24.02.2019
Dość nieoczekiwanie budzę się wczesnym rankiem w pełni wyspana, co w moim przypadku mogło podchodzić pod spory już wyczyn. Zwłaszcza podczas ostatnich dni, gdy przez różne zawirowania nocne godziny najczęściej spędzałam na ponurym rozmyślaniu o swoim życiu uczuciowym i nieudanych relacjach z płcią przeciwną, o których pragnęłam zapomnieć.
Przeciągam się nieśpiesznie, uśmiechając sama do siebie. Będąc wprost przepełniona pozytywaną energią i optymizmem. Następnie wstaję po cichu z łóżka, aby nie obudzić Sophie, która wciąż była pogrążona w głębokim śnie, ku mojemu sporemu zdziwieniu. Przecież od zawsze w przeciwieństwie do mnie uchodziła za rannego ptaszka. Szczególnie w takie dni jak te, kiedy czekał na nią intensywny i obfitujący w spore emocje dzień.
Wczoraj, gdy wróciłam od Michaela smacznie już spała. Przez co, nie mogłam się z nią podzielić najnowszymi rewelacjami. Dlatego też wyczekiwałam z jeszcze większą niecierpliwością jej pobudki. Chciałam móc się w końcu zwierzyć i podzielić swoimi optymistycznymi odczuciami.
Podchodzę do okna, rozsuwając zasłaniające je niebieskie zasłony. Podziwiając skąpany w słońcu górski krajobraz, który po raz kolejny zachwyca mnie swoim pięknem i wyjątkowością. Mogłabym wpatrywać się w niego godzinami. Raz po raz odkrywając nowe, dotychczas niezauważone w minionych dniach przeze mnie szczegóły.
Na pewno nie narzekałabym, gdybym i z okna mojego mieszkania mogła na co dzień podziwiać takie widoki, zamiast dość ponurej i szarej ulicy, której główną atrakcję stanowił kontener na śmieci, stojący dokładnie naprzeciwko większości moich okien. Stali mieszkańcy tej górskiej krainy byli naprawdę wielkimi szczęściarzami, że mieli okazję osiedlić się w tak przepięknym miejscu.
Chłonąc całą sobą pejzaż zza okna. Mimowolnie wracam myślami do wczorajszego wieczoru, który przybrał tak nieoczekiwany obrót. Ciesząc, że pokonując swoje uprzedzenia, odważyłam się na szczerą rozmowę z Michaelem i danie mu ponownej szansy. Chciałam wierzyć, że to dobra decyzja, która wyjdzie nam obydwojgu na dobre. Nie mogłam przecież zaprzeczyć, że łączyła nas jakaś niezwykła więź i jeszcze nie do końca wytłumaczalne, przynajmniej dla mnie uczucia. Równocześnie tak naprawdę, wciąż nie miałam pojęcia, czym ostatecznie się to wszystko zakończy. Znaliśmy się przecież zaledwie od kilkunastu dni. Było więc zdecydowanie za wcześnie, aby móc snuć jakieś długotrwałe wspólne plany, czy liczyć na jakąkolwiek wspólną przyszłość. Nie miałam też zamiaru, przynajmniej na razie myśleć o tym, jak trudno byłoby nam ją stworzyć. Ze względu na wiele przeszkód, które wcale nie byłyby takie łatwe do pogodzenia.
Spokoju nie dawał mi przede wszystkim kurczący się w zastraszającym tempie czas, który pozostał do zakończenia Mistrzostw i mojego powrotu do Norwegii. Tak wiele dni zmarnowaliśmy na toczenie absurdalnych wojenek, zamiast spędzić je ze sobą, przez co miałam ogromny żal do samej siebie. Gdybym wcześniej posłuchała dobrych rad innych, pewnie znajdowalibyśmy się obecnie z Michaelem na zupełnie innym stopniu zaawansowania naszej znajomości. Wolałam dlatego żyć tym, co tu i teraz, nie wybiegając naprzód. Oddając wszystko w ręce losu i spontaniczności. Ten jeden jedyny raz, postanowiłam pójść na żywioł i przekonać się, do czego nas to ostatecznie doprowadzi.
Kilka minut po dziesiątej, gdy zdążyłam już nawet opanować bałagan w swoich rzeczach, które były porozrzucane po całej szafie i wybrać coś, co według mnie będzie odpowiednie do założenia podczas dzisiejszego dnia. Nie potrafię się dłużej powstrzymywać i budzę swoją przyjaciółkę, która delikatnie mówiąc, nie wyglądała najlepiej, co wzbudziło moje spore zaniepokojenie.
- Sophie, dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada - jej twarz była niemal przezroczysta. Jedyny kolor stanowiły ciemnofioletowe sińce pod oczami. Wyglądała tak, jakby nie przespała ani minuty w ciągu minionej nocy.
- Wszystko jest w porządku. Po prostu się nie wyspałam - próbuje mnie uspokoić, ale ja wcale nie byłam przekonana, czy mówiła prawdę. Zwłaszcza gdy dostrzegam jak wstając z łóżka przez ledwie zauważalny moment wyglądała, jakby zupełnie nie miała siły, albo kręciło się jej w głowie. Zastanawiające to wszystko było o tyle, że jeszcze wczoraj wieczorem wyglądała jak okaz zdrowia. Nic z tego nie rozumiałam.
- Dobrze wiesz, że akurat przede mną nie musisz niczego udawać. Przecież widzę, że coś jest nie tak. Wyglądasz jak wampir na głodzie - nie odpuszczam. Chcąc poznać prawdę. Uznając, że lepiej nie lekceważyć bardzo dobrze zauważalnych dolegliwości zdrowotnych.
