28.03.2019
Zupełnie nie potrafiąc się skupić na zleconej mi pracy. Z poczuciem irytacji zrzucam na pasek komputera program ze wciąż niedokończonym jeszcze projektem strony, jakiegoś mającego niedługo swoje otwarcie sklepu. Po raz chyba tysięczny w ciągu ostatniego tygodnia, zaczynając szukać w internecie jakichś informacji o chorobie Sophie. Niemal codziennie poszukiwałam wszelkich możliwych sposobów leczenia, lekarzy zajmujących się właśnie tą przypadłością, a zwłaszcza podobnych przypadków do tego przyjaciółki. Za wszelką cenę próbując znaleźć coś, co doda przede wszystkim Sophie wiary w to, że wyzdrowieje.
Każdego dnia wszyscy próbowaliśmy natchnąć w nią optymizmu i dodać siły do dalszej walki. Starałam się przy tym poświęcać jej, jak najwięcej czasu i odciągać myśli od stanu zdrowia, czy przede wszystkim dzisiejszej wizyty u lekarza. Zmuszałam ją do snucia przyszłościowych planów i nie pozwalałam na pesymistyczne rozmyślania. Wierząc w to, że pozytywne nastawienie pomoże jej organizmowi wygrać walkę z samym sobą. Byłam też pewna, że jeśli Sophie nie odzyska nadziei na swoje wyleczenie, nawet najdoskonalsze metody leczenia na nic się nie zdadzą, a do tego nikt z osób, dla których była ważna w żadnym wypadku nie chciałby dopuścić.
Dopijam swoją kawę, z lekkim zdenerwowaniem spoglądając na zegarek. Wiedziałam, że najpóźniej za pół godziny będę musiała stąd wyjść, jeśli chciałam zdążyć do szpitala, gdzie umówiłam się z Sophie. Moja przełożona wciąż jednak nie wydała mi zgody na wcześniejsze wyjście, choć poprosiłam ją o to z samego rana. Dobrze wiedziała, jak bardzo mi na tym zależało. Mimo to wolała zwlekać, przyprawiając mnie o dodatkowe nerwy, jakbym nie miała ich w ostatnich dniach wystarczająco.
- Widzę, że świetnie się bawisz w godzinach pracy - niespodziewane pojawienie się przy mnie Marit, sprawia że nie zdążam zamknąć przeglądarki internetowej. Byłam dlatego pewna, że mi nie odpuści. Ona nie przepuściłaby przecież żadnej okazji do poużywania sobie na kimś.
- Tak się składa, że mam akurat przerwę. Jakbyś nie widziała, to gdy wszyscy inni się na nią udali ja pracowałam - chciałam w ten sposób, jak najwięcej nadrobić, aby z czystym sumieniem wyjść wcześniej. - Poza tym wątpię, aby ktokolwiek inny miał tutaj ostatnio zlecanych więcej obowiązków ode mnie. A do tej pory wywiązałam się z każdego.
- Oczywiście. Wiecznie zapracowana Inge. Znowu robisz z siebie męczennicę? - Marit próbowała po raz kolejny wyprowadzić mnie z równowagi, co skutecznie się jej powoli udawało. Ta dziewczyna irytowała mnie samym swoim istnieniem.
- Kiedy ty w końcu się ode mnie odczepisz, co? Wiecznie masz jakieś "ale" do wszystkich. Naprawdę uważasz, że jesteś od nas w czymś lepsza? Wyprowadzę cię więc z błędu, bo nie byłaś, nie jesteś i nigdy nie będziesz. Nie z takim podejściem i brakiem szacunku do kogokolwiek - nie wytrzymuję i podnoszę głos. - Mam serdecznie dosyć, że próbujesz nami pomiatać, choć zajmujesz dokładnie takie samo stanowisko jak my. Przestań dlatego w końcu uważać się za kogoś, kim nie jesteś - wygarniam co nieco Marit.
- Co tu się dzieje?! - na moje nieszczęście pojawia się przy nas nasza szefowa. Patrząc na mnie z niemałą irytacją. - Inge, uważasz że nasze biuro, to odpowiednie miejsce do kłótni? - pyta ostrym tonem głosu. Żądając wyłącznie ode mnie wyjaśnień. Mimo że Marit stała obok, jak zawsze udając przy tym niewiniątko.
- Oczywiście, że nie. Przepraszam, to się więcej nie powtórzy - po raz kolejny w milczeniu znoszę jawną faworyzację i brak sprawiedliwości.
- Mam taką nadzieję - posyła mi ostrzegawcze spojrzenie. - Przy okazji, takie zachowanie raczej nie sprzyja jakimkolwiek przywilejom. O dzisiejszym wcześniejszym wyjściu możesz więc zapomnieć. Chcę też mieć gotową stronę tego sklepu, nad którą pracujesz na już, zrozumiano? - zamieram zszokowana. Nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. W dodatku Marit posyła mi triumfujący uśmieszek. Byłam pewna, że doskonale wiedziała, co robi i sprowokowała mnie tylko po to, aby spróbować zaszkodzić mojej osobie.
- Bardzo proszę to jeszcze raz przemyśleć. Dobrze pani wie, jakie to dla mnie ważne. Obiecuję, że jutro zostanę dłużej. Mogę to robić nawet przez kolejny tydzień, ale dziś muszę wyjść wcześniej - w żadnym wypadku nie mogłam zawieść Sophie.
- Przykro mi, ale nie. Mamy mnóstwo pracy, a czas nas nagli. A to, co masz do załatwienia, na pewno nie jest sprawą życia i śmierci - kręcę z niedowierzaniem głową na tę okrutną bezwzględność. - Wracajcie do pracy! Wszyscy - ostatnie słowa kobieta mówi na tyle głośno, aby usłyszeli ją wszyscy znajdujący się w naszym biurze.
- Nie zrobię tego - mówię z zaskoczeniem nawet dla samej siebie. Zaczynając zbierać swoje rzeczy z zamiarem opuszczenia tego miejsca. Nie licząc się z możliwymi konsekwencjami.
- Jeśli stąd wyjdziesz, Inge. Prawdopodobnie nie będzie powrotu. Nie będę tolerowała takiej niesubordynacji u swoich pracowników. Czy to dla ciebie jasne? - nie waham się ani sekundy, gdy kiwam twierdząco głową. Po czym ku zszokowaniu wszystkich. Biorę swój płaszcz wraz z torebką i po prostu wychodzę. Miałam aktualnie gdzieś, że właśnie zapewne straciłam pracę. Będę martwić się tym później. Zresztą na dłuższą metę i tak nie dałabym rady wytrwać w tak paskudnej atmosferze i z tymi ludźmi. Wystarczająco długo już ich znosiłam.
- Już jestem! Przepraszam za spóźnienie, ale miałam małe zamieszanie w pracy, a potem lekko się tutaj zgubiłam - zdyszana, zajmuję wolne miejsce obok mocno zdenerwowanej i bladej jak ściana Sophie, co wzbudza we mnie spore poczucie zmartwienia. - Gdzie Halvor? - rozglądam się po korytarzu w poszukiwaniu chłopaka.
- Jeszcze nie dotarł. Spotkanie podsumowujące sezon się podobno przeciąga. Wątpię, żeby zdążył - widziałam, że była tym lekko zawiedziona. Jego wsparcie byłoby dla niej teraz nieocenione. - Dobrze, że chociaż ty zdążyłaś. Mam tylko nadzieję, że w pracy nie miałaś z tego powodu żadnego problemu.
- Oczywiście, że nie. Wszystko jest w porządku - uśmiecham się w jej kierunku. Nie mogąc na razie powiedzieć prawdy. Zaczęłaby się tylko niepotrzebnie obwiniać o coś, co na pewno nie było jej winą.
Przez następne minuty czekamy w milczeniu na kolej Sophie. Patrząc, jak kolejne osoby opuszczają gabinet hematologa. Większość wyglądała na wykończonych walką z różnorakimi dolegliwościami. Ich spojrzenia były puste, a na twarzy próżno było szukać, choćby imitacji uśmiechu. Co tylko dodatkowo uświadamiało mi, jak kruche jest ludzkie życie i wzmagało strach o siedzącą obok mnie dziewczynę. Wolałam też nawet nie myśleć, co musiało się aktualnie dziać w głowie Sophie. Przecież te kilkanaście minut spędzonych w gabinecie naprzeciwko miało zdecydować o jej dalszym losie.
- Bardzo cię boli ta ręka? - pytam gdy widzę, jak zaczyna ją lekko masować. Od przyjmowanych zastrzyków była zsiniała niemal do połowy dłoni, co stanowiło kolejny dowód na to, jak bardzo organizm dziewczyny był osłabiony, skoro naczynia krwionośne nie radziły sobie, nawet z wydawać by się mogło niegroźnym codziennym wkłuciem niewielkiej igły.
- Bywało gorzej - mówi w momencie, gdy drzwi od gabinetu się otwierają. Informując tym samym, że nadeszła kolej mojej przyjaciółki.
- Pamiętaj, że nie jesteś z tym sama. Wszystko będzie dobrze - mówię, zanim przekroczy próg pomieszczenia. Samej chcąc w to usilnie wierzyć. To wizyta po prostu musiała przynieść nam dobre wiadomości, w innym przypadku do reszty zwątpię w jakąkolwiek sprawiedliwość na tym świecie.
- Obyś miała rację - słyszę jeszcze, po czym zostaję sama. W przerażającym oczekiwaniu na dalszy los jednej z najważniejszych osób w moim życiu.
- Inge, gdzie jest Sophie? Powiedz, że jeszcze nie weszła - niecałe dwie minuty później. Pojawia się przede mną Halvor.
