08.03.2019
W to dość późne już piątkowe popołudnie, gdy zaczynał zapadać coraz większy zmierzch. Przemierzam szybkim krokiem ostatnie metry dzielące mnie od restauracji Sophie. Chcąc jak najszybciej znaleźć się w jej ciepłym i przytulnym wnętrzu, które od zawsze dobrze na mnie wpływało. Mając na mnie dziwnym trafem kojący wpływ. Lubiłam też ten lekki gwar, który zawsze tam panował. Czy unoszącą się dookoła aurę życzliwości i przyjaznego nastawienia dla każdego, kto tylko postanowił zawitać w progi królestwa mojej przyjaciółki i jej wyjątkowo zgranej kadry pracowniczej.
Okrywam się szczelniej ciepłym szalikiem, próbując tym samym ochronić przed wyjątkowo mroźnym podmuchem wiatru, przenikającym mnie niemal do szpiku kości. Złorzecząc przy tym na czym świat stoi. Żałowałam, że w ogóle postanowiłam opuścić swoje cieplutkie mieszkanie. Mogłam przecież przełożyć tę wizytę na inny dzień. To było kolejne fatalne posunięcie z mojej strony w ciągu ostatnich dni. Przez co, miałam jeszcze większe wrażenie, że ostatnio dokonuję samych złych wyborów z opłakanymi w konsekwencji skutkami.
Spoglądam ze złością w niebo, widząc jak pierwsze płatki śniegu, opadają na ziemię. Zapowiadając kolejne dodatkowe centymetry białego puchu już i tak zalegającego na ulicach. Pogoda od kilku dni ani myślała nas rozpieszczać. Minusowe temperatury oraz gęste opady śniegu tym razem idealnie wkomponowywały się we wszystkie stereotypy o zimnej, nieprzyjaznej i ponurej Skandynawii, z którymi często tak usilnie walczyłam podczas moich wielogodzinnych rozmów z pewnym Austriakiem, za którym mimo upływu czasu, wciąż tak samo mocno tęskniłam. Zwłaszcza teraz, gdy wiedziałam, że znajdował się ode mnie oddalony zaledwie o kilkanaście kilometrów. Był niemal na wyciągnięcie ręki. Co tylko pogarszało moje i tak nie najlepsze samopoczucie. W dodatku w mojej głowie nieustannie panował mętlik, który stawał się po prostu nie do zniesienia. Przede wszystkim z powodu tego, że Michael nadal nie odpuszczał i każdego dnia dzwonił, przynajmniej kilka razy oraz przesyłał masę wiadomości zawsze z prośbą, chociażby o jedną krótką rozmowę. Ignorowanie tych wszystkich prób kontaktu z jego strony było coraz trudniejsze. Sama już nie wiedziałam, czy naprawienie tego wszystkiego, co popsułam nawet z istniejącym ryzykiem, że zwyczajnie nam nie wyjdzie. Nie byłoby lepsze od tego, co aktualnie przeżywamy. Wciąż jednak głupi strach przed przyszłością, a przede wszystkim przed przyznaniem się do tego, że postąpiłam nad wyraz głupio, były silniejsze od moich prawdziwych pragnień. Zwlekałam więc, na własne życzenie unieszczęśliwiając zarówno siebie, jak i Michaela. Godząc się ze świadomością, że za jakiś czas na naprawę czegokolwiek może być zwyczajnie za późno.
- Cześć, Inge. Miło cię w końcu widzieć. Myślałem, że już do reszty przepadłaś w tej Austrii - ledwo udaje mi się zamknąć za sobą drzwi restauracji, gdy staje przede mną uśmiechnięty Malcolm. Znajdujący się w przeciwieństwie do mnie w nad wyraz dobrym humorze.
- Ja też się cieszę, że mam okazję cię zobaczyć. Trochę się nawet za tobą stęskniłam. Ale tak tylko troszeczkę - zmuszam się do lekkiego uśmiechu. - Wątpię jednak, żebyś był tak zadowolony wyłącznie z powodu tego, że mnie widzisz. Co się więc stało? - pytam ciekawa, siadając przy swoim ulubionym stoliku, który mimo sporej ilości gości przebywającej w restauracji na szczęście nie był zajęty.
- Marie była dziś na kolejnym badaniu. Tym razem lekarzowi udało się określić płeć dziecka. Inge, będziemy mieli córeczkę - kręci głową, uśmiechając się do samego siebie. - Jestem taki szczęśliwy. Nadal jednak nie mogę uwierzyć, że naprawdę zostanę tatą. To wprost nie do opisania uczucie.
- To wspaniała wiadomość. Pośpiesz się tylko z tym pełnym uświadomieniem sobie tego faktu, bo zostało ci na to tylko jakieś cztery miesiące - żartuję. Doskonale wiedząc, że Malcolm świetnie sprawdzi się w roli ojca. - Jeszcze raz wam bardzo gratuluję - szczerze cieszyłam się ich szczęściem. Dobrze wiedząc, że w pełni sobie na nie zasłużyli. Zwłaszcza Marie, która jeszcze do niedawna, wcale nie miała życia usłanego różami i dopiero przy Malcolmie zaznała upragnionego spokoju i bezpieczeństwa.
- Ty też szykuj się powoli na nową rolę, przyszła ciociu - odgryza mi się. - Swoją drogą latka lecą. Może czas i na ciebie, abyś w końcu została mamą? Tylko znajdź do tego kogoś porządnego - mówi żartobliwie, na co gromię go wzrokiem. Nic sobie jednak z tego nie robi i wybucha głośnym śmiechem.
- Zamiast opowiadać te głupoty, sprawdź lepiej czy inni goście cię przypadkiem nie potrzebują, dobrze? Przy okazji powiedz Sophie, że już jestem - proszę. Mając nadzieję, że przyjaciółka znajdzie chwilę wolnego czasu i będę mogła podzielić się z nią wstępnymi projektami zaproszeń na ślub, nad którymi spędziłam pół ostatniej nocy. W końcu po to tu w ogóle przyszłam. Nie chcąc, aby dłużej na nie czekała.
- Już się ulatniam. Powiedz mi tylko, czy podać ci to samo, co zawsze? - chce się upewnić. Kiwam tylko głową na potwierdzenie. - Nie myśl sobie jednak, że ci odpuszczę. Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie poznam twojej opinii na temat pobytu w Austrii. To musiała być niezła przygoda. Strasznie wam tego zazdroszczę - słysząc to. Odwracam głowę lekko w bok. Starając się uniknąć jego wzroku. Nie było się przecież czym chwalić.
- Sophie na pewno zdała ci porządną relację. W dodatku nie ma o czym mówić. Było w porządku - nie miałam zamiaru wdawać się w szczegóły. Choć Malcolm był moim dobrym znajomym, to wciąż pozostawał facetem, który na pewno niczego by nie zrozumiał. A już na pewno motywów, jakimi się kierowałam, gdy zostawiałam Michaela bez pożegnania.
- W porządku? Inge dla ciebie zawsze coś jest albo rewelacyjne, albo beznadziejne. Nie ma nic pomiędzy - chłopak wykazuje się tym razem ogromną bystrością. Udowadniając, że zna mnie lepiej niż przypuszczałam.
- Zawsze mogłam zrobić ten jeden raz wyjątek - na całe szczęście od dalszej rozmowy, ratują mnie dwie młode dziewczyny, które pojawiają się w restauracji. Czekając niecierpliwie, aż Malcolm przyjmie od nich zamówienia.