- To naprawdę nic takiego. Chyba lekko się przeziębiłam i trochę boli mnie głowa. Wezmę jakieś leki i zaraz mi przejdzie. Tylko proszę cię, nie mów nic Halvorowi, bo zacznie jedynie niepotrzebnie panikować. Dzisiaj najważniejsze są zawody. Czas, aby nasza drużyna powetowała sobie wczorajsze straty - posyła mi uspokajający uśmiech, który w moim mniemaniu wyglądał na wymuszony. Może nie byłam ekspertem z medycyny, ale to wcale nie wyglądało mi na zwykłą i niegroźną infekcję dróg oddechowych. W dodatku nie miała ani kataru, ani kaszlu. Z drugiej strony dobrze wiedziałam, że nikt nawet siłą nie powstrzymałby Sophie przed pojawieniem się na skoczni. Gdy na coś się uparła nic nie było w stanie jej powstrzymać. Nawet fatalne samopoczucie. Miałam ją jednak zamiar bacznie dziś obserwować i jeśli nic się nie poprawi. Będę musiała wieczorem porozmawiać z Halvorem, który jako jedyna znana mi osoba miała na nią jakiś wpływ. - Pójdziesz po kawę? Ja akurat przez ten czas doprowadzę się do porządku i będziemy mogły porozmawiać, bo chyba masz mi coś do opowiedzenia, prawda? Wczoraj niestety się ciebie nie doczekałam. Nawet nie wiem, kiedy usunęłam - odwraca sprytnie uwagę od siebie, a ja na razie postanawiam dać jej spokój. Wiedząc, że moje nalegania i tak niczego by nie przyniosły poza kolejnymi wymówkami.
- Dobrze. Powiedz jeszcze tylko, co chcesz na śniadanie. Od razu nam przyniosę - chciałam zaoszczędzić trochę czasu. Wiedząc, że niedługo powinnyśmy powoli zbierać się do opuszczenia hotelu.
- Nie jestem głodna. Najwyżej później coś zjem. Kawa mi na razie wystarczy - nie zdążam nawet zaprotestować, gdy Sophie zamyka się w łazience. Kręcę z dezaprobatą głową. Czasami moja przyjaciółka zachowywała się gorzej niż małe i niesforne dziecko.
- Postanowiliśmy więc z Michaelem, dać jeszcze jedną szansę naszej znajomości - kończę z uśmiechem swój wyjątkowo szczegółowy monolog, któremu Sophie przesłuchiwała się z niezwykłą uwagą. Na całe szczęście prezentowała się o wiele lepiej niż przed kilkunastoma minutami. Przynajmniej nie przypominała już żywego trupa. Nie wiedziałam tylko, czy to zasługa wyjątkowo starannego makijażu, czy może rzeczywiście nic poważnego jej nie dolegało, a ja jestem po prostu zbyt przewrażliwiona i wszystko sobie wyolbrzymiłam. - Myślisz, że dobrze zrobiłam? - pytam, próbując zaczerpnąć jej opinii. Chcąc się ostatecznie upewnić w swoim wyborze.
- Twój szczęśliwy wyraz twarzy jest chyba najlepszą odpowiedzią. Inge, ty wprost promieniejesz. Dawno już cię takiej nie widziałam. Miałam rację, że to po prostu jest miłość od pierwszego wejrzenia - śmieje się, gdy zauważa grymas na mojej twarzy z powodu jej ostatnich słów.
- Dobrze wiesz, że nie wierzę w coś takiego - nigdy nie dawałam wiary w ten wszystkim bardzo dobrze znany frazes. Uważając go za czystą fikcję i wyłącznie jako doskonały motyw do filmu czy kolejnego książkowego romansu.
- Nie wierzyłaś, bo do tej pory cię coś takiego nie spotkało, aż do teraz i nawet nie próbuj zaprzeczać. Inaczej nie da się wytłumaczyć tego, co was połączyło z Michaelem. Twoje reakcje są jednoznaczne - próbuje mnie przekonać do swoich racji.
- Sophie, podaj mi proszę przykład pary, która przetrwała na dłużej po tej rzekomej miłości od pierwszego wejrzenia? To jest dobre na jakąś wakacyjną przygodę, ale nic więcej. Wszystko kończy się, gdy tylko zaczynają się lepiej poznawać, albo wracają do swojej codzienności, w której za nic nie potrafią się ze sobą porozumieć - mimo że czułam, jak bardzo Michael jest dla mnie ważny. W życiu nie odważyłabym się już teraz do jakiś poważnych deklaracji uczuć. Nie chcąc robić ani sobie, ani przede wszystkim jemu być może złudnej nadziei, bo to wszystko, co działo się między nami, może nagle prysnąć jak bańka mydlana, gdy minie pierwsze zauroczenie sobą. Choć w głęboko w podświadomości czułam, że to właśnie z Michaelem mogłabym spędzić swoje życie, co napawało mnie dość sporym przerażeniem. W tak krótkim czasie, jeszcze nigdy nie dochodziłam do takich wniosków w przypadku nikogo innego.
- Sama najlepiej wiesz, że każdy przypadek jest inny. Nie ma reguły na to, ile trzeba się znać, aby poczuć, że to jest właśnie to. Jednym wystarczy jeden dzień, innym zajmie to długie lata. Inge, jeśli Michael sprawia, że jesteś szczęśliwa, to się tego trzymaj. Nie przejmuj się tymi wszystkimi nieistotnymi sprawami, jak chociażby długość znajomości - radzi mi.
- A jak było z tobą? Też tak szybko poczułaś, że Halvor to może być ten jedyny? - szukałam jakiegoś punktu odniesienia, a ich związek był do tego najlepszy.