- Zrobiła to dosłownie przed chwilą - informuję go, co wywołuje w nim wyłącznie dodatkowe poczucie złości na samego siebie.
- Cholerne korki! Obiecałem, że będę przy niej i razem wysłuchamy diagnozy lekarza. Nawet teraz zawiodłem. Znowu jest z tym wszystkim sama - siada obok mnie. Chowając twarz w dłonie z bezsilności. Cała ta sytuacja wyraźnie go przerastała, co wcale zresztą nie mogło dziwić. - Sophie musi wyzdrowieć. Ja nie mogę jej stracić. Bez niej nic nie będzie miało sensu. Dlaczego to właśnie ją musiało to spotkać? - mówi lekko łamiącym się głosem.
- Nie stracisz jej. Nikt z nas nie straci Sophie, bo ona z tego wyjdzie. Musimy w to wierzyć - staram się pocieszyć Halvora, choć sama byłam niemal na granicy wytrzymałości. Ostatnie dni były koszmarne, a trwanie w nieustannej niepewności i przewidywanie możliwych scenariuszy doprowadzało mnie powoli do szaleństwa.
- Dlaczego to tak długo trwa? - patrzę na krążącego w kółko po korytarzu Halvora, samej nie znając odpowiedzi na to pytanie. - Przekazanie dobrych wieści na pewno by tyle nie trwało.
- Tego nie wiemy - staram się go uspokoić. Nie chcąc zakładać najgorszego.
- Ja za to jestem pewien. Oni w życiu jej tutaj nie wyleczą. W takim przypadku, jak ten Sophie trzeba albo cudu, albo naprawdę wybitnych specjalistów. Dwóch takich nawet znalazłem. Jeden jest ze Stanów, a drugi z Niemiec. Obydwaj ratują życia ludziom z podobnymi przypadłościami. Zrobię dlatego wszystko, aby któryś podjął się leczenia Sophie, jeśli jej stan nadal się nie poprawi. Na pewno się nie poddam - doskonale wiedziałam o kim była mowa, bo sama już na pamięć znałam te dwa nazwiska. Umówienie się jednak chociażby tylko na konsultacje z którymkolwiek z nich graniczyło niemal z wygraniem na loterii.
Gdy Sophie po trwającej dla nas wieczność godzinie, opuszcza w końcu gabinet z dłonią pełną nowych recept, wstrzymuję gwałtownie oddech. Czekając ze strachem na poznanie wyników jej ostatnich badań, które miały zaważyć na dalszym życiu. Dziewczyna jednak milczała, a z jej twarzy nie dało się nic wyczytać. Nie rysowały się na niej żadne emocje. Była kompletnie obojętna.
- Sophie, błagam cię. Odezwij się do nas. Co powiedział ci lekarz? - Halvor jako pierwszy przerywa panującą między nami ciszę. Następnie podchodzi do niej, mocno ją do siebie przytulając. Dziewczyna wtula się w niego z całej siły, a po chwili z jej gardła wydobywa się głośny szloch, który nie zwiastował pewnie niczego dobrego. Przez co, ogarnia mnie ogromne poczucie bezradności i smutku.
- Te zastrzyki jakimś cudem naprawdę powstrzymały dalsze niszczenie białych krwinek przez mój organizm, przynajmniej na razie. Mam je dlatego nadal przyjmować, tak samo, jak pozostałe leki. Jeśli następne badania podtrzymają tę tendencję, będzie to jakiś promyk nadziei, że nie dojdzie do najgorszego. W każdej chwili może się to jednak zmienić. Nikt nie może mi zagwarantować, że mój organizm po pewnym czasie nie uodporni się na przyjmowaną substancję i nie zacznie jej odrzucać - oddycham z ogromną ulgą, gdy Sophie w końcu zaczyna mówić. Opanowując swój płacz na całe szczęście wynikający tym razem z olbrzymiej ulgi.
- To przecież wspaniała wiadomość - podchodzę do dziewczyny z radością ją przytulając. Ogromnie się ciesząc, że widmo najgorszego znacznie się dziś od nas oddaliło.
- Wciąż jednak pozostaje kwestia produkcji białych krwinek przez mój szpik. Lekarze będą musieli znaleźć sposób na zmuszenie go do podjęcia dużo wydajniejszej pracy, a do tego bardzo daleka droga. W ostateczności będę potrzebowała przeszczepu szpiku. Przez cały ten czas będę więc tkwić w takim zawieszeniu jak dotychczas. Niczego tak naprawdę nie wiedząc. Na dodatek prawdopodobnie przez resztę życia będę musiała przyjmować leki - tonuje lekko mój i Halvora entuzjazm. Przypominając, że to dopiero początek walki o odzyskanie przez nią zdrowia.
- Sophie, to nieważne ile potrwa twoje leczenie. Liczy się tylko to, że coś w końcu zaczęło działać. Dodając nam olbrzymiej wiary w szczęśliwe zakończenie tego koszmaru - słyszy od swojego narzeczonego, którego w pełni popierałam. - To trzeba jakoś uczcić. Co powiecie więc na kawę i pyszne ciasto? - proponuje. Wzbudzając aprobatę u swojej ukochanej.
- Z wielką przyjemnością - Sophie po raz pierwszy od kilku dobrych dni szeroko się uśmiecha, co było wspaniałym widokiem. Dobrze było widzieć, że nabiera od nowa nadziei, że przed nią wciąż jeszcze bardzo wiele lat życia, których nic nie będzie w stanie jej odebrać.
Późnym wieczorem wracam kompletnie wykończona do swojego mieszkania. Mając zamiar w końcu odespać ostatnie nieprzespane noce poświęcone na pracę, którą dzisiaj nieoczekiwanie straciłam oraz zamartwianie się o stan zdrowia Sophie. Dopiero teraz powoli zaczynało do mnie docierać, co takiego dzisiaj zrobiłam i choć nie żałowałam swojej decyzji, nie miałam pojęcia, gdzie znajdę teraz podobną posadę i z czego będę opłacać rachunki. Skromne oszczędności, które posiadałam na pewno nie starczą mi na zbyt długo.
- Jesteś nareszcie! Myślałem, że się na ciebie już nie doczekam - klucze, które trzymałam w dłoni, upadają z głośnym brzdękiem na podłogę. Byłam zszokowana na widok osoby stojącej przy drzwiach mojego mieszkania.
- Stefan? Co ty tutaj robisz? - nie mogłam wyjść z szoku. Austriak był chyba jedną z ostatnich osób, których mogłabym się tutaj kiedykolwiek spodziewać.
- Uwierzysz, jeśli ci powiem, że postanowiłem spędzić swój krótki urlop w Norwegii? - kręcę przecząco głową z uśmiechem. Zaczynając się cieszyć, że go widzę. Podczas swojego pobytu w Austrii polubiłam go na tyle mocno, że od czasu do czasu brakowało mi rozmów z nim. - Szkoda. Skoro już jednak musisz znać prawdę, to jestem tu, aby z tobą porozmawiać.
- Możemy porozmawiać, ale jeśli nie dotyczy to Michaela - Stefan od razu pochmurnieje, co jasno mi sugeruję, że trafiłam w dziesiątkę. - Przykro mi, ale nie chcę słuchać ani o jego cudownym związku z Lisą, ani o tym, że ubzdurał sobie znalezienie przeze mnie innego faceta. Nasza znajomość to dla mnie absolutnie zamknięty rozdział.
- Ale... - nie pozwalam mu dokończyć. Nie mając zamiaru tym razem ulec.
- Błagam cię, Stefan. Za mną naprawdę fatalne dni. Właśnie straciłam pracę, zdrowie mojej przyjaciółki jest wyjątkowo niepewne, a na dodatek wczoraj naoglądałam się wystarczająco dużo zdjęć Lisy, na których epatuje jej i Michaela szczęściem. Więcej mi naprawdę nie trzeba - mówię, otwierając drzwi od mieszkania. Zapraszając go następnie do środka.
- O czym ty w ogóle mówisz? Jak to straciłaś pracę? Czyje zdrowie jest niepewne i o jakie zdjęcia ci chodzi? - zasypuje mnie pytaniami, na które nie mam przesadnej siły ani ochoty odpowiadać.
- O te zdjęcia i podpis "Znowu Razem", to chyba jednoznaczne, prawda? - podaję mu swój telefon z otwartym profilem Lisy na Instagramie, gdzie znowu widzę jej wspaniałe życie, przytuloną ją do Michaela, spędzającą z nim wspólnie czas, czy bilety na zapewne ich wspólne wakacje. Co przyprawia mnie o kolejną dozę cierpienia. Dobrze wiedziałam, że dziewczyna zrobiła to specjalnie. Najpierw sama zaczęła mnie obserwować, a potem wyraziła zgodę do obserwowania przeze mnie jej prywatnego profilu. Mając tym samym spore pole do popisu. A ja głupia dałam się na to złapać. Musząc teraz zapłacić za swoją niepotrzebną ciekawość.
- To niemożliwe. Michael zapierał się przecież, że nic go z nią nie łączy poza zwykłą znajomością. Nie mógłby okłamywać mnie, aż tak - Stefan wyraźnie nie dowierzał w to, co widzi. Wyglądał też na niedoinformowanego. Co było dla mnie mocno niezrozumiałe. Myślałam, że mówią sobie o wszystkim.
- Więc go zapytaj, skoro temu nie wierzysz. Lisa jednak osobiście mi potwierdziła, że wrócili do siebie - wzruszam ramionami, udając się do kuchni. Wyciągając z lodówki butelkę wina. Musiałam jakoś zagłuszyć emocje, które znowu zaczęły we mnie buzować.
