piątek, 17 kwietnia 2020

Epilog




10.10.2019


Ciągnę za sobą niewielką walizkę, przemierzając z uśmiechem kolejne metry świetnie znanego mi lotniska w Salzburgu, z którym zdążyłam się już porządnie zaprzyjaźnić na przestrzeni ostatnich kilkunastu tygodni. W wolnej ręce trzymając słownik i piekielnie trudne ćwiczenia z zaawansowanej gramtyki języka niemieckiego, sprawiającej mi wciąż spore trudności, jakim poświęciłam wszystkie minuty trwającego lotu z Norwegii. Chcąc dodatkowo poza zwykłymi lekcjami, przygotować się do zbliżającego wielkimi krokami egzaminu językowego, który miał udowodnić, że będę w stanie bez żadnych przeszkód komunikować się z mieszkańcami Austrii w ich ojczystym języku, co miało być ogromnym ułatwieniem w realizacji moich dość ambitnych planów, które wciąż pozostawały małą niespodzianką dla głównego zainteresowanego. Nie mogłam się już doczekać momentu, kiedy będę mogła się z nim w końcu nimi podzielić.


Ostatnie miesiące były najlepszym okresem w całym moim dotychczasowym życiu. Po raz pierwszy od niepamiętych czasów zapanowała w nim niespodziewana harmonia na każdej płaszczyźnie. Miałam cudownego i przekochanego chłopaka, wspaniałych przyjaciół i uwielbianą przeze mnie pracę, która sprawiała mi olbrzymią frajdę. Wszystko układało się po mojej myśli i miałam ogromną nadzieję, że już tak zostanie. Na razie lepiej być po prostu nie mogło. Przekonałam się nawet do związku na odległość, który wcale nie był taki zły i jak najbardziej dało się go utrzymać, jeśli tylko naprawdę kochało się tę drugą osobę. Oczywiście tęsknota za sobą bywała niekiedy wprost nieznośna, ale bardzo szybko nauczyłam się z nią jakoś radzić. Poza tym powitania po kilku tygodniach rozłąki, zdecydowanie były warte poświęcenia i codziennych wyrzeczeń. Tak samo, jak nasza miłość, którą niespodziewanie odnalazłam na drugim końcu Europy. Od czasu do czasu niektórzy nasi znajomi lubili z tego żartować. Twierdząc, że mamy na tyle wybredny gust, że swoją drugą połówkę odnaleźliśmy dopiero setki kilometrów od siebie. Ja osobiście skłaniałam się jednak ku wersji z przeznaczeniem.


- Czekasz może na kogoś, przystojniaku? - odkładam swoje rzeczy, zachodząc od tyłu Michaela. Zasłaniając mu ze śmiechem oczy. Po chwili tonę już jednak w jego mocnym uścisku, odwzajemniając niezwykle czuły i pełen uczucia pocałunek. Byłam pewna, że to mi się nigdy nie znudzi. Nawet za wiele długich lat.
- Jesteś nareszcie. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo się za tobą stęskniłem - podnosi mnie lekko do góry, zaczynając kręcić się w kółko. Zupełnie nie zważając na osoby, które nas mijały. Oczy, aż mu błyszczały z radości, że znowu jesteśmy razem. Czułam się zresztą podobnie. Aktualnie nic innego poza nami się nie liczyło. Za każdym razem, gdy przez dłuższy czas się nie widzieliśmy, na kilka minut zamykaliśmy się we własnej szczelnej bańce idylli, do której nikt inny nie miał wstępu.
- Puść mnie, wariacie - czując, że kręci mi się lekko w głowie, zaczynam cicho piszczeć, dopóki znowu nie znajduję się na bezpiecznym gruncie. Opierając swoje czoło o jego. - Ja też tęskniłam i to bardzo, bardzo mocno - nawet wielogodzinne rozmowy przez wszelakie komunikatory, nie były w stanie zastąpić kontaktu w cztery oczy i tak niekiedy potrzebnej zwykłej ludzkiej bliskości.
- W nagrodę spędzimy ze sobą całe następne, niezwykle długie cztery dni - przypomina, wzbudzając we mnie szeroki uśmiech zadowolenia. - Idziemy? - chwyta za rączkę od walizki, patrząc na mnie wyczekująco. Na co kiwam twierdząco głową, łącząc ze sobą nasze dłonie i zaczynając podążać w stronę znajdującego się nieopodal parkingu.