- Może zajęło mi to trochę więcej czasu, ale nasza historia była zupełnie inna i to pod bardzo wieloma względami. Przecież nasze pierwsze spotkanie to był jakiś koszmar. Nie ma więc sensu tego porównywać - uśmiecha się sama do siebie lekko rozmarzona, zapewne wracając wspomnieniami do samego początku ich znajomości.
- Wciąż jednak nie rozumiem, dlaczego obydwoje jesteście tak małomówni i tajemniczy, jeśli chodzi o sam początek waszych relacji? Przecież to są niemal najlepsze chwile, które z przyjemnością się wspomina - zawsze mnie to zastanawiało. Zwłaszcza, że niestety ominął mnie ten okres ich relacji. Za każdym razem w odpowiedzi otrzymywałam tylko, że kiedyś mi wszystko opowiedzą i ich porozumiewawcze uśmieszki. Zachowali się tak, jakby brali udział w programie ochrony świadków. - Tak, wiem. Kiedyś się dowiem - dopowiadam za Sophie, w której swoim niezadowoleniem wzbudziłam jedynie spore rozbawienie.
Drogę na skocznię umila mi wymiana wiadomości z Michaelem, podczas której w dosyć zabawny sposób nie omieszkał wytknąć mi, że zdecydowanie musi podszkolić mnie w zasadach obowiązujących w skokach i to jak najszybciej. Skąd jednak miałam wiedzieć, że przedstawiciele jednej reprezentacji skaczą w poszczególnych turach, a nie jeden po drugim? Przecież drużyna to drużyna, a ja miałam po raz pierwszy w życiu być świadkiem konkursu drużynowego. W dodatku do niedawna zupełnie mnie to nie interesowało. Byłam więc kompletną amatorką. Miałam jednak motywację, aby w niedługim czasie to zmienić, skoro mimowolnie zaczęłam uczestniczyć w tym świecie i chyba było mi pisane zostać w nim trochę na dłużej. Nie chciałam dłużej być więc jedyną osobą, która nie wie o czym rozmawiają wszysycy dookoła.
Odpisując na następną wiadomość Austriaka, ukradkiem spoglądam na Sophie, która była pogrążona we własnych myślach. Wyglądała na wyczerpaną, choć dopiero kilka minut temu minęło południe. Ale byłam pewna, że za nic by się mi do tego nie przyznała. Miałam tylko nadzieję, że kilka następnych godzin spędzonych na świeżym powietrzu pomogą jej zamiast jeszcze zaszkodzić.
Oczekując ze sporą niecierpliwością na rozpoczęcie konkursu. Byłam po raz kolejny pod sporym wrażeniem atmosfery panującej na skoczni. Wydawała się, jeszcze lepsza niż podczas wczorajszego dnia, kiedy to rozgrywały się indywidualne zmagania. Morze przeróżnych flag powiewało dumnie na trybunach, tworząc wspaniale wyglądającą mozaikę różnorakich barw. Sama także dumnie trzymałam w rękach, zarówno flagę norweską, jak i nieoczekiwanie chyba dla wszystkich znanych mi osób austriacką. Jawnie sugerując, że dla mnie liczy się dziś wynik przede wszystkim tych dwóch drużyn. Po cichu oczekiwałam, że doczekam się ich obu na podium, choć wiedziałam, że będzie to niezwykle trudne do zrealizowania. W końcu wszyscy biorący udział w dzisiejszych zawodach liczyli na medal Mistrzostw Świata.
Przez całą pierwszą serię ściskałam z całej siły kciuki. Razem z innymi dopingując swoich faworytów. Mimo że nie wszystko szło zgodnie z planem. O ile Michael i jego koledzy radzili sobie bardzo dobrze, o tyle nasi zawodnicy z każdym następnym skokiem powoli oddalali się od miejsc na podium. Przez co, czułam sporą dawkę przeciwstawnych odczuć, a moje serce było mocno rozdarte. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy czuć rozczarowanie.
Sophie niestety nie miała takiego dylematu, dlatego też coraz bardziej się denerwowała. Nerwowo zaciskając swoje dłonie w pięści. Nie szczędząc sobie, często dość niewybrednych komentarzy pod adresem skoczni, która zdecydowanie nie zostanie jej ulubienicą, a także tajemnych dla mnie przeliczników za wiatr, które niekiedy podobno potrafiły mocno wpłynąć na końcowe wyniki. Obie jednak miałyśmy nadzieję, że druga seria może jeszcze wiele zmienić i odmienić oblicze naszej drużyny.
Tuż po rozpoczęciu finałowych zmagań moje emocje zaczęły sięgać zenitu. Zwłaszcza gdy swój skok miał oddać Michael. Chciałam, aby ten konkurs okazał się dla niego przełomowym i na nowo uwierzył w siebie, gdy więc uzyskał satysfakcjonującą odległość, mimowolnie zaczęłam bić brawo. Odczuwając olbrzymią radość. Jakbym to ja sama brała udział w dzisiejszych zawodach. Następne minuty były dla mnie okropnie stresujące i pełne oczekiwania na ostateczne rozstrzygnięcia. Dawno już niczym, aż tak się nie denerwowałam.
- Udało im się! Naprawdę się im udało. Mają medal! - ściskam mocno Sophie, kiedy po skoku Stefana, Austria obejmuje prowadzenie. Nawet ja wiedziałam, że nie mieli właściwie żadnych szans na pokonanie niemieckiego teamu, który zdominował cały konkurs, ale to wciąż było świetne drugie miejsce. Podium mieli za to uzupełnić dosyć niespodziewanie Japończycy, na których niewiele osób stawiało. Byłam ogromnie dumna i wprost nie mogłam się doczekać, aż osobiście pogratuluję Michaelowi, że był częścią tej medalowej drużyny.