W oczekiwaniu na Sophie. Rozglądam się po wnętrzu lokalu, które niedawno zostało porządnie odnowione. Nadając mu tym samym świeżości i sporej elegancji. Do czego jego właścicielka od bardzo dawna dążyła. Stawiając sobie to jako jeden z głównych celów do osiągnięcia. Wszystkim dookoła mnie udawało się spełniać swoje marzenia czy aspiracje. Jedni wspinali się po szczeblach zawodowej kariery. Inni zakładali rodziny, oczekiwali narodzin dziecka, albo przygotowywali się do zawarcia małżeństwa. Jedynie ja ciągle tkwiłam w miejscu, rzekomo jako niezależna singielka, która świetnie radzi sobie ze wszystkim sama. Tymczasem było zupełnie na odwrót. Skrycie także marzyłam o życiu przy boku ukochanej osoby, z którą mogłabym dzielić swoje radości i troski. Chciałam wrócić do tego, co było w Austrii, kiedy po raz pierwszy w życiu poczułam, że to jest właśnie to. Kiedy każda chwila spędzona z Michaelem powodowała uśmiech na mojej twarzy. Kiedy czułam się w końcu tak po prostu beztrosko szczęśliwa.
- Sophie prosiła, abyś dała jej jeszcze kilka minut. Mają chwilowo z Therese urwanie głowy - do rzeczywistości sprowadza mnie Heidi, stawiając przede mną talerz z ulubionym daniem, jakim był wykwintny kurczak w sosie śmietanowym, na którego widok poczułam ogromny apetyt. Tym razem dziewczyna, którą darzyłam sporą sympatią, miała ognistoczerwony kolor włosów, spiętych w schludnego koka, który dało się zauważyć przynajmniej z kilometra. Widocznie Heidi znowu postanowiła poeksperymentować. Kiedy widziałam ją ostatni raz przed wyjazdem, jej włosy były przecież rude.
- Jasne, rozumiem. Nie musi się spieszyć. Mam czas - zapewniam. Nie miałam żadnych planów na ten wieczór. Ostatnio zresztą, niemal jak zawsze. Czasami czułam się niczym samotna staruszka, które najlepsze lata życia ma już dawno za sobą.
- Przekażę jej. Wybacz, ale muszę wracać do pracy. Malcolm znowu dał mi do obsłużenia stolik z państwem Jorgensen. Trzy razy już zmieniali swoje zamówienie. Czwartego chyba nie zniosę - posyłam Heidi współczujący uśmiech. Dobrze wiedząc, że czekała ją prawdziwa próba cierpliwości.
Dziewczyna wciąż wdrażała się jeszcze w swoje obowiązki. Zwłaszcza że pracowała najczęściej jedynie w piątkowe popołudnia i weekendy. Dorabiając sobie w ten sposób do skromnego studenckiego stypendium, ku jej sporej radości. Przede wszystkim dlatego, że znalezienie posady przez Heidi, wcale nie było takie łatwe, jakby się mogło wydawać ze względu na jej specyficzny styl bycia i ubioru oraz miłość do ciężkich metalowych brzmień, co skreślało ją na stracie u wielu nadal zaściankowych pracodawców. Uważających ją za zło wcielone. Na całe szczęście znalazła ogłoszenie dane przez Sophie, która nie miała najmniejszego problemu z zatrudnieniem dziewczyny. Będąc pełną oburzenia na tak niesprawiedliwe traktowanie.
Kolejne minuty upływają mi na sprawdzeniu swoich mediów społecznościowych, w których jak zawsze nie było niczego godnego uwagi oraz na obserwowaniu innych gości restauracji, których wcale nie ubywało. Coraz bardziej znudzona, mimowolnie rzucam okiem na ekran telewizora zawieszonego na jednej ze ścian. Zauważając, że rozpoczyna się właśnie transmisja kwalifikacji do pierwszego konkursu turnieju Raw Air, o ile dobrze pamiętałam i czegoś nie pokręciłam. Moje serce od razu przyśpiesza swoje bicie. Nie mogłam na to patrzeć. Dobrze wiedząc, że gdy tylko ujrzę Michaela, po prostu się tutaj przy wszystkich rozpłaczę. Z rozpaczy nad własną głupotą i zbytnią pochopnością w podejmowaniu decyzji.
- Malcolm, możesz to przełączyć? Proszę cię - zwracam się z prośbą, gdy mija akurat mój stolik. Mając nadzieję, że zmieni kanał na jakikolwiek inny.
- Co takiego? Inge, nie jestem desperatem. Chcę zachować tę posadę. Sophie by mnie chyba zabiła, gdybym to zrobił. Poza tym, dlaczego aż tak ci to przeszkadza? Myślałem, że w końcu przekonałaś się do sportowych zmagań - zastanawia się z wyraźnym zdziwieniem nad moim niezadowoleniem.
- Chyba w twoich snach. Nie rozumiem zresztą w czym problem. Sophie tutaj i tak nie ma - staram się go przekonać do swojej racji.
- Zapewniam cię, że pojawi się idealnie na skok Halvora. Zawsze tak jest. Ona ma wszystko dokładnie wyliczone, jeśli tylko nie ma jakiś opóźnień. Przykro mi - rozkłada bezradnie ręce, nie mając zamiaru mi pomóc. Udając się następnie w stronę innych gości. Zostawiając mnie samą z burzą ogromnych emocji.
Nie potrafiąc spokojnie przyglądać się wydarzeniom rozgrywanym na ekranie telewizora, które przywoływały zbyt wiele nadal jeszcze świeżych wspomnień. Ostentacyjnie przesiadam się na drugą stronę stolika pod czujnymi spojrzeniami Heidi i Malcolma. Siadając plecami do telewizora. Przeklinając pod nosem swoje zapominalstwo. Mogłam przecież sprawdzić godzinę rozgrywania tych cholernych kwalifikacji, zanim zdecydowałam się tutaj pojawić. Dobrze wiedząc, że na pewno będą stanowić jeden z najważniejszych punktów dnia w tym miejscu. Uniknęłabym wtedy podejrzeń, które na pewno zrodziły się w głowach zarówno Malcolma, jak i Heidi. Czego chciałam przecież tak bardzo uniknąć.
- Przepraszam Inge, że tak długo czekasz. Od paru godzin panuje jednak tutaj taki ruch, że nie mamy ani chwili wytchnienia. Teraz też wyrwałam się tylko na moment. Zaraz będzie kolej Halvora - Sophie w końcu pojawia się w zasięgu mojego wzroku ze szklanką wody. Spoglądając nerwowo na zawieszoną plazmę. Wyglądała na kompletnie wyczerpaną, a jej twarz była blada niczym ściana.
- Może więc to po prostu przełożymy na jutro? - proponuję. Nie chcąc wprowadzać niepotrzebnego zamieszania. Poza tym wolałabym, aby jak najszybszej mogła wrócić do siebie i po prostu odpocząć. - To przecież nie jest jeszcze, aż tak pilna sprawa, że nie może zaczekać - próbuję ją przekonać.
- Nie ma mowy. Bez sensu by było, abyś się niepotrzebnie fatygowała i czekała tyle na darmo. Za niedługo będziemy zamykać. Z każdą minutą powinno się też robić coraz luźniej. Poczekasz jeszcze trochę? - prosi. - Naprawdę chcę zobaczyć te cuda, które na pewno stworzyłaś - nie potrafiłam jej odmówić. Przystaję więc w końcu na tę prośbę.