- Widzę, że jesteś wyjątkowo pilną uczennicą - Michael wskazuje na moje pomoce naukowe z prawdziwym uznaniem.
- Staram się. Choć nie jest łatwo znaleźć na to tyle czasu, ile bym chciała. Akcent też wciąż mam okropny. Będziesz musiał mi znowu pomóc, zwłaszcza że jesteś dość dobrym nauczycielem. Przy tobie uczę się dwa razy szybciej - przytulam się lekko do jego boku. Przypominając wszystkie rady i wskazówki, które od niego otrzymałam. Lubiłam nasze wspólne lekcje, które zawsze dostarczały ogromnych powodów do śmiechu, a od czasu do czasu bywały też bardzo przyjemne.
- W porządku, zawsze jestem do usług. Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego aż tak bardzo zależy ci na niemal perfekcyjnym opanowaniu tego języka i to jeszcze w ekspresowym tempie. Przecież nigdy nie mieliśmy żadnych problemów z porozumiewaniem się - zastanawia się, a ja mam tylko nadzieję, że nie zaczął się domyślać tego, co zamierzam niedługo zrobić.
- Po prostu zawsze byłam bardzo ambitna. Mówiłam ci też wielokrotnie, że mam dosyć niewiedzy dotyczącej tego, o czym mówią ludzie dokoła mnie, gdy tylko gdzieś razem wychodzimy. Czuję się wtedy bardzo niekomfortowo i wyjątkowo głupio - zdradzam mu półprawdę. Licząc, że to na razie wystarczy.
- Inge, dobrze wiem, że ty ich już teraz doskonale rozumiesz. Do tego nie trzeba perfekcyjnej znajomości naszego języka, a już na pewno nie żadnych technicznych terminów. Przypominam też, że to nadal ja mam o wiele większe problemy, gdy jesteśmy u ciebie - ciągnie usilnie temat, który próbuję za wszelką cenę zmienić.
- Ale jednak o wiele rzadziej spędzamy wspólny czas w Norwegii. Zresztą, czy nie mamy lepszych tematów do rozmowy? - pytam, gdy docieramy wreszcie do samochodu. Na całe szczęście kapituluje i pogrążamy się w przyjemnej rozmowie o naszych planach na nadchodzące dni.


- Może ci trochę pomóc? - Michael przytula się do moich pleców i zaczyna składać ledwo wyczuwalne pocałunki na odkrytym ramieniu, co kwituję cichymi pomrukami zadowolenia. Skutecznie odrywając od przyrządzanej przeze mnie kolacji.
- Nie trzeba. Już prawie kończę. Możesz za to nakryć do stołu, dobrze? - wyjmuję talerze z szafki. Nie mając już większego problemu z lokalizacją poszczególnych rzeczy. Z każdą wizytą, coraz bardziej zadamawiałam się w tym mieszkaniu. Zaczynając powoli czuć niemal jak u siebie.


- Byłbym zapomniał. Moi rodzice nie dają mi spokoju, wprost nalegając, abyśmy jutro złożyli im wizytę. Nie mogą się ciebie doczekać. Mama za każdym razem wypytuje o twój przyjazd. Może moglibyśmy wpaść do nich na chwilę? Co ty na to? - ogromnie miło było mi słyszeć takie słowa. Zwłaszcza że pochodziły od najbliższych Michaelowi osób, które od naszego pierwszego spotkania obdarzyli mnie ogromną sympatią i mnóstwem innych wyjątkowo ciepłych uczuć.
- Oczywiście, że tak. To będzie dla mnie czysta przyjemność. Wiesz, jak uwielbiam twoich rodziców - wizyty w rodzinnym domu mojego ukochanego zawsze sprawiały mi wiele radości. Tylko tam potrafiłam poczuć tak utęsknione prawdziwie rodzinne ciepło, którego od dawna brakowało w mojej rodzinie. W przeciwieństwie do rodziców Michaela, którzy z wielkim entuzjazmem podchodzili do naszego związku. Moi wciąż pozostawali ogromnie sceptyczni, zwyczajnie nie wierząc, że może nam się naprawdę udać. Odliczali dni do jak to określili, mojego znudzenia i przerzucenia się na kogoś innego. Miałam im jednak zamiar udowodnić, jak bardzo się tym razem mylą. Kiedyś jeszcze się przekonają, że nie są wszechwiedzący.
- Cieszę się. W takim razie postanowione - obejmuje mnie lekko w talii, całując następnie lekko w policzek.