Przeciągam się nieśpiesznie, uśmiechając sama do siebie. Będąc wprost przepełniona pozytywaną energią i optymizmem. Następnie wstaję po cichu z łóżka, aby nie obudzić Sophie, która wciąż była pogrążona w głębokim śnie, ku mojemu sporemu zdziwieniu. Przecież od zawsze w przeciwieństwie do mnie uchodziła za rannego ptaszka. Szczególnie w takie dni jak te, kiedy czekał na nią intensywny i obfitujący w spore emocje dzień.
Wczoraj, gdy wróciłam od Michaela smacznie już spała. Przez co, nie mogłam się z nią podzielić najnowszymi rewelacjami. Dlatego też wyczekiwałam z jeszcze większą niecierpliwością jej pobudki. Chciałam móc się w końcu zwierzyć i podzielić swoimi optymistycznymi odczuciami.
Podchodzę do okna, rozsuwając zasłaniające je niebieskie zasłony. Podziwiając skąpany w słońcu górski krajobraz, który po raz kolejny zachwyca mnie swoim pięknem i wyjątkowością. Mogłabym wpatrywać się w niego godzinami. Raz po raz odkrywając nowe, dotychczas niezauważone w minionych dniach przeze mnie szczegóły.
Na pewno nie narzekałabym, gdybym i z okna mojego mieszkania mogła na co dzień podziwiać takie widoki, zamiast dość ponurej i szarej ulicy, której główną atrakcję stanowił kontener na śmieci, stojący dokładnie naprzeciwko większości moich okien. Stali mieszkańcy tej górskiej krainy byli naprawdę wielkimi szczęściarzami, że mieli okazję osiedlić się w tak przepięknym miejscu.
Chłonąc całą sobą pejzaż zza okna. Mimowolnie wracam myślami do wczorajszego wieczoru, który przybrał tak nieoczekiwany obrót. Ciesząc, że pokonując swoje uprzedzenia, odważyłam się na szczerą rozmowę z Michaelem i danie mu ponownej szansy. Chciałam wierzyć, że to dobra decyzja, która wyjdzie nam obydwojgu na dobre. Nie mogłam przecież zaprzeczyć, że łączyła nas jakaś niezwykła więź i jeszcze nie do końca wytłumaczalne, przynajmniej dla mnie uczucia. Równocześnie tak naprawdę, wciąż nie miałam pojęcia, czym ostatecznie się to wszystko zakończy. Znaliśmy się przecież zaledwie od kilkunastu dni. Było więc zdecydowanie za wcześnie, aby móc snuć jakieś długotrwałe wspólne plany, czy liczyć na jakąkolwiek wspólną przyszłość. Nie miałam też zamiaru, przynajmniej na razie myśleć o tym, jak trudno byłoby nam ją stworzyć. Ze względu na wiele przeszkód, które wcale nie byłyby takie łatwe do pogodzenia.
Spokoju nie dawał mi przede wszystkim kurczący się w zastraszającym tempie czas, który pozostał do zakończenia Mistrzostw i mojego powrotu do Norwegii. Tak wiele dni zmarnowaliśmy na toczenie absurdalnych wojenek, zamiast spędzić je ze sobą, przez co miałam ogromny żal do samej siebie. Gdybym wcześniej posłuchała dobrych rad innych, pewnie znajdowalibyśmy się obecnie z Michaelem na zupełnie innym stopniu zaawansowania naszej znajomości. Wolałam dlatego żyć tym, co tu i teraz, nie wybiegając naprzód. Oddając wszystko w ręce losu i spontaniczności. Ten jeden jedyny raz, postanowiłam pójść na żywioł i przekonać się, do czego nas to ostatecznie doprowadzi.
Kilka minut po dziesiątej, gdy zdążyłam już nawet opanować bałagan w swoich rzeczach, które były porozrzucane po całej szafie i wybrać coś, co według mnie będzie odpowiednie do założenia podczas dzisiejszego dnia. Nie potrafię się dłużej powstrzymywać i budzę swoją przyjaciółkę, która delikatnie mówiąc, nie wyglądała najlepiej, co wzbudziło moje spore zaniepokojenie.
- Sophie, dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada - jej twarz była niemal przezroczysta. Jedyny kolor stanowiły ciemnofioletowe sińce pod oczami. Wyglądała tak, jakby nie przespała ani minuty w ciągu minionej nocy.
- Wszystko jest w porządku. Po prostu się nie wyspałam - próbuje mnie uspokoić, ale ja wcale nie byłam przekonana, czy mówiła prawdę. Zwłaszcza gdy dostrzegam jak wstając z łóżka przez ledwie zauważalny moment wyglądała, jakby zupełnie nie miała siły, albo kręciło się jej w głowie. Zastanawiające to wszystko było o tyle, że jeszcze wczoraj wieczorem wyglądała jak okaz zdrowia. Nic z tego nie rozumiałam.
- Dobrze wiesz, że akurat przede mną nie musisz niczego udawać. Przecież widzę, że coś jest nie tak. Wyglądasz jak wampir na głodzie - nie odpuszczam. Chcąc poznać prawdę. Uznając, że lepiej nie lekceważyć bardzo dobrze zauważalnych dolegliwości zdrowotnych.