- Dobrze. Niech już będzie - zgadzam się. - Co ci się stało? - pytam zaniepokojona, gdy przypadkiem dostrzegam na jej ręce paskudny siniak. Ciągnący się od nadgarstka do niemal samego łokcia.
- To nic takiego - lekceważy swój uraz. - Mały wypadek w kuchni. Przy takim zamieszaniu jak dzisiaj to niemal norma w moim wykonaniu. Wiesz, że potrafię być niezdarna - tłumaczy spokojnie. Przykrywając zawstydzona siniak rękawem bluzki, który dotychczas był podwinięty. Widocznie zapomniała zrobić tego wcześniej.
- Powinnaś bardziej na siebie uważać. Znowu się przepracowujesz - dziewczyna stanowczo zbyt wiele narzucała na siebie obowiązków. Co mogło kiedyś się na niej zemścić.
- Nic mi nie będzie. Jestem już przyzwyczajona. Poza tym...- nie kończy. Zaczynając się wpatrywać przez następne sekundy niczym zaczarowana w ekran telewizora. - Niech to szlag! - Sophie po nieudanym skoku Halvora, siada naprzeciw mnie z grymasem niezadowolenia na twarzy. - Myślałam, że wszystko będzie już dobrze. Na treningach wcale nie było przecież najgorzej. On jest pewnie teraz kompletnie rozbity. Powinnam tam przy nim być - kręci ze zrezygnowaniem głową. Mając pewnie samej sobie za złe, że nie wybrała się dzisiaj na skocznię.
- Przestań się obwiniać. Halvor doskonale zdaje sobie sprawę, że też masz swoje obowiązki. Nie możesz przecież wszystkiego rzucić. Poradzi sobie. Nie z takimi rozczarowaniami dawał sobie radę. W razie czego ma zresztą jeszcze Karoline - próbuję ją pocieszyć. Nie chcąc, aby się po raz kolejny niepotrzebnie zamartwiała. Zawsze stawiając innych ponad siebie.
- Tyle sobie jednak obiecywał po tym turnieju. Chciał zrekompensować sobie nieudane Mistrzostwa, a tu już na starcie wszystko się dla niego skończyło. Co za pech.
- Jeszcze nie raz będzie miał okazję do powetowania sobie tego. Sama wiesz o tym najlepiej - uśmiecham się pocieszająco. Mimowolnie odwracając się lekko za siebie i spoglądając na aktualną tabelę wyników. Szukając na niej nazwiska Michaela. To było po prostu silniejsze ode mnie.
- Przepraszam, ale muszę wracać do kuchni. Therese pewnie i tak tonie pod nawałem zamówień. Postaram się wrócić, jak najszybciej - obiecuje, po czym znika w mgnieniu oka. Ponownie zostawiając mnie samą.
Kilka minut przed zamknięciem restauracji, gdy znudzona do granic możliwości. Rysuję jakieś niemające żadnego sensu wzroki na restauracyjnej chusteczce. Mój telefon zaczyna nieoczekiwanie dzwonić. Spoglądam na jego ekran, zauważając że Michael znowu starał się ze mną skontaktować. Z ogromną trudnością ignoruję to połączenie. Odkładając urządzenie na stolik.
- Kiedy w końcu odważysz się i go odbierzesz? - pytanie Sophie stojącej nade mną sprawia, że się wzdrygam. Dlaczego musiała pojawić się akurat w tym momencie?
- Rozmawiałyśmy już o tym tyle razy. Nie zaczynajmy kolejnego - nie chciałam po raz któryś z kolei się tłumaczyć. - Lepiej przyjrzyj się temu. Mam nadzieję, że któreś ci się spodoba. Oczywiście możemy też wprowadzić jakieś poprawki, gdy tylko będziesz chciała - podaję jej teczkę z pięcioma propozycjami zaproszeń w stworzenie których naprawdę włożyłam wiele energii i zapału. Nie chcąc nimi zawieść swojej przyjaciółki.
- Inge, wszystkie są przepiękne. Nie mam pojęcia, jak zdecyduję się tylko na jeden wzór. Są genialne - patrzy urzeczona na każde z nich, co wywołuje we mnie poczucie dumy i radości. Do czegoś się jeszcze nadawałam. - Jesteś niesamowita - chwali mnie.
- Bez przesady. To przecież nic takiego. Każdy mógłby stworzyć coś podobnego - tonuję jej entuzjazm.
- Chyba zwariowałaś, jeśli tak myślisz. Ostatnio widziałam tysiące wersji zaproszeń, ale żadne nie było ładniejsze od tych. Od zawsze miałaś wielki talent - upiera się przy swoim. - Marnujesz się w tej swojej pracy. Powinnaś pomyśleć o czymś własnym, zamiast skupiać się na tych beznadziejnych zleceniach, które dostajesz.
- Sophie, wiesz że lubię tę pracę. Może nie jest zbytnio perspektywiczna, ale przynajmniej stabilna. Dzięki niej nie muszę się martwić o to, czy zapłacę rachunki - gdybym się odważyła na własny biznes. Mogłoby się to bardzo szybko zmienić. - Zdecydowałaś się na któreś? - pytam po dłuższej chwili milczenia jakie między nami zapanowało. Ciekawa, które zaproszenie Sophie ostatecznie wybierze.
- Żartujesz? Muszę się nad tym poważnie zastanowić. Najchętniej wybrałabym zresztą wszystkie - byłam już pewna, że decyzja zajmie jej kilka dobrych dni.
- Żaden problem. Wystarczy, że postanowisz wyjść za mąż pięć razy. Wcześnie zaczynasz, więc może się udać - żartuję, śmiejąc się głośno na widok jej oburzonej miny.
- Jesteś okropna, Inge! - kręci z dezaprobatą głową - Poczekaj, aż ty będziesz wychodzić za mąż. Już ja ci się odpłacę za te wszystkie docinki.
- Nie wiem, czy będziesz miała okazję. Kandydata na męża brak. Poza tym wiesz, co sądzę o instytucji małżeństwa - dla mnie była to tylko zwykła formalność, która w przyszłości mogła wywołać wyłącznie masę zbędnych kłopotów. Nie wierzyłam w jej przydatność, a tym bardziej przesadną trwałość poza niewielkimi wyjątkami.
- Jeszcze zmienisz zdanie. Przekonasz się - uśmiecha się pod nosem. Będąc o tym niemal przekonana.
- Chodź Inge, podwiozę cię - po zamknięciu restauracji, gdy mam zamiar zbierać się do jej opuszczenia. Słyszę niespodziewaną propozycję Malcolma.
- Nie trzeba - miałam ochotę na samotny spacer, nawet jeśli pogoda była do tego fatalna. Musiałam oczyścić głowę i zastanowić się nad niektórymi sprawami.
- Trzeba. To polecenie Sophie. Dzięki temu ominie mnie sprzątanie. Nie daj się więc prosić, to i tak po drodze - widząc jego błagalną minę, postanawiam w końcu ustąpić.
- Poznaj moje dobre serce, które uratowało cię od mopa i stosu naczyń, które są przecież prawdziwymi torturami - ironizuję.
