czwartek, 12 marca 2020

Rozdział 20




21.03.2019


Przez następną minutę mam wrażenie, że czas się dla nas zwyczajnie zatrzymał. Niczym muzealny posąg wpatrywałam się bez żadnego ruchu w Sophie, starającą się za wszelką cenę powstrzymać od płaczu i nadchodzącej wielkimi krokami chwili załamania. Doskonale widziałam, jak ogarnia ją poczucie bezsilności i zwątpienia. Ja jednak nie umiałam wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Niemal błagając w myślach, aby to wszystko okazało się wyłącznie złym snem, z którego za kilka sekund się obudzę.


Byłam zbyt zszokowana i przerażona ostatnimi słowami dziewczyny, żeby uwierzyć w prawdziwość toczących się z naszym udziałem wydarzeń. Przecież to nie mogła być prawda! To po prostu nie mogło dziać się naprawdę. Wskazówki zegara mimo mojego usilnego zaprzeczania mknęły jednak naprzód, a ten koszmar trwał nadal. Pozbawiając mnie tym samym resztek złudzeń.


Staram się wziąć głębszy wdech i odepchnąć od siebie zbliżający się atak paniki, który zawsze zjawiał się w wyjątkowo stresujących dla mnie sytuacjach. Przeraźliwie bojąc się poznania szczegółów choroby mojej przyjaciółki, która była dla mnie jak rodzona siostra, obawiając najgorszego. Dobrze przecież wiedziałam, że w rodzinie Sophie podstępna i często bezwzględna Białaczka, która jako pierwsza przyszła mi do głowy, zebrała już spore żniwo. W końcu zarówno jej babcia, jak i mama przegrały walkę właśnie z tym nowotworem. Ona jednak nie mogła być następna. Los nie mógł być, aż tak okrutny. Dziewczyna została i tak wystarczająco przez niego doświadczona.


- Sophie, na co jesteś chora? Błagam, powiedz mi, że to nic poważnego - otrząsam się z szoku dopiero gdy dziewczyna sama pokonuje swój kryzys i bierze się w garść. Zaczynając zbierać porozrzucane po podłodze badania. Wciąż łudziłam się, że to może tylko jakaś niegroźna Anemia, albo inne anomalia przesadnie jej niezagrażające. Do niedawna wyglądała przecież jak okaz zdrowia. Nie mogło jej więc dolegać nic poważnego.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym ci to powiedzieć. Nie chcę cię już jednak dłużej okłamywać. Inge, kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że cierpię na Leukopenie - wypowiada nazwę zupełnie nieznanej mi choroby. Przez co nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, że to jednak nie Białaczka, czy też wręcz przeciwnie. W końcu to mogło okazać się czymś o wiele gorszym od niej. - Najprościej mówiąc mam znaczny niedobór białych krwinek. Akurat w moim przypadku wynika to z tego, że szpik zaczął nagle z nieznanego do tej pory lekarzom powodu, produkować ich stanowczno za mało, a na dodatek organizm samoistnie je niszczy - widząc moją zdezorientowaną minę, zaczyna tłumaczyć, co takiego kryje się za tą nieznaną mi do tej pory chorobą.