- To naprawdę nic takiego. Chyba lekko się przeziębiłam i trochę boli mnie głowa. Wezmę jakieś leki i zaraz mi przejdzie. Tylko proszę cię, nie mów nic Halvorowi, bo zacznie jedynie niepotrzebnie panikować. Dzisiaj najważniejsze są zawody. Czas, aby nasza drużyna powetowała sobie wczorajsze straty - posyła mi uspokajający uśmiech, który w moim mniemaniu wyglądał na wymuszony. Może nie byłam ekspertem z medycyny, ale to wcale nie wyglądało mi na zwykłą i niegroźną infekcję dróg oddechowych. W dodatku nie miała ani kataru, ani kaszlu. Z drugiej strony dobrze wiedziałam, że nikt nawet siłą nie powstrzymałby Sophie przed pojawieniem się na skoczni. Gdy na coś się uparła nic nie było w stanie jej powstrzymać. Nawet fatalne samopoczucie. Miałam ją jednak zamiar bacznie dziś obserwować i jeśli nic się nie poprawi. Będę musiała wieczorem porozmawiać z Halvorem, który jako jedyna znana mi osoba miała na nią jakiś wpływ. - Pójdziesz po kawę? Ja akurat przez ten czas doprowadzę się do porządku i będziemy mogły porozmawiać, bo chyba masz mi coś do opowiedzenia, prawda? Wczoraj niestety się ciebie nie doczekałam. Nawet nie wiem, kiedy usunęłam - odwraca sprytnie uwagę od siebie, a ja na razie postanawiam dać jej spokój. Wiedząc, że moje nalegania i tak niczego by nie przyniosły poza kolejnymi wymówkami.
- Dobrze. Powiedz jeszcze tylko, co chcesz na śniadanie. Od razu nam przyniosę - chciałam zaoszczędzić trochę czasu. Wiedząc, że niedługo powinnyśmy powoli zbierać się do opuszczenia hotelu.
- Nie jestem głodna. Najwyżej później coś zjem. Kawa mi na razie wystarczy - nie zdążam nawet zaprotestować, gdy Sophie zamyka się w łazience. Kręcę z dezaprobatą głową. Czasami moja przyjaciółka zachowywała się gorzej niż małe i niesforne dziecko.
- Postanowiliśmy więc z Michaelem, dać jeszcze jedną szansę naszej znajomości - kończę z uśmiechem swój wyjątkowo szczegółowy monolog, któremu Sophie przesłuchiwała się z niezwykłą uwagą. Na całe szczęście prezentowała się o wiele lepiej niż przed kilkunastoma minutami. Przynajmniej nie przypominała już żywego trupa. Nie wiedziałam tylko, czy to zasługa wyjątkowo starannego makijażu, czy może rzeczywiście nic poważnego jej nie dolegało, a ja jestem po prostu zbyt przewrażliwiona i wszystko sobie wyolbrzymiłam. - Myślisz, że dobrze zrobiłam? - pytam, próbując zaczerpnąć jej opinii. Chcąc się ostatecznie upewnić w swoim wyborze.
- Twój szczęśliwy wyraz twarzy jest chyba najlepszą odpowiedzią. Inge, ty wprost promieniejesz. Dawno już cię takiej nie widziałam. Miałam rację, że to po prostu jest miłość od pierwszego wejrzenia - śmieje się, gdy zauważa grymas na mojej twarzy z powodu jej ostatnich słów.
- Dobrze wiesz, że nie wierzę w coś takiego - nigdy nie dawałam wiary w ten wszystkim bardzo dobrze znany frazes. Uważając go za czystą fikcję i wyłącznie jako doskonały motyw do filmu czy kolejnego książkowego romansu.
- Nie wierzyłaś, bo do tej pory cię coś takiego nie spotkało, aż do teraz i nawet nie próbuj zaprzeczać. Inaczej nie da się wytłumaczyć tego, co was połączyło z Michaelem. Twoje reakcje są jednoznaczne - próbuje mnie przekonać do swoich racji.
- Sophie, podaj mi proszę przykład pary, która przetrwała na dłużej po tej rzekomej miłości od pierwszego wejrzenia? To jest dobre na jakąś wakacyjną przygodę, ale nic więcej. Wszystko kończy się, gdy tylko zaczynają się lepiej poznawać, albo wracają do swojej codzienności, w której za nic nie potrafią się ze sobą porozumieć - mimo że czułam, jak bardzo Michael jest dla mnie ważny. W życiu nie odważyłabym się już teraz do jakiś poważnych deklaracji uczuć. Nie chcąc robić ani sobie, ani przede wszystkim jemu być może złudnej nadziei, bo to wszystko, co działo się między nami, może nagle prysnąć jak bańka mydlana, gdy minie pierwsze zauroczenie sobą. Choć w głęboko w podświadomości czułam, że to właśnie z Michaelem mogłabym spędzić swoje życie, co napawało mnie dość sporym przerażeniem. W tak krótkim czasie, jeszcze nigdy nie dochodziłam do takich wniosków w przypadku nikogo innego.
- Sama najlepiej wiesz, że każdy przypadek jest inny. Nie ma reguły na to, ile trzeba się znać, aby poczuć, że to jest właśnie to. Jednym wystarczy jeden dzień, innym zajmie to długie lata. Inge, jeśli Michael sprawia, że jesteś szczęśliwa, to się tego trzymaj. Nie przejmuj się tymi wszystkimi nieistotnymi sprawami, jak chociażby długość znajomości - radzi mi.
- A jak było z tobą? Też tak szybko poczułaś, że Halvor to może być ten jedyny? - szukałam jakiegoś punktu odniesienia, a ich związek był do tego najlepszy.
- Może zajęło mi to trochę więcej czasu, ale nasza historia była zupełnie inna i to pod bardzo wieloma względami. Przecież nasze pierwsze spotkanie to był jakiś koszmar. Nie ma więc sensu tego porównywać - uśmiecha się sama do siebie lekko rozmarzona, zapewne wracając wspomnieniami do samego początku ich znajomości.