- Co ja bym zrobił bez twojej dobroci - po uprzednim pożegnaniu ze wszystkimi przekomarzamy się z Malcolmem jak dzieci przez całą drogę do jego samochodu. Nie umiejąc się przed tym powstrzymać.
- Rozchmurz się. Wszystko prędzej czy później się ułoży - odrywam się od wpatrywania w mijane przez nas ulice. Patrząc na Malcolma z niezrozumieniem.
- O czym ty mówisz? - chcę się dowiedzieć, co miał dokładnie na myśli.
- Inge, nie jestem ślepy. Widzę, że jesteś przygnębiona. Domyślam się, że ma to związek z twoim pobytem w Austrii i zapewne sprawami sercowymi, ale nie zamierzam być wścibski. Pamiętaj jednak, że zawsze możesz na mnie liczyć - zapewnia. Starając w ten sposób udzielić mi wsparcia.
- Dziękuję. Wątpię jednak, aby było jakieś cudowne rozwiązanie na złamane serce - nie było sensu dłużej zaprzeczać przed Malcolmem, że to nie o to chodziło.
- Są tylko dwa wyjścia. Jeśli są, choćby minimalne szanse, to warto zaryzykować i walczyć do końca. Jeśli jednak czujesz, że ich nie ma. Musisz po prostu się z tym pogodzić i zapomnieć. Tylko w ten sposób odnajdziesz swoje prawdziwe szczęście. Zaufaj mi. Coś o tym wiem - uśmiecha się do mnie z cieniem smutku na twarzy. Byłam niemal pewna, że nawiązywał do epizodu sprzed kilkunastu miesięcy, kiedy to był beznadziejnie zakochany w Sophie. Na całe szczęście udało mu się dosyć szybko wyleczyć z tego niemożliwego do spełnienia uczucia.
- Dzięki za radę - mówię, kiedy parkujemy przed zamieszkiwanym przeze mnie budynkiem. Wdzięczna za to, że był kolejną osobą, która chciała mi naprawdę pomóc. Świadomość, że mam przy sobie takich ludzi była bardzo pocieszająca.
- Wpadnij do nas niedługo. Marie na pewno się ucieszy. Siedzenie samej całymi dniami w domu powoli ją dobija - wcale nie dziwiłam się dziewczynie. Zwłaszcza że była chodzącym wulkanem energii.
- Postaram się. Pozdrów ją ode mnie. Do zobaczenia - znajdując w torebce klucze, przytulam lekko Malcolma.
- Dobranoc - słyszę, gdy otwieram już drzwi. Machając mu na pożegnanie, kiedy wraca do swojego samochodu. Po czym przypadkiem zauważam w oddali łudząco podobnego do Michaela mężczyznę. Byłam niemal przekonana, że to on, co było przecież niemożliwe. Wchodząc do zamieszkiwanego przeze mnie budynku, kręcę głową z politowaniem dla samej siebie. Jeszcze tylko tego brakowało, abym zaczęła mieć przewidzenia.
Okrywam się szczelniej ciepłym szalikiem, próbując tym samym ochronić przed wyjątkowo mroźnym podmuchem wiatru, przenikającym mnie niemal do szpiku kości. Złorzecząc przy tym na czym świat stoi. Żałowałam, że w ogóle postanowiłam opuścić swoje cieplutkie mieszkanie. Mogłam przecież przełożyć tę wizytę na inny dzień. To było kolejne fatalne posunięcie z mojej strony w ciągu ostatnich dni. Przez co, miałam jeszcze większe wrażenie, że ostatnio dokonuję samych złych wyborów z opłakanymi w konsekwencji skutkami.
Spoglądam ze złością w niebo, widząc jak pierwsze płatki śniegu, opadają na ziemię. Zapowiadając kolejne dodatkowe centymetry białego puchu już i tak zalegającego na ulicach. Pogoda od kilku dni ani myślała nas rozpieszczać. Minusowe temperatury oraz gęste opady śniegu tym razem idealnie wkomponowywały się we wszystkie stereotypy o zimnej, nieprzyjaznej i ponurej Skandynawii, z którymi często tak usilnie walczyłam podczas moich wielogodzinnych rozmów z pewnym Austriakiem, za którym mimo upływu czasu, wciąż tak samo mocno tęskniłam. Zwłaszcza teraz, gdy wiedziałam, że znajdował się ode mnie oddalony zaledwie o kilkanaście kilometrów. Był niemal na wyciągnięcie ręki. Co tylko pogarszało moje i tak nie najlepsze samopoczucie. W dodatku w mojej głowie nieustannie panował mętlik, który stawał się po prostu nie do zniesienia. Przede wszystkim z powodu tego, że Michael nadal nie odpuszczał i każdego dnia dzwonił, przynajmniej kilka razy oraz przesyłał masę wiadomości zawsze z prośbą, chociażby o jedną krótką rozmowę. Ignorowanie tych wszystkich prób kontaktu z jego strony było coraz trudniejsze. Sama już nie wiedziałam, czy naprawienie tego wszystkiego, co popsułam nawet z istniejącym ryzykiem, że zwyczajnie nam nie wyjdzie. Nie byłoby lepsze od tego, co aktualnie przeżywamy. Wciąż jednak głupi strach przed przyszłością, a przede wszystkim przed przyznaniem się do tego, że postąpiłam nad wyraz głupio, były silniejsze od moich prawdziwych pragnień. Zwlekałam więc, na własne życzenie unieszczęśliwiając zarówno siebie, jak i Michaela. Godząc się ze świadomością, że za jakiś czas na naprawę czegokolwiek może być zwyczajnie za późno.
- Cześć, Inge. Miło cię w końcu widzieć. Myślałem, że już do reszty przepadłaś w tej Austrii - ledwo udaje mi się zamknąć za sobą drzwi restauracji, gdy staje przede mną uśmiechnięty Malcolm. Znajdujący się w przeciwieństwie do mnie w nad wyraz dobrym humorze.
- Ja też się cieszę, że mam okazję cię zobaczyć. Trochę się nawet za tobą stęskniłam. Ale tak tylko troszeczkę - zmuszam się do lekkiego uśmiechu. - Wątpię jednak, żebyś był tak zadowolony wyłącznie z powodu tego, że mnie widzisz. Co się więc stało? - pytam ciekawa, siadając przy swoim ulubionym stoliku, który mimo sporej ilości gości przebywającej w restauracji na szczęście nie był zajęty.
- Marie była dziś na kolejnym badaniu. Tym razem lekarzowi udało się określić płeć dziecka. Inge, będziemy mieli córeczkę - kręci głową, uśmiechając się do samego siebie. - Jestem taki szczęśliwy. Nadal jednak nie mogę uwierzyć, że naprawdę zostanę tatą. To wprost nie do opisania uczucie.
- To wspaniała wiadomość. Pośpiesz się tylko z tym pełnym uświadomieniem sobie tego faktu, bo zostało ci na to tylko jakieś cztery miesiące - żartuję. Doskonale wiedząc, że Malcolm świetnie sprawdzi się w roli ojca. - Jeszcze raz wam bardzo gratuluję - szczerze cieszyłam się ich szczęściem. Dobrze wiedząc, że w pełni sobie na nie zasłużyli. Zwłaszcza Marie, która jeszcze do niedawna, wcale nie miała życia usłanego różami i dopiero przy Malcolmie zaznała upragnionego spokoju i bezpieczeństwa.