Po wspólnej kolacji podejmujemy decyzję o okupowaniu kanapy przez nadchodzące godziny reszty wieczoru. Układam się więc wygodnie w ramionach Michaela, coraz mocniej odprężając pod wpływem dotyku jego dłoni, bawiących się moimi włosami.
- Tak sobie pomyślałem, że może udałoby ci się znaleźć jeszcze jakiś wolny weekend w połowie listopada i wybralibyśmy się gdzieś tylko we dwoje? - nieoczekiwanie proponuje i choć była to ogromnie kusząca propozycja. Nie mogłabym na nią przystać. Dobrze wiedząc, że to po prostu niemożliwe do zrealizowania.
- Z wielką chęcią, ale do końca roku mamy z Fridą prawdziwy nawał zleceń do wykonania. Zapewne o jakiejkolwiek wolnej sobocie będę mogła sobie tylko pomarzyć. Nie mówiąc już o piątku. Przykro mi - tonuję jego entuzjazm. Przyprawiając tym samym o mocne rozczarowanie.
- Jasne, rozumiem. Innym razem. Zapomnij o tym - odpowiada z wymuszonym uśmiechem. W mig tracąc swój dobry humor ku mojemu niezadowoleniu.


- Co się dzieje? - pytam zmuszając, aby Michael na mnie spojrzał.
- Po prostu nie wyobrażam sobie, że zobaczymy się teraz dopiero na święta i to zaledwie na dwa dni, a potem najwcześniej gdzieś w marcu. To ledwie dwa razy na calutkie pół roku - nie dziwiłam się, że trudno mu było się z tym pogodzić. W końcu to była wyjątkowo przygnębiająca perspektywa. Przez co mam już nawet na końcu języka, że to wcale prawdopodobnie nie będzie tak wyglądać, ale ostatecznie się powstrzymuję. Mając zamiar poczekać na lepszą do tego okazję.
- Wiedzieliśmy na co się piszemy. Może jednak nie będzie, aż tak źle. Zresztą, nie z takimi przeciwnościami sobie radziliśmy. Poradzimy sobie i z tą - staram się go pocieszyć, ale na niewiele się to zdaje. - No już, koniec tego smęcenia. Słyszysz? - nie widząc wyjścia, uciekam się do sposobu, który zawsze działał i po prostu zaczynam go całować. Co oczywiście odnosi zamierzony skutek. Michael natychmiast się rozpogadza. Zaczynając coraz śmielej sobie poczynać. Po czym nawet nie wiem kiedy, zostaję pozbawiona górnej części swojej garderoby, znajdując pod nim, a wszystkie nasze problemy i zmartwienia odchodzą daleko stąd zastąpione coraz większym pożądaniem i pragnieniem siebie nawzajem. 


11.10.2019

- Dzień dobry, kochanie. Śniadanie gotowe - nawet nie zdążam dobrze się rozbudzić, gdy Michael pojawia się w sypialni z tacą wyładowaną po brzegi jedzeniem. Zajmując następnie na powrót miejsce obok mnie. Obdarzam go całusem na przywitanie, a następnie uśmiecham się do niego z wdzięcznością. Ciesząc, że nasza mała tradycja, przynajmniej jednego śniadania w łóżku zostaje podtrzymana.


Następne minuty upływają nam leniwie i w pełnej beztrosce. Z niczym się nie śpieszymy, ciesząc nawet tak prozaiczną czynnością, jak wspólne jedzenie. Najważniejszym było dla nas, że możemy robić to razem. Dzięki dzielącej nas odległości nauczyliśmy się doceniać nawet takie szczegóły. Pod wpływem magii tego poranka. Postanawiam dłużej nie czekać i zamierzam podzielić się z Michaelem swoim postanowieniem. Będąc pewną, że wprawi go to w prawdziwą euforię na następnych kilka tygodni.