- Wciąż jednak nie rozumiem, dlaczego obydwoje jesteście tak małomówni i tajemniczy, jeśli chodzi o sam początek waszych relacji? Przecież to są niemal najlepsze chwile, które z przyjemnością się wspomina - zawsze mnie to zastanawiało. Zwłaszcza, że niestety ominął mnie ten okres ich relacji. Za każdym razem w odpowiedzi otrzymywałam tylko, że kiedyś mi wszystko opowiedzą i ich porozumiewawcze uśmieszki. Zachowali się tak, jakby brali udział w programie ochrony świadków. - Tak, wiem. Kiedyś się dowiem - dopowiadam za Sophie, w której swoim niezadowoleniem wzbudziłam jedynie spore rozbawienie.
Drogę na skocznię umila mi wymiana wiadomości z Michaelem, podczas której w dosyć zabawny sposób nie omieszkał wytknąć mi, że zdecydowanie musi podszkolić mnie w zasadach obowiązujących w skokach i to jak najszybciej. Skąd jednak miałam wiedzieć, że przedstawiciele jednej reprezentacji skaczą w poszczególnych turach, a nie jeden po drugim? Przecież drużyna to drużyna, a ja miałam po raz pierwszy w życiu być świadkiem konkursu drużynowego. W dodatku do niedawna zupełnie mnie to nie interesowało. Byłam więc kompletną amatorką. Miałam jednak motywację, aby w niedługim czasie to zmienić, skoro mimowolnie zaczęłam uczestniczyć w tym świecie i chyba było mi pisane zostać w nim trochę na dłużej. Nie chciałam dłużej być więc jedyną osobą, która nie wie o czym rozmawiają wszysycy dookoła.
Odpisując na następną wiadomość Austriaka, ukradkiem spoglądam na Sophie, która była pogrążona we własnych myślach. Wyglądała na wyczerpaną, choć dopiero kilka minut temu minęło południe. Ale byłam pewna, że za nic by się mi do tego nie przyznała. Miałam tylko nadzieję, że kilka następnych godzin spędzonych na świeżym powietrzu pomogą jej zamiast jeszcze zaszkodzić.
Oczekując ze sporą niecierpliwością na rozpoczęcie konkursu. Byłam po raz kolejny pod sporym wrażeniem atmosfery panującej na skoczni. Wydawała się, jeszcze lepsza niż podczas wczorajszego dnia, kiedy to rozgrywały się indywidualne zmagania. Morze przeróżnych flag powiewało dumnie na trybunach, tworząc wspaniale wyglądającą mozaikę różnorakich barw. Sama także dumnie trzymałam w rękach, zarówno flagę norweską, jak i nieoczekiwanie chyba dla wszystkich znanych mi osób austriacką. Jawnie sugerując, że dla mnie liczy się dziś wynik przede wszystkim tych dwóch drużyn. Po cichu oczekiwałam, że doczekam się ich obu na podium, choć wiedziałam, że będzie to niezwykle trudne do zrealizowania. W końcu wszyscy biorący udział w dzisiejszych zawodach liczyli na medal Mistrzostw Świata.
Przez całą pierwszą serię ściskałam z całej siły kciuki. Razem z innymi dopingując swoich faworytów. Mimo że nie wszystko szło zgodnie z planem. O ile Michael i jego koledzy radzili sobie bardzo dobrze, o tyle nasi zawodnicy z każdym następnym skokiem powoli oddalali się od miejsc na podium. Przez co, czułam sporą dawkę przeciwstawnych odczuć, a moje serce było mocno rozdarte. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy czuć rozczarowanie.
Sophie niestety nie miała takiego dylematu, dlatego też coraz bardziej się denerwowała. Nerwowo zaciskając swoje dłonie w pięści. Nie szczędząc sobie, często dość niewybrednych komentarzy pod adresem skoczni, która zdecydowanie nie zostanie jej ulubienicą, a także tajemnych dla mnie przeliczników za wiatr, które niekiedy podobno potrafiły mocno wpłynąć na końcowe wyniki. Obie jednak miałyśmy nadzieję, że druga seria może jeszcze wiele zmienić i odmienić oblicze naszej drużyny.
Tuż po rozpoczęciu finałowych zmagań moje emocje zaczęły sięgać zenitu. Zwłaszcza gdy swój skok miał oddać Michael. Chciałam, aby ten konkurs okazał się dla niego przełomowym i na nowo uwierzył w siebie, gdy więc uzyskał satysfakcjonującą odległość, mimowolnie zaczęłam bić brawo. Odczuwając olbrzymią radość. Jakbym to ja sama brała udział w dzisiejszych zawodach. Następne minuty były dla mnie okropnie stresujące i pełne oczekiwania na ostateczne rozstrzygnięcia. Dawno już niczym, aż tak się nie denerwowałam.
- Udało im się! Naprawdę się im udało. Mają medal! - ściskam mocno Sophie, kiedy po skoku Stefana, Austria obejmuje prowadzenie. Nawet ja wiedziałam, że nie mieli właściwie żadnych szans na pokonanie niemieckiego teamu, który zdominował cały konkurs, ale to wciąż było świetne drugie miejsce. Podium mieli za to uzupełnić dosyć niespodziewanie Japończycy, na których niewiele osób stawiało. Byłam ogromnie dumna i wprost nie mogłam się doczekać, aż osobiście pogratuluję Michaelowi, że był częścią tej medalowej drużyny.
💟💟💟💟
Naprawdę nie mogłem uwierzyć, że zostałem drużynowym wicemistrzem świata. Mimo że konkurs zakończył się dobre kilkanaście minut temu, wciąż z niedowierzaniem przyglądałem się rozgrywającym dookoła mnie wydarzeniom. Przyjmowałem gratulacje od innych zawodników, członków sztabów, czy nawet dziennikarzy. Cieszyłem się razem ze Stefanem, Philippem i Danielem, ale mój mózg, wciąż nie do końca to wszystko rejestrował. Byłem oszołomiony i nie do końca wierzyłem, że po tylu rozczarowaniach, znów udało mi się wrócić niemal na sam szczyt. Zapomniałem już, jakie to wspaniałe uczucie warte tych wszystkich wyrzeczeń, które musiałem ponieść, aby być właśnie w tym miejscu.