- Jak bardzo jest to groźne? Można w ogóle się z tego wyleczyć? - pytam niepewnie, okropnie żałując, że nie mam większego pojęcia o medycynie. To wiele by w tym momencie ułatwiło.
- To zależy od tego, jak bardzo ilość białych krwinek odbiega od przyjętej normy. W większości przypadków osoby cierpiące na Leukopenie nie są nawet tego świadome, ponieważ ma ona charakter jedynie przejściowy, wynikający z jakichś chorób lub infekcji, które przebyli w krótkim odstępie czasu. Gdy zostają one w pełni wyleczone, po jakimś czasie wszystko wraca u nich samoistnie do normy, niekiedy nie wymagają, choćby najmniejszego leczenia. Są jednak nieliczne przypadki jak mój, że organizm niszczy sam siebie. W dodatku buntuje się przeciw jakiejkolwiek pomocy, odrzucając przyjmowane leki. Moje białe krwinki systematycznie przez to giną, a odporność powoli przestaje istnieć - robi krótką pauzę. Opowiadanie o tym wszystkim na pewno było dla niej bardzo trudne. Natomiast ja coraz bardziej obawiałam się końca tego monologu. Nie chcąc usłyszeć, że cokolwiek zagraża życiu Sophie. - Moje wyniki z miesiąca na miesiąc są coraz gorsze. Już teraz znajduję się na granicy Agranulocytozy, co jest niemal wyrokiem skazującym na pożegnanie się prędzej czy później z życiem. Lekarze zaczynają robić się bezradni i na kolejnych wizytach jedynie rozkładają ręce z bezsilności. Nie wiedzą, jak mają mi pomóc, bo nic nie działa. Wciąż zlecają tylko następne badania, z których nic nie wynika. Ostatnio zaczęli podejrzewać u mnie wrodzony zespół Kostmanna, który podobno zaczął dopiero teraz się ujawniać. Ja jednak od początku wiem, że to wszystko ma związek z obciążeniem genetycznym. Po prostu podzielam los mojej rodziny. Mogłam się tego zresztą spodziewać - spuszcza głowę kompletnie wykończona. Ta rozmowa kosztowała ją, zbyt dużo. Za mocno rozdrapywała stare rany i jedynie podsycała strach o przyszłość. Równocześnie była nieunikniona. Sophie musiała to z siebie wyrzucić. Niczego nie dało się w nieskończoność w sobie tłumić. - Jeżeli z dnia na dzień nic się nie zmieni, a leki którymi się codziennie faszeruję oraz dożylne zastrzyki przyjmowane przeze mnie codziennie rano w przychodni, zawierające podobno jakiś innowacyjny lek, które zostały mi ostatnio zlecone. Nie zaczną cudownie działać. Z zerową odpornością stanę się zupełnie bezbronna. Wkrótce zabije mnie więc albo anemia aplastyczna, z której w przeciągu kilku dni rozwinie się ostra białaczka, albo sepsa, którą wywoła, choćby jakiś niegroźny wirus znajdujący się w powietrzu - głos Sophie znowu zaczyna się łamać. Po jej policzkach spływają też pierwsze łzy, których tym razem nie potrafiła powstrzymać. To wszystko było dla niej za trudne do zniesienia. - Inge, ja tak bardzo się boję. Nie chcę umierać. Nie, gdy w końcu naprawdę jestem szczęśliwa. Gdybym zachorowała przed poznaniem Halvora, byłoby mi dużo łatwiej się z tym pogodzić. Wtedy moje życie i tak nie miało większego sensu z całą masą problemów i zagubieniem po stracie rodziców. Ale teraz, niemal rozpaczliwie pragnę żyć. Mam tyle planów, marzeń do zrealizowania. Chcę spędzić z nim następne lata. To nie może się w taki sposób skończyć. Nie chcę się jeszcze żegnać. Dlaczego wszystko, co złe spotyka właśnie mnie? Nade mną chyba naprawdę ciąży jakieś fatum - szlocha, rozklejając się na dobre. Sama też byłam tego bardzo bliska. Ze strachu o to, co może się stać z dziewczyną.
- Nie umrzesz, rozumiesz? Nigdy ci na to nie pozwolimy. Jesteś zbyt silna, aby się poddać. Masz dla kogo walczyć. Dlatego wyzdrowiejesz. Jeszcze wszystko będzie dobrze - nie zastanawiając się zbyt długo. Podchodzę do niej, przytulając mocno do siebie. Nie wyobrażając sobie jej straty. Nie przeżyłabym tego, gdyby nagle jej zabrakło. Ze wszystkich sił próbowałam dodać otuchy Sophie i otoczyć ją jak największym wsparciem. Przynajmniej tyle mogłam dla niej zrobić.


Przez następne minuty pozwalam w milczeniu wypłakać się Sophie. Mając nadzieję, że to choć trochę pomoże ulżyć dziewczynie. I tak ogromnie ją podziwiałam, że była w stanie prowadzić normalne życie ze świadomością swojej choroby. Do tej pory nie dając niczego po sobie poznać. Ja na pewno bym się załamała, a o zwyczajnym funkcjonowaniu nie byłoby najmniejszej mowy.