- Ty też szykuj się powoli na nową rolę, przyszła ciociu - odgryza mi się. - Swoją drogą latka lecą. Może czas i na ciebie, abyś w końcu została mamą? Tylko znajdź do tego kogoś porządnego - mówi żartobliwie, na co gromię go wzrokiem. Nic sobie jednak z tego nie robi i wybucha głośnym śmiechem.
- Zamiast opowiadać te głupoty, sprawdź lepiej czy inni goście cię przypadkiem nie potrzebują, dobrze? Przy okazji powiedz Sophie, że już jestem - proszę. Mając nadzieję, że przyjaciółka znajdzie chwilę wolnego czasu i będę mogła podzielić się z nią wstępnymi projektami zaproszeń na ślub, nad którymi spędziłam pół ostatniej nocy. W końcu po to tu w ogóle przyszłam. Nie chcąc, aby dłużej na nie czekała.
- Już się ulatniam. Powiedz mi tylko, czy podać ci to samo, co zawsze? - chce się upewnić. Kiwam tylko głową na potwierdzenie. - Nie myśl sobie jednak, że ci odpuszczę. Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie poznam twojej opinii na temat pobytu w Austrii. To musiała być niezła przygoda. Strasznie wam tego zazdroszczę - słysząc to. Odwracam głowę lekko w bok. Starając się uniknąć jego wzroku. Nie było się przecież czym chwalić.
- Sophie na pewno zdała ci porządną relację. W dodatku nie ma o czym mówić. Było w porządku - nie miałam zamiaru wdawać się w szczegóły. Choć Malcolm był moim dobrym znajomym, to wciąż pozostawał facetem, który na pewno niczego by nie zrozumiał. A już na pewno motywów, jakimi się kierowałam, gdy zostawiałam Michaela bez pożegnania.
- W porządku? Inge dla ciebie zawsze coś jest albo rewelacyjne, albo beznadziejne. Nie ma nic pomiędzy - chłopak wykazuje się tym razem ogromną bystrością. Udowadniając, że zna mnie lepiej niż przypuszczałam.
- Zawsze mogłam zrobić ten jeden raz wyjątek - na całe szczęście od dalszej rozmowy, ratują mnie dwie młode dziewczyny, które pojawiają się w restauracji. Czekając niecierpliwie, aż Malcolm przyjmie od nich zamówienia.
W oczekiwaniu na Sophie. Rozglądam się po wnętrzu lokalu, które niedawno zostało porządnie odnowione. Nadając mu tym samym świeżości i sporej elegancji. Do czego jego właścicielka od bardzo dawna dążyła. Stawiając sobie to jako jeden z głównych celów do osiągnięcia. Wszystkim dookoła mnie udawało się spełniać swoje marzenia czy aspiracje. Jedni wspinali się po szczeblach zawodowej kariery. Inni zakładali rodziny, oczekiwali narodzin dziecka, albo przygotowywali się do zawarcia małżeństwa. Jedynie ja ciągle tkwiłam w miejscu, rzekomo jako niezależna singielka, która świetnie radzi sobie ze wszystkim sama. Tymczasem było zupełnie na odwrót. Skrycie także marzyłam o życiu przy boku ukochanej osoby, z którą mogłabym dzielić swoje radości i troski. Chciałam wrócić do tego, co było w Austrii, kiedy po raz pierwszy w życiu poczułam, że to jest właśnie to. Kiedy każda chwila spędzona z Michaelem powodowała uśmiech na mojej twarzy. Kiedy czułam się w końcu tak po prostu beztrosko szczęśliwa.
- Sophie prosiła, abyś dała jej jeszcze kilka minut. Mają chwilowo z Therese urwanie głowy - do rzeczywistości sprowadza mnie Heidi, stawiając przede mną talerz z ulubionym daniem, jakim był wykwintny kurczak w sosie śmietanowym, na którego widok poczułam ogromny apetyt. Tym razem dziewczyna, którą darzyłam sporą sympatią, miała ognistoczerwony kolor włosów, spiętych w schludnego koka, który dało się zauważyć przynajmniej z kilometra. Widocznie Heidi znowu postanowiła poeksperymentować. Kiedy widziałam ją ostatni raz przed wyjazdem, jej włosy były przecież rude.
- Jasne, rozumiem. Nie musi się spieszyć. Mam czas - zapewniam. Nie miałam żadnych planów na ten wieczór. Ostatnio zresztą, niemal jak zawsze. Czasami czułam się niczym samotna staruszka, które najlepsze lata życia ma już dawno za sobą.
- Przekażę jej. Wybacz, ale muszę wracać do pracy. Malcolm znowu dał mi do obsłużenia stolik z państwem Jorgensen. Trzy razy już zmieniali swoje zamówienie. Czwartego chyba nie zniosę - posyłam Heidi współczujący uśmiech. Dobrze wiedząc, że czekała ją prawdziwa próba cierpliwości.
Dziewczyna wciąż wdrażała się jeszcze w swoje obowiązki. Zwłaszcza że pracowała najczęściej jedynie w piątkowe popołudnia i weekendy. Dorabiając sobie w ten sposób do skromnego studenckiego stypendium, ku jej sporej radości. Przede wszystkim dlatego, że znalezienie posady przez Heidi, wcale nie było takie łatwe, jakby się mogło wydawać ze względu na jej specyficzny styl bycia i ubioru oraz miłość do ciężkich metalowych brzmień, co skreślało ją na stracie u wielu nadal zaściankowych pracodawców. Uważających ją za zło wcielone. Na całe szczęście znalazła ogłoszenie dane przez Sophie, która nie miała najmniejszego problemu z zatrudnieniem dziewczyny. Będąc pełną oburzenia na tak niesprawiedliwe traktowanie.
Kolejne minuty upływają mi na sprawdzeniu swoich mediów społecznościowych, w których jak zawsze nie było niczego godnego uwagi oraz na obserwowaniu innych gości restauracji, których wcale nie ubywało. Coraz bardziej znudzona, mimowolnie rzucam okiem na ekran telewizora zawieszonego na jednej ze ścian. Zauważając, że rozpoczyna się właśnie transmisja kwalifikacji do pierwszego konkursu turnieju Raw Air, o ile dobrze pamiętałam i czegoś nie pokręciłam. Moje serce od razu przyśpiesza swoje bicie. Nie mogłam na to patrzeć. Dobrze wiedząc, że gdy tylko ujrzę Michaela, po prostu się tutaj przy wszystkich rozpłaczę. Z rozpaczy nad własną głupotą i zbytnią pochopnością w podejmowaniu decyzji.
- Malcolm, możesz to przełączyć? Proszę cię - zwracam się z prośbą, gdy mija akurat mój stolik. Mając nadzieję, że zmieni kanał na jakikolwiek inny.
- Co takiego? Inge, nie jestem desperatem. Chcę zachować tę posadę. Sophie by mnie chyba zabiła, gdybym to zrobił. Poza tym, dlaczego aż tak ci to przeszkadza? Myślałem, że w końcu przekonałaś się do sportowych zmagań - zastanawia się z wyraźnym zdziwieniem nad moim niezadowoleniem.
- Chyba w twoich snach. Nie rozumiem zresztą w czym problem. Sophie tutaj i tak nie ma - staram się go przekonać do swojej racji.