- Mamy to, Michi! I to jeszcze na oczach tysięcy naszych kibiców. Lepiej być nie mogło - Daniel był w euforycznym nastroju. Miałem wrażenie, że za chwilę zacznie ze szczęścia skakać do góry. Zresztą, sam z chęcią bym wtedy pewnie do niego dołączył.
Tonę w mocnym uścisku mamy, która płacze cicho ze wzruszenia. Przyjmuję też równocześnie gratulacje od braci i taty, który patrzy na mnie z dumą wypisaną na twarzy, co bardzo wiele dla mnie znaczyło. Zdanie rodziny od zawsze było dla mnie najważniejsze. Inni mogli myśleć, co tylko chcieli, ale dopóki moi bliscy we mnie wierzyli, nie miałem zamiaru się poddawać.
- Jesteśmy z ciebie ogromnie dumni. Twoja ciężka praca w końcu została wynagrodzona - mama tuli mnie do siebie, jeszcze mocniej, przez co zaczyna mi niemal brakować powietrza. - Cieszę się też, że postanowiliście wrócić do siebie z Lisą. Ona bardzo żałuje waszego rozstania i zrozumiała swój błąd. Jestem pewna, że tym razem na pewno wam się uda - zastygam w jednym miejscu. Będąc w zbyt dużym szoku po usłyszeniu tych słów.
- Co takiego? Skąd masz takie informacje? - pytam, choć przecież dobrze już znałem odpowiedź.
- Jak to skąd? Lisa mi powiedziała przed rozpoczęciem dzisiejszych zawodów. Podobno dopiero co się pogodziliście, ale nie umiała się powstrzymać z tą radosną nowiną - tłumaczy, a złość na moją byłą dziewczynę wprost we mnie wrze.
- Mamo, zapewniam cię, że nie wróciłem do Lisy. Nawet nie miałem takiego zamiaru. Nie wiem, co ona sobie ubzdurała, ale nasz związek to zamknięty rozdział - wyprowadzam ją natychmiast z błędu. Nie chcąc, aby znowu zaczęły się tworzyć jakieś niestworzone ze mną historie.
- Naprawdę? Może więc, coś źle zrozumiałam? Synku, jesteś jednak pewien, że nic już do niej nie czujesz? Byliście w sobie bardzo zakochani - mama od zawsze lubiła Lisę, posiadając o niej mylne wyobrażenie, które dziewczyna przed nią okazywała, a ja nie potrafiłem po naszym rozstaniu wyprowadzić mojej rodzicielki z błędu.
- Jestem. To, co nas łączyło to wyłącznie przeszłość - zapewniam. Wahając się, czy zdradzić rodzinie cokolwiek o Inge. Uznaję jednak, że jest na to stanowczo za wcześnie, a to co nas łączy jest zbyt kruche, aby dzielić się tym z innymi.
Po krótkiej dekoracji, która była przedsmakiem tej właściwej. Rozglądam się uważnie, próbując dostrzec gdzieś Inge. Ilość osób przybywających na skoczni z każdą chwilą gwałtownie malała. Jednak nigdzie nie mogłem znaleźć dziewczyny, co przyprawiało mnie o spore rozczarowanie. To właśnie głównie z nią chciałem dzielić te wyjątkowe dla mnie momenty.
- Stefan, widziałeś może gdzieś Inge? - pytam przyjaciela, z którym wciąż czekała mnie poważna rozmowa do przeprowadzenia. Musiałem go w końcu przeprosić za wczoraj.
- Dzisiaj nie - odpowiada niestety przecząco, ku mojemu niezadowoleniu. - Za to ktoś inny cię odnalazł - krzywi się, patrząc na kogoś znajdującego się za moimi plecami.
- Tu jesteś, Michi. Wszędzie cię szukałam. - odwracam się za siebie. Niestety zamiast Inge na mojej drodze staje Lisa z promiennym uśmiechem. Pokonując w mgnieniu oka dzielącą nas odległość, aby bez zaproszenia wpaść w moje ramiona. - Nareszcie osiągnąłeś dziś sukces. Wracasz na właściwe tory, a to najważniejsze - mówi z ogromnym entuzjazem, którego w żadnym stopniu nie podzielałem. Znowu najważniejsze były dla niej prestiż i sława. To do reszty mi pokazywało, że nic a nic nie zrozumiała i wcale się nie zmieniła.
- Chyba dla ciebie - nieoczekiwanie do naszej rozmowy wtrąca się stojący obok mnie Stefan. Obrzucający Lisę gromiącym spojrzeniem.
- Och, Stefan. Nie zauważyłam cię. Twoja złośliwość przysłania dosłownie wszystko - dziewczyna posyła mu przesłodzony uśmiech. Czułem, że ich wymiana zdań nie skoczy się niczym innym, jak kłótnią. Tak było niemal od zawsze. Ta dwójka wprost się nienawidziła.
- Twojej i tak nic nie pobije, Liso - mój przyjaciel, ani myślał być jej dłużny.
- Żart nadal się ciebie trzyma, Kraft. Możesz być jednak łaskawy i zostawić mnie samą z Michaelem? Chcę z nim porozmawiać na osobności bez twojego wścibskiego nosa - Lisa była coraz bardziej zniecierpliwiona.
- Nie sądzę, aby było to konieczne - mimowolnie cały się spinam, gdy do naszej trójki dołącza Inge, która pojawiła się nagle i zupełnie dla mnie niespodziewanie. Obawiałem się, że może będzie miała mi za złe, że znowu przebywam w towarzystwie Lisy.
