bardzo wiele lat życia, których nic nie będzie w stanie jej odebrać.


Późnym wieczorem wracam kompletnie wykończona do swojego mieszkania. Mając zamiar w końcu odespać ostatnie nieprzespane noce poświęcone na pracę, którą dzisiaj nieoczekiwanie straciłam oraz zamartwianie się o stan zdrowia Sophie. Dopiero teraz powoli zaczynało do mnie docierać, co takiego dzisiaj zrobiłam i choć nie żałowałam swojej decyzji, nie miałam pojęcia, gdzie znajdę teraz podobną posadę i z czego będę opłacać rachunki. Skromne oszczędności, które posiadałam na pewno nie starczą mi na zbyt długo.


- Jesteś nareszcie! Myślałem, że się na ciebie już nie doczekam - klucze, które trzymałam w dłoni, upadają z głośnym brzdękiem na podłogę. Byłam zszokowana na widok osoby stojącej przy drzwiach mojego mieszkania.
- Stefan? Co ty tutaj robisz? - nie mogłam wyjść z szoku. Austriak był chyba jedną z ostatnich osób, których mogłabym się tutaj kiedykolwiek spodziewać.
- Uwierzysz, jeśli ci powiem, że postanowiłem spędzić swój krótki urlop w Norwegii? - kręcę przecząco głową z uśmiechem. Zaczynając się cieszyć, że go widzę. Podczas swojego pobytu w Austrii polubiłam go na tyle mocno, że od czasu do czasu brakowało mi rozmów z nim. - Szkoda. Skoro już jednak musisz znać prawdę, to jestem tu, aby z tobą porozmawiać.
- Możemy porozmawiać, ale jeśli nie dotyczy to Michaela - Stefan od razu pochmurnieje, co jasno mi sugeruję, że trafiłam w dziesiątkę. - Przykro mi, ale nie chcę słuchać ani o jego cudownym związku z Lisą, ani o tym, że ubzdurał sobie znalezienie przeze mnie innego faceta. Nasza znajomość to dla mnie absolutnie zamknięty rozdział.
- Ale... - nie pozwalam mu dokończyć. Nie mając zamiaru tym razem ulec.
- Błagam cię, Stefan. Za mną naprawdę fatalne dni. Właśnie straciłam pracę, zdrowie mojej przyjaciółki jest wyjątkowo niepewne, a na dodatek wczoraj naoglądałam się wystarczająco dużo zdjęć Lisy, na których epatuje jej i Michaela szczęściem. Więcej mi naprawdę nie trzeba - mówię, otwierając drzwi od mieszkania. Zapraszając go następnie do środka.
- O czym ty w ogóle mówisz? Jak to straciłaś pracę? Czyje zdrowie jest niepewne i o jakie zdjęcia ci chodzi? - zasypuje mnie pytaniami, na które nie mam przesadnej siły ani ochoty odpowiadać.
- O te zdjęcia i podpis "Znowu Razem", to chyba jednoznaczne, prawda? - podaję mu swój telefon z otwartym profilem Lisy na Instagramie, gdzie znowu widzę jej wspaniałe życie, przytuloną ją do Michaela, spędzającą z nim wspólnie czas, czy bilety na zapewne ich wspólne wakacje. Co przyprawia mnie o kolejną dozę cierpienia. Dobrze wiedziałam, że dziewczyna zrobiła to specjalnie. Najpierw sama zaczęła mnie obserwować, a potem wyraziła zgodę do obserwowania przeze mnie jej prywatnego profilu. Mając tym samym spore pole do popisu. A ja głupia dałam się na to złapać. Musząc teraz zapłacić za swoją niepotrzebną ciekawość.


- To niemożliwe. Michael zapierał się przecież, że nic go z nią nie łączy poza zwykłą znajomością. Nie mógłby okłamywać mnie, aż tak - Stefan wyraźnie nie dowierzał w to, co widzi. Wyglądał też na niedoinformowanego. Co było dla mnie mocno niezrozumiałe. Myślałam, że mówią sobie o wszystkim.
- Więc go zapytaj, skoro temu nie wierzysz. Lisa jednak osobiście mi potwierdziła, że wrócili do siebie - wzruszam ramionami, udając się do kuchni. Wyciągając z lodówki butelkę wina. Musiałam jakoś zagłuszyć emocje, które znowu zaczęły we mnie buzować.
- Nie mogę, bo tak jakby ze sobą nie rozmawiamy. Jakiś czas temu się mocno pokłóciliśmy - ogromnie mnie to zaskakuje. Byli przecież świetnymi przyjaciółmi.
- Przykro mi, naprawdę. Napijesz się ze mną? - pytam, wskazując na butelkę, gdy zaczyna rozglądać się po mieszkaniu.
- Z chęcią. Tych rewelacji nie da się przyjąć na trzeźwo. Co on w ogóle najlepszego wyrabia? - słysząc jego zgodę. Wyciągam z szafki drugi kieliszek i nalewam do niego wina. Następnie mu go podając.


- Przez tę cholerną Lisę zrobił się totalny cyrk. Michael całkowicie postradał przez nią rozum. Inge, musisz mi pomóc uwolnić go od niej. Zanim nie jest za późno - stara się mnie namówić, gdy siadamy na kanapie w salonie.
- Stefan, obydwoje są dorośli i wiedzą, co robią. Nie możemy ingerować w wybory Michaela, choćbyśmy się z nimi kompletnie nie zgadzali. On musi ją po prostu naprawdę kochać - mówię z goryczą. Dolewając sobie wina do kieliszka.
- Bzdura. On kocha ciebie, tylko przez to wszystko, co się stało, po prostu się pogubił. Nadal żałuję, że nie udało się wam ostatnio pogodzić. Było już tak blisko - próbuje mimo wszystko bronić swojego przyjaciela.
- Tak musiało być. Najpierw ja zawaliłam, a potem on. Los od samego początku nam nie sprzyjał. Widocznie miał do tego powód. Czas, aby wszyscy się z tym pogodzili. A skoro Michael jest z Lisą szczęśliwy, to nam nic do tego - nie miałam zamiaru walczyć z Austriaczką, bo i tak byłam skazana na przegraną. - Stefan, po prostu odpuść i zaakceptuj ich związek. W innym przypadku go stracisz.


Nie chcąc dłużej o tym rozmawiać, zmieniam stanowczo temat. Następnie do późnych godzin nocnych, ucinając sobie pogawędki ze Stefanem na zdecydowanie łatwiejsze tematy. Racząc się przy tym sporą ilością alkoholu, który pomaga mi się nareszcie porządnie znaczulić. Towarzystwo Austriaka było też w tym bardzo pomocne. Jego obecność skutecznie poprawiła mi nastrój i pomogła uwolnić się od dołujących myśli.


- Naprawdę tak po prostu wstałaś i wyszłaś? Mina twojej szefowej musiała być bezcenna - wybucha śmiechem, nie mogąc się opanować.
- Poprawka. Już teraz byłej szefowej. Należało się jej. To wstrętne i podłe babsko. Szkoda tylko, że przez swój akt odwagi zostałam na lodzie. Nie wiem z czego będę teraz żyć. Moje życie to totalna katastrofa - piętrzące się problemy zaczynały mnie coraz bardziej przytłaczać.
- Nie martw się. Na pewno szybko coś znajdziesz. Zaraz pewnie będziesz przebierać w ofertach nowej pracy - stara się mnie pocieszyć.