- Zapewniam cię, że pojawi się idealnie na skok Halvora. Zawsze tak jest. Ona ma wszystko dokładnie wyliczone, jeśli tylko nie ma jakiś opóźnień. Przykro mi - rozkłada bezradnie ręce, nie mając zamiaru mi pomóc. Udając się następnie w stronę innych gości. Zostawiając mnie samą z burzą ogromnych emocji.
Nie potrafiąc spokojnie przyglądać się wydarzeniom rozgrywanym na ekranie telewizora, które przywoływały zbyt wiele nadal jeszcze świeżych wspomnień. Ostentacyjnie przesiadam się na drugą stronę stolika pod czujnymi spojrzeniami Heidi i Malcolma. Siadając plecami do telewizora. Przeklinając pod nosem swoje zapominalstwo. Mogłam przecież sprawdzić godzinę rozgrywania tych cholernych kwalifikacji, zanim zdecydowałam się tutaj pojawić. Dobrze wiedząc, że na pewno będą stanowić jeden z najważniejszych punktów dnia w tym miejscu. Uniknęłabym wtedy podejrzeń, które na pewno zrodziły się w głowach zarówno Malcolma, jak i Heidi. Czego chciałam przecież tak bardzo uniknąć.
- Przepraszam Inge, że tak długo czekasz. Od paru godzin panuje jednak tutaj taki ruch, że nie mamy ani chwili wytchnienia. Teraz też wyrwałam się tylko na moment. Zaraz będzie kolej Halvora - Sophie w końcu pojawia się w zasięgu mojego wzroku ze szklanką wody. Spoglądając nerwowo na zawieszoną plazmę. Wyglądała na kompletnie wyczerpaną, a jej twarz była blada niczym ściana.
- Może więc to po prostu przełożymy na jutro? - proponuję. Nie chcąc wprowadzać niepotrzebnego zamieszania. Poza tym wolałabym, aby jak najszybszej mogła wrócić do siebie i po prostu odpocząć. - To przecież nie jest jeszcze, aż tak pilna sprawa, że nie może zaczekać - próbuję ją przekonać.
- Nie ma mowy. Bez sensu by było, abyś się niepotrzebnie fatygowała i czekała tyle na darmo. Za niedługo będziemy zamykać. Z każdą minutą powinno się też robić coraz luźniej. Poczekasz jeszcze trochę? - prosi. - Naprawdę chcę zobaczyć te cuda, które na pewno stworzyłaś - nie potrafiłam jej odmówić. Przystaję więc w końcu na tę prośbę.
- Dobrze. Niech już będzie - zgadzam się. - Co ci się stało? - pytam zaniepokojona, gdy przypadkiem dostrzegam na jej ręce paskudny siniak. Ciągnący się od nadgarstka do niemal samego łokcia.
- To nic takiego - lekceważy swój uraz. - Mały wypadek w kuchni. Przy takim zamieszaniu jak dzisiaj to niemal norma w moim wykonaniu. Wiesz, że potrafię być niezdarna - tłumaczy spokojnie. Przykrywając zawstydzona siniak rękawem bluzki, który dotychczas był podwinięty. Widocznie zapomniała zrobić tego wcześniej.
- Powinnaś bardziej na siebie uważać. Znowu się przepracowujesz - dziewczyna stanowczo zbyt wiele narzucała na siebie obowiązków. Co mogło kiedyś się na niej zemścić.
- Nic mi nie będzie. Jestem już przyzwyczajona. Poza tym...- nie kończy. Zaczynając się wpatrywać przez następne sekundy niczym zaczarowana w ekran telewizora. - Niech to szlag! - Sophie po nieudanym skoku Halvora, siada naprzeciw mnie z grymasem niezadowolenia na twarzy. - Myślałam, że wszystko będzie już dobrze. Na treningach wcale nie było przecież najgorzej. On jest pewnie teraz kompletnie rozbity. Powinnam tam przy nim być - kręci ze zrezygnowaniem głową. Mając pewnie samej sobie za złe, że nie wybrała się dzisiaj na skocznię.
- Przestań się obwiniać. Halvor doskonale zdaje sobie sprawę, że też masz swoje obowiązki. Nie możesz przecież wszystkiego rzucić. Poradzi sobie. Nie z takimi rozczarowaniami dawał sobie radę. W razie czego ma zresztą jeszcze Karoline - próbuję ją pocieszyć. Nie chcąc, aby się po raz kolejny niepotrzebnie zamartwiała. Zawsze stawiając innych ponad siebie.
- Tyle sobie jednak obiecywał po tym turnieju. Chciał zrekompensować sobie nieudane Mistrzostwa, a tu już na starcie wszystko się dla niego skończyło. Co za pech.
- Jeszcze nie raz będzie miał okazję do powetowania sobie tego. Sama wiesz o tym najlepiej - uśmiecham się pocieszająco. Mimowolnie odwracając się lekko za siebie i spoglądając na aktualną tabelę wyników. Szukając na niej nazwiska Michaela. To było po prostu silniejsze ode mnie.
- Przepraszam, ale muszę wracać do kuchni. Therese pewnie i tak tonie pod nawałem zamówień. Postaram się wrócić, jak najszybciej - obiecuje, po czym znika w mgnieniu oka. Ponownie zostawiając mnie samą.
Kilka minut przed zamknięciem restauracji, gdy znudzona do granic możliwości. Rysuję jakieś niemające żadnego sensu wzroki na restauracyjnej chusteczce. Mój telefon zaczyna nieoczekiwanie dzwonić. Spoglądam na jego ekran, zauważając że Michael znowu starał się ze mną skontaktować. Z ogromną trudnością ignoruję to połączenie. Odkładając urządzenie na stolik.
- Kiedy w końcu odważysz się i go odbierzesz? - pytanie Sophie stojącej nade mną sprawia, że się wzdrygam. Dlaczego musiała pojawić się akurat w tym momencie?
- Rozmawiałyśmy już o tym tyle razy. Nie zaczynajmy kolejnego - nie chciałam po raz któryś z kolei się tłumaczyć. - Lepiej przyjrzyj się temu. Mam nadzieję, że któreś ci się spodoba. Oczywiście możemy też wprowadzić jakieś poprawki, gdy tylko będziesz chciała - podaję jej teczkę z pięcioma propozycjami zaproszeń w stworzenie których naprawdę włożyłam wiele energii i zapału. Nie chcąc nimi zawieść swojej przyjaciółki.
- Inge, wszystkie są przepiękne. Nie mam pojęcia, jak zdecyduję się tylko na jeden wzór. Są genialne - patrzy urzeczona na każde z nich, co wywołuje we mnie poczucie dumy i radości. Do czegoś się jeszcze nadawałam. - Jesteś niesamowita - chwali mnie.
- Bez przesady. To przecież nic takiego. Każdy mógłby stworzyć coś podobnego - tonuję jej entuzjazm.
- Chyba zwariowałaś, jeśli tak myślisz. Ostatnio widziałam tysiące wersji zaproszeń, ale żadne nie było ładniejsze od tych. Od zawsze miałaś wielki talent - upiera się przy swoim. - Marnujesz się w tej swojej pracy. Powinnaś pomyśleć o czymś własnym, zamiast skupiać się na tych beznadziejnych zleceniach, które dostajesz.