- Halvor nic nie wie, prawda? - gdy zaczyna się uspokajać, próbuję się upewnić w swoich podejrzeniach. Będąc niemal pewną, że chłopak wciąż pozostaje niczego nieświadomy.
- Kilka już razy próbowałam mu powiedzieć, ale za każdym razem tchórzyłam. Nie potrafiąc mu tego wyznać. Jak mam go niby przygotować na to, że być może niedługo zostanie sam? Na to, że któregoś dnia tak po prostu odejdę? Łamiąc tym samym wszystkie obietnice. Nie mam nawet pojęcia, co zrobić z naszym ślubem - kręci bezradnie głową. - Nikt poza tobą nie wie. Chciałam wam tego zwyczajnie oszczędzić. Dobrze wiedząc, co sama przechodziłam, gdy moja mama zachorowała. Kiedy każdy dzień był przepełniony strachem i powoli gasnącą nadzieją, że z tego wyjdzie. To były najgorsze chwile w moim życiu. Wolałam nie skazywać kogokolwiek z was na przeżywanie czegoś podobnego.
- Sophie, w żadnym wypadku nie powinnaś mierzyć się z tym sama. Od tego nas wszystkich masz, aby właśnie w takich momentach liczyć na nasze pełne wsparcie. Boże, a ja jeszcze męczyłam cię swoimi bzdurnymi problemami, kiedy ty od kilku miesięcy zmagasz się z takim obciążeniem psychicznym. Całkowita idiotka ze mnie - miałam samej sobie za złe, że nie zorientowałam się we wszystkim wcześniej. Naprawdę świetna ze mnie przyjaciółka.
- Przestań. Twoje problemy, wcale nie są bzdurne. Nikogo zresztą nie są - patrzy na mnie ostrzegawczo. Nawet w takiej sytuacji najpierw myślała o innych, a dopiero potem o sobie. Zawsze była w stanie każdemu poświęcić czas. Pozwalając się wygadać i wspólnie szukała jakiegoś rozwiązania problemu. Zapominając przy tym kompletnie o sobie. Mimo że z nas wszystkich, to właśnie ona aktualnie zmagała się z największą przeciwnością losu.


Kiedy udaje się mi, przynajmniej trochę ochłonąć i przyswoić najnowsze rewelacje. Zaparzam nam herbaty, która na razie musiała mi wystarczyć, choć miałam ogromną ochotę na coś o wiele mocniejszego. Co przynajmniej na parę chwil pozwoliłoby mi się uspokoić. Nie mogłam jednak zostawić teraz Sophie, która nadal znajdowała się w nie najlepszym stanie. Trzymając na kolanach Otisa, wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę znajdującą naprzeciwko kanapy. Błądząc myślami daleko stąd.