- Nie wiem jak ty, ale ja mam dosyć. Najwyższa pora spać - informuję swojego gościa, gdy oczy same mi się zamykają.
- Mnie też wystarczy - Stefan znajdował się w zdecydowanie lepszym ode mnie stanie, choć opróżniliśmy całe długo zbierane przeze mnie zapasy - Przenocujesz mnie? - pyta niepewnie.
- Jasne. W życiu nie wypuściłabym cię w takim stanie. Muszę ci też jutro pokazać Oslo od zupełnie innej strony, niż je znasz. Szkoda by było zmarnować takiej szansy. Tak więc kanapa jest twoja. Dobranoc - informuję go. Po czym udaję się do swojej sypialni. Zapadając niewiadomo kiedy w głęboki sen.



💟💟💟💟


10.04.2019


- Michi, wstawaj! Nudzi mi się samej - zniecierpliwiony głos stojącej nade mną Lisy, wybudza mnie z przyjemnego snu. Rozpoczynając tym samym przedostatni dzień naszego pobytu na zachwycających na każdym kroku swoim pięknem Malediwach. Od pierwszego momentu byłem pod olbrzymim wrażeniem tego miejsca, które okazało się doskonałe do odpoczynku z daleka od wszystkich i wszystkiego, co chciałem zostawić za sobą. Doskonała pogoda, piaszczyste plaże otoczone lazurową wodą i mnogość spotykanych na każdym kroku atrakcji, pozwalały mi zapomnieć o sprzeczkach ze Stefanem oraz wyprzeć z pamięci wspomnienia z Mistrzostw Świata związane z Inge. Niekiedy bywały już tutaj takie dni, gdy Norweżka bardzo rzadko gościła w moich myślach, a rozczarowanie z powodu tego, że nam nie wyszło, wcale nie było takie przytłaczające jak na początku. Powoli godziłem się z jej wyborami, a złość przeistaczała się w obojętność i zrozumienie. Podejrzewałem, że obecność Lisy przy mnie, miała w tym swój spory udział, ale nie miałem zamiaru narzekać. Zwłaszcza że nabierałem coraz więcej przekonania, że dziewczyna naprawdę się zmieniła, a prestiż czy brylowanie w towarzystwie przestały być dla niej priorytetowe. Czasami żałowałem, że zajęło jej to tak wiele czasu. W końcu kto wie, jak wszystko by się między nami potoczyło, gdyby zdecydowanie szybciej zrozumiała swoje błędy.
- Jeszcze parę minut. Jest strasznie wcześnie. Nie rozumiem, gdzie ci się tak śpieszy - odpowiadam leniwie. Dostrzegając wczesną godzinę na zegarku.
- Nigdzie. Po prostu nie lubię być sama. Skoro jednak nie chcesz wstać, to chociaż się trochę przesuń - bez żadnego skrępowania kładzie się obok mnie. Stykając się ze mną ramieniem i biodrem.
- Wiesz, że masz swoje łóżko? - patrzę sugestywnie na drugą stronę pokoju. Gdzie znajdowała się część dziewczyny.
- Twoje jest wygodniejsze - przysuwa się do mnie jeszcze bliżej. Opierając głowę na moim torsie. Dłonią zaczynając natomiast kreślić jakieś tylko sobie znane szlaczki na moim brzuchu. Co wprawia mnie w lekki dyskomfort. Od czasu do czasu Lisa próbowała się do mnie zbliżyć, ale ja wolałem trzymać ją na dystans. Nie chcąc, aby zaczęła robić sobie jakąś złudną nadzieję odnośnie kształtu naszej dalszej relacji. - Nie spinaj się tak. Trochę więcej luzu. Obydwoje przecież jesteśmy wolni i niekiedy potrzebujemy czułości drugiego człowieka.
- Wolałbym jednak, abyśmy nie przekraczali granicy przyjaźni - odpowiadam stanowczo. Nie mając zamiaru zmieniać zdania w tej kwestii. Nasz związek z Lisą to przeszłość, która nie stanie się ani teraźniejszością, ani przyszłością. Przynajmniej w mojej opinii.
- Zrobił się z ciebie straszny sztywniak, wiesz? Zero w tobie spontaniczności i szaleństwa - przekręca zirytowana oczami. Po czym wstaje z łóżka wyraźnie obrażona i z poczuciem odrzucenia. Zamykając się w łazience. Widocznie Lisa wstała dziś lewą nogą, a ja przywołując ją do porządku, dolałem tylko oliwy do ognia.


Przed południem, gdy Lisa znajduje się w zdecydowanie dużo lepszym humorze niż rano. Opuszczamy hotel, kierując się na plażę, choć nasze plany były zupełnie inne. Mieliśmy się przecież wybrać na zwiedzanie Malé - stolicy tego porozrzucanego po wysepkach państwa. Ustąpiłem jednak dziewczynie, która od samego początku nie miała na to najmniejszej ochoty. Nie chcąc jej po raz kolejny drażnić. Lekko żałowałem, że Lisa od zawsze była tym typem turystki, która należała do grona nastawionych wyłącznie na leniwe wylegiwanie się na plaży niż żądną odkrycia nowych miejsc. W tej kwestii nigdy nie mogliśmy się ze sobą porozumieć, nawet teraz.


Gdy docieramy na miejsce i zaczynam mozolnie rozkładać nasze rzeczy. Zastanawiając, jak spędzić następne godziny i nie umrzeć przy tym z nudów. Mimowolnie spoglądam na Lisę, która po ściągnięciu swojej zwiewnej sukienki. Zostaje jedynie w wyjątkowo skąpym białym bikini, które wcale nie pozostawiało zbyt wielkiego popisu dla wyobraźni. Czego dowodem byli mijający nas mężczyźni, niepotrafiący oderwać wzroku od jej świetnego ciała. Wiedziałem, że towarzysząca mi Austriaczka należała do odważnych i znających swoją wartość kobiet, ale to nawet jak na nią była zdecydowana przesada.


- Jesteś pewna, że to odpowiednie miejsce do noszenia czegoś takiego? Wszyscy się na ciebie gapią - pytam niepewnie, starając samemu nie patrzeć na strategiczne miejsca jej ciała. Nie chcąc przypadkiem zrobić przez to czegoś nieprzemyślanego.
- A gdzie indziej miałabym to robić? Od tego jest plaża, prawda? A jak chcą patrzeć, to niech patrzą. Wyłącznie na to mogą sobie pozwolić. Chyba nie jesteś zazdrosny? - uśmiecha się do mnie niewinnie.
- Oczywiście, że nie - natychmiast zaprzeczam. Co wzbudza jedynie śmiech Lisy.
- Nawet troszeczkę? Ani tyci, tyci? - przybliża się do mnie coraz bardziej, a ja stoję jak zamurowany. Nie rozumiejąc, co się ze mną w ogóle dzieje. Do tej pory uważałem, że jestem już uodporniony na jej wdzięki. Staje w końcu tuż przede mną. I gdy jestem pewien, że za chwilę mnie po prostu pocałuje. Wyciąga jedynie z mojej dłoni okulary przeciwsłoneczne. Po czym kładzie się na rozłożonym wcześniej ręczniku. - Pożyczam, bo swoich zapomniałam - posyła mi kolejny uśmiech. Otrząsam się z chwilowego zamroczenia, biorąc w garść. Nie mogłem przecież stracić nad sobą kontroli, tylko dlatego, że Lisa wyraźnie próbuje stanowczo osłabić moją silną wolę, bawiąc się właśnie w takie gierki, jak przed chwilą.