- Nie mogę, bo tak jakby ze sobą nie rozmawiamy. Jakiś czas temu się mocno pokłóciliśmy - ogromnie mnie to zaskakuje. Byli przecież świetnymi przyjaciółmi.
- Przykro mi, naprawdę. Napijesz się ze mną? - pytam, wskazując na butelkę, gdy zaczyna rozglądać się po mieszkaniu.
- Z chęcią. Tych rewelacji nie da się przyjąć na trzeźwo. Co on w ogóle najlepszego wyrabia? - słysząc jego zgodę. Wyciągam z szafki drugi kieliszek i nalewam do niego wina. Następnie mu go podając.
- Przez tę cholerną Lisę zrobił się totalny cyrk. Michael całkowicie postradał przez nią rozum. Inge, musisz mi pomóc uwolnić go od niej. Zanim nie jest za późno - stara się mnie namówić, gdy siadamy na kanapie w salonie.
- Stefan, obydwoje są dorośli i wiedzą, co robią. Nie możemy ingerować w wybory Michaela, choćbyśmy się z nimi kompletnie nie zgadzali. On musi ją po prostu naprawdę kochać - mówię z goryczą. Dolewając sobie wina do kieliszka.
- Bzdura. On kocha ciebie, tylko przez to wszystko, co się stało, po prostu się pogubił. Nadal żałuję, że nie udało się wam ostatnio pogodzić. Było już tak blisko - próbuje mimo wszystko bronić swojego przyjaciela.
- Tak musiało być. Najpierw ja zawaliłam, a potem on. Los od samego początku nam nie sprzyjał. Widocznie miał do tego powód. Czas, aby wszyscy się z tym pogodzili. A skoro Michael jest z Lisą szczęśliwy, to nam nic do tego - nie miałam zamiaru walczyć z Austriaczką, bo i tak byłam skazana na przegraną. - Stefan, po prostu odpuść i zaakceptuj ich związek. W innym przypadku go stracisz.
Nie chcąc dłużej o tym rozmawiać, zmieniam stanowczo temat. Następnie do późnych godzin nocnych, ucinając sobie pogawędki ze Stefanem na zdecydowanie łatwiejsze tematy. Racząc się przy tym sporą ilością alkoholu, który pomaga mi się nareszcie porządnie znaczulić. Towarzystwo Austriaka było też w tym bardzo pomocne. Jego obecność skutecznie poprawiła mi nastrój i pomogła uwolnić się od dołujących myśli.
- Naprawdę tak po prostu wstałaś i wyszłaś? Mina twojej szefowej musiała być bezcenna - wybucha śmiechem, nie mogąc się opanować.
- Poprawka. Już teraz byłej szefowej. Należało się jej. To wstrętne i podłe babsko. Szkoda tylko, że przez swój akt odwagi zostałam na lodzie. Nie wiem z czego będę teraz żyć. Moje życie to totalna katastrofa - piętrzące się problemy zaczynały mnie coraz bardziej przytłaczać.
- Nie martw się. Na pewno szybko coś znajdziesz. Zaraz pewnie będziesz przebierać w ofertach nowej pracy - stara się mnie pocieszyć.
- Nie wiem jak ty, ale ja mam dosyć. Najwyższa pora spać - informuję swojego gościa, gdy oczy same mi się zamykają.
- Mnie też wystarczy - Stefan znajdował się w zdecydowanie lepszym ode mnie stanie, choć opróżniliśmy całe długo zbierane przeze mnie zapasy - Przenocujesz mnie? - pyta niepewnie.
- Jasne. W życiu nie wypuściłabym cię w takim stanie. Muszę ci też jutro pokazać Oslo od zupełnie innej strony, niż je znasz. Szkoda by było zmarnować takiej szansy. Tak więc kanapa jest twoja. Dobranoc - informuję go. Po czym udaję się do swojej sypialni. Zapadając niewiadomo kiedy w głęboki sen.
Każdego dnia wszyscy próbowaliśmy natchnąć w nią optymizmu i dodać siły do dalszej walki. Starałam się przy tym poświęcać jej, jak najwięcej czasu i odciągać myśli od stanu zdrowia, czy przede wszystkim dzisiejszej wizyty u lekarza. Zmuszałam ją do snucia przyszłościowych planów i nie pozwalałam na pesymistyczne rozmyślania. Wierząc w to, że pozytywne nastawienie pomoże jej organizmowi wygrać walkę z samym sobą. Byłam też pewna, że jeśli Sophie nie odzyska nadziei na swoje wyleczenie, nawet najdoskonalsze metody leczenia na nic się nie zdadzą, a do tego nikt z osób, dla których była ważna w żadnym wypadku nie chciałby dopuścić.
Dopijam swoją kawę, z lekkim zdenerwowaniem spoglądając na zegarek. Wiedziałam, że najpóźniej za pół godziny będę musiała stąd wyjść, jeśli chciałam zdążyć do szpitala, gdzie umówiłam się z Sophie. Moja przełożona wciąż jednak nie wydała mi zgody na wcześniejsze wyjście, choć poprosiłam ją o to z samego rana. Dobrze wiedziała, jak bardzo mi na tym zależało. Mimo to wolała zwlekać, przyprawiając mnie o dodatkowe nerwy, jakbym nie miała ich w ostatnich dniach wystarczająco.
- Widzę, że świetnie się bawisz w godzinach pracy - niespodziewane pojawienie się przy mnie Marit, sprawia że nie zdążam zamknąć przeglądarki internetowej. Byłam dlatego pewna, że mi nie odpuści. Ona nie przepuściłaby przecież żadnej okazji do poużywania sobie na kimś.
- Tak się składa, że mam akurat przerwę. Jakbyś nie widziała, to gdy wszyscy inni się na nią udali ja pracowałam - chciałam w ten sposób, jak najwięcej nadrobić, aby z czystym sumieniem wyjść wcześniej. - Poza tym wątpię, aby ktokolwiek inny miał tutaj ostatnio zlecanych więcej obowiązków ode mnie. A do tej pory wywiązałam się z każdego.
- Oczywiście. Wiecznie zapracowana Inge. Znowu robisz z siebie męczennicę? - Marit próbowała po raz kolejny wyprowadzić mnie z równowagi, co skutecznie się jej powoli udawało. Ta dziewczyna irytowała mnie samym swoim istnieniem.
- Kiedy ty w końcu się ode mnie odczepisz, co? Wiecznie masz jakieś "ale" do wszystkich. Naprawdę uważasz, że jesteś od nas w czymś lepsza? Wyprowadzę cię więc z błędu, bo nie byłaś, nie jesteś i nigdy nie będziesz. Nie z takim podejściem i brakiem szacunku do kogokolwiek - nie wytrzymuję i podnoszę głos. - Mam serdecznie dosyć, że próbujesz nami pomiatać, choć zajmujesz dokładnie takie samo stanowisko jak my. Przestań dlatego w końcu uważać się za kogoś, kim nie jesteś - wygarniam co nieco Marit.
- Co tu się dzieje?! - na moje nieszczęście pojawia się przy nas nasza szefowa. Patrząc na mnie z niemałą irytacją. - Inge, uważasz że nasze biuro, to odpowiednie miejsce do kłótni? - pyta ostrym tonem głosu. Żądając wyłącznie ode mnie wyjaśnień. Mimo że Marit stała obok, jak zawsze udając przy tym niewiniątko.
- Oczywiście, że nie. Przepraszam, to się więcej nie powtórzy - po raz kolejny w milczeniu znoszę jawną faworyzację i brak sprawiedliwości.
- Mam taką nadzieję - posyła mi ostrzegawcze spojrzenie. - Przy okazji, takie zachowanie raczej nie sprzyja jakimkolwiek przywilejom. O dzisiejszym wcześniejszym wyjściu możesz więc zapomnieć. Chcę też mieć gotową stronę tego sklepu, nad którą pracujesz na już, zrozumiano? - zamieram zszokowana. Nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. W dodatku Marit posyła mi triumfujący uśmieszek. Byłam pewna, że doskonale wiedziała, co robi i sprowokowała mnie tylko po to, aby spróbować zaszkodzić mojej osobie.
- Bardzo proszę to jeszcze raz przemyśleć. Dobrze pani wie, jakie to dla mnie ważne. Obiecuję, że jutro zostanę dłużej. Mogę to robić nawet przez kolejny tydzień, ale dziś muszę wyjść wcześniej - w żadnym wypadku nie mogłam zawieść Sophie.
- Przykro mi, ale nie. Mamy mnóstwo pracy, a czas nas nagli. A to, co masz do załatwienia, na pewno nie jest sprawą życia i śmierci - kręcę z niedowierzaniem głową na tę okrutną bezwzględność. - Wracajcie do pracy! Wszyscy - ostatnie słowa kobieta mówi na tyle głośno, aby usłyszeli ją wszyscy znajdujący się w naszym biurze.
- Nie zrobię tego - mówię z zaskoczeniem nawet dla samej siebie. Zaczynając zbierać swoje rzeczy z zamiarem opuszczenia tego miejsca. Nie licząc się z możliwymi konsekwencjami.
- Jeśli stąd wyjdziesz, Inge. Prawdopodobnie nie będzie powrotu. Nie będę tolerowała takiej niesubordynacji u swoich pracowników. Czy to dla ciebie jasne? - nie waham się ani sekundy, gdy kiwam twierdząco głową. Po czym ku zszokowaniu wszystkich. Biorę swój płaszcz wraz z torebką i po prostu wychodzę. Miałam aktualnie gdzieś, że właśnie zapewne straciłam pracę. Będę martwić się tym później. Zresztą na dłuższą metę i tak nie dałabym rady wytrwać w tak paskudnej atmosferze i z tymi ludźmi. Wystarczająco długo już ich znosiłam.