- Michi, czeka cię niedługo spore wyzwanie. Nie wiem, jak ty to zrobisz, ale do stycznia musisz znaleźć i jakimś cudem wcisnąć tu dwie dodatkowe mocno pojemne szafy. Moje ubrania zajmują naprawdę sporo miejsca, a gdy zacznę odwiedzać tutejsze sklepy. Ich liczba bez wątpienia się jeszcze powiększy. Poza tym trzeba będzie też ulokować gdzieś dosyć spore biurko, bo małym się na pewno nie zadowolę - rozglądam się krytycznym wzrokiem po wnętrzu sypialni. Patrząc następnie ze szczerym śmiechem na zszokowanego Michaela. - Powinniśmy też zainwestować w wygodniejsze i nieco większe łóżko - dodaję po chwilowym zastanowieniu. Zaczynając w głowie planować małą rewolucję w całym mieszkaniu.
- Słucham? Czy ty chcesz mi powiedzieć, że... - kiwam potakująco głową, nie dając mu dokończyć.
- Tak. Po nowym roku mam zamiar się tu na stałe przeprowadzić. Czuję się na to gotowa i nie chcę dłużej czekać. Kocham cię i jestem pewna, że jesteś tym jedynym. Nie ma się więc nad czym dłużej zastanawiać - mówię bez najmniejszego zawahania. Już jakiś czas temu dorosłam do tej dość rewolucyjnej dla mojego dalszego życia decyzji. Zupełnie się jednak nie bałam. Będąc pewną, że nasza miłość nie jest tylko chwilowym kaprysem, czy ulotnym zauroczeniem. - Pytanie tylko, czy ty na pewno tego chcesz? - musiałam się upewnić. To przecież powinno być nasze wspólne postanowienie.
- Jeszcze pytasz? Od dawna wyłącznie o tym marzę. Mam ochotę skakać ze szczęścia. Jednak co z twoją pracą i wszystkim innym? Nie chcę, żebyś coś dla mnie poświęcała. Dla mnie liczy się przede wszystkim twoje szczęście - ogromnie rozczula mnie tymi słowami. Udowadniając, że wszystko co ze mną związane ma dla niego ogromne znaczenie i bierze pod uwagę także moje aspiracje.
- Nie będę musiała. Ostatnio z Fridą doszłyśmy do wniosku, że możemy przecież otworzyć tutaj niewielką filię naszej firmy. To po to tak bardzo nalegałam na naukę niemieckiego. Lepiej rozmawiać w końcu z potencjalnymi zleceniodawcami w ich ojczystym języku. W dodatku niektóre norweskie zlecenia mogę nadal wykonywać zdalnie. To da się bardzo łatwo zrobić. Czekamy jedynie na załatwienie ostatnich formalności, ale do stycznia wszystko powinno być gotowe. Czas wprowadzić trochę skandynawskiego powiewu świeżości na ten wasz austriacki rynek - naprawdę wierzyłam, że ze szczerymi chęciami i odrobiną szczęścia, to może się udać. W najgorszym zresztą wypadku mogę poszukać posady w jakiejś agencji reklamowej. Zawsze było jakieś wyjście.
- Jesteś niesamowita. To chyba najlepszy dzień mojego życia. Już zaczynam odliczać czas do nowego roku - Michael wprost szaleje z radości.
- Najlepsze dni życia są dopiero przed nami i to bardzo wiele - poprawiam go. Po czym zatapiam się w jego ustach. Widząc naszą przyszłość w samych jasnych barwach. Dopóki byliśmy razem, nic nie było w stanie odebrać nam tego szczęścia, które dawaliśmy sobie nawzajem niemal od pierwszego dnia naszej znajomości. Po tych wszystkich przeciwnościach, które musieliśmy pokonać, zrozumiałam też, że nasza miłość była najlepszym antidotum na całą tę gorzką truciznę życia. 


☆☆☆☆

Chyba jeszcze nigdy nie czułam tak dużej satysfakcji, że udało mi się dokończyć jakieś opowiadanie. Zwłaszcza że o mały włos, a prawdopodobnie nigdy nie zostałoby ono dokończone. Jednak po setkach chwil zwątpienia, rezygnacji, braku weny i ogromnej chęci rzucenia pisania raz na zawsze. Udało mi się wrócić i dotrwać do tego epilogu, a co więcej, znowu zaczęło mi to sprawiać mnóstwo radości i zabawy. Dlatego też chciałabym tym razem, jeszcze mocniej podziękować za obecność i wszystkie komentarze. Wasze wsparcie było jak zawsze niezwykle motywujące. :)
Przy okazji po dłuższym zastanowieniu i waszych opiniach, postanowiłam trochę przedłużyć losy niektórych bohaterów. Nie trzymając więc nikogo dłużej w niepewności. Serdecznie zapraszam Tutaj na prolog. Z nadzieją, że nowo - starzy bohaterowie równie mocno przypadną wszystkim do gustu, jak Inge i Michael. ;)