- Michi, nasmarujesz mi plecy? Chcę skorzystać z ostatniej możliwości opalenia się - od zabawy telefonem, odrywa mnie prośba mojej towarzyszki. Patrzy na mnie wyczekująco, a następnie podaje tubkę kremu z filtrem.
- Niech będzie - zgadzam się niezbyt chętnie. Choć wolałbym nie mieć chwilowo styczności z jej ciałem. Przynajmniej do momentu, gdy nie opadnie panujące między nami napięcie. Klękam jednak obok dziewczyny, zaczynając delikatnie rozprowadzać ochronny krem po jej rozgrzanych od słońca plecach. Co kwituje cichymi pomrukami zadowolenia, na które staram się nie zwracać większej uwagi.
- Jejku, zapomniałam już, jak sprawne masz ręce - mruczy cicho. - Mogłabym tak spędzić cały dzień i nie tylko - odwraca lekko w bok głowę, a nasze spojrzenia się spotykają. Od razu dostrzegam w jej oczach figlarne iskierki, które jasno mi sugerowały, że czekały mnie wyjątkowo wymagające godziny. Lisa widocznie za cel postawiła sobie, że jej ulegnę, a ja z każdą minutą miałem coraz mniej argumentów, aby pozostać obojętnym na te starania.


Wieczorem udajemy się w głąb miasta za wyraźną namową Lisy, która obiecała kupić pamiątki dla swoich bliskich. Przemierzałem więc posłusznie za nią kolejne alejki, przy których rozciągały się niekończące stargany z przeróżnymi rzeczami. Jednak nic nie trafiało w gust dziewczyny.
- To naprawdę jakaś katastrofa. Nie ma tutaj nic, co spodobałoby się moim rodzicom albo siostrze - marudzi z grymasem na twarzy. - Nie mogę też wrócić z pustymi rękoma.
- Daj spokój. Przecież to ma być tylko pamiątka - wzruszam ramionami nie rozumiejąc w czym problem. Gdybym to ja był na miejscu dziewczyny, wybrałbym mnóstwo rzeczy dla swojej rodziny.
- To musi pasować do wnętrza domu. Wiesz, że moja mama jest na tym punkcie strasznie wyczulona - zdawałem sobie z tego świetnie sprawę. Byłem w rodzinnym domu Lisy tylko raz i więcej nie chciałbym tam wracać. To miejsce przypominało jakiś pałac z wyjątkowo wybrednymi władcami. Nie mogłem się dlatego dziwić, że udzieliło się to także ich córce.


Znudzony do granic możliwości poszukiwaniami Lisy. Mimowolnie spoglądam na stragan z biżuterią. Dostrzegając na nim łańcuszek, który zdecydowanie wyróżniał się na tle innych. Zawieszone na nim delikatne serce ze szmaragdem wyglądało wspaniale. To jednak kamień, z którego było wykonane, miał najważniejsze znaczenie. Przypominał mi o Inge, która tak bardzo uwielbiała szmaragdy, a zwłaszcza ich kolor, który był jej ulubionym. Mimowolnie sięgam po łańcuszek, nieoczekiwanie zaczynając ogromnie tęsknić za Inge. Kierowany tym pojawiającym się we mnie nagle uczuciem, kupuję go. Czując, że jedyną godną właścicielką tego naszyjnika mogłaby być właśnie ona. I choć pewnie nigdy go nie otrzyma, to po prostu nie mogłem postąpić inaczej.


- Michael, to dla mnie? - Lisa pyta z ekscytacją, gdy podchodzi bliżej. Mając nadzieję, że postanowiłem zrobić jej prezent.
- Nie. To dla mojej mamy. Wiesz, że ma niedługo urodziny - kłamię na poczekaniu. Chowając pudełeczko z łańcuszkiem do kieszeni.
- Jasne. Rozumiem - odpowiada lekko zawiedziona. Widocznie jej także bardzo się spodobał ten łańcuszek. Nie potrafiłbym jednak uczynić z niej jego właścicielki, choć na pewno wywołałoby to w niej sporo radości.


- Śpisz? - gdy prawie zasypiam, słyszę cichy głos mojej pokojowej współlokatorki.
- Jeszcze nie. Coś cię stało? - zastanawiam się. Lisa w końcu zawsze zasypiała przede mną. Wykończona po całym dniu.
- Nie, tylko nie mogę usnąć. Mogę przyjść do ciebie? - zamykam oczy. Zastanawiając nad odpowiedzią. Nie chcąc, aby znowu doszło do jakiejś niezręcznej sytuacji między nami. - Obiecuję, że nie będę się narzucać - zapewnia.
- W porządku. Chodź - ulegam w końcu. Robiąc jej miejsce.
- Dzięki - słyszę, gdy wsuwa się pod kołdrę. Przez następne minuty leżymy w milczeniu. Jakbyśmy nie wiedzieli jaki temat mamy ze sobą poruszyć. Niespodziewanie w pokoju zaczyna panować wyjątkowo gęsta atmosfera.


- Nadal nie zapomniałeś o tej Norweżce, prawda? - zastyga między nami nieoczekiwane pytanie. - Nawet nie odpowiadaj, bo to oczywiste. To dlatego jesteś zupełnie obojętny na wszystko, co zrobię - mówi z wyraźną goryczą i rozczarowaniem.
- Lisa, tyle razy już o tym rozmawialiśmy. Sama powiedziałaś, że przyjaźń ci wystarcza - kładę niepewnie swoją dłoń na jej. Starając się ją pocieszyć.
- Do niedawna tak myślałam, ale im więcej czasu ze sobą spędzamy tym jest trudniej. Dlaczego nie chcesz, chociaż spróbować? Przecież nie mamy nic do stracenia - splata ze sobą nasze palce. Milczę, choć dobrze znam odpowiedź. W głębi siebie wciąż miałem po prostu nadzieję na powrót Inge. To miłość do niej mnie powstrzymywała przed daniem jeszcze jednej szansy swojej byłej dziewczynie.
- Mamy bardzo wiele do stracenia. Naprawdę chcesz cierpieć, gdy nam znowu nie wyjdzie? - staram się przemówić jej do rozsądku.
- Jestem pewna, że tym razem by się nam udało. Michael, proszę cię - Lisa unosi się lekko na łokciach. Po czym łączy ze sobą nasze usta w gwałtownym pocałunku. Przez kilka sekund walczę sam ze sobą, ale ostatecznie przegrywam, poddając się zmysłowym ustom dziewczyny. Zadowolona ze swojego małego zwycięstwa, pozwala sobie na o wiele więcej, zdecydowanie pogłębiając nasze kolejne pocałunki. W mgnieniu oka dziewczyna znajduje się pode mną, a pożądanie między nami z sekundy na sekundę zaczyna tylko wzrastać. W tym momencie obydwoje naprawdę tego chcieliśmy. Byliśmy tylko my i nic więcej. Lisa ściąga więc ze mnie pośpiesznie koszulkę. Z niecierpliwością oczekując dalszych poczynań z mojej strony. Nie mam zamiaru pozostawać na to dłużnym, dlatego także pozbawiam jej satynowej koszulki na cieniutkich ramiączkach. Po czym zaczynam obdarzać szyję pocałunkami, a moje dłonie podążają zdecydowanie w dół jej ciała. Staram się przypomnieć sobie, gdzie znajdują się jej szczególnie czułe punkty. A każdy mój następny śmiały ruch przyjmuje z rozkoszną przyjemnością.