- Słucham? Kim ty w ogóle jesteś? - Lisa wyglądała na mocno zdezorientowaną, a grunt zaczynał się jej powoli walić pod nogami.
- Jestem Inge, dziewczyna Michaela - Norweżka mruga do mnie, abym podjął z nią tę grę i nie próbował zaprzeczać. Widocznie albo była w zmowie ze Stefanem, albo sama wpadła na ten pomysł, aby tylko mi pomóc zniechęcić do siebie Austriaczkę. - Za to ty pewnie jesteś Lisa. Dużo o tobie ostatnio słyszałam. Miło mi cię w końcu poznać - staram się zachować powagę, gdy widzę wyraz twarzy mojej byłej dziewczyny. Była wyraźnie niepocieszona i zawiedziona. Za to Stefan niemal dusił się ze śmiechu. Jemu bardzo podobał się taki obrót sprawy.
- Ja natomiast o tobie wcale nie słyszałam. Michi, możesz mi wytłumaczyć, dlaczego nie powiedziałeś, że jesteś w związku? Co więcej, jeszcze wczoraj się ze mną całowałeś. Tak się chyba nie robi - niewinny ton głosu Lisy rozbrzmiewa echem dookoła nas. Szatynka bardzo szybko odzyskała rezon, wprawiając mnie w bardzo nie komfortowe położenie. W końcu Inge, jeszcze nic nie wiedziała o moim wczorajszym momencie słabości. Nie zdążyłem jej o tym powiedzieć. Miałem tylko nadzieję, że nie uzna przez to, iż znowu ją okłamałem.
- Tak samo, jak nie próbuje się odzyskać byłego chłopaka, zabawiając się z innymi na co wieczornych imprezach, prawda? - Inge nie dała się wyprowadzić z równowagi usłyszanymi słowami i znowu przeszła do ofensywy. Nowe informacje na temat Lisy były dla mnie dość zaskakujące. Nie mogłem uwierzyć, że tak wyrachowanie postępowała.
- Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi - próbuje się pokrętnie tłumaczyć.
- A mi się wydaje, że bardzo dobrze wiesz. Dlatego odczep się nareszcie od Michaela. Teraz sobie o nim przypomniałaś? Gdzie byłaś przez ostatnie miesiące albo wtedy, gdy naprawdę cię potrzebował? - Inge była coraz bardziej zdenerwowana. Dzieliło ją niewiele od wybuchu, co nie wróżyło dobrze szatynce. W końcu sam miałem okazję się przekonać, że lepiej było nie prowokować Inge.
- Myślisz, że to takie łatwe być w takim związku? Walcząc nieustannie o choćby jedną krótką wspólną minutę. Jeszcze się przekonasz, że to wcale nie jest żadna bajka. Ciebie też to w końcu przerośnie tak samo, jak mnie - Lisa traci wszelkie argumenty.
- Ja tak łatwo nie odpuszczę, bo nareszcie dorosłam do bycia z tobą. Dlatego będę walczyć - ostatnie słowa kieruje do mnie. Po czym odchodzi ze złością. Zostawiając naszą trójkę w sporej konsternacji.
- Co za wariatka. Całkowicie jej odbiło przez ostatni rok - Stefan jako pierwszy odzyskuje rezon. - Inge, to było genialne. Sam bym niczego lepszego nie wymyślił - przybijają sobie piątkę. Śmiejąc się z całej tej sceny. Widocznie wystarczyło jedno dłuższe spotkanie, aby nawiązała się między nimi nić porozumienia.
Niedługo potem Stefan zostawia naszą dwójkę samą. Pozwalając na chwilę prywatności. Czego wprost nie mogłem się doczekać.
- Przepraszam, że tak długo zajęło mi dotarcie do ciebie, ale jak sam wiesz nasza drużyna nie ma dziś zbytniego powodu do radości i chciałam ich trochę pocieszyć - przytula się do mnie. - Pewnie masz już dość tych wszystkich gratulacji. Dlatego ja tylko powiem, że jestem z ciebie bardzo dumna i cieszę się razem z tobą. Dobrze wiedząc, jakie to było dla ciebie ważne - szepcze mi do ucha, mocniej oplatając mnie swoimi ramionami. Mimo że zdobyłem dziś medal, to obecność Inge jest dla mnie najlepszą nagrodą. Czułem, że to właśnie ona dodała mi motywacji i sprawiła, że potrafiłem zdobyć się na zdecydowanie lepsze skoki niż wczoraj. - Nie myśl sobie jednak, że nie oczekuję później wyjaśnień odnośnie tego pocałunku. Sam się przecież zapierałeś, że z Lisą to definitywny koniec - patrzy na mnie z błyskiem gniewu i zazdrości w oczach.
- To był okropny błąd. Wszystko ci wytłumaczę, ale teraz nie psujmy tej chwili, dobrze? - niweluję odległość dzielącą nasze twarze. Składając na ustach dziewczyny czuły pocałunek. - Mam też nadzieję, że mogę liczyć na twoje towarzystwo podczas wieczornego świętowania - nawet nie wyobrażałem sobie, że mogłoby jej zabraknąć.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Będzie tam pewnie wasz trener, który na pewno nie darzy mnie zbytnią sympatią, cała wasza drużyna i masa innych nieznanych mi osób - była zdecydowanie sceptycznie nastawiona do mojego zaproszenia. Ja jednak nie zamierzałem odpuścić.
- Nie przyjmuję odmowy. Poza tym pamiętasz, że mam u ciebie przysługę? Chcę ją teraz wykorzystać - uciekam się do drobnego podstępu.
- To nie fair - oburza się. Poprawiając swoją granatową czapkę, w której wyglądała niezwykle uroczo. Mimo jej protestów ja już i tak wiedziałem, że nadchodzący wieczór spędzimy razem.