- Jak w ogóle dowiedziałaś się o tym, że jesteś chora? - pytam, podając jej kubek z parującą herbatą. Chciałam dowiedzieć się wszystkiego od początku do końca. Byłam jej to po prostu winna.
- Zwyczajnie. Na początku listopada z dnia na dzień zaczęłam się coraz gorzej czuć. Byłam ciągle zmęczona, szybko się męczyłam, głowa bolała mnie niemal codziennie. Czasami pojawiały się też poranne nudności. W dodatku miesiączka zaczęła mi się znacznie opóźniać. Pierwszą myślą było oczywiście, że mimo stosownej antykoncepcji, jakimś cudem zaszłam w ciążę. Zrobiłam dlatego test, ale ku mojemu zaskoczeniu wyszedł negatywny. Objawy jednak nie ustępowały. Wolałam więc, aby lekarz potwierdził wynik tego testu. W końcu obydwie wiemy, że od czasu do czasu lubią się mylić. Ginekolog jednak bardzo szybko wykluczył możliwość zostania przeze mnie mamą. Poszłam dlatego do zwykłego internisty, który zlecił podstawowe badania krwi. Niemal natychmiast znajdując w nich przyczynę mojego złego samopoczucia. Na początku miałam się w ogóle niczym nie martwić. Zapewniano mnie, że Leukopenia wynika zapewne z powodu tego zapalenia oskrzeli, którego się nabawiłam jeszcze w październiku, pamiętasz? - kiwam twierdząco głową. Wracając wspomnieniami do tego okresu czasu. - To przez nie miałam mieć ubytek białych krwinek. Lekarze zakładali, że mój organizm wykorzystał je do jego zwalczenia. Za kilka tygodni wszystko miało wrócić do normy, jeśli tylko będę regularnie przyjmować leki, zacznę się zdrowo odżywiać i więcej odpoczywać. Uznałam dlatego, że nie będę nikogo niepotrzebnie niepokoić. Halvorowi zaraz zaczynał się sezon. Nie chciałam, aby przeżywał każdy swój wyjazd i bał się mnie zostawiać samej. Ty za to miałaś sporo pracy i wymagałaś spokoju oraz skupienia na niej, a Therese absolutnie nie powinna się denerwować - zdradza mi powody, dla których ukrywała przed nami swój rzeczywisty stan zdrowia. - Tygodnie zamieniały się jednak w miesiące, a kolejne kontrolne badania wykazały następne ubytki zamiast wzrostu krwinek. Wtedy skończyły się zapewnienia o szybkim wyzdrowieniu, a ja zaczynałam odczuwać coraz bardziej nasilone objawy. Nie umiałam mimo to nikomu wyznać prawdy. Coraz trudniej było mi jednak udawać, że nic się nie dzieje. Wszyscy zaczęli dostrzegać, że coś jest nie tak. Przepraszam, Inge że cię okłamywałam - patrzy na mnie z jawną skruchą.
- To już teraz nieważne - zapewniam ją.
- Za tydzień mam kolejną wizytę u lekarza. Będzie ona decydująca. Jeżeli badania nie wykażą, że tym zastrzykom, po których czuję się naprawdę fatalnie, udało się zastopować niszczenie moich białych krwinek, to będzie definitywny koniec. Szansę na to są jednak bardzo małe - zaciskam mocniej dłonie na kubku. Nie potrafiąc tego przyjąć do świadomości. - Nie wiem, ile czasu mi zostało. Pewnie niewiele. Chcę jednak w pełni go wykorzystać. Do samego końca pragnę żyć normalnie, abyście zapamiętali mnie właśnie taką, a nie ledwie przytomną, leżącą w szpitalnym łóżku i przypiętą do masy króplówek - nie wytrzymuję i zaczynam głośno płakać. Nie radząc sobie z otrzymanymi wiadomościami. To nie miało prawa się tak potoczyć.


- Nigdy więcej tak nie mów. Nie dojdzie do tego, słyszysz? Ty musisz żyć - uderzam z bezsilności dłonią w oparcie kanapy. Przeklinając dosłownie cały świat. - Może powinniśmy poszukać innych lekarzy? Czasami warto zasięgnąć różnych opinii. Coś w końcu musi okazać się skuteczne - desperacko łapię się każdej możliwej myśli.
- Inge, nie popadaj w to samo błędne koło, które towarzyszyło mi podczas choroby mamy. Ja też wtedy myślałam, że znajdę w końcu lekarza, który zna cudowny sposób na wyleczenie. Sama wiesz, jak to się skończyło. Zmarnowałam tylko całą masę pieniędzy, zamiast przeznaczyć je na choćby ostatnie wakacje dla mamy. Na pewno byłaby dużo bardziej szczęśliwa, gdyby mogła zobaczyć jakieś piękne miejsce, a nie być ciąganą po niekończących się gabinetach lekarskich za niemal każdym razem słysząc to samo - Sophie bardzo szybko ostudza mój chwilowy zapał.
- Sugerujesz więc, że mamy się poddać? Nie ma takiej mowy - protestuję. Zmuszę ją do walki, choćby nie wiem co.
- Zaczekajmy ten tydzień. Wtedy wszystko się okaże. Na razie pozostało nam być jedynie dobrej myśli - uśmiecha się słabo w moim kierunku. - Pójdziesz tam ze mną? - prosi nieoczekiwanie.
- Oczywiście, że tak. Jednak ktoś jeszcze powinien tam z nami być. Musisz powiedzieć Halvorowi. On ma prawo wiedzieć - byłam pewna, że wyznanie mu prawdy będzie dla Sophie o wiele trudniejsze niż w moim przypadku.
- Przysięgam, że zrobię to, gdy tylko wróci - zapewnia niechętnie. Czując, że to ostatni dzwonek do tego.
- Uwierzę, jeśli przysięgniesz na mały paluszek - wyciągam w jej kierunku dłoń. Zmuszając do złożenia obietnicy w sposób bardzo często praktykowany przez nas w dzieciństwie. Dobrze wiedząc, że nigdy nie złamałyśmy słowa danego sobie w ten sposób.
- Przysięgam - łączy ze sobą nasze palce. W myślach ogromnie pragnęłam, aby złożyła jeszcze jedną dotyczącą tego, że wyzdrowieje.