- Nawet nie masz pojęcia, jak tego potrzebowałam. Nie dałabym rady dłużej czekać. Kocham cię - wyszeptuje pomiędzy kolejnymi, niemal spazmatycznymi westchnieniami. Co natychmiast mnie otrzeźwia. Jej ostatnie słowa podziałały lepiej niż kubeł zimnej wody. Odsuwam się więc gwałtownie od Lisy, siadając na łóżku. To przecież nie miało żadnego sensu. To nie od niej chciałem słyszeć takie wyznania. To nie z nią powinienem tu być.
- Co się stało? - dotyka lekko mojego ramienia zdezorientowana.
- Nie mogę tego zrobić, a nawet nie chcę. Nigdy też nie odpowiedziałbym tym samym na twoje wyznanie, bo to Inge kocham - mówię zgodnie z prawdą. - Już to, co się między nami wydarzyło to stanowczo za dużo. Przepraszam - kręcę głową zły na samego siebie. Znowu pozwoliłem sobie na chwilę słabości, która nie powinna mieć w żadnym wypadku miejsca.
- Jeszcze ją, jak to mówisz kochasz, ale to wkrótce się na pewno zmieni. Obydwoje przecież wiemy, że ona nigdy nie wróci, zwłaszcza że układa sobie życie z innym. Dlatego ja poczekam, ile trzeba. Takie chwile, jak ta przed momentem są doskonałym dowodem, że nie jestem ci obojętna. Kiedyś nadejdzie taki dzień, że uwolnisz się od tamtego uczucia i już nic nie będzie stało nam na przeszkodzie - zakłada na siebie koszulkę. Wstając z łóżka. - Dobranoc. Śpij dobrze - całuje mnie lekko w policzek. Po czym udaje do swojego łóżka. Zostawiając mnie z ponowną burzą myśli w głowie. Sam już nie wiedziałem, czego tak naprawdę chcę, a przede wszystkim kogo. W końcu Lisa miała rację w tym, że nie jest mi tak do końca zupełnie obojętna. Była też na wyciągnięcie ręki, a ponowny związek z nią, to powrót do tego, co znane i stabilne. Dlaczego więc nadal czekałem na coś niemożliwego? W dodatku zupełnie niepewnego. Związek z Lisą byłby tysiąc razy łatwiejszy od tego z Inge, a mimo to i tak, gdybym mógł tylko wybrać. Bez wahania zdecydowałbym się na wspólne życie z Norweżką. Szkoda tylko, że ona nawet przez krótki moment nie chciała tego samego. 

czwartek, 12 marca 2020

Rozdział 20




21.03.2019


Przez następną minutę mam wrażenie, że czas się dla nas zwyczajnie zatrzymał. Niczym muzealny posąg wpatrywałam się bez żadnego ruchu w Sophie, starającą się za wszelką cenę powstrzymać od płaczu i nadchodzącej wielkimi krokami chwili załamania. Doskonale widziałam, jak ogarnia ją poczucie bezsilności i zwątpienia. Ja jednak nie umiałam wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Niemal błagając w myślach, aby to wszystko okazało się wyłącznie złym snem, z którego za kilka sekund się obudzę.


Byłam zbyt zszokowana i przerażona ostatnimi słowami dziewczyny, żeby uwierzyć w prawdziwość toczących się z naszym udziałem wydarzeń. Przecież to nie mogła być prawda! To po prostu nie mogło dziać się naprawdę. Wskazówki zegara mimo mojego usilnego zaprzeczania mknęły jednak naprzód, a ten koszmar trwał nadal. Pozbawiając mnie tym samym resztek złudzeń.


Staram się wziąć głębszy wdech i odepchnąć od siebie zbliżający się atak paniki, który zawsze zjawiał się w wyjątkowo stresujących dla mnie sytuacjach. Przeraźliwie bojąc się poznania szczegółów choroby mojej przyjaciółki, która była dla mnie jak rodzona siostra, obawiając najgorszego. Dobrze przecież wiedziałam, że w rodzinie Sophie podstępna i często bezwzględna Białaczka, która jako pierwsza przyszła mi do głowy, zebrała już spore żniwo. W końcu zarówno jej babcia, jak i mama przegrały walkę właśnie z tym nowotworem. Ona jednak nie mogła być następna. Los nie mógł być, aż tak okrutny. Dziewczyna została i tak wystarczająco przez niego doświadczona.


- Sophie, na co jesteś chora? Błagam, powiedz mi, że to nic poważnego - otrząsam się z szoku dopiero gdy dziewczyna sama pokonuje swój kryzys i bierze się w garść. Zaczynając zbierać porozrzucane po podłodze badania. Wciąż łudziłam się, że to może tylko jakaś niegroźna Anemia, albo inne anomalia przesadnie jej niezagrażające. Do niedawna wyglądała przecież jak okaz zdrowia. Nie mogło jej więc dolegać nic poważnego.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym ci to powiedzieć. Nie chcę cię już jednak dłużej okłamywać. Inge, kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że cierpię na Leukopenie - wypowiada nazwę zupełnie nieznanej mi choroby. Przez co nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, że to jednak nie Białaczka, czy też wręcz przeciwnie. W końcu to mogło okazać się czymś o wiele gorszym od niej. - Najprościej mówiąc mam znaczny niedobór białych krwinek. Akurat w moim przypadku wynika to z tego, że szpik zaczął nagle z nieznanego do tej pory lekarzom powodu, produkować ich stanowczno za mało, a na dodatek organizm samoistnie je niszczy - widząc moją zdezorientowaną minę, zaczyna tłumaczyć, co takiego kryje się za tą nieznaną mi do tej pory chorobą.