- Już jestem! Przepraszam za spóźnienie, ale miałam małe zamieszanie w pracy, a potem lekko się tutaj zgubiłam - zdyszana, zajmuję wolne miejsce obok mocno zdenerwowanej i bladej jak ściana Sophie, co wzbudza we mnie spore poczucie zmartwienia. - Gdzie Halvor? - rozglądam się po korytarzu w poszukiwaniu chłopaka.
- Jeszcze nie dotarł. Spotkanie podsumowujące sezon się podobno przeciąga. Wątpię, żeby zdążył - widziałam, że była tym lekko zawiedziona. Jego wsparcie byłoby dla niej teraz nieocenione. - Dobrze, że chociaż ty zdążyłaś. Mam tylko nadzieję, że w pracy nie miałaś z tego powodu żadnego problemu.
- Oczywiście, że nie. Wszystko jest w porządku - uśmiecham się w jej kierunku. Nie mogąc na razie powiedzieć prawdy. Zaczęłaby się tylko niepotrzebnie obwiniać o coś, co na pewno nie było jej winą.
Przez następne minuty czekamy w milczeniu na kolej Sophie. Patrząc, jak kolejne osoby opuszczają gabinet hematologa. Większość wyglądała na wykończonych walką z różnorakimi dolegliwościami. Ich spojrzenia były puste, a na twarzy próżno było szukać, choćby imitacji uśmiechu. Co tylko dodatkowo uświadamiało mi, jak kruche jest ludzkie życie i wzmagało strach o siedzącą obok mnie dziewczynę. Wolałam też nawet nie myśleć, co musiało się aktualnie dziać w głowie Sophie. Przecież te kilkanaście minut spędzonych w gabinecie naprzeciwko miało zdecydować o jej dalszym losie.
- Bardzo cię boli ta ręka? - pytam gdy widzę, jak zaczyna ją lekko masować. Od przyjmowanych zastrzyków była zsiniała niemal do połowy dłoni, co stanowiło kolejny dowód na to, jak bardzo organizm dziewczyny był osłabiony, skoro naczynia krwionośne nie radziły sobie, nawet z wydawać by się mogło niegroźnym codziennym wkłuciem niewielkiej igły.
- Bywało gorzej - mówi w momencie, gdy drzwi od gabinetu się otwierają. Informując tym samym, że nadeszła kolej mojej przyjaciółki.
- Pamiętaj, że nie jesteś z tym sama. Wszystko będzie dobrze - mówię, zanim przekroczy próg pomieszczenia. Samej chcąc w to usilnie wierzyć. To wizyta po prostu musiała przynieść nam dobre wiadomości, w innym przypadku do reszty zwątpię w jakąkolwiek sprawiedliwość na tym świecie.
- Obyś miała rację - słyszę jeszcze, po czym zostaję sama. W przerażającym oczekiwaniu na dalszy los jednej z najważniejszych osób w moim życiu.
- Inge, gdzie jest Sophie? Powiedz, że jeszcze nie weszła - niecałe dwie minuty później. Pojawia się przede mną Halvor.
- Zrobiła to dosłownie przed chwilą - informuję go, co wywołuje w nim wyłącznie dodatkowe poczucie złości na samego siebie.
- Cholerne korki! Obiecałem, że będę przy niej i razem wysłuchamy diagnozy lekarza. Nawet teraz zawiodłem. Znowu jest z tym wszystkim sama - siada obok mnie. Chowając twarz w dłonie z bezsilności. Cała ta sytuacja wyraźnie go przerastała, co wcale zresztą nie mogło dziwić. - Sophie musi wyzdrowieć. Ja nie mogę jej stracić. Bez niej nic nie będzie miało sensu. Dlaczego to właśnie ją musiało to spotkać? - mówi lekko łamiącym się głosem.
- Nie stracisz jej. Nikt z nas nie straci Sophie, bo ona z tego wyjdzie. Musimy w to wierzyć - staram się pocieszyć Halvora, choć sama byłam niemal na granicy wytrzymałości. Ostatnie dni były koszmarne, a trwanie w nieustannej niepewności i przewidywanie możliwych scenariuszy doprowadzało mnie powoli do szaleństwa.
- Dlaczego to tak długo trwa? - patrzę na krążącego w kółko po korytarzu Halvora, samej nie znając odpowiedzi na to pytanie. - Przekazanie dobrych wieści na pewno by tyle nie trwało.
- Tego nie wiemy - staram się go uspokoić. Nie chcąc zakładać najgorszego.
- Ja za to jestem pewien. Oni w życiu jej tutaj nie wyleczą. W takim przypadku, jak ten Sophie trzeba albo cudu, albo naprawdę wybitnych specjalistów. Dwóch takich nawet znalazłem. Jeden jest ze Stanów, a drugi z Niemiec. Obydwaj ratują życia ludziom z podobnymi przypadłościami. Zrobię dlatego wszystko, aby któryś podjął się leczenia Sophie, jeśli jej stan nadal się nie poprawi. Na pewno się nie poddam - doskonale wiedziałam o kim była mowa, bo sama już na pamięć znałam te dwa nazwiska. Umówienie się jednak chociażby tylko na konsultacje z którymkolwiek z nich graniczyło niemal z wygraniem na loterii.
Gdy Sophie po trwającej dla nas wieczność godzinie, opuszcza w końcu gabinet z dłonią pełną nowych recept, wstrzymuję gwałtownie oddech. Czekając ze strachem na poznanie wyników jej ostatnich badań, które miały zaważyć na dalszym życiu. Dziewczyna jednak milczała, a z jej twarzy nie dało się nic wyczytać. Nie rysowały się na niej żadne emocje. Była kompletnie obojętna.
- Sophie, błagam cię. Odezwij się do nas. Co powiedział ci lekarz? - Halvor jako pierwszy przerywa panującą między nami ciszę. Następnie podchodzi do niej, mocno ją do siebie przytulając. Dziewczyna wtula się w niego z całej siły, a po chwili z jej gardła wydobywa się głośny szloch, który nie zwiastował pewnie niczego dobrego. Przez co, ogarnia mnie ogromne poczucie bezradności i smutku.
- Te zastrzyki jakimś cudem naprawdę powstrzymały dalsze niszczenie białych krwinek przez mój organizm, przynajmniej na razie. Mam je dlatego nadal przyjmować, tak samo, jak pozostałe leki. Jeśli następne badania podtrzymają tę tendencję, będzie to jakiś promyk nadziei, że nie dojdzie do najgorszego. W każdej chwili może się to jednak zmienić. Nikt nie może mi zagwarantować, że mój organizm po pewnym czasie nie uodporni się na przyjmowaną substancję i nie zacznie jej odrzucać - oddycham z ogromną ulgą, gdy Sophie w końcu zaczyna mówić. Opanowując swój płacz na całe szczęście wynikający tym razem z olbrzymiej ulgi.
- To przecież wspaniała wiadomość - podchodzę do dziewczyny z radością ją przytulając. Ogromnie się ciesząc, że widmo najgorszego znacznie się dziś od nas oddaliło.
- Wciąż jednak pozostaje kwestia produkcji białych krwinek przez mój szpik. Lekarze będą musieli znaleźć sposób na zmuszenie go do podjęcia dużo wydajniejszej pracy, a do tego bardzo daleka droga. W ostateczności będę potrzebowała przeszczepu szpiku. Przez cały ten czas będę więc tkwić w takim zawieszeniu jak dotychczas. Niczego tak naprawdę nie wiedząc. Na dodatek prawdopodobnie przez resztę życia będę musiała przyjmować leki - tonuje lekko mój i Halvora entuzjazm. Przypominając, że to dopiero początek walki o odzyskanie przez nią zdrowia.
- Sophie, to nieważne ile potrwa twoje leczenie. Liczy się tylko to, że coś w końcu zaczęło działać. Dodając nam olbrzymiej wiary w szczęśliwe zakończenie tego koszmaru - słyszy od swojego narzeczonego, którego w pełni popierałam. - To trzeba jakoś uczcić. Co powiecie więc na kawę i pyszne ciasto? - proponuje. Wzbudzając aprobatę u swojej ukochanej.
- Z wielką przyjemnością - Sophie po raz pierwszy od kilku dobrych dni szeroko się uśmiecha, co było wspaniałym widokiem. Dobrze było widzieć, że nabiera od nowa nadziei, że przed nią wciąż jeszcze bardzo wiele lat życia, których nic nie będzie w stanie jej odebrać.
Późnym wieczorem wracam kompletnie wykończona do swojego mieszkania. Mając zamiar w końcu odespać ostatnie nieprzespane noce poświęcone na pracę, którą dzisiaj nieoczekiwanie straciłam oraz zamartwianie się o stan zdrowia Sophie. Dopiero teraz powoli zaczynało do mnie docierać, co takiego dzisiaj zrobiłam i choć nie żałowałam swojej decyzji, nie miałam pojęcia, gdzie znajdę teraz podobną posadę i z czego będę opłacać rachunki. Skromne oszczędności, które posiadałam na pewno nie starczą mi na zbyt długo.
- Jesteś nareszcie! Myślałem, że się na ciebie już nie doczekam - klucze, które trzymałam w dłoni, upadają z głośnym brzdękiem na podłogę. Byłam zszokowana na widok osoby stojącej przy drzwiach mojego mieszkania.
- Stefan? Co ty tutaj robisz? - nie mogłam wyjść z szoku. Austriak był chyba jedną z ostatnich osób, których mogłabym się tutaj kiedykolwiek spodziewać.