- Inge, wiem że jutro pracujesz, ale mogłabyś zostać ze mną? Nie chcę być sama. Nie rozmawiajmy też dziś więcej o moim stanie, proszę - bez żadnego zawahania się zgadzam. W obecnej sytuacji praca była jedną z najmniej ważnych dla mnie rzeczy.
- Nie zostawię cię. Musimy jednak przynajmniej spróbować poprawić sobie ten wieczór - obydwie potrzebowałyśmy odciągnąć swoje myśli od tej paskudnej choroby, która uwzięła się na moją przyjaciółkę.
- Co masz na myśli? - zastanawia się ciekawa mojego pomysłu.
- Zamówmy pizzę i obejrzyjmy coś, co poprawi nam humor. Choćby nasze ulubione komedie. Na dziś dosyć już tych dramatów - proponuję. Mając nadzieję, że się zgodzi.
- Z wielką przyjemnością. Pod warunkiem, że nie zamówimy Hawajskiej, którą tak uwielbiasz - krzywi się na samo wspomnienie o tym cudownym dla mnie przysmaku.
- Sophie, przecież ona smakuje obłędnie. Jak możesz jej nie lubić. Ten ananas w połączeniu z szynką jest genialny - od zawsze mnie ogromnie dziwiło, że nie pokochała tego smaku.
- Lepiej powiedz, jak ty możesz jeść to niezjadliwe ohydztwo - przekomarzamy się jeszcze przez chwilę. Ostatecznie decydując się zamówić dwie osobne pizze. Jeśli coś mogło poprawić mi nastrój, to jedynie włoski specjał z ogromną ilością sera i ananasa.