- Jak bardzo jest to groźne? Można w ogóle się z tego wyleczyć? - pytam niepewnie, okropnie żałując, że nie mam większego pojęcia o medycynie. To wiele by w tym momencie ułatwiło.
- To zależy od tego, jak bardzo ilość białych krwinek odbiega od przyjętej normy. W większości przypadków osoby cierpiące na Leukopenie nie są nawet tego świadome, ponieważ ma ona charakter jedynie przejściowy, wynikający z jakichś chorób lub infekcji, które przebyli w krótkim odstępie czasu. Gdy zostają one w pełni wyleczone, po jakimś czasie wszystko wraca u nich samoistnie do normy, niekiedy nie wymagają, choćby najmniejszego leczenia. Są jednak nieliczne przypadki jak mój, że organizm niszczy sam siebie. W dodatku buntuje się przeciw jakiejkolwiek pomocy, odrzucając przyjmowane leki. Moje białe krwinki systematycznie przez to giną, a odporność powoli przestaje istnieć - robi krótką pauzę. Opowiadanie o tym wszystkim na pewno było dla niej bardzo trudne. Natomiast ja coraz bardziej obawiałam się końca tego monologu. Nie chcąc usłyszeć, że cokolwiek zagraża życiu Sophie. - Moje wyniki z miesiąca na miesiąc są coraz gorsze. Już teraz znajduję się na granicy Agranulocytozy, co jest niemal wyrokiem skazującym na pożegnanie się prędzej czy później z życiem. Lekarze zaczynają robić się bezradni i na kolejnych wizytach jedynie rozkładają ręce z bezsilności. Nie wiedzą, jak mają mi pomóc, bo nic nie działa. Wciąż zlecają tylko następne badania, z których nic nie wynika. Ostatnio zaczęli podejrzewać u mnie wrodzony zespół Kostmanna, który podobno zaczął dopiero teraz się ujawniać. Ja jednak od początku wiem, że to wszystko ma związek z obciążeniem genetycznym. Po prostu podzielam los mojej rodziny. Mogłam się tego zresztą spodziewać - spuszcza głowę kompletnie wykończona. Ta rozmowa kosztowała ją, zbyt dużo. Za mocno rozdrapywała stare rany i jedynie podsycała strach o przyszłość. Równocześnie była nieunikniona. Sophie musiała to z siebie wyrzucić. Niczego nie dało się w nieskończoność w sobie tłumić. - Jeżeli z dnia na dzień nic się nie zmieni, a leki którymi się codziennie faszeruję oraz dożylne zastrzyki przyjmowane przeze mnie codziennie rano w przychodni, zawierające podobno jakiś innowacyjny lek, które zostały mi ostatnio zlecone. Nie zaczną cudownie działać. Z zerową odpornością stanę się zupełnie bezbronna. Wkrótce zabije mnie więc albo anemia aplastyczna, z której w przeciągu kilku dni rozwinie się ostra białaczka, albo sepsa, którą wywoła, choćby jakiś niegroźny wirus znajdujący się w powietrzu - głos Sophie znowu zaczyna się łamać. Po jej policzkach spływają też pierwsze łzy, których tym razem nie potrafiła powstrzymać. To wszystko było dla niej za trudne do zniesienia. - Inge, ja tak bardzo się boję. Nie chcę umierać. Nie, gdy w końcu naprawdę jestem szczęśliwa. Gdybym zachorowała przed poznaniem Halvora, byłoby mi dużo łatwiej się z tym pogodzić. Wtedy moje życie i tak nie miało większego sensu z całą masą problemów i zagubieniem po stracie rodziców. Ale teraz, niemal rozpaczliwie pragnę żyć. Mam tyle planów, marzeń do zrealizowania. Chcę spędzić z nim następne lata. To nie może się w taki sposób skończyć. Nie chcę się jeszcze żegnać. Dlaczego wszystko, co złe spotyka właśnie mnie? Nade mną chyba naprawdę ciąży jakieś fatum - szlocha, rozklejając się na dobre. Sama też byłam tego bardzo bliska. Ze strachu o to, co może się stać z dziewczyną.
- Nie umrzesz, rozumiesz? Nigdy ci na to nie pozwolimy. Jesteś zbyt silna, aby się poddać. Masz dla kogo walczyć. Dlatego wyzdrowiejesz. Jeszcze wszystko będzie dobrze - nie zastanawiając się zbyt długo. Podchodzę do niej, przytulając mocno do siebie. Nie wyobrażając sobie jej straty. Nie przeżyłabym tego, gdyby nagle jej zabrakło. Ze wszystkich sił próbowałam dodać otuchy Sophie i otoczyć ją jak największym wsparciem. Przynajmniej tyle mogłam dla niej zrobić.


Przez następne minuty pozwalam w milczeniu wypłakać się Sophie. Mając nadzieję, że to choć trochę pomoże ulżyć dziewczynie. I tak ogromnie ją podziwiałam, że była w stanie prowadzić normalne życie ze świadomością swojej choroby. Do tej pory nie dając niczego po sobie poznać. Ja na pewno bym się załamała, a o zwyczajnym funkcjonowaniu nie byłoby najmniejszej mowy.


- Halvor nic nie wie, prawda? - gdy zaczyna się uspokajać, próbuję się upewnić w swoich podejrzeniach. Będąc niemal pewną, że chłopak wciąż pozostaje niczego nieświadomy.
- Kilka już razy próbowałam mu powiedzieć, ale za każdym razem tchórzyłam. Nie potrafiąc mu tego wyznać. Jak mam go niby przygotować na to, że być może niedługo zostanie sam? Na to, że któregoś dnia tak po prostu odejdę? Łamiąc tym samym wszystkie obietnice. Nie mam nawet pojęcia, co zrobić z naszym ślubem - kręci bezradnie głową. - Nikt poza tobą nie wie. Chciałam wam tego zwyczajnie oszczędzić. Dobrze wiedząc, co sama przechodziłam, gdy moja mama zachorowała. Kiedy każdy dzień był przepełniony strachem i powoli gasnącą nadzieją, że z tego wyjdzie. To były najgorsze chwile w moim życiu. Wolałam nie skazywać kogokolwiek z was na przeżywanie czegoś podobnego.
- Sophie, w żadnym wypadku nie powinnaś mierzyć się z tym sama. Od tego nas wszystkich masz, aby właśnie w takich momentach liczyć na nasze pełne wsparcie. Boże, a ja jeszcze męczyłam cię swoimi bzdurnymi problemami, kiedy ty od kilku miesięcy zmagasz się z takim obciążeniem psychicznym. Całkowita idiotka ze mnie - miałam samej sobie za złe, że nie zorientowałam się we wszystkim wcześniej. Naprawdę świetna ze mnie przyjaciółka.
- Przestań. Twoje problemy, wcale nie są bzdurne. Nikogo zresztą nie są - patrzy na mnie ostrzegawczo. Nawet w takiej sytuacji najpierw myślała o innych, a dopiero potem o sobie. Zawsze była w stanie każdemu poświęcić czas. Pozwalając się wygadać i wspólnie szukała jakiegoś rozwiązania problemu. Zapominając przy tym kompletnie o sobie. Mimo że z nas wszystkich, to właśnie ona aktualnie zmagała się z największą przeciwnością losu.


Kiedy udaje się mi, przynajmniej trochę ochłonąć i przyswoić najnowsze rewelacje. Zaparzam nam herbaty, która na razie musiała mi wystarczyć, choć miałam ogromną ochotę na coś o wiele mocniejszego. Co przynajmniej na parę chwil pozwoliłoby mi się uspokoić. Nie mogłam jednak zostawić teraz Sophie, która nadal znajdowała się w nie najlepszym stanie. Trzymając na kolanach Otisa, wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę znajdującą naprzeciwko kanapy. Błądząc myślami daleko stąd.