- Sophie, wiesz że lubię tę pracę. Może nie jest zbytnio perspektywiczna, ale przynajmniej stabilna. Dzięki niej nie muszę się martwić o to, czy zapłacę rachunki - gdybym się odważyła na własny biznes. Mogłoby się to bardzo szybko zmienić. - Zdecydowałaś się na któreś? - pytam po dłuższej chwili milczenia jakie między nami zapanowało. Ciekawa, które zaproszenie Sophie ostatecznie wybierze.
- Żartujesz? Muszę się nad tym poważnie zastanowić. Najchętniej wybrałabym zresztą wszystkie - byłam już pewna, że decyzja zajmie jej kilka dobrych dni.
- Żaden problem. Wystarczy, że postanowisz wyjść za mąż pięć razy. Wcześnie zaczynasz, więc może się udać - żartuję, śmiejąc się głośno na widok jej oburzonej miny.
- Jesteś okropna, Inge! - kręci z dezaprobatą głową - Poczekaj, aż ty będziesz wychodzić za mąż. Już ja ci się odpłacę za te wszystkie docinki.
- Nie wiem, czy będziesz miała okazję. Kandydata na męża brak. Poza tym wiesz, co sądzę o instytucji małżeństwa - dla mnie była to tylko zwykła formalność, która w przyszłości mogła wywołać wyłącznie masę zbędnych kłopotów. Nie wierzyłam w jej przydatność, a tym bardziej przesadną trwałość poza niewielkimi wyjątkami.
- Jeszcze zmienisz zdanie. Przekonasz się - uśmiecha się pod nosem. Będąc o tym niemal przekonana.
- Chodź Inge, podwiozę cię - po zamknięciu restauracji, gdy mam zamiar zbierać się do jej opuszczenia. Słyszę niespodziewaną propozycję Malcolma.
- Nie trzeba - miałam ochotę na samotny spacer, nawet jeśli pogoda była do tego fatalna. Musiałam oczyścić głowę i zastanowić się nad niektórymi sprawami.
- Trzeba. To polecenie Sophie. Dzięki temu ominie mnie sprzątanie. Nie daj się więc prosić, to i tak po drodze - widząc jego błagalną minę, postanawiam w końcu ustąpić.
- Poznaj moje dobre serce, które uratowało cię od mopa i stosu naczyń, które są przecież prawdziwymi torturami - ironizuję.
- Co ja bym zrobił bez twojej dobroci - po uprzednim pożegnaniu ze wszystkimi przekomarzamy się z Malcolmem jak dzieci przez całą drogę do jego samochodu. Nie umiejąc się przed tym powstrzymać.
- Rozchmurz się. Wszystko prędzej czy później się ułoży - odrywam się od wpatrywania w mijane przez nas ulice. Patrząc na Malcolma z niezrozumieniem.
- O czym ty mówisz? - chcę się dowiedzieć, co miał dokładnie na myśli.
- Inge, nie jestem ślepy. Widzę, że jesteś przygnębiona. Domyślam się, że ma to związek z twoim pobytem w Austrii i zapewne sprawami sercowymi, ale nie zamierzam być wścibski. Pamiętaj jednak, że zawsze możesz na mnie liczyć - zapewnia. Starając w ten sposób udzielić mi wsparcia.
- Dziękuję. Wątpię jednak, aby było jakieś cudowne rozwiązanie na złamane serce - nie było sensu dłużej zaprzeczać przed Malcolmem, że to nie o to chodziło.
- Są tylko dwa wyjścia. Jeśli są, choćby minimalne szanse, to warto zaryzykować i walczyć do końca. Jeśli jednak czujesz, że ich nie ma. Musisz po prostu się z tym pogodzić i zapomnieć. Tylko w ten sposób odnajdziesz swoje prawdziwe szczęście. Zaufaj mi. Coś o tym wiem - uśmiecha się do mnie z cieniem smutku na twarzy. Byłam niemal pewna, że nawiązywał do epizodu sprzed kilkunastu miesięcy, kiedy to był beznadziejnie zakochany w Sophie. Na całe szczęście udało mu się dosyć szybko wyleczyć z tego niemożliwego do spełnienia uczucia.
- Dzięki za radę - mówię, kiedy parkujemy przed zamieszkiwanym przeze mnie budynkiem. Wdzięczna za to, że był kolejną osobą, która chciała mi naprawdę pomóc. Świadomość, że mam przy sobie takich ludzi była bardzo pocieszająca.
- Wpadnij do nas niedługo. Marie na pewno się ucieszy. Siedzenie samej całymi dniami w domu powoli ją dobija - wcale nie dziwiłam się dziewczynie. Zwłaszcza że była chodzącym wulkanem energii.
- Postaram się. Pozdrów ją ode mnie. Do zobaczenia - znajdując w torebce klucze, przytulam lekko Malcolma.
- Dobranoc - słyszę, gdy otwieram już drzwi. Machając mu na pożegnanie, kiedy wraca do swojego samochodu. Po czym przypadkiem zauważam w oddali łudząco podobnego do Michaela mężczyznę. Byłam niemal przekonana, że to on, co było przecież niemożliwe. Wchodząc do zamieszkiwanego przeze mnie budynku, kręcę głową z politowaniem dla samej siebie. Jeszcze tylko tego brakowało, abym zaczęła mieć przewidzenia.
💟💟💟💟
Po powrocie ze skoczni, gdzie oddałem całkiem przyzwoity skok w kwalifikacjach. Zatrzaskuję głośno drzwi od hotelowego pokoju. Wściekły na samego siebie za zrobienie z siebie kompletnego idioty przed hotelem, gdy przez dobre kilkanaście metrów goniłem, a potem zaczepiłem zupełnie obcą sobie dziewczynę. Będąc święcie przekonanym, że to Inge. Dawno już nie czułem się tak zażenowany, gdy ta nieznajoma patrzyła na mnie, jak na kogoś nienormalnego. Bardziej ośmieszyć się już chyba nie mogłem.
Od pierwszej chwili pobytu w Oslo wydawało mi się, że widzę Inge w każdej napotkanej przez siebie blondynce. Znajdowała się w końcu tak blisko mnie, a mimo to nadal nie miałem pojęcia, jak ją odnaleźć, czego tak bardzo przecież pragnąłem. Nie miałem nawet najmnieszej wskazówki. W dodatku straciłem pomoc Stefana, z którym wciąż pozostawałem w dosyć napiętych stosunkach. Rozmawialiśmy tyle, co nic i to najczęściej o błahych i niemających większego znaczenia sprawach. Widocznie nadal miał mi za złe tamten wieczór, gdy zupełnie straciłem nad sobą kontrolę i nie zamierzał puścić go w niepamięć.
Wyglądając przez okno na coraz bardziej słabnący ruch na ulicach Oslo. Kolejny raz wybieram numer Inge. Naiwnie łudząc się, że być może akurat tym razem postanowi odebrać. Oczywiście nic takiego się nie staje. Niczego innego zresztą nie powinienem oczekiwać. Odpisuję więc na wiadomość Lisy, w której gratuluje mi dzisiejszego dobrego miejsca i życzy powodzenia w całym nadchodzącym tygodniu. Od kilku dni wymienialiśmy się niezobowiązującymi smsami ani razu nie poruszając tematu tego, co wydarzyło się podczas naszego ostatniego spotkania. Lisa była ostatnio jedyną osobą, która potrafiła oderwać przynajmniej na moment moje myśli od Inge i tęsknotą za nią, która powoli stawała się wykańczająca.