- Uwierzysz, jeśli ci powiem, że postanowiłem spędzić swój krótki urlop w Norwegii? - kręcę przecząco głową z uśmiechem. Zaczynając się cieszyć, że go widzę. Podczas swojego pobytu w Austrii polubiłam go na tyle mocno, że od czasu do czasu brakowało mi rozmów z nim. - Szkoda. Skoro już jednak musisz znać prawdę, to jestem tu, aby z tobą porozmawiać.
- Możemy porozmawiać, ale jeśli nie dotyczy to Michaela - Stefan od razu pochmurnieje, co jasno mi sugeruję, że trafiłam w dziesiątkę. - Przykro mi, ale nie chcę słuchać ani o jego cudownym związku z Lisą, ani o tym, że ubzdurał sobie znalezienie przeze mnie innego faceta. Nasza znajomość to dla mnie absolutnie zamknięty rozdział.
- Ale... - nie pozwalam mu dokończyć. Nie mając zamiaru tym razem ulec.
- Błagam cię, Stefan. Za mną naprawdę fatalne dni. Właśnie straciłam pracę, zdrowie mojej przyjaciółki jest wyjątkowo niepewne, a na dodatek wczoraj naoglądałam się wystarczająco dużo zdjęć Lisy, na których epatuje jej i Michaela szczęściem. Więcej mi naprawdę nie trzeba - mówię, otwierając drzwi od mieszkania. Zapraszając go następnie do środka.
- O czym ty w ogóle mówisz? Jak to straciłaś pracę? Czyje zdrowie jest niepewne i o jakie zdjęcia ci chodzi? - zasypuje mnie pytaniami, na które nie mam przesadnej siły ani ochoty odpowiadać.
- O te zdjęcia i podpis "Znowu Razem", to chyba jednoznaczne, prawda? - podaję mu swój telefon z otwartym profilem Lisy na Instagramie, gdzie znowu widzę jej wspaniałe życie, przytuloną ją do Michaela, spędzającą z nim wspólnie czas, czy bilety na zapewne ich wspólne wakacje. Co przyprawia mnie o kolejną dozę cierpienia. Dobrze wiedziałam, że dziewczyna zrobiła to specjalnie. Najpierw sama zaczęła mnie obserwować, a potem wyraziła zgodę do obserwowania przeze mnie jej prywatnego profilu. Mając tym samym spore pole do popisu. A ja głupia dałam się na to złapać. Musząc teraz zapłacić za swoją niepotrzebną ciekawość.
- To niemożliwe. Michael zapierał się przecież, że nic go z nią nie łączy poza zwykłą znajomością. Nie mógłby okłamywać mnie, aż tak - Stefan wyraźnie nie dowierzał w to, co widzi. Wyglądał też na niedoinformowanego. Co było dla mnie mocno niezrozumiałe. Myślałam, że mówią sobie o wszystkim.
- Więc go zapytaj, skoro temu nie wierzysz. Lisa jednak osobiście mi potwierdziła, że wrócili do siebie - wzruszam ramionami, udając się do kuchni. Wyciągając z lodówki butelkę wina. Musiałam jakoś zagłuszyć emocje, które znowu zaczęły we mnie buzować.
- Nie mogę, bo tak jakby ze sobą nie rozmawiamy. Jakiś czas temu się mocno pokłóciliśmy - ogromnie mnie to zaskakuje. Byli przecież świetnymi przyjaciółmi.
- Przykro mi, naprawdę. Napijesz się ze mną? - pytam, wskazując na butelkę, gdy zaczyna rozglądać się po mieszkaniu.
- Z chęcią. Tych rewelacji nie da się przyjąć na trzeźwo. Co on w ogóle najlepszego wyrabia? - słysząc jego zgodę. Wyciągam z szafki drugi kieliszek i nalewam do niego wina. Następnie mu go podając.
- Przez tę cholerną Lisę zrobił się totalny cyrk. Michael całkowicie postradał przez nią rozum. Inge, musisz mi pomóc uwolnić go od niej. Zanim nie jest za późno - stara się mnie namówić, gdy siadamy na kanapie w salonie.
- Stefan, obydwoje są dorośli i wiedzą, co robią. Nie możemy ingerować w wybory Michaela, choćbyśmy się z nimi kompletnie nie zgadzali. On musi ją po prostu naprawdę kochać - mówię z goryczą. Dolewając sobie wina do kieliszka.
- Bzdura. On kocha ciebie, tylko przez to wszystko, co się stało, po prostu się pogubił. Nadal żałuję, że nie udało się wam ostatnio pogodzić. Było już tak blisko - próbuje mimo wszystko bronić swojego przyjaciela.
- Tak musiało być. Najpierw ja zawaliłam, a potem on. Los od samego początku nam nie sprzyjał. Widocznie miał do tego powód. Czas, aby wszyscy się z tym pogodzili. A skoro Michael jest z Lisą szczęśliwy, to nam nic do tego - nie miałam zamiaru walczyć z Austriaczką, bo i tak byłam skazana na przegraną. - Stefan, po prostu odpuść i zaakceptuj ich związek. W innym przypadku go stracisz.
Nie chcąc dłużej o tym rozmawiać, zmieniam stanowczo temat. Następnie do późnych godzin nocnych, ucinając sobie pogawędki ze Stefanem na zdecydowanie łatwiejsze tematy. Racząc się przy tym sporą ilością alkoholu, który pomaga mi się nareszcie porządnie znaczulić. Towarzystwo Austriaka było też w tym bardzo pomocne. Jego obecność skutecznie poprawiła mi nastrój i pomogła uwolnić się od dołujących myśli.
- Naprawdę tak po prostu wstałaś i wyszłaś? Mina twojej szefowej musiała być bezcenna - wybucha śmiechem, nie mogąc się opanować.
- Poprawka. Już teraz byłej szefowej. Należało się jej. To wstrętne i podłe babsko. Szkoda tylko, że przez swój akt odwagi zostałam na lodzie. Nie wiem z czego będę teraz żyć. Moje życie to totalna katastrofa - piętrzące się problemy zaczynały mnie coraz bardziej przytłaczać.
- Nie martw się. Na pewno szybko coś znajdziesz. Zaraz pewnie będziesz przebierać w ofertach nowej pracy - stara się mnie pocieszyć.
- Nie wiem jak ty, ale ja mam dosyć. Najwyższa pora spać - informuję swojego gościa, gdy oczy same mi się zamykają.
- Mnie też wystarczy - Stefan znajdował się w zdecydowanie lepszym ode mnie stanie, choć opróżniliśmy całe długo zbierane przeze mnie zapasy - Przenocujesz mnie? - pyta niepewnie.
- Jasne. W życiu nie wypuściłabym cię w takim stanie. Muszę ci też jutro pokazać Oslo od zupełnie innej strony, niż je znasz. Szkoda by było zmarnować takiej szansy. Tak więc kanapa jest twoja. Dobranoc - informuję go. Po czym udaję się do swojej sypialni. Zapadając niewiadomo kiedy w głęboki sen.
💟💟💟💟
10.04.2019
- Michi, wstawaj! Nudzi mi się samej - zniecierpliwiony głos stojącej nade mną Lisy, wybudza mnie z przyjemnego snu. Rozpoczynając tym samym przedostatni dzień naszego pobytu na zachwycających na każdym kroku swoim pięknem Malediwach. Od pierwszego momentu byłem pod olbrzymim wrażeniem tego miejsca, które okazało się doskonałe do odpoczynku z daleka od wszystkich i wszystkiego, co chciałem zostawić za sobą. Doskonała pogoda, piaszczyste plaże otoczone lazurową wodą i mnogość spotykanych na każdym kroku atrakcji, pozwalały mi zapomnieć o sprzeczkach ze Stefanem oraz wyprzeć z pamięci wspomnienia z Mistrzostw Świata związane z Inge. Niekiedy bywały już tutaj takie dni, gdy Norweżka bardzo rzadko gościła w moich myślach, a rozczarowanie z powodu tego, że nam nie wyszło, wcale nie było takie przytłaczające jak na początku. Powoli godziłem się z jej wyborami, a złość przeistaczała się w obojętność i zrozumienie. Podejrzewałem, że obecność Lisy przy mnie, miała w tym swój spory udział, ale nie miałem zamiaru narzekać. Zwłaszcza że nabierałem coraz więcej przekonania, że dziewczyna naprawdę się zmieniła, a prestiż czy brylowanie w towarzystwie przestały być dla niej priorytetowe. Czasami żałowałem, że zajęło jej to tak wiele czasu. W końcu kto wie, jak wszystko by się między nami potoczyło, gdyby zdecydowanie szybciej zrozumiała swoje błędy.
- Jeszcze parę minut. Jest strasznie wcześnie. Nie rozumiem, gdzie ci się tak śpieszy - odpowiadam leniwie. Dostrzegając wczesną godzinę na zegarku.
- Nigdzie. Po prostu nie lubię być sama. Skoro jednak nie chcesz wstać, to chociaż się trochę przesuń - bez żadnego skrępowania kładzie się obok mnie. Stykając się ze mną ramieniem i biodrem.
- Wiesz, że masz swoje łóżko? - patrzę sugestywnie na drugą stronę pokoju. Gdzie znajdowała się część dziewczyny.
- Twoje jest wygodniejsze - przysuwa się do mnie jeszcze bliżej. Opierając głowę na moim torsie. Dłonią zaczynając natomiast kreślić jakieś tylko sobie znane szlaczki na moim brzuchu. Co wprawia mnie w lekki dyskomfort. Od czasu do czasu Lisa próbowała się do mnie zbliżyć, ale ja wolałem trzymać ją na dystans. Nie chcąc, aby zaczęła robić sobie jakąś złudną nadzieję odnośnie kształtu naszej dalszej relacji. - Nie spinaj się tak. Trochę więcej luzu. Obydwoje przecież jesteśmy wolni i niekiedy potrzebujemy czułości drugiego człowieka.