- Jak w ogóle dowiedziałaś się o tym, że jesteś chora? - pytam, podając jej kubek z parującą herbatą. Chciałam dowiedzieć się wszystkiego od początku do końca. Byłam jej to po prostu winna.
- Zwyczajnie. Na początku listopada z dnia na dzień zaczęłam się coraz gorzej czuć. Byłam ciągle zmęczona, szybko się męczyłam, głowa bolała mnie niemal codziennie. Czasami pojawiały się też poranne nudności. W dodatku miesiączka zaczęła mi się znacznie opóźniać. Pierwszą myślą było oczywiście, że mimo stosownej antykoncepcji, jakimś cudem zaszłam w ciążę. Zrobiłam dlatego test, ale ku mojemu zaskoczeniu wyszedł negatywny. Objawy jednak nie ustępowały. Wolałam więc, aby lekarz potwierdził wynik tego testu. W końcu obydwie wiemy, że od czasu do czasu lubią się mylić. Ginekolog jednak bardzo szybko wykluczył możliwość zostania przeze mnie mamą. Poszłam dlatego do zwykłego internisty, który zlecił podstawowe badania krwi. Niemal natychmiast znajdując w nich przyczynę mojego złego samopoczucia. Na początku miałam się w ogóle niczym nie martwić. Zapewniano mnie, że Leukopenia wynika zapewne z powodu tego zapalenia oskrzeli, którego się nabawiłam jeszcze w październiku, pamiętasz? - kiwam twierdząco głową. Wracając wspomnieniami do tego okresu czasu. - To przez nie miałam mieć ubytek białych krwinek. Lekarze zakładali, że mój organizm wykorzystał je do jego zwalczenia. Za kilka tygodni wszystko miało wrócić do normy, jeśli tylko będę regularnie przyjmować leki, zacznę się zdrowo odżywiać i więcej odpoczywać. Uznałam dlatego, że nie będę nikogo niepotrzebnie niepokoić. Halvorowi zaraz zaczynał się sezon. Nie chciałam, aby przeżywał każdy swój wyjazd i bał się mnie zostawiać samej. Ty za to miałaś sporo pracy i wymagałaś spokoju oraz skupienia na niej, a Therese absolutnie nie powinna się denerwować - zdradza mi powody, dla których ukrywała przed nami swój rzeczywisty stan zdrowia. - Tygodnie zamieniały się jednak w miesiące, a kolejne kontrolne badania wykazały następne ubytki zamiast wzrostu krwinek. Wtedy skończyły się zapewnienia o szybkim wyzdrowieniu, a ja zaczynałam odczuwać coraz bardziej nasilone objawy. Nie umiałam mimo to nikomu wyznać prawdy. Coraz trudniej było mi jednak udawać, że nic się nie dzieje. Wszyscy zaczęli dostrzegać, że coś jest nie tak. Przepraszam, Inge że cię okłamywałam - patrzy na mnie z jawną skruchą.
- To już teraz nieważne - zapewniam ją.
- Za tydzień mam kolejną wizytę u lekarza. Będzie ona decydująca. Jeżeli badania nie wykażą, że tym zastrzykom, po których czuję się naprawdę fatalnie, udało się zastopować niszczenie moich białych krwinek, to będzie definitywny koniec. Szansę na to są jednak bardzo małe - zaciskam mocniej dłonie na kubku. Nie potrafiąc tego przyjąć do świadomości. - Nie wiem, ile czasu mi zostało. Pewnie niewiele. Chcę jednak w pełni go wykorzystać. Do samego końca pragnę żyć normalnie, abyście zapamiętali mnie właśnie taką, a nie ledwie przytomną, leżącą w szpitalnym łóżku i przypiętą do masy króplówek - nie wytrzymuję i zaczynam głośno płakać. Nie radząc sobie z otrzymanymi wiadomościami. To nie miało prawa się tak potoczyć.


- Nigdy więcej tak nie mów. Nie dojdzie do tego, słyszysz? Ty musisz żyć - uderzam z bezsilności dłonią w oparcie kanapy. Przeklinając dosłownie cały świat. - Może powinniśmy poszukać innych lekarzy? Czasami warto zasięgnąć różnych opinii. Coś w końcu musi okazać się skuteczne - desperacko łapię się każdej możliwej myśli.
- Inge, nie popadaj w to samo błędne koło, które towarzyszyło mi podczas choroby mamy. Ja też wtedy myślałam, że znajdę w końcu lekarza, który zna cudowny sposób na wyleczenie. Sama wiesz, jak to się skończyło. Zmarnowałam tylko całą masę pieniędzy, zamiast przeznaczyć je na choćby ostatnie wakacje dla mamy. Na pewno byłaby dużo bardziej szczęśliwa, gdyby mogła zobaczyć jakieś piękne miejsce, a nie być ciąganą po niekończących się gabinetach lekarskich za niemal każdym razem słysząc to samo - Sophie bardzo szybko ostudza mój chwilowy zapał.
- Sugerujesz więc, że mamy się poddać? Nie ma takiej mowy - protestuję. Zmuszę ją do walki, choćby nie wiem co.
- Zaczekajmy ten tydzień. Wtedy wszystko się okaże. Na razie pozostało nam być jedynie dobrej myśli - uśmiecha się słabo w moim kierunku. - Pójdziesz tam ze mną? - prosi nieoczekiwanie.
- Oczywiście, że tak. Jednak ktoś jeszcze powinien tam z nami być. Musisz powiedzieć Halvorowi. On ma prawo wiedzieć - byłam pewna, że wyznanie mu prawdy będzie dla Sophie o wiele trudniejsze niż w moim przypadku.
- Przysięgam, że zrobię to, gdy tylko wróci - zapewnia niechętnie. Czując, że to ostatni dzwonek do tego.
- Uwierzę, jeśli przysięgniesz na mały paluszek - wyciągam w jej kierunku dłoń. Zmuszając do złożenia obietnicy w sposób bardzo często praktykowany przez nas w dzieciństwie. Dobrze wiedząc, że nigdy nie złamałyśmy słowa danego sobie w ten sposób.
- Przysięgam - łączy ze sobą nasze palce. W myślach ogromnie pragnęłam, aby złożyła jeszcze jedną dotyczącą tego, że wyzdrowieje.


- Inge, wiem że jutro pracujesz, ale mogłabyś zostać ze mną? Nie chcę być sama. Nie rozmawiajmy też dziś więcej o moim stanie, proszę - bez żadnego zawahania się zgadzam. W obecnej sytuacji praca była jedną z najmniej ważnych dla mnie rzeczy.
- Nie zostawię cię. Musimy jednak przynajmniej spróbować poprawić sobie ten wieczór - obydwie potrzebowałyśmy odciągnąć swoje myśli od tej paskudnej choroby, która uwzięła się na moją przyjaciółkę.
- Co masz na myśli? - zastanawia się ciekawa mojego pomysłu.
- Zamówmy pizzę i obejrzyjmy coś, co poprawi nam humor. Choćby nasze ulubione komedie. Na dziś dosyć już tych dramatów - proponuję. Mając nadzieję, że się zgodzi.
- Z wielką przyjemnością. Pod warunkiem, że nie zamówimy Hawajskiej, którą tak uwielbiasz - krzywi się na samo wspomnienie o tym cudownym dla mnie przysmaku.
- Sophie, przecież ona smakuje obłędnie. Jak możesz jej nie lubić. Ten ananas w połączeniu z szynką jest genialny - od zawsze mnie ogromnie dziwiło, że nie pokochała tego smaku.
- Lepiej powiedz, jak ty możesz jeść to niezjadliwe ohydztwo - przekomarzamy się jeszcze przez chwilę. Ostatecznie decydując się zamówić dwie osobne pizze. Jeśli coś mogło poprawić mi nastrój, to jedynie włoski specjał z ogromną ilością sera i ananasa.