Gdy Stefan wraca do pokoju, informując mnie o tym głośnym trzaśnięciem drzwiami. Posyłam mu tylko obojętne spojrzenie. Po czym kładę się na łóżku z zamiarem obejrzenia czegoś na swoim laptopie. Nie mając zamiaru wchodzić mu w drogę, choć ta niezręczna cisza między nami, stawała się coraz bardziej irytująca. Nasza przyjaźń przechodziła ostatnio nie najlepsze chwile, a ja nie miałam pojęcia, jak to naprawić. Brakowało mi naszych normalnych relacji i coraz bardziej się martwiłem tym, czy powrót do nich jest w ogóle możliwy w najbliższym czasie.
- Michael, odłóż tego laptopa. Masz dużo pilniejszą sprawę do załatwienia - nieoczekiwanie Stefan wręcza mi kartkę z zapisanym na niej nieznanym mi adresem.
-Co to jest? - przyglądam się niezbyt zaintersowany nazwie nieznanej mi ulicy. Nie mając pojęcia, co takiego się na niej znajduje.
- Coś, co rozwiąże twoje problemy - patrzy na mnie znacząco. - Naprawdę jeszcze się nie domyśliłeś, że to adres Inge? - posyła mi pełne politowania spojrzenie, a ja w sekundę podrywam się z miejsca. Dużo uważniej wpatrując się w trzymaną przez siebie kartkę. Nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
- Mówisz serio? - chcę się upewnić. Bojąc, że to tylko jakiś okrutny żart będący zemstą za moje ostatnie zachowanie.
- Nie, na niby. Oczywiście, że to adres Inge. Miałem ci chyba pomóc i słowa dotrzymałem - uśmiecha się z dumą.
- Myślałem, że nie zamierzasz mi pomagać - dziwię się, nadal będąc w szoku, że jestem w posiadaniu najcenniejszej dla mnie ostatnio informacji.
- A kto ci tak powiedział? Poza tym, kto inny miałby to zrobić, jak nie ja? Jesteśmy w końcu najlepszymi przyjaciółmi, Michi. Choćbyś nie wiem, jak mnie wkurzył i tak się to nie zmieni - czuję wielką ulgę, gdy Stefan wypowiada te słowa. - No i znudziła mi się ta cisza tutaj. Dla takiej gaduły jak ja, to była prawdziwa mordęga. A nikt inny poza tobą nie jest w stanie znieść mojej paplaniny - parskam śmiechem. Ciesząc się, że między nami wszystko wracało do normy.
- Jak udało ci się zdobyć ten adres? - zastanawiam się, gdy szykuję się do opuszczenia pokoju. Nie mogąc już doczekać, aż znajdę się pod mieszkaniem Inge.
- To bardzo proste. Inge zabroniła Halvorowi podać adresu tobie, ale mnie ten zakaz już nie obowiązywał. Trochę z nim więc porozmawiałem, przedstawiłem racjonalne argumenty, z którymi zresztą się zgodził. Poza tym wtajemniczyliśmy we wszystko Sophie, która w pełni mnie poparła i w razie czego weźmie na siebie odpowiedzialność za złamanie danego słowa Inge. Wszyscy chcemy, abyście się pogodzili, bo w obecnym stanie jesteście nie do wytrzymania. Bierz się więc do roboty - byłem pełny podziwu dla ich starań i tego, jak bardzo zależało im na naszym szczęściu.
- A jeśli Inge mi nie otworzy? - rozważam najbardziej prawdopodobny scenariusz.
- To podobne ma być załatwione i Inge ma zostać postawiona przed faktem dokonanym. Dlatego się pośpiesz. Taksówka już pewnie czeka - Stefan zaczyna się niecierpliwić. - W razie czego będę cię krył przed trenerem. Ale najpóźniej rano masz tutaj być, zrozumiano? - kiwam głową na zgodę.
- Jeśli wszystko się uda. Nie wiem, jak ci się za to odwdzięczę - już teraz wiedziałem, że będę jego wielkim dłużnikiem.
- Wystarczy, że definitywnie zakończysz swoją relację z Lisą - twarz Stefana na chwilę pochmurnieje.
- Przecież ja nie mam z nią żadnych relacji. Od tamtego wieczoru z nią nawet nie rozmawiałem - odpowiadam zgodnie z prawdą. Przemilczając jedynie wiadomości, których nie uważałem jednak za nic niestosownego.
- I niech tak zostanie. Powodzenia - słyszę od przyjaciela na pożegnanie. Po raz pierwszy od kilku dni na mojej twarzy pojawia się szczery uśmiech.
- Nie mógłby pan jechać trochę szybciej? - z niecierpliwością patrzę, jak taksówkarz w mozolnym tempie przemierza kolejne kilometry.
- Przy takiej pogodzie? Nie ma mowy - bardzo szybko pozbawia mnie złudzeń. Zmuszając do uzbrojenia się w cierpliwość. Tak bardzo chciałem nareszcie zobaczyć Inge. Porozmawiać z nią i udowodnić, że naprawdę jest dla nas szansa i wcale nie musi zakładać najgorszych scenariuszy. Tym razem nie miałem zamiaru odpuścić. Będę przekonywał ją tak długo, aż w końcu mi uwierzy i da nam szansę. Nic więcej się dla mnie nie liczyło.
Kiedy taksówka parkuje w końcu na właściwej ulicy, a od wielopiętrowego budynku, w którym mieści się mieszkanie Inge, dzieli mnie zaledwie kilkanaście metrów. Mam ochotę wprost skakać ze szczęścia. Opuszczam w pośpiechu samochód, czując przepełniającą mnie radość. Zaraz miałem w końcu ponownie ujrzeć Norweżkę. Będąc móc ponownie cieszyć się jej bliskością. To było lepsze od czegokolwiek innego.
Zbliżając się coraz bardziej do upragnionego miejsca. Gwałtownie zatrzymuję się w miejscu, widząc Inge w objęciach innego mężczyzny. Miałem wrażenie, że ziemia usuwa mi spód nóg, gdy patrzyłem jak uśmiecha się do niego i macha na pożegnanie. Zwyczajnie nie mogłem w to uwierzyć. Nie mogłem zrozumieć, jak w tak szybkim czasie mogła zapomnieć o tym, co nas łączyło i znaleźć sobie pocieszenie. Podczas gdy ja niemal wariowałem z tęsknoty za nią, ona świetnie bawiła się w towarzystwie innego, który zajął moje miejsce. To był cios prosto w sercu. I choć nie mieściło mi się to w głowie, musiałem pogodzić się z tym, że naprawdę byłem dla niej wyłącznie ulotną chwilą zabawy. Rozrywką na czas urlopu i wytchnienia od rzeczywistości. Oddałem serce dziewczynie, dla której nic nie znaczyłem. To było chyba w tym wszystkim najgorsze. Czego bym nie zrobił i tak stałem na straconej pozycji. Dlatego się poddaję. Dobrze wiedząc, co bym od niej usłyszał, gdybym zdecydował się z nią mimo wszystko porozmawiać. Wolałem sobie tego oszczędzić i nie dawać Inge satysfakcji.
Odwracam się gwałtownie, idąc bez żadnego celu przed siebie. Obiecując sobie, że od tego momentu Inge przestaje dla mnie istnieć. Wszystko było już przecież jasne i zupełnie nie miałem, o co dłużej walczyć. Inge okazała się kompletną pomyłką, a ja dla własnego dobra musiałem to nareszcie zrozumieć.