- Wolałbym jednak, abyśmy nie przekraczali granicy przyjaźni - odpowiadam stanowczo. Nie mając zamiaru zmieniać zdania w tej kwestii. Nasz związek z Lisą to przeszłość, która nie stanie się ani teraźniejszością, ani przyszłością. Przynajmniej w mojej opinii.
- Zrobił się z ciebie straszny sztywniak, wiesz? Zero w tobie spontaniczności i szaleństwa - przekręca zirytowana oczami. Po czym wstaje z łóżka wyraźnie obrażona i z poczuciem odrzucenia. Zamykając się w łazience. Widocznie Lisa wstała dziś lewą nogą, a ja przywołując ją do porządku, dolałem tylko oliwy do ognia.
Przed południem, gdy Lisa znajduje się w zdecydowanie dużo lepszym humorze niż rano. Opuszczamy hotel, kierując się na plażę, choć nasze plany były zupełnie inne. Mieliśmy się przecież wybrać na zwiedzanie Malé - stolicy tego porozrzucanego po wysepkach państwa. Ustąpiłem jednak dziewczynie, która od samego początku nie miała na to najmniejszej ochoty. Nie chcąc jej po raz kolejny drażnić. Lekko żałowałem, że Lisa od zawsze była tym typem turystki, która należała do grona nastawionych wyłącznie na leniwe wylegiwanie się na plaży niż żądną odkrycia nowych miejsc. W tej kwestii nigdy nie mogliśmy się ze sobą porozumieć, nawet teraz.
Gdy docieramy na miejsce i zaczynam mozolnie rozkładać nasze rzeczy. Zastanawiając, jak spędzić następne godziny i nie umrzeć przy tym z nudów. Mimowolnie spoglądam na Lisę, która po ściągnięciu swojej zwiewnej sukienki. Zostaje jedynie w wyjątkowo skąpym białym bikini, które wcale nie pozostawiało zbyt wielkiego popisu dla wyobraźni. Czego dowodem byli mijający nas mężczyźni, niepotrafiący oderwać wzroku od jej świetnego ciała. Wiedziałem, że towarzysząca mi Austriaczka należała do odważnych i znających swoją wartość kobiet, ale to nawet jak na nią była zdecydowana przesada.
- Jesteś pewna, że to odpowiednie miejsce do noszenia czegoś takiego? Wszyscy się na ciebie gapią - pytam niepewnie, starając samemu nie patrzeć na strategiczne miejsca jej ciała. Nie chcąc przypadkiem zrobić przez to czegoś nieprzemyślanego.
- A gdzie indziej miałabym to robić? Od tego jest plaża, prawda? A jak chcą patrzeć, to niech patrzą. Wyłącznie na to mogą sobie pozwolić. Chyba nie jesteś zazdrosny? - uśmiecha się do mnie niewinnie.
- Oczywiście, że nie - natychmiast zaprzeczam. Co wzbudza jedynie śmiech Lisy.
- Nawet troszeczkę? Ani tyci, tyci? - przybliża się do mnie coraz bardziej, a ja stoję jak zamurowany. Nie rozumiejąc, co się ze mną w ogóle dzieje. Do tej pory uważałem, że jestem już uodporniony na jej wdzięki. Staje w końcu tuż przede mną. I gdy jestem pewien, że za chwilę mnie po prostu pocałuje. Wyciąga jedynie z mojej dłoni okulary przeciwsłoneczne. Po czym kładzie się na rozłożonym wcześniej ręczniku. - Pożyczam, bo swoich zapomniałam - posyła mi kolejny uśmiech. Otrząsam się z chwilowego zamroczenia, biorąc w garść. Nie mogłem przecież stracić nad sobą kontroli, tylko dlatego, że Lisa wyraźnie próbuje stanowczo osłabić moją silną wolę, bawiąc się właśnie w takie gierki, jak przed chwilą.
- Michi, nasmarujesz mi plecy? Chcę skorzystać z ostatniej możliwości opalenia się - od zabawy telefonem, odrywa mnie prośba mojej towarzyszki. Patrzy na mnie wyczekująco, a następnie podaje tubkę kremu z filtrem.
- Niech będzie - zgadzam się niezbyt chętnie. Choć wolałbym nie mieć chwilowo styczności z jej ciałem. Przynajmniej do momentu, gdy nie opadnie panujące między nami napięcie. Klękam jednak obok dziewczyny, zaczynając delikatnie rozprowadzać ochronny krem po jej rozgrzanych od słońca plecach. Co kwituje cichymi pomrukami zadowolenia, na które staram się nie zwracać większej uwagi.
- Jejku, zapomniałam już, jak sprawne masz ręce - mruczy cicho. - Mogłabym tak spędzić cały dzień i nie tylko - odwraca lekko w bok głowę, a nasze spojrzenia się spotykają. Od razu dostrzegam w jej oczach figlarne iskierki, które jasno mi sugerowały, że czekały mnie wyjątkowo wymagające godziny. Lisa widocznie za cel postawiła sobie, że jej ulegnę, a ja z każdą minutą miałem coraz mniej argumentów, aby pozostać obojętnym na te starania.
Wieczorem udajemy się w głąb miasta za wyraźną namową Lisy, która obiecała kupić pamiątki dla swoich bliskich. Przemierzałem więc posłusznie za nią kolejne alejki, przy których rozciągały się niekończące stargany z przeróżnymi rzeczami. Jednak nic nie trafiało w gust dziewczyny.
- To naprawdę jakaś katastrofa. Nie ma tutaj nic, co spodobałoby się moim rodzicom albo siostrze - marudzi z grymasem na twarzy. - Nie mogę też wrócić z pustymi rękoma.
- Daj spokój. Przecież to ma być tylko pamiątka - wzruszam ramionami nie rozumiejąc w czym problem. Gdybym to ja był na miejscu dziewczyny, wybrałbym mnóstwo rzeczy dla swojej rodziny.
- To musi pasować do wnętrza domu. Wiesz, że moja mama jest na tym punkcie strasznie wyczulona - zdawałem sobie z tego świetnie sprawę. Byłem w rodzinnym domu Lisy tylko raz i więcej nie chciałbym tam wracać. To miejsce przypominało jakiś pałac z wyjątkowo wybrednymi władcami. Nie mogłem się dlatego dziwić, że udzieliło się to także ich córce.
Znudzony do granic możliwości poszukiwaniami Lisy. Mimowolnie spoglądam na stragan z biżuterią. Dostrzegając na nim łańcuszek, który zdecydowanie wyróżniał się na tle innych. Zawieszone na nim delikatne serce ze szmaragdem wyglądało wspaniale. To jednak kamień, z którego było wykonane, miał najważniejsze znaczenie. Przypominał mi o Inge, która tak bardzo uwielbiała szmaragdy, a zwłaszcza ich kolor, który był jej ulubionym. Mimowolnie sięgam po łańcuszek, nieoczekiwanie zaczynając ogromnie tęsknić za Inge. Kierowany tym pojawiającym się we mnie nagle uczuciem, kupuję go. Czując, że jedyną godną właścicielką tego naszyjnika mogłaby być właśnie ona. I choć pewnie nigdy go nie otrzyma, to po prostu nie mogłem postąpić inaczej.
- Michael, to dla mnie? - Lisa pyta z ekscytacją, gdy podchodzi bliżej. Mając nadzieję, że postanowiłem zrobić jej prezent.
- Nie. To dla mojej mamy. Wiesz, że ma niedługo urodziny - kłamię na poczekaniu. Chowając pudełeczko z łańcuszkiem do kieszeni.
- Jasne. Rozumiem - odpowiada lekko zawiedziona. Widocznie jej także bardzo się spodobał ten łańcuszek. Nie potrafiłbym jednak uczynić z niej jego właścicielki, choć na pewno wywołałoby to w niej sporo radości.
- Śpisz? - gdy prawie zasypiam, słyszę cichy głos mojej pokojowej współlokatorki.
- Jeszcze nie. Coś cię stało? - zastanawiam się. Lisa w końcu zawsze zasypiała przede mną. Wykończona po całym dniu.
- Nie, tylko nie mogę usnąć. Mogę przyjść do ciebie? - zamykam oczy. Zastanawiając nad odpowiedzią. Nie chcąc, aby znowu doszło do jakiejś niezręcznej sytuacji między nami. - Obiecuję, że nie będę się narzucać - zapewnia.
- W porządku. Chodź - ulegam w końcu. Robiąc jej miejsce.
- Dzięki - słyszę, gdy wsuwa się pod kołdrę. Przez następne minuty leżymy w milczeniu. Jakbyśmy nie wiedzieli jaki temat mamy ze sobą poruszyć. Niespodziewanie w pokoju zaczyna panować wyjątkowo gęsta atmosfera.
- Nadal nie zapomniałeś o tej Norweżce, prawda? - zastyga między nami nieoczekiwane pytanie. - Nawet nie odpowiadaj, bo to oczywiste. To dlatego jesteś zupełnie obojętny na wszystko, co zrobię - mówi z wyraźną goryczą i rozczarowaniem.
- Lisa, tyle razy już o tym rozmawialiśmy. Sama powiedziałaś, że przyjaźń ci wystarcza - kładę niepewnie swoją dłoń na jej. Starając się ją pocieszyć.