- Skoro mam już dziś wieczór szczerości, to jest jeszcze jedna rzecz, do której muszę ci się przyznać - niemal w połowie filmu, słyszę niepewny głos Sophie.
- Co to takiego? - odrywam wzrok od telewizora. Spoglądając na przyjaciółkę z wyczekiwaniem.
- Przed zawodami w Oslo. Wraz z Halvorem zdecydowaliśmy, że damy twój adres Stefanowi, który ogromnie na to nalegał. Potem on przekazał go Michaelowi - po raz nie wiem już, który w ciągu ostatnich godzin, ogarnia mnie ogromny szok. W życiu bym się tego nie spodziewała. - Chcieliśmy, abyście się pogodzili. To dlatego przeciągałam tak długo twój pobyt w restauracji w tamten piątek. Mając nadzieję, że Michael dotrze pod twoje mieszkanie pierwszy i nie będziesz mogła wymigać się od rozmowy z nim. Plan się jednak nie udał. Co gorsza, Michael zobaczył cię z Malcolmem, zakładając że teraz to z nim się spotykasz. Ogromnie się przez to wściekł. Nie chcąc mieć z tobą więcej nic wspólnego. Od razu kazałam Halvorowi to wyjaśnić, gdy Stefan o wszystkim mu następnego dnia opowiedział, ale Michael nawet nie dał mu dojść do słowa. Tak samo zresztą, jak Stefanowi. Uparł się podobno na amen. A teraz jeszcze pojawiła się ta Lisa. Jest mi strasznie głupio, że tak namieszaliśmy. Nie potrzebnie się wtrącaliśmy - miałam wrażenie, że to wszystko jest jakimś kiepskim żartem. Zrozumiałam też, że wcale nie miałam wtedy żadnych przewidzeń. W sekundę ogarnia mnie przez to ogromna złość.
- Co za skończony głupek! Przecież ja tylko lekko przytuliłam Malcolma. Ślepy był, czy co? Skoro jednak ma o mnie takie zdanie, to proszę bardzo. Niech sobie będzie z Lisą, bo i tak to o nią mu cały czas chodziło. Nigdy o niej tak naprawdę nie zapomniał - oburzam się. Gdybym miała w tym momencie przed sobą Michaela, chyba bym mu coś zrobiła. Naprawdę tak trudno było mu do nas podejść i to wyjaśnić? Zamiast znowu myśleć, że wszystko wie lepiej. Jego pochopne wyciąganie wniosków było niezwykle irytujące.
- Inge, powinnaś to z nim mimo wszystko wyjaśnić. Kto wie, może nie jest jeszcze za późno. Dobrze wiesz, że tylko ciebie posłucha - Sophie stara się mnie namówić.
- Ani mi się śni. Nie mam zresztą, po co tego robić. Nie dość, że nie ma do mnie za grosz zaufania, to jeszcze związał się znowu z Lisą - upieram się przy swoim. Czując, że nie miałam z Austriaczką większych szans. To ją Michael kochał, a nie mnie. Jak mylnie przez krótki okres czasu sądził.
- Nie unoś się niepotrzebną dumą. Dlaczego chcesz zmarnować taką niepowtarzalną szansę na prawdziwą miłość? Proszę cię, zawalcz o swoje szczęście. Musisz ułożyć sobie życie. Nie mogę pozwolić, abyś została sama - patrzę na Sophie z grymasem. Będąc zła, że znowu zakłada swoje szybkie odejścia z tego świata.
- Nie zostanę sama, bo przynajmniej ty zawsze będziesz przy mnie i nie chcę słyszeć, że będzie inaczej - ucinam temat. Biorąc kolejny kawałek pizzy. Swoją relację z Michaelem uważałam za zakończoną. Nawet jeśli było to niezwykle bolesne. Poza tym miałam obecnie o wiele większe zmartwienia.


Tej nocy patrząc na spokojnie śpiącą przyjaciółkę. Po raz pierwszy od bardzo dawna zaczynam się modlić. Usilnie prosząc o odzyskanie przez nią zdrowia. Mimo że nigdy nie byłam przesadnie religijna, czułam iż w najbliższym czasie będzie potrzebna nam każda pomoc, choćby ta najbardziej niezbadana, a ja miałam zamiar chwycić się każdej dostępnej możliwości. Walcząc o życie Sophie do upadłego.


💟💟💟💟

24.03.2019


Nie pamiętałem, abym kiedykolwiek tak bardzo cieszył się z zakończenia sezonu. Najczęściej odczuwałem z tego powodu spory żal i pustkę. Przez kilka następnych dni nie umiejąc znaleźć sobie miejsca. Tym razem było jednak zupełnie na odwrót. Ostatnie tygodnie na tyle mocno dały mi w kość, że zbliżające się chwile wytchnienia przyjąłem z upragnioną radością. Musiałem w spokoju poważnie przemyśleć pewne rzeczy, do innych natomiast zdecydowanie nabrać dystansu. Nadszedł najwyższy czas ruszyć ze swoim życiem naprzód i przestać rozpamiętywać to, co złe. Chciałem też w końcu zapomnieć o Inge. Z każdym dniem osiągnięcie tego celu było na całe szczęście coraz łatwiejsze. Powoli tęsknota za dziewczyną stawała się mniejsza. Zacierały się też wspomnienia naszych wspólnie spędzonych chwil. Zaczynałem godzić się z tym, że nigdy nie będziemy już razem, a moje uczucie do niej pozostanie nieodwzajemnione. 



Patrzę przed siebie, ignorując panujący dookoła mnie gwar bawiących się osób. Corocznej tradycji znowu stało się zadość. Cała karuzela Pucharu Świata wspólnie świętowała zakończenie sezonu we wspaniałej atmosferze. Ja jednak nie potrafiłem, dać się porwać wirowi zabawy z powodu braku towarzystwa najlepszego przyjaciela, który od niepamiętnych lat był moim kompanem w takich momentach, jak obecny. Zawsze razem świętowaliśmy bez względu na wszystko. Po raz pierwszy nasza własna tradycja została zerwana, a Stefan nie odezwał się do mnie słowem od ponad tygodnia. Rezygnując nawet z bycia ze mną w jednym pokoju, co przecież do tej pory nigdy się nie zdarzyło. Cała drużyna, wciąż pozostawała z tego powodu w niemałym szoku. Nasza przyjaźń jeszcze nigdy nie była w takim kryzysie. Wiedziałem, że to ja zawaliłem i dlatego miałem zamiar jako pierwszy wyciągnąć rękę na zgodę z nadzieją, że mi wybaczy i wszystko między nami wróci znowu do normy. Uważałem, że aktualnie były do tego wyjątkowo sprzyjające okoliczności. Postanowiłem więc skorzystać z tej okazji do naprawienia naszych stosunków. 