- Skoro mam już dziś wieczór szczerości, to jest jeszcze jedna rzecz, do której muszę ci się przyznać - niemal w połowie filmu, słyszę niepewny głos Sophie.
- Co to takiego? - odrywam wzrok od telewizora. Spoglądając na przyjaciółkę z wyczekiwaniem.
- Przed zawodami w Oslo. Wraz z Halvorem zdecydowaliśmy, że damy twój adres Stefanowi, który ogromnie na to nalegał. Potem on przekazał go Michaelowi - po raz nie wiem już, który w ciągu ostatnich godzin, ogarnia mnie ogromny szok. W życiu bym się tego nie spodziewała. - Chcieliśmy, abyście się pogodzili. To dlatego przeciągałam tak długo twój pobyt w restauracji w tamten piątek. Mając nadzieję, że Michael dotrze pod twoje mieszkanie pierwszy i nie będziesz mogła wymigać się od rozmowy z nim. Plan się jednak nie udał. Co gorsza, Michael zobaczył cię z Malcolmem, zakładając że teraz to z nim się spotykasz. Ogromnie się przez to wściekł. Nie chcąc mieć z tobą więcej nic wspólnego. Od razu kazałam Halvorowi to wyjaśnić, gdy Stefan o wszystkim mu następnego dnia opowiedział, ale Michael nawet nie dał mu dojść do słowa. Tak samo zresztą, jak Stefanowi. Uparł się podobno na amen. A teraz jeszcze pojawiła się ta Lisa. Jest mi strasznie głupio, że tak namieszaliśmy. Nie potrzebnie się wtrącaliśmy - miałam wrażenie, że to wszystko jest jakimś kiepskim żartem. Zrozumiałam też, że wcale nie miałam wtedy żadnych przewidzeń. W sekundę ogarnia mnie przez to ogromna złość.
- Co za skończony głupek! Przecież ja tylko lekko przytuliłam Malcolma. Ślepy był, czy co? Skoro jednak ma o mnie takie zdanie, to proszę bardzo. Niech sobie będzie z Lisą, bo i tak to o nią mu cały czas chodziło. Nigdy o niej tak naprawdę nie zapomniał - oburzam się. Gdybym miała w tym momencie przed sobą Michaela, chyba bym mu coś zrobiła. Naprawdę tak trudno było mu do nas podejść i to wyjaśnić? Zamiast znowu myśleć, że wszystko wie lepiej. Jego pochopne wyciąganie wniosków było niezwykle irytujące.
- Inge, powinnaś to z nim mimo wszystko wyjaśnić. Kto wie, może nie jest jeszcze za późno. Dobrze wiesz, że tylko ciebie posłucha - Sophie stara się mnie namówić.
- Ani mi się śni. Nie mam zresztą, po co tego robić. Nie dość, że nie ma do mnie za grosz zaufania, to jeszcze związał się znowu z Lisą - upieram się przy swoim. Czując, że nie miałam z Austriaczką większych szans. To ją Michael kochał, a nie mnie. Jak mylnie przez krótki okres czasu sądził.
- Nie unoś się niepotrzebną dumą. Dlaczego chcesz zmarnować taką niepowtarzalną szansę na prawdziwą miłość? Proszę cię, zawalcz o swoje szczęście. Musisz ułożyć sobie życie. Nie mogę pozwolić, abyś została sama - patrzę na Sophie z grymasem. Będąc zła, że znowu zakłada swoje szybkie odejścia z tego świata.
- Nie zostanę sama, bo przynajmniej ty zawsze będziesz przy mnie i nie chcę słyszeć, że będzie inaczej - ucinam temat. Biorąc kolejny kawałek pizzy. Swoją relację z Michaelem uważałam za zakończoną. Nawet jeśli było to niezwykle bolesne. Poza tym miałam obecnie o wiele większe zmartwienia.


Tej nocy patrząc na spokojnie śpiącą przyjaciółkę. Po raz pierwszy od bardzo dawna zaczynam się modlić. Usilnie prosząc o odzyskanie przez nią zdrowia. Mimo że nigdy nie byłam przesadnie religijna, czułam iż w najbliższym czasie będzie potrzebna nam każda pomoc, choćby ta najbardziej niezbadana, a ja miałam zamiar chwycić się każdej dostępnej możliwości. Walcząc o życie Sophie do upadłego.


💟💟💟💟

24.03.2019


Nie pamiętałem, abym kiedykolwiek tak bardzo cieszył się z zakończenia sezonu. Najczęściej odczuwałem z tego powodu spory żal i pustkę. Przez kilka następnych dni nie umiejąc znaleźć sobie miejsca. Tym razem było jednak zupełnie na odwrót. Ostatnie tygodnie na tyle mocno dały mi w kość, że zbliżające się chwile wytchnienia przyjąłem z upragnioną radością. Musiałem w spokoju poważnie przemyśleć pewne rzeczy, do innych natomiast zdecydowanie nabrać dystansu. Nadszedł najwyższy czas ruszyć ze swoim życiem naprzód i przestać rozpamiętywać to, co złe. Chciałem też w końcu zapomnieć o Inge. Z każdym dniem osiągnięcie tego celu było na całe szczęście coraz łatwiejsze. Powoli tęsknota za dziewczyną stawała się mniejsza. Zacierały się też wspomnienia naszych wspólnie spędzonych chwil. Zaczynałem godzić się z tym, że nigdy nie będziemy już razem, a moje uczucie do niej pozostanie nieodwzajemnione. 