- Do niedawna tak myślałam, ale im więcej czasu ze sobą spędzamy tym jest trudniej. Dlaczego nie chcesz, chociaż spróbować? Przecież nie mamy nic do stracenia - splata ze sobą nasze palce. Milczę, choć dobrze znam odpowiedź. W głębi siebie wciąż miałem po prostu nadzieję na powrót Inge. To miłość do niej mnie powstrzymywała przed daniem jeszcze jednej szansy swojej byłej dziewczynie.
- Mamy bardzo wiele do stracenia. Naprawdę chcesz cierpieć, gdy nam znowu nie wyjdzie? - staram się przemówić jej do rozsądku.
- Jestem pewna, że tym razem by się nam udało. Michael, proszę cię - Lisa unosi się lekko na łokciach. Po czym łączy ze sobą nasze usta w gwałtownym pocałunku. Przez kilka sekund walczę sam ze sobą, ale ostatecznie przegrywam, poddając się zmysłowym ustom dziewczyny. Zadowolona ze swojego małego zwycięstwa, pozwala sobie na o wiele więcej, zdecydowanie pogłębiając nasze kolejne pocałunki. W mgnieniu oka dziewczyna znajduje się pode mną, a pożądanie między nami z sekundy na sekundę zaczyna tylko wzrastać. W tym momencie obydwoje naprawdę tego chcieliśmy. Byliśmy tylko my i nic więcej. Lisa ściąga więc ze mnie pośpiesznie koszulkę. Z niecierpliwością oczekując dalszych poczynań z mojej strony. Nie mam zamiaru pozostawać na to dłużnym, dlatego także pozbawiam jej satynowej koszulki na cieniutkich ramiączkach. Po czym zaczynam obdarzać szyję pocałunkami, a moje dłonie podążają zdecydowanie w dół jej ciała. Staram się przypomnieć sobie, gdzie znajdują się jej szczególnie czułe punkty. A każdy mój następny śmiały ruch przyjmuje z rozkoszną przyjemnością.
- Nawet nie masz pojęcia, jak tego potrzebowałam. Nie dałabym rady dłużej czekać. Kocham cię - wyszeptuje pomiędzy kolejnymi, niemal spazmatycznymi westchnieniami. Co natychmiast mnie otrzeźwia. Jej ostatnie słowa podziałały lepiej niż kubeł zimnej wody. Odsuwam się więc gwałtownie od Lisy, siadając na łóżku. To przecież nie miało żadnego sensu. To nie od niej chciałem słyszeć takie wyznania. To nie z nią powinienem tu być.
- Co się stało? - dotyka lekko mojego ramienia zdezorientowana.
- Nie mogę tego zrobić, a nawet nie chcę. Nigdy też nie odpowiedziałbym tym samym na twoje wyznanie, bo to Inge kocham - mówię zgodnie z prawdą. - Już to, co się między nami wydarzyło to stanowczo za dużo. Przepraszam - kręcę głową zły na samego siebie. Znowu pozwoliłem sobie na chwilę słabości, która nie powinna mieć w żadnym wypadku miejsca.
- Jeszcze ją, jak to mówisz kochasz, ale to wkrótce się na pewno zmieni. Obydwoje przecież wiemy, że ona nigdy nie wróci, zwłaszcza że układa sobie życie z innym. Dlatego ja poczekam, ile trzeba. Takie chwile, jak ta przed momentem są doskonałym dowodem, że nie jestem ci obojętna. Kiedyś nadejdzie taki dzień, że uwolnisz się od tamtego uczucia i już nic nie będzie stało nam na przeszkodzie - zakłada na siebie koszulkę. Wstając z łóżka. - Dobranoc. Śpij dobrze - całuje mnie lekko w policzek. Po czym udaje do swojego łóżka. Zostawiając mnie z ponowną burzą myśli w głowie. Sam już nie wiedziałem, czego tak naprawdę chcę, a przede wszystkim kogo. W końcu Lisa miała rację w tym, że nie jest mi tak do końca zupełnie obojętna. Była też na wyciągnięcie ręki, a ponowny związek z nią, to powrót do tego, co znane i stabilne. Dlaczego więc nadal czekałem na coś niemożliwego? W dodatku zupełnie niepewnego. Związek z Lisą byłby tysiąc razy łatwiejszy od tego z Inge, a mimo to i tak, gdybym mógł tylko wybrać. Bez wahania zdecydowałbym się na wspólne życie z Norweżką. Szkoda tylko, że ona nawet przez krótki moment nie chciała tego samego.
- Jeszcze parę minut. Jest strasznie wcześnie. Nie rozumiem, gdzie ci się tak śpieszy - odpowiadam leniwie. Dostrzegając wczesną godzinę na zegarku.
- Nigdzie. Po prostu nie lubię być sama. Skoro jednak nie chcesz wstać, to chociaż się trochę przesuń - bez żadnego skrępowania kładzie się obok mnie. Stykając się ze mną ramieniem i biodrem.
- Wiesz, że masz swoje łóżko? - patrzę sugestywnie na drugą stronę pokoju. Gdzie znajdowała się część dziewczyny.
- Twoje jest wygodniejsze - przysuwa się do mnie jeszcze bliżej. Opierając głowę na moim torsie. Dłonią zaczynając natomiast kreślić jakieś tylko sobie znane szlaczki na moim brzuchu. Co wprawia mnie w lekki dyskomfort. Od czasu do czasu Lisa próbowała się do mnie zbliżyć, ale ja wolałem trzymać ją na dystans. Nie chcąc, aby zaczęła robić sobie jakąś złudną nadzieję odnośnie kształtu naszej dalszej relacji. - Nie spinaj się tak. Trochę więcej luzu. Obydwoje przecież jesteśmy wolni i niekiedy potrzebujemy czułości drugiego człowieka.
- Wolałbym jednak, abyśmy nie przekraczali granicy przyjaźni - odpowiadam stanowczo. Nie mając zamiaru zmieniać zdania w tej kwestii. Nasz związek z Lisą to przeszłość, która nie stanie się ani teraźniejszością, ani przyszłością. Przynajmniej w mojej opinii.
- Zrobił się z ciebie straszny sztywniak, wiesz? Zero w tobie spontaniczności i szaleństwa - przekręca zirytowana oczami. Po czym wstaje z łóżka wyraźnie obrażona i z poczuciem odrzucenia. Zamykając się w łazience. Widocznie Lisa wstała dziś lewą nogą, a ja przywołując ją do porządku, dolałem tylko oliwy do ognia.
Przed południem, gdy Lisa znajduje się w zdecydowanie dużo lepszym humorze niż rano. Opuszczamy hotel, kierując się na plażę, choć nasze plany były zupełnie inne. Mieliśmy się przecież wybrać na zwiedzanie Malé - stolicy tego porozrzucanego po wysepkach państwa. Ustąpiłem jednak dziewczynie, która od samego początku nie miała na to najmniejszej ochoty. Nie chcąc jej po raz kolejny drażnić. Lekko żałowałem, że Lisa od zawsze była tym typem turystki, która należała do grona nastawionych wyłącznie na leniwe wylegiwanie się na plaży niż żądną odkrycia nowych miejsc. W tej kwestii nigdy nie mogliśmy się ze sobą porozumieć, nawet teraz.
Gdy docieramy na miejsce i zaczynam mozolnie rozkładać nasze rzeczy. Zastanawiając, jak spędzić następne godziny i nie umrzeć przy tym z nudów. Mimowolnie spoglądam na Lisę, która po ściągnięciu swojej zwiewnej sukienki. Zostaje jedynie w wyjątkowo skąpym białym bikini, które wcale nie pozostawiało zbyt wielkiego popisu dla wyobraźni. Czego dowodem byli mijający nas mężczyźni, niepotrafiący oderwać wzroku od jej świetnego ciała. Wiedziałem, że towarzysząca mi Austriaczka należała do odważnych i znających swoją wartość kobiet, ale to nawet jak na nią była zdecydowana przesada.
- Jesteś pewna, że to odpowiednie miejsce do noszenia czegoś takiego? Wszyscy się na ciebie gapią - pytam niepewnie, starając samemu nie patrzeć na strategiczne miejsca jej ciała. Nie chcąc przypadkiem zrobić przez to czegoś nieprzemyślanego.
- A gdzie indziej miałabym to robić? Od tego jest plaża, prawda? A jak chcą patrzeć, to niech patrzą. Wyłącznie na to mogą sobie pozwolić. Chyba nie jesteś zazdrosny? - uśmiecha się do mnie niewinnie.
- Oczywiście, że nie - natychmiast zaprzeczam. Co wzbudza jedynie śmiech Lisy.
- Nawet troszeczkę? Ani tyci, tyci? - przybliża się do mnie coraz bardziej, a ja stoję jak zamurowany. Nie rozumiejąc, co się ze mną w ogóle dzieje. Do tej pory uważałem, że jestem już uodporniony na jej wdzięki. Staje w końcu tuż przede mną. I gdy jestem pewien, że za chwilę mnie po prostu pocałuje. Wyciąga jedynie z mojej dłoni okulary przeciwsłoneczne. Po czym kładzie się na rozłożonym wcześniej ręczniku. - Pożyczam, bo swoich zapomniałam - posyła mi kolejny uśmiech. Otrząsam się z chwilowego zamroczenia, biorąc w garść. Nie mogłem przecież stracić nad sobą kontroli, tylko dlatego, że Lisa wyraźnie próbuje stanowczo osłabić moją silną wolę, bawiąc się właśnie w takie gierki, jak przed chwilą.
- Michi, nasmarujesz mi plecy? Chcę skorzystać z ostatniej możliwości opalenia się - od zabawy telefonem, odrywa mnie prośba mojej towarzyszki. Patrzy na mnie wyczekująco, a następnie podaje tubkę kremu z filtrem.