- Stefan, możemy przez chwilę porozmawiać? - odrywam go od rozmowy z Gregorem. Z nadzieją, że się zgodzi. 
- A mamy o czym? - odpowiada mi nieprzyjemnie. Nie kwapiąc się do wstania z zajmowanego miejsca. - Poza tym jestem zajęty. Nie widzisz? 
- Pięć minut cię chyba nie zbawi. Proszę cię - nalegam. Będąc mocno zaskoczony jego opryskliwością. Przecież on się tak nigdy nie zachowywał. Gdzie podziało się jego przyjazne nastawienie do wszystkich?


- Dobrze, ale masz się streszczać - ze sporą niechęcią odchodzi ze mną na bok. Patrząc ponaglająco na moją osobę. - Chciałeś rozmawiać, to mów. Czas ci ucieka. 
- Stefan, dlaczego jesteś taki nieprzyjemny? Przepraszam, że cię okłamywałem w związku z Lisą, ale to chyba nie jest powód, aby zrywać naszą przyjaźń - staram się na niego wpłynąć i zakończyć ten niepotrzebny konflikt. 
- Michael, powiedz szczerze. Do czego ja ci w ogóle jestem potrzebny? Przecież wspaniała przyjaciółka Lisa zawsze ci pomoże. To jej się zwierzasz i to ją o wszystkim informujesz. To ona cię rzekomo najlepiej wspiera. Ja tylko przeszkadzam i wtrącam w nie swoje sprawy. Dziwne, że nie wziąłeś jej tutaj ze sobą. Kto teraz udzieli ci oparcia, którego tak bardzo potrzebujesz? - ironizuje. Nie zamierzając mi odpuścić. Był po prostu nieprzejednany. 
- Dobrze wiesz, że to nieprawda. Lisa nigdy nie zastąpi mi ciebie. Nikt tego nie zrobi - zapewniam go. 
- Czyżby? Mimo wszystko ostatnio wybrałeś ją. W dodatku mnie przy tym okłamując. Czy ty naprawdę myślisz, że chcę dla ciebie źle? Nie widzisz, o co jej chodzi? - kręci z niedowierzaniem głową. 
- Teraz to ty przesadzasz. Co złego jest w tym, że od czasu do czasu z nią porozmawiam, albo spotkam? Przecież to nie ma nic wspólnego z nami. Mogę przyjaźnić się z tobą i równocześnie utrzymywać relację z Lisą. Przecież nie każę wam spędzać ze sobą wspólnego czasu. W czym więc problem? - wzruszam ramionami. Powoli zmęczony całą tą absurdalną sytuacją. 
- Może w tym, że ona zrobi wszystko, aby znowu do ciebie wrócić i wykorzystać? To dlatego próbuje nas usilnie ze sobą skłócić. Popatrz, nawet się jej to udało. Lisa chce cię od siebie uzależnić, rozumiesz? - Stefan był o tym wprost przekonany. 
- Zdecydowanie dramatyzujesz. Jasno wyznaczyłem jej granice, a ona je zaakceptowała - wybucha śmiechem na moje słowa. 
- Ty jej chyba w ogóle nie znasz albo już tak cię omotała. To podła manipulantka w dodatku wyjątkowo przebiegła. Posunie się do wszystkiego, aby osiągnąć swój cel, którym jesteś aktualnie ty - mówił to tak, jakby przekonał się o tym na własnej skórze. 
- Tak? Ciekawe skąd masz taką pewność. Osobiście tego doświadczyłeś? Dobrze wiem, że coś przede mną ukrywasz. Coś, o czym wie tylko Lisa. Mówisz o szczerości, więc zacznij od siebie - chciałem nareszcie poznać prawdę. Mając dość tych niedomówień i insynuacji Lisy. 
- Nie wiem, co ta wariatka znowu wymyśliła. Gratuluję jednak, że jej wierzysz - odpowiada mi nerwowo, co ostatecznie go zdradza. 
- Kłamiesz. Widzę to po tobie. Coś jest na rzeczy - byłem o tym przekonany. O co tylko mogło chodzić? Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. 
- Skoro tak, dlaczego Lisa nie chce powiedzieć ci, o co tak naprawdę jej chodzi? Może sama ma o wiele więcej do stracenia niż rzekome pogrążenie mnie. Nie pomyślałeś o tym? - Stefan wymija mnie ze złością. - Pięć minut minęło. Rozmowa skończona - odwraca się jeszcze do mnie. Po czym odchodzi. Zostawiając mnie z mnóstwem pytań w głowie. Wiedziałem już też, że naprawienie naszych relacji będzie kosztowało mnie ogrom trudu. Stefan tym razem na pewno nie da się tak łatwo przebłagać. 



26.03.2019




Głośne pukanie do drzwi mojego mieszkania. Odrywa mnie od oglądania niezbyt interesującego filmu. Zaskoczony, że ktoś postanowił złożyć mi wizytę. Udaję się w ich kierunku. Zauważając Lisę stojącą na progu. 
- Jak zawsze nie zamykasz drzwi na klucz. Zobaczysz, że kiedyś cię w końcu okradną - wita się ze mną z szerokim uśmiechem. 
- Byliśmy na dzisiaj umówieni? - zastanawiam się. Nie przypominając sobie czegoś takiego. Chciałem w końcu spędzić ten dzień w samotności. 
- Nie. Po prostu pomyślałam, że wpadnę. Zaprosisz mnie? - pyta z lekkim zawahaniem. 
- Wejdź - przepuszczam Lisę. I tak w sumie nie miałem żadnych planów na ten wieczór. - Napijesz się czegoś? - proponuję uprzejmie. 
- Na razie dziękuję. Powiedz mi lepiej, czy zaplanowałeś już swoje wakacje? - zaskakują mnie jej słowa. Nie rozumiałem, w czym rzecz. Co ona miała do tego. 
- Nie myślałem jeszcze o tym. Jakoś nie było okazji - odpowiadam Lisie zgodnie z prawdą. 
- To się świetnie składa. Może moglibyśmy więc spędzić je razem? Co powiesz na siedem dni w moim towarzystwie na Malediwach? Zawsze chciałam się tam wybrać. Michi, proszę. Zgódź się. Będzie wspaniale - namawia mnie entuzjastycznie. 
- Sam nie wiem. Muszę się nad tym poważnie zastanowić - to nie była decyzja, którą podejmowało się w sekundę. W rzeczywistości sam nie wiedziałem, gdzie chciałbym się w ogóle wybrać. 
- Daj spokój. Nad czym tutaj się zastanawiać? Potrzebujesz wakacji, a czy może być coś lepszego niż odpoczynek w moim towarzystwie? Wiesz, że zadbam o ciebie, jak nikt inny - nadal mnie zachęca, a ja zaczynam coraz bardziej skłaniać się ku jej propozycji. Przecież wspólne wakacje nie są niczym złym. Przynajmniej będę miał towarzystwo. A skoro Lisa ostatnio była jedyną osobą, na którą mogłem liczyć. Nie miałem chyba innego wyjścia niż na to po prostu przystać.