Patrzę przed siebie, ignorując panujący dookoła mnie gwar bawiących się osób. Corocznej tradycji znowu stało się zadość. Cała karuzela Pucharu Świata wspólnie świętowała zakończenie sezonu we wspaniałej atmosferze. Ja jednak nie potrafiłem, dać się porwać wirowi zabawy z powodu braku towarzystwa najlepszego przyjaciela, który od niepamiętnych lat był moim kompanem w takich momentach, jak obecny. Zawsze razem świętowaliśmy bez względu na wszystko. Po raz pierwszy nasza własna tradycja została zerwana, a Stefan nie odezwał się do mnie słowem od ponad tygodnia. Rezygnując nawet z bycia ze mną w jednym pokoju, co przecież do tej pory nigdy się nie zdarzyło. Cała drużyna, wciąż pozostawała z tego powodu w niemałym szoku. Nasza przyjaźń jeszcze nigdy nie była w takim kryzysie. Wiedziałem, że to ja zawaliłem i dlatego miałem zamiar jako pierwszy wyciągnąć rękę na zgodę z nadzieją, że mi wybaczy i wszystko między nami wróci znowu do normy. Uważałem, że aktualnie były do tego wyjątkowo sprzyjające okoliczności. Postanowiłem więc skorzystać z tej okazji do naprawienia naszych stosunków. 


- Stefan, możemy przez chwilę porozmawiać? - odrywam go od rozmowy z Gregorem. Z nadzieją, że się zgodzi. 
- A mamy o czym? - odpowiada mi nieprzyjemnie. Nie kwapiąc się do wstania z zajmowanego miejsca. - Poza tym jestem zajęty. Nie widzisz? 
- Pięć minut cię chyba nie zbawi. Proszę cię - nalegam. Będąc mocno zaskoczony jego opryskliwością. Przecież on się tak nigdy nie zachowywał. Gdzie podziało się jego przyjazne nastawienie do wszystkich?


- Dobrze, ale masz się streszczać - ze sporą niechęcią odchodzi ze mną na bok. Patrząc ponaglająco na moją osobę. - Chciałeś rozmawiać, to mów. Czas ci ucieka. 
- Stefan, dlaczego jesteś taki nieprzyjemny? Przepraszam, że cię okłamywałem w związku z Lisą, ale to chyba nie jest powód, aby zrywać naszą przyjaźń - staram się na niego wpłynąć i zakończyć ten niepotrzebny konflikt. 
- Michael, powiedz szczerze. Do czego ja ci w ogóle jestem potrzebny? Przecież wspaniała przyjaciółka Lisa zawsze ci pomoże. To jej się zwierzasz i to ją o wszystkim informujesz. To ona cię rzekomo najlepiej wspiera. Ja tylko przeszkadzam i wtrącam w nie swoje sprawy. Dziwne, że nie wziąłeś jej tutaj ze sobą. Kto teraz udzieli ci oparcia, którego tak bardzo potrzebujesz? - ironizuje. Nie zamierzając mi odpuścić. Był po prostu nieprzejednany. 
- Dobrze wiesz, że to nieprawda. Lisa nigdy nie zastąpi mi ciebie. Nikt tego nie zrobi - zapewniam go. 
- Czyżby? Mimo wszystko ostatnio wybrałeś ją. W dodatku mnie przy tym okłamując. Czy ty naprawdę myślisz, że chcę dla ciebie źle? Nie widzisz, o co jej chodzi? - kręci z niedowierzaniem głową. 
- Teraz to ty przesadzasz. Co złego jest w tym, że od czasu do czasu z nią porozmawiam, albo spotkam? Przecież to nie ma nic wspólnego z nami. Mogę przyjaźnić się z tobą i równocześnie utrzymywać relację z Lisą. Przecież nie każę wam spędzać ze sobą wspólnego czasu. W czym więc problem? - wzruszam ramionami. Powoli zmęczony całą tą absurdalną sytuacją. 
- Może w tym, że ona zrobi wszystko, aby znowu do ciebie wrócić i wykorzystać? To dlatego próbuje nas usilnie ze sobą skłócić. Popatrz, nawet się jej to udało. Lisa chce cię od siebie uzależnić, rozumiesz? - Stefan był o tym wprost przekonany. 
- Zdecydowanie dramatyzujesz. Jasno wyznaczyłem jej granice, a ona je zaakceptowała - wybucha śmiechem na moje słowa. 
- Ty jej chyba w ogóle nie znasz albo już tak cię omotała. To podła manipulantka w dodatku wyjątkowo przebiegła. Posunie się do wszystkiego, aby osiągnąć swój cel, którym jesteś aktualnie ty - mówił to tak, jakby przekonał się o tym na własnej skórze. 
- Tak? Ciekawe skąd masz taką pewność. Osobiście tego doświadczyłeś? Dobrze wiem, że coś przede mną ukrywasz. Coś, o czym wie tylko Lisa. Mówisz o szczerości, więc zacznij od siebie - chciałem nareszcie poznać prawdę. Mając dość tych niedomówień i insynuacji Lisy. 
- Nie wiem, co ta wariatka znowu wymyśliła. Gratuluję jednak, że jej wierzysz - odpowiada mi nerwowo, co ostatecznie go zdradza. 
- Kłamiesz. Widzę to po tobie. Coś jest na rzeczy - byłem o tym przekonany. O co tylko mogło chodzić? Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. 
- Skoro tak, dlaczego Lisa nie chce powiedzieć ci, o co tak naprawdę jej chodzi? Może sama ma o wiele więcej do stracenia niż rzekome pogrążenie mnie. Nie pomyślałeś o tym? - Stefan wymija mnie ze złością. - Pięć minut minęło. Rozmowa skończona - odwraca się jeszcze do mnie. Po czym odchodzi. Zostawiając mnie z mnóstwem pytań w głowie. Wiedziałem już też, że naprawienie naszych relacji będzie kosztowało mnie ogrom trudu. Stefan tym razem na pewno nie da się tak łatwo przebłagać. 