- Niech będzie - zgadzam się niezbyt chętnie. Choć wolałbym nie mieć chwilowo styczności z jej ciałem. Przynajmniej do momentu, gdy nie opadnie panujące między nami napięcie. Klękam jednak obok dziewczyny, zaczynając delikatnie rozprowadzać ochronny krem po jej rozgrzanych od słońca plecach. Co kwituje cichymi pomrukami zadowolenia, na które staram się nie zwracać większej uwagi.
- Jejku, zapomniałam już, jak sprawne masz ręce - mruczy cicho. - Mogłabym tak spędzić cały dzień i nie tylko - odwraca lekko w bok głowę, a nasze spojrzenia się spotykają. Od razu dostrzegam w jej oczach figlarne iskierki, które jasno mi sugerowały, że czekały mnie wyjątkowo wymagające godziny. Lisa widocznie za cel postawiła sobie, że jej ulegnę, a ja z każdą minutą miałem coraz mniej argumentów, aby pozostać obojętnym na te starania.
Wieczorem udajemy się w głąb miasta za wyraźną namową Lisy, która obiecała kupić pamiątki dla swoich bliskich. Przemierzałem więc posłusznie za nią kolejne alejki, przy których rozciągały się niekończące stargany z przeróżnymi rzeczami. Jednak nic nie trafiało w gust dziewczyny.
- To naprawdę jakaś katastrofa. Nie ma tutaj nic, co spodobałoby się moim rodzicom albo siostrze - marudzi z grymasem na twarzy. - Nie mogę też wrócić z pustymi rękoma.
- Daj spokój. Przecież to ma być tylko pamiątka - wzruszam ramionami nie rozumiejąc w czym problem. Gdybym to ja był na miejscu dziewczyny, wybrałbym mnóstwo rzeczy dla swojej rodziny.
- To musi pasować do wnętrza domu. Wiesz, że moja mama jest na tym punkcie strasznie wyczulona - zdawałem sobie z tego świetnie sprawę. Byłem w rodzinnym domu Lisy tylko raz i więcej nie chciałbym tam wracać. To miejsce przypominało jakiś pałac z wyjątkowo wybrednymi władcami. Nie mogłem się dlatego dziwić, że udzieliło się to także ich córce.
Znudzony do granic możliwości poszukiwaniami Lisy. Mimowolnie spoglądam na stragan z biżuterią. Dostrzegając na nim łańcuszek, który zdecydowanie wyróżniał się na tle innych. Zawieszone na nim delikatne serce ze szmaragdem wyglądało wspaniale. To jednak kamień, z którego było wykonane, miał najważniejsze znaczenie. Przypominał mi o Inge, która tak bardzo uwielbiała szmaragdy, a zwłaszcza ich kolor, który był jej ulubionym. Mimowolnie sięgam po łańcuszek, nieoczekiwanie zaczynając ogromnie tęsknić za Inge. Kierowany tym pojawiającym się we mnie nagle uczuciem, kupuję go. Czując, że jedyną godną właścicielką tego naszyjnika mogłaby być właśnie ona. I choć pewnie nigdy go nie otrzyma, to po prostu nie mogłem postąpić inaczej.
- Michael, to dla mnie? - Lisa pyta z ekscytacją, gdy podchodzi bliżej. Mając nadzieję, że postanowiłem zrobić jej prezent.
- Nie. To dla mojej mamy. Wiesz, że ma niedługo urodziny - kłamię na poczekaniu. Chowając pudełeczko z łańcuszkiem do kieszeni.
- Jasne. Rozumiem - odpowiada lekko zawiedziona. Widocznie jej także bardzo się spodobał ten łańcuszek. Nie potrafiłbym jednak uczynić z niej jego właścicielki, choć na pewno wywołałoby to w niej sporo radości.
- Śpisz? - gdy prawie zasypiam, słyszę cichy głos mojej pokojowej współlokatorki.
- Jeszcze nie. Coś cię stało? - zastanawiam się. Lisa w końcu zawsze zasypiała przede mną. Wykończona po całym dniu.
- Nie, tylko nie mogę usnąć. Mogę przyjść do ciebie? - zamykam oczy. Zastanawiając nad odpowiedzią. Nie chcąc, aby znowu doszło do jakiejś niezręcznej sytuacji między nami. - Obiecuję, że nie będę się narzucać - zapewnia.
- W porządku. Chodź - ulegam w końcu. Robiąc jej miejsce.
- Dzięki - słyszę, gdy wsuwa się pod kołdrę. Przez następne minuty leżymy w milczeniu. Jakbyśmy nie wiedzieli jaki temat mamy ze sobą poruszyć. Niespodziewanie w pokoju zaczyna panować wyjątkowo gęsta atmosfera.
- Nadal nie zapomniałeś o tej Norweżce, prawda? - zastyga między nami nieoczekiwane pytanie. - Nawet nie odpowiadaj, bo to oczywiste. To dlatego jesteś zupełnie obojętny na wszystko, co zrobię - mówi z wyraźną goryczą i rozczarowaniem.
- Lisa, tyle razy już o tym rozmawialiśmy. Sama powiedziałaś, że przyjaźń ci wystarcza - kładę niepewnie swoją dłoń na jej. Starając się ją pocieszyć.
- Do niedawna tak myślałam, ale im więcej czasu ze sobą spędzamy tym jest trudniej. Dlaczego nie chcesz, chociaż spróbować? Przecież nie mamy nic do stracenia - splata ze sobą nasze palce. Milczę, choć dobrze znam odpowiedź. W głębi siebie wciąż miałem po prostu nadzieję na powrót Inge. To miłość do niej mnie powstrzymywała przed daniem jeszcze jednej szansy swojej byłej dziewczynie.
- Mamy bardzo wiele do stracenia. Naprawdę chcesz cierpieć, gdy nam znowu nie wyjdzie? - staram się przemówić jej do rozsądku.
- Jestem pewna, że tym razem by się nam udało. Michael, proszę cię - Lisa unosi się lekko na łokciach. Po czym łączy ze sobą nasze usta w gwałtownym pocałunku. Przez kilka sekund walczę sam ze sobą, ale ostatecznie przegrywam, poddając się zmysłowym ustom dziewczyny. Zadowolona ze swojego małego zwycięstwa, pozwala sobie na o wiele więcej, zdecydowanie pogłębiając nasze kolejne pocałunki. W mgnieniu oka dziewczyna znajduje się pode mną, a pożądanie między nami z sekundy na sekundę zaczyna tylko wzrastać. W tym momencie obydwoje naprawdę tego chcieliśmy. Byliśmy tylko my i nic więcej. Lisa ściąga więc ze mnie pośpiesznie koszulkę. Z niecierpliwością oczekując dalszych poczynań z mojej strony. Nie mam zamiaru pozostawać na to dłużnym, dlatego także pozbawiam jej satynowej koszulki na cieniutkich ramiączkach. Po czym zaczynam obdarzać szyję pocałunkami, a moje dłonie podążają zdecydowanie w dół jej ciała. Staram się przypomnieć sobie, gdzie znajdują się jej szczególnie czułe punkty. A każdy mój następny śmiały ruch przyjmuje z rozkoszną przyjemnością.
- Nawet nie masz pojęcia, jak tego potrzebowałam. Nie dałabym rady dłużej czekać. Kocham cię - wyszeptuje pomiędzy kolejnymi, niemal spazmatycznymi westchnieniami. Co natychmiast mnie otrzeźwia. Jej ostatnie słowa podziałały lepiej niż kubeł zimnej wody. Odsuwam się więc gwałtownie od Lisy, siadając na łóżku. To przecież nie miało żadnego sensu. To nie od niej chciałem słyszeć takie wyznania. To nie z nią powinienem tu być.
- Co się stało? - dotyka lekko mojego ramienia zdezorientowana.
- Nie mogę tego zrobić, a nawet nie chcę. Nigdy też nie odpowiedziałbym tym samym na twoje wyznanie, bo to Inge kocham - mówię zgodnie z prawdą. - Już to, co się między nami wydarzyło to stanowczo za dużo. Przepraszam - kręcę głową zły na samego siebie. Znowu pozwoliłem sobie na chwilę słabości, która nie powinna mieć w żadnym wypadku miejsca.
- Jeszcze ją, jak to mówisz kochasz, ale to wkrótce się na pewno zmieni. Obydwoje przecież wiemy, że ona nigdy nie wróci, zwłaszcza że układa sobie życie z innym. Dlatego ja poczekam, ile trzeba. Takie chwile, jak ta przed momentem są doskonałym dowodem, że nie jestem ci obojętna. Kiedyś nadejdzie taki dzień, że uwolnisz się od tamtego uczucia i już nic nie będzie stało nam na przeszkodzie - zakłada na siebie koszulkę. Wstając z łóżka. - Dobranoc. Śpij dobrze - całuje mnie lekko w policzek. Po czym udaje do swojego łóżka. Zostawiając mnie z ponowną burzą myśli w głowie. Sam już nie wiedziałem, czego tak naprawdę chcę, a przede wszystkim kogo. W końcu Lisa miała rację w tym, że nie jest mi tak do końca zupełnie obojętna. Była też na wyciągnięcie ręki, a ponowny związek z nią, to powrót do tego, co znane i stabilne. Dlaczego więc nadal czekałem na coś niemożliwego? W dodatku zupełnie niepewnego. Związek z Lisą byłby tysiąc razy łatwiejszy od tego z Inge, a mimo to i tak, gdybym mógł tylko wybrać. Bez wahania zdecydowałbym się na wspólne życie z Norweżką. Szkoda tylko, że ona nawet przez krótki moment nie chciała tego samego.