26.03.2019




Głośne pukanie do drzwi mojego mieszkania. Odrywa mnie od oglądania niezbyt interesującego filmu. Zaskoczony, że ktoś postanowił złożyć mi wizytę. Udaję się w ich kierunku. Zauważając Lisę stojącą na progu. 
- Jak zawsze nie zamykasz drzwi na klucz. Zobaczysz, że kiedyś cię w końcu okradną - wita się ze mną z szerokim uśmiechem. 
- Byliśmy na dzisiaj umówieni? - zastanawiam się. Nie przypominając sobie czegoś takiego. Chciałem w końcu spędzić ten dzień w samotności. 
- Nie. Po prostu pomyślałam, że wpadnę. Zaprosisz mnie? - pyta z lekkim zawahaniem. 
- Wejdź - przepuszczam Lisę. I tak w sumie nie miałem żadnych planów na ten wieczór. - Napijesz się czegoś? - proponuję uprzejmie. 
- Na razie dziękuję. Powiedz mi lepiej, czy zaplanowałeś już swoje wakacje? - zaskakują mnie jej słowa. Nie rozumiałem, w czym rzecz. Co ona miała do tego. 
- Nie myślałem jeszcze o tym. Jakoś nie było okazji - odpowiadam Lisie zgodnie z prawdą. 
- To się świetnie składa. Może moglibyśmy więc spędzić je razem? Co powiesz na siedem dni w moim towarzystwie na Malediwach? Zawsze chciałam się tam wybrać. Michi, proszę. Zgódź się. Będzie wspaniale - namawia mnie entuzjastycznie. 
- Sam nie wiem. Muszę się nad tym poważnie zastanowić - to nie była decyzja, którą podejmowało się w sekundę. W rzeczywistości sam nie wiedziałem, gdzie chciałbym się w ogóle wybrać. 
- Daj spokój. Nad czym tutaj się zastanawiać? Potrzebujesz wakacji, a czy może być coś lepszego niż odpoczynek w moim towarzystwie? Wiesz, że zadbam o ciebie, jak nikt inny - nadal mnie zachęca, a ja zaczynam coraz bardziej skłaniać się ku jej propozycji. Przecież wspólne wakacje nie są niczym złym. Przynajmniej będę miał towarzystwo. A skoro Lisa ostatnio była jedyną osobą, na którą mogłem liczyć. Nie miałem chyba innego wyjścia niż na to po prostu przystać.